38453.fb2 Je?li zimow? noc? podr??ny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Je?li zimow? noc? podr??ny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

VII

Siedzisz przy stoliku w kawiarni, czytasz powieść Silasa Flannery'ego, którą pożyczył ci doktor Przewodni, i czekasz na Ludmiłę. Twój umysł zaprzątają dwa równoległe oczekiwania: wewnętrzne oczekiwanie lektury oraz oczekiwanie Ludmiły, która spóźnia się na spotkanie. Skupiasz się na lekturze, starasz się przenieść oczekiwanie Ludmiły na stronice książki, masz niemal nadzieję, że ona wyjdzie do ciebie spomiędzy otwartych kartek. Ale nie potrafisz już czytać, powieść utknęła na stronie, którą masz przed oczami, tak jakby dopiero przybycie Ludmiły mogło ponownie wprawić w ruch łańcuch wydarzeń.

Wołają cię. To twoje nazwisko powtarza kelner, posuwając się pomiędzy stolikami. Wstań, wzywają cię do telefonu. Czy to Ludmiła? Tak, to ona. – Wyjaśnię ci później. Nie mogę teraz przyjść.

– Słuchaj, mam książkę! Nie, nie tę, żadną z tamtych, zupełnie nową. Posłuchaj… – Ale chyba nie zamierzasz jej opowiedzieć książki przez telefon? Wysłuchaj tego, co ona ma ci do powiedzenia.

– Przyjdź sam – mówi Ludmiła – tak, do mnie do domu. Jestem teraz poza domem, ale niedługo wrócę. Jeśli zjawisz się wcześniej, możesz wejść i poczekać. Klucz jest pod wycieraczką.

Niewymuszona prostota stylu życia, klucz pod wycieraczką, zaufanie do bliźniego, z pewnością niewiele do ukradzenia. Biegniesz pod wskazany adres. Dzwonisz na próżno. Tak jak zapowiedziała, nie ma jej w domu. Znajdujesz klucz. Wchodzisz w półmrok opuszczonych rolet.

Dom Ludmiły jest domem samotnej dziewczyny, mieszka sama. Czy właśnie to chcesz sprawdzić przede wszystkim? Czy znajdziesz tu ślady męskiej obecności? A może wolisz nic o tym nie wiedzieć, dopóki to możliwe pozostać w nieświadomości, w niepewności? Zapewne coś powstrzymuje cię przed myszkowaniem (podniosłeś nieco rolety, ale tylko nieznacznie). Może powstrzymują cię skrupuły, uważasz, że nie zasługiwałbyś na gest zaufania z jej strony, gdybyś nadużył go do przeprowadzenia drobiazgowego wywiadu. A może wydaje ci się, że doskonale wiesz, jak wygląda mieszkanie samotnej dziewczyny, i jeszcze zanim rozejrzysz się dokoła, możesz ustalić spis tego, co ono zawiera. Żyjemy w epoce cywilizacyjnej monotonii, pośród określonych modeli kulturowych: meble, bibeloty, narzuty, adapter wybierane są spośród ograniczonej liczby proponowanych rzeczy. Co te rzeczy mogą wyjawić ci o niej naprawdę?

Jaka jesteś. Czytelniczko? Nadszedł już czas, aby ta książka napisana w drugiej osobie zwracała się nie tylko do ogólnikowego męskiego „ty”, które jest być może bratem i sobowtórem obłudnego „ja”, lecz by zwracała się bezpośrednio do ciebie, a ty pojawiłaś się w Drugim Rozdziale jako Trzecia Osoba, niezbędna, aby powieść stała się powieścią, aby pomiędzy Drugą Osobą męską a Trzecią żeńską coś się wydarzyło, przybrało realny kształt, utrwaliło się lub rozpadło, naśladując fazy zwykłych kolei ludzkiego losu. Czyli: naśladując gotowe schematy, służące nam do przeżywania ludzkich kolei losu. Czyli: naśladując gotowe schematy, dzięki którym przypisujemy ludzkim kolejom losu znaczenie pozwalające nam je przeżyć.

