38449.fb2
– Czym sobie na to zasłużyłam?
Piskliwy kobiecy krzyk w słuchawce przestraszył Cassie. Upuściła telefon między poduszki, które stłumiły nieco wrzask, choć nie na tyle, by przestała zadawać sobie pytanie, co właściwie zrobiła.
Czuła się tak, jakby pod powiekami miała piasek. Potarła je, ale to tylko pogorszyło sprawę. Mimo iż Alex przeprosił ją w Le Dóme, od powrotu do domu późnym wieczorem nie odzywał się do niej. Bez słowa zdjął ubranie, potem zamknął się na klucz w łazience. Kiedy wsunął się do łóżka, Cassie zgasiła już światło i leżała zwinięta w kłębek po swojej stronie, walcząc ze łzami. Ale w środku nocy podświadomość kazała mu zrobić to, od czego świadomie uciekał. Przytulił ją mocno w uścisku, który niemal sprawiał jej ból.
– Michaela. – Alex wyciągnął rękę nad ramieniem Cassie, próbując znaleźć telefon. – Michaela, zamknij się.
Cassie odwróciła się do Alexa, który powoli się budził. Trzymał słuchawkę przy uchu, usta miał zaciśnięte w wąską linię, przedzieloną na pół czerwoną raną, która biegła do zagłębienia w brodzie. Pod prawym okiem widniał siniak podobny w kształcie do małego pingwina, żebra pokrywał sznur czarnoniebieskich śladów. Ku zdumieniu Cassie uśmiechnął się.
– Prawdę mówiąc – powiedział do słuchawki – to była ostatnia rzecz, o jakiej myślałem.
Wrócił na swoją część łóżka, zamknął oczy i pokręcił głową.
– Oczywiście – mruknął. – Przecież zawsze spełniam twoje życzenia, no nie?
Z kpiącym uśmiechem upuścił słuchawkę z powrotem na poduszkę i wyciągnął rękę ku Cassie. Wziął w dłonie jej piersi. Cassie nie odrywała wzroku od telefonu. Wciąż słyszała kobietę mówiącą coś wysokim, drżącym głosem, który kojarzył jej się z ksylofonem, a może skrzeczeniem papug.
Alex odsunął od siebie wydarzenia ostatniego wieczoru z taką łatwością, z jaką mógłby zamknąć przeczytaną książkę. Bójka w Le Dóme, późniejsze oskarżenia, odpychające milczenie w sypialni: o wszystkim albo zapomniał, albo uznał za zbyt trywialne, by do tego wracać. To prawdziwy talent, pomyślała ze zdziwieniem Cassie. Wyobraźcie to sobie: świat bez pretensji. Świat wolny od poczucia winy. Świat, w którym nie ponosisz konsekwencji swoich czynów.
A ponieważ sama przez pół nocy usiłowała dojść, dlaczego właściwie Alex tak bardzo się na nią rozgniewał, teraz chętnie godziła się na rozpoczęcie wszystkiego od czystej karty. Przesunęła dłonią po jego boku i biodrze.
Nagle odwrócił się od niej. Złapał telefon i gestem dał znać Cassie, by poszukała czegoś do pisania. Otworzyła szufladę stolika nocnego i po krótkiej chwili znalazła ołówek i rachunek na dwadzieścia dwa dolary i czterdzieści dziewięć centów. Alex zapisał coś na jego odwrocie.
– Aha. Tak. Będę. I wzajemnie.
Rzucił ołówkiem przez pokój i westchnął, przesuwając rachunek na krawędź łóżka. Cassie usiadła i wzięła go.
– Szpital hrabstwa Los Angeles? Dwunasta piętnaście, siódme piętro?
Alex potarł twarz dłonią.
– Wygląda na to, że felieton Liz Smith zacznie się od wzmianki o moim… nieporozumieniu z Nickiem LaRue. – Podszedł nagi do okna i stanął tak, że pierwsze różowe promienie słońca padły przez żaluzje na jego plecy równoległymi, ukośnymi smugami. – Michaela dostała histerii, bo nie prowokuje się negatywnego rozgłosu na miesiąc przed Oscarami. Próbuje to zrównoważyć wiadomościami pozytywnymi. Nie mam pojęcia, jak jej się to udało o szóstej rano, ale umówiła mnie na zdjęcia na oddziale pediatrycznym z dziećmi chorymi na białaczkę.
