38447.fb2 Jak Wytrzyma? Ze Sob? Nawzajem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Jak Wytrzyma? Ze Sob? Nawzajem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Mianowicie: bardzo duży zamrażalnik i ogromna ilość jednorazowych talerzy do wyrzucania. Alternatywę stanowiła maszyna do zmywania naczyń.

I druga strona medalu: Nasza ukochana idiotka: Zajmuje łazienkę na całe wieki…

Nie, nic z tego. Żadna prawdziwa idiotka nie rozpoczyna pracy o równie wczesnym poranku jak my. Jeśli pławi się w kąpieli i pindrzy przed lustrem łazienkowym zgoła w nieskończoność, z reguły czyni to w godzinach późniejszych i niech jej będzie na zdrowie.

Jeśli zaś wybiega do obowiązków zawodowych równocześnie z nami, nie jest prawdziwą idiotką i da się z nią sprawę omówić, racjonalnie organizując poranne czynności. Jeśli nie chcemy omawiać i upieramy się przy swoim pierwszeństwie, sami jesteśmy idiotą. pomyślmy sobie tęsknie przy tej okazji, jakim cudownym rozwiązaniem byłyby dwie, a nawet trzy łazienki…

Nasza ukochana pedantka: a. Filiżankę z napoczętą kawą od ust nam odrywa, leci do kuchni, zmywa ją, wyciera i ustawia w kredensie, b. przymusza nas do wycierania zelówek jeszcze przed progiem mieszkania, C. Nasz ulubiony wiecznie przesuwane miejsce, bo tak wychodzi symetrycznie, d. Nasz ulubiony długopis chwyta nam spod ręki i chowa gdzieś, gdzie, jej zdaniem, ma on swoje miejsce, e. Nasze spodnie, pozostawione na krześle, tajemniczo znikają nam z oczu, f. nie wolno nam ułożyć się wygodnie na tapczanie, g. Czytanej wczoraj książki dziś już nijak nie odnajdziemy.

Nasze ukochane dziwadło: pracujące zawodowo na równi z nami (albo prawie na równi z nami) domaga się od nas sprawiedliwego (jej zdaniem) podziału obowiązków domowych, a to: a. Sprzątania, b. Odkurzania, C. Mycia okien, d. Dokonywania zakupów e. Gotowania, a co najmniej podgrzewania potraw, f. zmywania, g. Prania, h. Załatwiania obrzydliwości w urzędach, j. upinania firanek i diabli wiedzą czego jeszcze.

Zważywszy, iż od wszystkich wyżej wymienionych czynności normalny mężczyzna mógłby zwariować, mamy prawo ratować życie.

Raz na całą książkę czuję się zmuszona podkreślić,, że ani chlubnych, ani niechlubnych wyjątków w zasadzie nie bierzemy pod uwagę. A jeśli już, napiszemy to wyraźnie.

W ramach obrony koniecznej zatem możemy zastosować metodę najprostszą, podstępną, brutalną i w ogóle odrażającą, aczkolwiek zadziwiająco skuteczną.

Mianowicie: Nic kompletnie nie umiem.

Na przykład: 1. Przy podgrzewaniu potrawy spalamy ją na węgiel, najlepiej razem z naczyniem, którego zawartość stanowi.

2. Przy praniu mieszamy razem farbujące szlafroki, ozdobne firaneczki i co tam jeszcze mamy bardzo kolorowego, ze śnieżnobiałymi bluzkami (jej) i koszulami (naszymi), dzięki czemu osiągamy przynajmniej jaką taką sprawiedliwość. Nikt z nas nie ma już białej odzieży 3. Przy zmywaniu tłuczemy co popadnie. (Co grubsze naczynia staramy się wyszczerbić. Nam wyszczerbienie nie przeszkadza, a w niej wszystko cierpnie.) 4. Zakupów dokonujemy najbardziej idiotycznych, jak tylko zdołamy. (Tu musimy wziąć pod uwagę pewne niebezpieczeństwo.