Do tej pory książka rozmyślnie pozostawiała czytającemu Czytelnikowi możność utożsamienia się z Czytelnikiem czytanym: dlatego też nie nadano mu imienia, które automatycznie sprowadziłoby go do roli Trzeciej Osoby, do roli powieściowej postaci (podczas gdy tobie, Ludmiło, jako Trzeciej Osobie, koniecznie należało nadać imię) i zawieszono go w abstrakcyjnym położeniu zaimka, tak aby można mu było przypisać każdą cechę i każdy postępek. Zobaczymy, Czytelniczko, czy książka zdoła nakreślić twój prawdziwy portret, począwszy od ramy, która odgrodzi cię z czterech stron, i pozwoli ustalić zarysy twojej postaci.

Po raz pierwszy ukazałaś się Czytelnikowi w księgarni, przybrałaś realne kształty odrywając się od ściany z półkami, tak jakby mnogość książek koniecznie domagała się obecności Czytelniczki. Twój dom, przestrzeń, gdzie czytasz, może nam powiedzieć, jakie miejsce zajmują książki w twoim życiu, czy są tarczą, którą się zasłaniasz, aby trzymać się z daleka od zewnętrznego świata, narkotycznym snem, w jaki zapadasz, czy też są pomostem przerzuconym na zewnątrz do świata, który interesuje cię tak bardzo, że dzięki książkom chciałabyś pomnożyć i rozszerzyć jego wymiary. Czytelnik wie, że aby to zrozumieć, musi przede wszystkim zwiedzić kuchnię.

Kuchnia jest tą częścią mieszkania, która może powiedzieć o tobie najwięcej: czy gotujesz, czy nie gotujesz (zdawałoby się, że tak, bo nawet jeśli nie codziennie, to dosyć regularnie), czy gotujesz tylko dla siebie, czy także dla innych (często dla siebie, lecz tak starannie, jakbyś gotowała także dla innych, czasem także dla innych, lecz tak niedbale, jakbyś robiła to tylko dla siebie), czy dbasz o niezbędne minimum, czy też o sztukę kulinarną (twoje zakupy i wyposażenie kuchni przywodzą na myśl przepisy wyszukane i oryginalne, przynajmniej w zamierzeniu, co nie znaczy, że jesteś łakoma, ale myśl o kolacji z dwóch sadzonych jajek mogłaby wprawić cię w przygnębienie), czy stanie przy garnkach jest dla ciebie tylko uciążliwym obowiązkiem, czy także przyjemnością (maleńka kuchnia jest praktycznie urządzona i rozplanowana tak, abyś mogła się swobodnie poruszać, zbyt długo w niej nie pozostawała, ale i przebywała tu bez niechęci). Sprzęty elektryczne stoją każdy na swoim miejscu, jak użyteczne zwierzęta, których zasług niepodobna przecenić, lecz nie trzeba ich otaczać specjalną troską. Naczynia kuchenne odznaczają się pewną dbałością o estetykę (dostrzegasz cały komplet noży do siekania jarzyn, zawieszonych według wielkości, chociaż wystarczyłby jeden), ale w zasadzie elementy dekoracyjne spełniają także rolę przedmiotów użytkowych, z niewielkim ustępstwem na rzecz estetyki. To raczej twoje zapasy pozwolą nam powiedzieć o tobie coś więcej, widzimy zestaw aromatycznych przypraw, niektóre są często używane, inne zdają się tylko dopełniać kolekcję; to samo można powiedzieć o musztardach, lecz to przede wszystkim warkocze czosnku powieszone w zasięgu ręki świadczą o twoim stosunku do potraw, bynajmniej nie powierzchownym ani nieuważnym. Rzut oka do lodówki może pomóc nam w zebraniu dalszych cennych danych: w pojemniku na jajka zostało tylko jedno, z cytryn tylko jedna zdrowa połówka, a druga wyschnięta, słowem jeśli chodzi o artykuły podstawowe, to zauważyć się daje pewna niedbałość; za to jest krem z kasztanów, czarne oliwki, słoik salsefii; to jasne, że przy robieniu zakupów dajesz się raczej skusić wystawionym towarom, zamiast pamiętać o tym, czego brakuje w domu.