Alex obszedł łóżko i usiadł koło Cassie, która dotknęła siniaka na jego twarzy.
– Boli?
Pokręcił głową.
– Nie tak bardzo jak konieczność zostawienia cię samej w czasie lunchu. – Spuścił wzrok, rysując kółka na pościeli okrywającej jej udo. – Cassie, jeszcze raz chcę cię przeprosić. Nie chciałem…wiesz, że nie jestem… – Zwinął dłoń w pięść. – Do diabła, czasem po prostu wybucham.
Cassie ujęła jego twarz w obie ręce i delikatnie, żeby go nie urazić, ucałowała w usta.
– Wiem – powiedziała. Czuła, jak w gardle wzbiera jej wielka kula, i musiało minąć kilka sekund, nim sobie uświadomiła, że to nie miłość, tylko ulga.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Alex włożył bokserki. W progu stała mała, pulchna kobieta, która wydawała się Cassie bardzo znajoma, choć powodem mógł być jej wygląd babci z opowieści dla dzieci. Miała zwinięte w koczek cienkie brązowe włosy, oczy barwy starego drewna i uśmiech smutny jak deszcz.
– Słyszałam dzwonek telefonu, panie Rivers, więc pomyślałam, że dzisiaj chyba wcześnie zaczyna pan dzień. – Energicznie przesunęła lampę na nocnym stoliku Alexa i postawiła tacę. Były na niej „L. A. Times”, kawa, bułeczki z jabłkiem i pięknie pachnąca, obsypana cukrem pudrem rolada.
Pani Alvarez. Nazwisko kołatało się Cassie po głowie, wreszcie wypowiedziała je na głos.
– Pani Alvarez?
Usiadła tak gwałtownie, że pościel zsunęła jej się do pasa. To była pani Alvarez, która zajmowała się domem w Malibu, kiedy przenosili się do rezydencji w BelAir. Która w swoim pokoju miała więcej świętych obrazków z Jezusem niż fotografii trzech synów. Która nauczyła Cassie piec tarty, a raz, kiedy Alex wyjechał na zdjęcia, przytulała ją w tym łóżku i razem z nią czekała, aż koszmar odejdzie.
– Pani Alvarez – powtórzyła bez tchu, niezmiernie z siebie dumna.
Alex roześmiał się, siadając obok Cassie i otulając ją pościelą.
– Gratulacje – zwrócił się do pani Alvarez. – Jedną roladą udało się pani więcej osiągnąć niż mnie przez dwa dni.
Pani Alvarez zaczerwieniła się, rumieniec rozlewał się od wysokiego kołnierza jej bluzki niczym plama.
– No es verdad – odparła. – Pani Rivers, mam pani pomóc przy pakowaniu?
Cassie spojrzała na Alexa. Zastanawiała się, skąd pani Alvarez wiedziała, żeby dzisiaj przyjść. Sama całkiem zapomniała o Szkocji.
– To zależy od ciebie – powiedział Alex. – Chociaż myślę, że powinnaś wziąć cieplejsze ubrania niż te, które masz tutaj. John odbierze cię o trzeciej i pojedziemy do domu. Wylatujemy dopiero o dziewiątej wieczorem.
Pani Alvarez ze zmarszczonym czołem rozłożyła przed Cassie serwetkę, tak białą, że zlewała się całkiem z pościelą. Gosposia nalała kawy do dwóch filiżanek, do jednej dodała śmietanki i wręczyła ją Alexowi.
– Dobrze – powiedziała – zawołajcie mnie, jeśli zmienicie zdanie.
Uśmiechając się do Cassie, opuściła pokój.
Alex nakarmił Cassie kawałkiem mufinki, po czym mocno pocałował ją w usta.
– No tak – powiedział. – Powrót marnotrawnej pamięci.
– Wraca fragmentami – przyznała Cassie. – Kto wie? Niewykluczone, że kiedy wejdziemy do domu, będę w stanie znaleźć drogę do sypialni.
Alex spojrzał na pierwszą stronę piątkowej gazety, po czym dał ją Cassie.
– Idę pobiegać po plaży. – Wsunął dłoń pod prześcieradła i pogładził ją po nodze. – Ty możesz zostać w łóżku do mojego powrotu.