Jeśli, na przykład, przyniesiemy do domu dziesięć kilo pęczaku, którego nie znosimy, ona gotowa jest karmić nas tym aż do wyczerpania zapasu. Wybierajmy zatem głupoty, dla nas jako tako smakowite.) 5. Okna umyć i tak nie każdy potrafi, więc pozostawienie na nich licznych rozmazanych smug i zacieków przyjdzie nam bez trudu.

6. Cokolwiek byśmy naprawiali, psujemy to bardziej… zaraz.

Tym sposobem wkraczamy na niezmiernie grząski grunt. Zważywszy, iż ona z całą pewnością nie umie naprawić gniazdka elektrycznego w ścianie ani przełącznika lampy (cieszmy się, jeśli potrafi zmienić przepaloną żarówkę), uszczelnić cieknącego kranu, zamontować nowego rezerwuaru ani nowej armatury w łazience, zakołkować i zawiesić solidnie wieszaka, względnie lustra na ścianie, podłączyć wideo do telewizora, nie wspominając już o najdrobniejszym mankamencie samochodu, narażamy się na wysoce kosztowną wizytę fachowca.

Lepiej zatem tę ostatnią kwestię rozważmy z wielką starannością. Albo coś umiemy i robimy to, albo rzucamy się gwałtownie do zarabiania pieniędzy, bo przecież ona nie popuści, a i sami w kompletnej ruinie mieszkać nie mamy ochoty…

Co do całej reszty…

Prasując pod przymusem cokolwiek, zostawiamy na tym pięknie odciśnięty kształt żelazka. Zastanówmy się: jeśli ona pstrzy kształtami żelazka nasze ukochane spodnie…

No? No…? Coś mi się widzi, że z dwojga złego wolimy je prasować sami.

Tym sposobem, niejako automatycznie i całkowicie nie zamierzenie, udało nam się przejść na tę drugą stronę medalu.

Kwestię spodni każda kobieta przemyśli błyskawicznie z radosnym błyskiem w oku.

Skutki będą dla nas katastrofalne.

Wspomniany wyżej sposób na życie ma swoje złe strony Po pierwsze: Tak rzetelnym, pełnym i radykalnym obciążeniem obowiązkami naszej towarzyszki życia sami w sobie budzimy lekki niesmak do siebie, bo jesteśmy wszak człowiekiem przyzwoitym, a nie żadnym potworem.

Po drugie: Trochę zaczynamy wyglądać na niedojdę i nieudacznika, zasługującego na wzgardę, dobrze jeszcze, jeśli pobłażliwą.

Po trzecie: Jeśli ona rzeczywiście weźmie na siebie wszystko i całą tę robotę odwali, nie ma siły, dość rychło świeży kwiat przeistoczy nam się w przywiędłe obladro, mało przypominające kobietę. A chcieliśmy wszak mieć przy boku atrakcyjną odmienną płeć, zdatną nie tylko do garów…?

I już wytrzymywanie z tym czymś, śmiertelnie znękanym, zapracowanym, poszarzałym, wyzutym z wszelkich uroków, zacznie napotykać w naszym wnętrzu jakieś tajemnicze przeszkody.

Przy okazji zaś mogłaby nam błysnąć nieprzyjemna myśl: jak też ta galernica (rodzaj żeński od „galernik”) zdoła wytrzymać z nami…?

Otóż powiedzmy sobie szczerze: NIE ZDOŁA.

A zatem, najwyraźniej w świecie, wzajemność wytrzymywania nie tylko kuleje, ale zgoła jeździ na wózku inwalidzkim.

Słuszne jest zatem rozważenie nieco odmiennego sposobu działania, z tym że tu, niestety, pewne nasze poświęcenia mogą okazać się niezbędne.

Ze wszystkich domowych udręk wybieramy sobie najmniej dla nas uciążliwe.

Ostatecznie, wepchnięcie prania do pralki, wsypanie proszku, prztyknięcie przyciskiem, a później nawet rozwieszenie szmat stosunkowo niewielkich rozmiarów nie jest pracą dobijającą.