Przyglądając się twojej kuchni można zatem wyobrazić sobie ciebie jako kobietę otwartą i pogodną, zmysłową i staranną, która swój zmysł praktyczny oddaje na usługi wyobraźni. Czy można się w tobie zakochać po obejrzeniu twojej kuchni? Kto wie, może zakocha się Czytelnik, który i tak był już przychylnie usposobiony.

On, Czytelnik, nadal zwiedza dom, do którego dałaś mu klucze. Widać, że gromadzisz wokół siebie wiele rzeczy: wachlarze, pocztówki, flakony, zawieszone na ścianach korale. Lecz każdy z tych przedmiotów, ujrzany z bliska, okazuje się czymś wyjątkowym, w pewien sposób nieoczekiwanym. Do przedmiotów masz stosunek przyjazny i wybredny, tylko te rzeczy, które odczuwasz jako twoje, stają się twoimi. Kiedy na nie patrzysz albo ich dotykasz, pomiędzy tobą a przedmiotami wytwarza się poczucie fizycznej więzi, nie zaś więzi intelektualnej czy uczuciowej. Przedmioty, raz przez ciebie przyswojone, naznaczone twoim posiadaniem, nie wydają się już przypadkowe, stają się znaczące niczym części zdania, niczym zapis złożony ze znaków i symboli. Czy jesteś zaborcza? Może zbyt mało jest jeszcze danych, aby to stwierdzić; na razie można powiedzieć, że jesteś zaborcza w stosunku do samej siebie, że przywiązujesz się do rzeczy, w których rozpoznajesz cząstkę samej siebie, i lękasz się utracić ją wraz z ich utratą.

Na ścianie w rogu wiszą fotografie w ramkach, jedna przy drugiej. Czyje to fotografie? Twoje w różnym wieku, a także wielu innych osób, mężczyzn i kobiet, w tym zdjęcia bardzo stare, jakby wycięte z rodzinnego albumu, lecz wszystkie razem tworzą raczej montaż nawarstwionych etapów życia, niż spełniają rolę pamiątek po różnych osobach. Każda ramka jest inna: secesyjne kształty, srebro, miedź, emalia, szylkret, skóra, rzeźbione drewno, może umyślnie wydobywają one z cienia pewne epizody życia, lecz równie dobrze mogą stanowić tylko kolekcję ramek wypełnionych fotografiami, tym bardziej że niektóre ramki zawierają portrety wycięte z gazet, w jednej tkwi stary nieczytelny list, inna jest pusta.

Na pozostałej powierzchni ściany nie wisi nic ani też nie przylega do niej żaden mebel. Tak wygląda właściwie całe mieszkanie: tu nagie ściany, tam przepełnione, jakbyś odczuwała potrzebę zagęszczenia znaków, posłużenia się zwartym pismem po to, aby w otaczającej je pustce odzyskać oddech i znaleźć wytchnienie.

Także rozmieszczenie mebli i bibelotów nigdy nie jest symetryczne. Ład, który starasz się uzyskać (przestrzeń, jaką rozporządzasz, jest mała, lecz daje się zauważyć pewien wysiłek w takim jej rozplanowaniu, aby sprawiała wrażenie obszerniejszej), nie jest wynikiem przeszczepienia gotowych schematów, lecz skutkiem harmonijnego zestawienia przedmiotów.

A zatem, czy jesteś porządna, czy nieporządna? Na równie kategoryczne pytania twój dom nie odpowie zwyczajnym tak lub nie. Oczywiście, masz pewne wyobrażenie o ładzie, jesteś nawet wymagająca, lecz wyobrażenie to nie znajduje zastosowania w praktyce. Widać, że twoje zainteresowanie domem nie objawia się w sposób regularny, zależy od codziennych kłopotów, od dobrych i złych nastrojów.