Kiedy Alex się rozgrzewał, udawała, że czyta wiadomości polityczne, ale zaraz po jego wyjściu przerzuciła strony na kolumnę Liz Smith. Nagłówek głosił: TABUBU. Alex Rivers i Nick LaRue, którzy w ostatnim filmie grają nierozłącznych kumpli, wczoraj wieczorem udowodnili w restauracji Le Dóme, że to, co widzimy na ekranie, z prawdziwym życiem nie ma nic wspólnego. Według wiarygodnego źródła, pobili się z powodu żony Riversa, Cassandry. Czy w wieczór gali oscarowej wszyscy będą myśleć o roli Riversa w „Historii jego życia”, za którą został nominowany, czy raczej o jego wspaniałym prawym sierpowym?
Cassie drżącą ręką odwróciła stronicę. Zamknęła oczy, nie była jednak w stanie usunąć z myśli gniewu, który wczoraj wieczorem ogarnął Alexa.
Nick LaRue w żaden sposób nie sprowokował bójki, Cassie wiedziała o tym równie dobrze, jak dobrze znała Alexa. Pomyślała, że w takiej sytuacji każdy inny nawymyślałby, wygłosił cichą pogróżkę, Alex natomiast posunął się za daleko. Coś w jego wnętrzu potrafiło najmniejszą iskierkę zmienić w wielki, wszechogarniający płomień. Cassie także nie zrobiła nic złego: Alex powiedział tak wieczorem i powtórzył rano. Może miało to związek z presją związaną z Oscarami, może z faktem, że przerwał zdjęcia do „Makbeta”.
Spojrzała na gazetę – była otwarta na dziale filmowym. Przebiegła wzrokiem po reklamach „Tabu” z fotosami takimi samymi jak na billboardzie, który widziała w wieczór, gdy znalazł ją Will. Przeczytała, że ośrodek kultury w Westwood organizuje jednodniowy przegląd filmów z Alexem Riversem, by uczcić jego nominacje do Oscarów.
Cassie z uśmiechem przesunęła palcem po programie. Przegląd zaczynał się o dziewiątej rano i obejmował trzy filmy Alexa: „Antoniusza i Kleopatrę”, nakręconą niedługo po ich ślubie adaptację sztuki Szekspira, dzięki której udowodnił wielkość swego kunsztu aktorskiego, debiutancki antywestern „Desperado” oraz „Historię jego życia”, dramat familijny, trzykrotnie nominowany do tegorocznych Oscarów.
Cassie spojrzała na zegarek. Miała dwie godziny na dojazd do Westwood. Wyskoczyła z łóżka, wzięła szybki prysznic, po czym wciągnęła dżinsy i bluzę, którą wczoraj nosił Alex. Johna znalazła w kuchni z panią Alvarez; zapytała, czy mógłby ją podwieźć. Wychodząc z domu, wpadli na Alexa.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał zdyszany. Po karku spływał mu pot.
– Do zobaczenia o trzeciej – odparła Cassie, posyłając mu szeroki uśmiech. Wyminęła go, nim zdążył o więcej zapytać.
Usiadła na tylnym siedzeniu range rovera, podniecona niczym nastolatka. Zamknęła oczy i ukryła twarz w za długich rękawach bluzy Alexa, wdychając jego zapach, mieszankę aromatu Malibu i drzewa sandałowego.
Ośrodek kultury w Westwood był zwykłą świetlicą dla seniorów, którzy w przeważającej części stanowili widownię porannego przeglądu filmów Alexa Riversa. Ukryta za anonimowością autsajdera, Cassie szła przez tłum starszych kobiet w holu wyłożonym czarnobiałym linoleum.
– Jest jak Gary Cooper – powiedziała któraś. – Na ekranie potrafi zrobić wszystko.
Cassie uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, że doświadcza rzeczy niedostępnej wszystkim tu obecnym. Miała ochotę rozłożyć szeroko ręce i krzyknąć: „Jestem żoną Alexa Riversa. Mieszkam z nim. Jadam z nim śniadania. Dla mnie jest człowiekiem z krwi i kości”.