Zaparzenie kawki lub herbatki również da się znieść. Nabycie i przyniesienie do domu co cięższych produktów spożywczych, owoców, soków, kartofelków, mleka, sera, mrożonek, cukru, soli i tym podobnych, jest dla nas w gruncie rzeczy czynem dżentelmeńskim, takim samym, jak osłonięcie damy przed szarżującym tygrysem lub też skok we wzburzone fale dla ratowania jej życia.

Jesteśmy, do cholery, tym rycerzem czy nie…?1

Ohydnie równouprawnione baby zaczęły nas lekceważyć, przydeptywać, pomiatać nami, poniewierać i rozstawiać po kątach.

A otóż pokażmy im, że my możemy bez trudu, a one wcale. Jednym swobodnym gestem postawimy na stole piętnasto-kilową torbę z tym całym nabojem spożywczym, silną dłonią ruszymy zapiekłą mutrę przy syfonie pod zlewozmywakiem, odkręcimy śruby przy kole samochodowym…

Dobrze byłoby po zmianie koła także je przykręcić… bez najmniejszych obaw oczyścimy i połączymy przewody przy lampie stojącej i nawet jeśli nam zaiskrzy, postaramy się nie zemdleć.

Stać nas na to Dzięki czemu zyskujemy szansę na błysk podziwu w pięknych oczach i bez żadnych naszych dalszych starań ominie nas, na przykład, zmywanie.

Niemniej jednak musimy brać pod uwagę równorzędność wysiłków zawodowych, jej i naszych, o ile oczywiście taka właśnie sytuacja istnieje.

Załóżmy, iż wracamy do domu po pracy równocześnie…

(Uprzejmie przypominam, że nasz stan majątkowy może być rozmaity, miejsce zamieszkania i warunki życiowe również, i nie wszystkich stać na to, żeby spotkać się zaraz po zakończeniu obowiązków zawodowych i radośnie skoczyć na obiad do najbliższej, przyzwoitej knajpy, co w zaraniu likwiduje większość problemów.

Szczególnie, jeśli karmić musimy także i dzieci…).

Zatem wracamy równocześnie. Ona coś niesie, my również…

Jeśli już w pewnym stopniu i dla świętego spokoju ulegamy jej dziwacznej pasji do wspólnoty obowiązków, miejmy dość rozumu, żeby żądać od niej listy zakupów na piśmie. Dostaniemy ją, nie ma obawy. Nie sporządzi listy i nie zaplanuje posiłku wyłącznie beztroska dystraktka, po macoszemu traktująca gospodarstwo domowe, a w takim wypadku możemy robić, co chcemy.

Jednostka odpowiedzialna, a tym bardziej pedantka, zdejmie nam z głowy konieczność myślenia na ten temat, co już stanowi wielką ulgę.) Dotarliśmy wreszcie do naszego wspólnego domu.

Naszym prywatnym marzeniem w tym momencie jest usiąść sobie spokojnie z gazetą albo przed telewizorem i odpocząć nieco, zanim gromkim krzykiem odezwie się nasz przewód pokarmowy.

Jeśli ona nas rozumie i daje nam tę niebiańską chwilę, nie wymagajmy już niczego więcej, mamy przy boku anioła i martwmy się, czy ona wytrzyma z nami, a nie my z nią.

Jeśli, zła i zmęczona, od pierwszej chwili bezmyślnie nas przegania, każąc: a. Wynosić śmieci, b. nakrywać do stołu (ejże, nie mamy córki…?

A niechby i syna…), C. Rozwieszać czekającą w pralce przepierkę, d. Walić tłuczkiem w mięso na kotlety na desce…

Przykro nam niezmiernie, mimo przynależności do płci żeńskiej nie umiemy sobie wyobrazić żadnych więcej czynności, jakimi można by w tych okolicznościach obciążyć mężczyznę. Chyba że mieszkamy na wsi albo mamy kominek…