Czy masz usposobienie depresyjne czy euforyczne? Odnosi się wrażenie, że mieszkanie przezornie wykorzystało chwile twojej euforii, aby przygotować się na udzielenie ci gościny w chwilach depresji.

Czy jesteś naprawdę gościnna, czy też wpuszczanie do domu znajomych jest oznaką twojej obojętności? Czytelnik szuka wygodnego miejsca, gdzie mógłby usiąść i oddać się lekturze, nie wdzierając się w strefę wyraźnie tylko dla ciebie przeznaczoną; nabiera oto przekonania, że gość może poczuć się dobrze u ciebie w domu, jeśli potrafi uszanować twoje reguły gry.

Co poza tym? Rośliny w doniczkach wydają się nie podlewane od wielu dni, chociaż może świadomie wybrałaś je spośród tych, które nie wymagają zbytniej troskliwości. Zresztą w tych pokojach nie ma śladu psów ani kotów czy ptaków: jesteś typem kobiety, która stara się nie przysparzać sobie obowiązków. Co może być zarówno oznaką egoizmu, jak i oznaką skupienia uwagi na innych, mniej błahych potrzebach, może też znaczyć, że nie szukasz symbolicznej namiastki, że naturalne bodźce skłaniają cię do zajmowania się innymi ludźmi, że chcesz uczestniczyć w ich losach, w ich życiu i książkach…

Przypatrzmy się książkom. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy, przynajmniej kiedy patrzymy na te książki, które trzymasz na najbardziej widocznym miejscu, jest ich przeznaczenie, a są one przeznaczone do natychmiastowej lektury, nie zaś do studiów, konsultacji czy choćby umieszczenia w bibliotece ułożonej według pewnego porządku. Może nawet parokrotnie starałaś się nadać pozory ładu swoim półkom, lecz każdą próbę klasyfikacji błyskawicznie niweczyła różnorodność nowych dostaw. Podstawową zasadą ustawiania tomów, nie biorąc pod uwagę rozmiarów półek na książki najwyższe i najniższe, pozostaje zasada chronologii, kolejność pojawiania się nowych egzemplarzy. W każdym razie ty zawsze umiesz się wśród nich rozeznać, zwłaszcza że nie ma ich tu zbyt wiele (inne półki musiałaś pewnie zostawić w poprzednich mieszkaniach, w poprzednich fazach swojego życia), i być może nieczęsto zdarza ci się sięgnąć po książkę, którą już czytałaś.

Jednym słowem, nie wydajesz się typem Czytelniczki Która Czyta Powtórnie. Pamiętasz bardzo dokładnie wszystko, co przeczytałaś (to jedna z pierwszych rzeczy, jaką pozwoliłaś o sobie powiedzieć); być może każda książka kojarzy ci się z lekturą, którą odbyłaś w określonej chwili, raz na zawsze. I podobnie jak zachowujesz lektury w pamięci, lubisz przechowywać książki w charakterze przedmiotów, lubisz mieć je przy sobie.

Wśród twoich książek, tego zbioru, co nie tworzy biblioteki, można jednak wyróżnić część martwą czy też uśpioną, to znaczy stos tomów odłożonych, przeczytanych i rzadko czytanych powtórnie lub takich, których nie czytałaś i nie przeczytasz, a mimo to przechowujesz je (i odkurzasz), oraz część żywą, to znaczy książki, które czytasz lub masz zamiar przeczytać, lub od których jeszcze się nie oderwałaś, czy też lubisz je przeglądać, mieć je w zasięgu ręki. W odróżnieniu od zapasów kuchennych, tutaj właśnie część żywa, ta przeznaczona do natychmiastowej konsumpcji, potrafi powiedzieć o tobie więcej. Dokoła leżą rozrzucone tomy, niektóre są otwarte, inne mają naprędce sporządzone zakładki lub zagięte rogi. Widać, że masz zwyczaj czytać parę książek jednocześnie, wybierasz różne lektury na różne pory dnia, na różne zakątki twojego ciasnego przecież mieszkania, niektóre książki przeznaczone są na nocny stolik, miejsce innych jest przy fotelu, w kuchni, w łazience.