Kiedy drzwi do sali kinowej się otworzyły, Cassie stanęła z boku, by policzyć, ilu wielbicieli w Westwood ma Alex. Wyobrażała sobie, że kiedy mu opowie o starszej pani z fryzurą w kształcie babeczki, która wielki portret Alexa z jego autografem postawiła na siedzeniu obok, i o staruszku krzyczącym do kasjerki: „Alex jaki?”, oboje będą się z tego śmiali.
Usiadła w tylnym rzędzie, skąd mogła obserwować reakcje widowni. Przegląd otwierał antywestern „Desperado”, któremu całe Hollywood przepowiadało sromotną klęskę. Cassie nie znała Alexa, kiedy kręcił ten film, zresztą nie on grał w nim główną rolę, tylko Ava Milan. Jej bohaterka jako dziecko została porwana przez grupę buntowniczych Indian; wychowała się w wędrownym plemieniu, znalazła w nim męża i przyzwoite życie. Alex grał jej brata: na jego oczach wymordowano całą rodzinę i wyrastał, przysięgając zemstę. W kulminacyjnej scenie Alex odnajduje siostrę w obozie Indian i ogarnięty szałem zaczyna strzelać na oślep. Zabija prawie wszystkich, w tym męża Avy. Ava wygłasza wstrząsający monolog, w którym mówi bratu, że odebrał jej życie lepsze niż to, na jakie w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku może liczyć biała kobieta, i podcina sobie gardło.
Krytycy oszaleli. Westerny nie były w modzie – w przeciwieństwie do tematu rdzennych Amerykanów, „Desperado” zaś – pierwszym filmem, w którym przedstawiono ich jako zróżnicowane indywidualności, a nie pozbawionych twarzy wrogów. Dwudziestoczteroletni Alex Rivers zostawił innych młodych aktorów daleko za sobą, a postać Abrahama Burrowsa stała się pierwszą w długim szeregu granych przez niego skomplikowanych, niejednoznacznych bohaterów.
Cassie zsunęła się nisko w fotelu, patrząc na czołówkę wyświetlaną na tle pokrytej czerwonym piaskiem zachodniej równiny. ALEX RIVERS. Poczuła mrowienie w dłoniach. Kiedy pojawił się na ekranie, wstrzymała oddech. Wyglądał tak młodo, oczy miał jaśniejsze niż teraz. Stanął na rozstawionych stopach, z dłońmi zwiniętymi w pięści, i wydał okrzyk, od którego zatrzęsły się okryte czerwonymi kotarami ściany. To nie było nawet słowo, tylko sylaba, która wyraźnie zaznaczyła jego obecność.
Uderzyło ją, jak bardzo w ciągu tych kilku dni zmieniło się jej postrzeganie Alexa. Kiedy przyszedł po nią na posterunek, widziała go takiego jak na ekranie: nadnaturalnie wysokiego i niedostępnego. Teraz myślała inaczej. Cassie uśmiechnęła się. Musiałaby się sporo namęczyć, by przekonać kogokolwiek na tej sali, że Alex Rivers jest takim samym człowiekiem jak wszyscy.
Will czekał na dostawę mebli. Do tej pory materac był dla niego jadalnią, sypialnią i kompletem wypoczynkowym. Meble kupił w pierwszym napotkanym sklepie, małym i z przyzwoitymi cenami, w którym zgodzono się na zapłatę w miesięcznych ratach.
Wóz zatrzymał się przed domem dokładnie o dziesiątej, tak jak obiecali. Dwaj potężni mężczyźni ustawili sprzęty pod drzwiami i zapytali:
– Gdzie to wnieść?
W salonie Will kopnięciem usunął pudła z drogi. Odłączył swój nowiutki telewizor z odtwarzaczem wideo i czekał, aż tragarze wniosą tekową szafkę pod zestaw rozrywkowy, którą kupił tylko ze względu na nazwę. Brzmiało to trochę tak, jakby w domu trwała impreza, nawet kiedy jesteś sam.
Odtwarzacz był nabytkiem spontanicznym. Will nie rozumiał, jak można mieszkać w światowej stolicy kina i nie mieć odtwarzacza. Nie potrafił nastawić zegara, a prędzej szlag go trafi, nim zacznie kartkować instrukcję obsługi, więc od dwudziestu czterech godzin migała na nim dwunasta zero zero. Był piątek, dzień wolny od służby, i po wyjściu tragarzy Will zamierzał zrobić następujące rzeczy w następującym porządku: zjeść płatki przy nowym stole w kuchni, położyć się na brzuchu na nowym łóżku, rozciągnąć się na sofie i poskakać po kanałach telewizora, a potem obejrzeć film.
Minęło południe, kiedy poszedł do sklepu, żeby jakiś wypożyczyć. Nie szukał niczego konkretnego. Dwóch pierwszych tytułów, o jakie zapytał, nie było, wreszcie prowadzący wypożyczalnię Koreańczyk podał mu zniszczone czerwone pudełko.
– Niech pan to weźmie. Spodoba się panu.
„Desperado”. Will musiał się roześmiać. Film pochodził z początku lat osiemdziesiątych i jedną z głównych ról grał Alex Rivers.
– Cholera – powiedział, wyciągając z kieszeni pięć dolarów. – Biorę.
Jeśli Rivers był tak młody, jak wynikało z dat na pudełku, przypuszczalnie nie grał zbyt dobrze, a po wydarzeniach ostatniego wieczoru Will miał ochotę się z niego pośmiać.
Kupił torebkę popcornu i wrócił do domu. Usiadł na nowej sofie i pilotem włączył film, przewijając ostrzeżenia i zapowiedzi. Kiedy na ekranie pojawił się Alex Rivers i wydał okrzyk podobny do okrzyku wojennego Siuksów, Will rzucił w niego garścią prażonej kukurydzy.
Nie znał treści filmu, pamiętał jednak towarzyszące mu kontrowersje. Omawiano go w licznych plemiennych gazetach, w równej mierze chwaląc, jak ganiąc: to pierwsze za przedstawienie życia rdzennych Amerykanów i udział Indian w obsadzie, to drugie za liczne niedokładności. Na ekranie aktorka grająca siostrę Alexa Riversa poślubiała krzepkiego wojownika. Była drobna i jasnowłosa, z twarzą całkiem podobną do tej, którą Will jako dojrzewający chłopak widywał pod powiekami, kiedy nocami miotał się na łóżku w domu dziadka.
– Pieprzyć to – powiedział na głos. Nacisnął mały czerwony guzik na pilocie, z wielką satysfakcją patrząc, jak postać Alexa Riversa rozpływa się w czerni, a kaseta wyskakuje z odtwarzacza. Usiadł prosto, rozsypując popcorn na sofie.
– O niczym nie mają pojęcia – mruknął. – Robią te gówniane filmy, a o niczym nie mają pojęcia.
Wyłączył telewizor, wpatrując się w ekran, aż przestał śnieżyć.
Spojrzał na pudełko po kasecie, leżące na podłodze, potem wstał i podszedł do kartonów stojących pod ścianą. Otworzył pierwszy i zaczął grzebać pośród gazet, w które Cassie owinęła przedmioty tak niedbale wrzucone przez niego do środka.
Wyjął woreczek z lekami, należący do jego pradziadka. Pradziadek, tak samo jak dziadek, miał wizje łosia i z jego skóry zrobiony był woreczek. Will pogładził mieszek i frędzle. Śniący o łosiach cieszyli się wielkim szacunkiem Siuksów. Ludzie zwracali się do nich o radę, kiedy się zastanawiali, kogo powinni pokochać.
W rezerwacie Will poznał miejscowego policjanta, który ożenił się z białą kobietą, przeprowadził do Pine Ridge i zapisał syna do Małej Ligi. Jak wszyscy gliniarze nosił broń, ale wierzcie albo nie, w roku 1993 nie rozstawał się też z woreczkiem z lekami, który przywiązał sobie do kabury. Mówił, że przynosi mu szczęście, i rzeczywiście, w dniu, gdy dał go córce, by pokazała przedmiot na prezentacji w szkole, jakiś ćpun postrzelił go w ramię.
W rezerwacie byli też inni, rówieśnicy Willa, którzy nosili woreczki. Nikt nawet okiem nie mrugnął, zresztą Will musiał przyznać, że są na świecie dziwniejsze rzeczy.
Poszedł do kuchni po młotek i haczyk. Przez chwilę siedział, tuląc woreczek do policzka i czując miękki zamsz historii. To nie były jego leki, więc nie mogły w żaden sposób mu pomóc, ale z drugiej strony, nie mogły też zaszkodzić.
Will próbował sobie przypomnieć, gdzie Cassie powiesiła woreczek tamtego dnia. Trzymając go w zębach, stanął na sofie i przesuwał dłoń po gładkiej białej ścianie w nadziei, że poczuje żar, który zostawiły jej zręczne ręce.
Jak wszyscy pozostali widzowie w ośrodku kultury w Westwood, Cassie także płakała na zakończenie „Historii jego życia”. Łatwo było zrozumieć, dlaczego Alexa po raz pierwszy nominowano do Oscara za najlepszą reżyserię, choć nominacja dla najlepszego aktora wywołała spory. Pojawiły się zdania, że powinien ją dostać Jack Green, odtwarzający rolę ojca Alexa, którego nominowano w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Według bukmacherów z Los Angeles Alex był faworytem w swoich dwóch kategoriach, Jack w swojej, a film z pewnością otrzyma Oscara dla najlepszego filmu.
Większość seniorów opuściła salę, przyszli bowiem obejrzeć obraz, wokół którego tyle było spekulacji, Cassie natomiast siłą nie dałaby się wyciągnąć. Uświadomiła sobie, że przyszła na przegląd przede wszystkim po to, by obejrzeć „Antoniusza i Kleopatrę”, epicki film, który Alex zrobił tuż po ich ślubie.
Na ekranie wyświetlano czołówkę przy akompaniamencie smutnej muzyki, granej na sitarze. Cassie rozpuściła ściągnięte w koński ogon włosy i rozsypała je na oparciu fotela. Zamknęła oczy tuż przed pierwszą kwestią Antoniusza i zmusiła się do wspomnień.
To był pierwszy znak, że nie poślubiła samego Alexa. Kiedy wrócił z biura Herba Silvera, ściskając w dłoni scenariusz, Cassie w domowym laboratorium przeglądała plan zbliżającej się wyprawy do Tanzanii.
– To jest rola, do której zostałem stworzony – oznajmił.
Później Cassie zastanawiała się nad tym zdaniem; bardziej sensowne byłoby, gdyby powiedział: „To rola stworzona dla mnie”, ale w chwili gdy wziął scenariusz w dłonie, stał się takim samym megalomanem jak Antoniusz.
Kwestie przychodziły mu łatwo, padały z jego ust, jakby nie musiał się ich uczyć, i chociaż Cassie wiedziała, że Alex ma fotograficzną pamięć, przy niej ani razu nie otworzył scenariusza. „Jestem Antoniuszem” – powiedział tylko. Nie miała wyboru, musiała mu uwierzyć.
Nie był faworytem do tej roli, nawet nie brano go pod uwagę. Sam poprosił Herba, żeby zaproponował jego kandydaturę. Cassie wiedziała, że bardzo się tym denerwował, dlatego rano w dniu, gdy miał spotkanie z reżyserem kompletującym obsadę, kazała kucharce wyjść i sama przyrządziła mu omlet. Dodała paprykę, szynkę, cebulki, cheddar, odrobinę sosu colby i szczyptę papryki.
– Twój ulubiony – powiedziała wesoło, stawiając przed nim talerz. – Na szczęście.
Kiedy indziej Alex spojrzałby na nią, może objąłby ją za biodra, posadził sobie na kolanach i pocałował. Zaproponowałby jej połowę omletu i karmił swoim widelcem. Tamtego ranka jednak oczy mu pociemniały, jakby połknął coś, co teraz próbowało się wydostać. Zrzucił talerz i nawet nie spojrzał, gdy naczynie rozbiło się na jasnym żyłkowanym marmurze podłogi.
– Przynieś winogrona – szepnął, już z odpowiednią wymową. – Śliwki i słodycze. Ambrozję. – Odwrócił się od Cassie, która jak skamieniała stała koło niego, i utkwił wzrok w czymś, czego ona nie potrafiła dostrzec. – Zastaw ucztę godną boga.
Cassie uciekła z kuchni do sypialni. Zadzwoniła na uniwersytet i powiedziała, że jest chora; była przekonana, że zaraz zwymiotuje. Usłyszała, jak John, kierowca, przychodzi po Alexa; kiedy drzwi się za nimi zamknęły, zwinęła się w kłębek na łóżku, usiłując zająć jak najmniej miejsca.
Alex wrócił dopiero po kolacji. Cassie wciąż była w sypialni, siedziała przy oknie i patrzyła, jak słońce znika za horyzontem. Nie odwróciła się, kiedy otworzył drzwi, w absolutnym bezruchu czekając na jego przeprosiny.
Nie odezwał się. Ukląkł za nią i musnął palcami jej policzek i szyję. Za dłońmi powędrowały usta. Kiedy uniósł jej twarz, by ją pocałować, oddała mu się bez reszty.
Nigdy wcześniej tak się z nią nie kochał. Był brutalny, a kiedy zaczęła krzyczeć, tak delikatny, że musiała przyciskać do siebie jego dłonie, pragnąc więcej. To nie był akt namiętności, ale brania w posiadanie. Za każdym razem, gdy Cassie chciała się odsunąć choćby o cal od jego żaru, przyciągał ją do siebie. Czując, jak się wokół niego zamyka, pchnął ją na łóżko i szepnął do ucha:
– „Wiedziałaś, żem był przez ciebie podbity” *.
Słysząc jego regularny oddech, Cassie wysunęła się z łóżka i wzięła scenariusz, który zostawił przy oknie. Poszła do łazienki, usiadła na sedesie i przez wiele godzin przeglądała sztukę, którą ostatni raz czytała w liceum. Płakała, kiedy Antoniusz zakochany w Kleopatrze ożenił się z Oktawią, by zachować pokój. Szeptem powtarzała scenę, w której Antoniusz uświadamia sobie, że Kleopatra jednak go nie zdradziła, i błaga żołnierza, by przebił go mieczem. Zamknęła oczy, widząc Antoniusza umierającego w ramionach Kleopatry, Kleopatrę trującą się jadem żmii. W akcie III znalazła zdanie, które Alex wyszeptał, gdy skończyli się kochać. Ale ona nie kochała się z Alexem. Pieścił ją i wypełniał sobą owładnięty obsesyjną miłością Antoniusz.
Siedząca obok kobieta zaczęła gwałtownie kaszleć. Cassie otworzyła oczy i pojęła, że straciła prawie cały środek filmu. Na ekranie nie było Alexa; partnerująca mu aktorka, bardzo piękna kobieta, która poza tą rolą nie miała specjalnych osiągnięć, wygłaszała pochwałę Antoniusza. Cassie szeptem powtarzała za nią:
– Nogami Ocean okraczał, świat opasywał wzniesionym ramieniem, a dla przyjaciół jego głos był dźwięczny jak sfer harmonia.
To była życiowa rola Alexa, rola, która uświadomiła Hollywood, że jest aktorem umiejącym zagrać absolutnie wszystko, sprzedać złoto samemu Midasowi. I czy było to dziwne? Człowiek, który włada światem. Człowiek niezmierzonych ambicji. Tyle było podobieństw pomiędzy Antoniuszem a Alexem, że stwierdzenie, czy musiał wtedy grać, było niemożliwe.
Cassie pragnęła go zobaczyć. Nie takiego, jakim był na ekranie, wypełnionego bez reszty myślami i czynami bohatera, ale jego samego. Pragnęła porozmawiać z człowiekiem, który zagroził jej porwaniem, gdyby nie chciała za niego wyjść, którego dołeczki odziedziczą ich dzieci, który kupił jej średniowieczną czaszkę i plastelinę. Pragnęła stać w jego objęciach na wrzosowiskach Szkocji i czuć, jak ich serca biją jednym rytmem.
Nie czekając na koniec filmu, mocniej otuliła się bluzą Alexa i ruszyła do wyjścia. Spotka się z nim po jego wizycie w szpitalu, potem pojadą do BelAir. Po drodze opowie mu o czterdziestu dwóch starszych osobach z Westwood, które przyszły oglądać rano jego filmy. Alex pocałuje ją w rozgrzaną słońcem głowę, ona przytuli się do niego i tylne siedzenie samochodu wypełni się ich cudowną obecnością.
Gdy wychodziła na parną ulicę, słowa Kleopatry podążały za nią niczym ślubny tren. „A teraz mi powiedz, czy mógł być kiedy, czy był kiedy człowiek podobny temu, o którym marzyłam?”.
<a l:href="#_ftnref4">*</a> Cytaty z „Antoniusza i Kleopatry” w przekładzie Leona Ulricha.