Stanowi to być może ważny dodatkowy rys do twojego portretu: twój umysł posiada wewnętrzne ścianki, pozwalają one rozgraniczyć różne fazy czasu, można w nich przystanąć lub pośpiesznie je przebiec, można włączyć się przemiennie na dwa kanały. Czy to nie wystarczy, aby stwierdzić, że chciałabyś przeżywać równocześnie więcej niż jedno życie? A może ty naprawdę tak żyjesz? Rozgraniczasz to, co łączy cię z daną osobą i otoczeniem, od tego, co łączy cię z innymi osobami i innym środowiskiem? Czy w każde doświadczenie wliczasz ryzyko rozczarowania, które wyrównuje dopiero suma wszystkich rozczarowań?

Nadstaw uszu. Czytelniku. Zasiano w twoim umyśle ziarno podejrzliwości, które podsyca w tobie niepokój właściwy człowiekowi zazdrosnemu, chociaż jeszcze tego nie dostrzegasz. Ludmiła czyta wiele książek naraz, bo nie chce narażać się na zawód, który może sprawić jej każda z tych opowieści, i stara się nie ograniczać do jednej historii…

(Nie sądź, że książka spuściła cię z oka, Czytelniku. Forma „ty”, zwrócona do Czytelniczki, może w najbliższym zdaniu zostać ponownie wymierzona w ciebie. Jesteś nadal jednym z możliwych „ty”. Któż ośmieliłby się skazać cię na utratę owego „ty”; byłaby to katastrofa nie mniej straszliwa niż utrata „ja”. Aby wypowiedź utrzymana w drugiej osobie stała się powieścią, potrzebne są przynajmniej dwie formy „ty”, odrębne i współistniejące, które odcinają się od masy przeróżnych „on” „ona”, „ono”.)

Mimo wszystko widok książek w mieszkaniu Ludmiły napawa cię otuchą. Czytanie jest samotnością, Ludmiła zdaje ci się bezpieczna w łupinie otwartej książki, niczym ostryga w muszli. Cień innego mężczyzny, prawdopodobny, a nawet pewny, zostaje jeśli nie wymazany, to zepchnięty na margines. Czyta się w pojedynkę, nawet jeśli jest się we dwoje. Ale w takim razie czego tutaj szukasz? Czy chciałbyś przeniknąć do jej skorupy, wkraść się na stronice książek, które ona czyta? A może więź łącząca Czytelnika i Czytelniczkę jest więzią dwóch odrębnych muszli, które mogą porozumiewać się tylko poprzez częściową wymianę jednostkowych doświadczeń?

Masz ze sobą książkę, którą czytałeś w kawiarni, i nie możesz doczekać się chwili, kiedy podejmiesz dalszą lekturę, aby potem przekazać powieść Czytelniczce, aby porozumieć się z nią za pośrednictwem kanału wydrążonego cudzymi słowami, bo właśnie te słowa, wypowiadane cudzym głosem, głosem tej milczącej nieobecności, zaznaczonej farbą drukarską i spacją, mogą stać się wasze, waszym językiem, kodem, który pozwoli wam wysyłać i odbierać sygnały.

Rozlega się zgrzyt klucza w zamku. Nie odzywasz się, jakbyś chciał jej zrobić niespodziankę, udowodnić wam obojgu, że twoja obecność tutaj jest rzeczą naturalną. Ale to nie są jej kroki. Jakiś mężczyzna powoli porusza się w przedpokoju, spomiędzy zasłon dostrzegasz jego cień, skórzana kurtka, ruchy człowieka, który jest obeznany z miejscem, lecz nie śpieszy się, jakby czegoś szukał. Poznajesz go. To Irnerio.

Musisz natychmiast rozstrzygnąć, jaką przybrać postawę. Rozczarowanie ogarniające cię na widok mężczyzny, który wchodzi do jej domu jak do własnego, jest silniejsze od zakłopotania wywołanego tym, że znajdujesz się tutaj niemal w ukryciu. Zresztą wiedziałeś, że dom Ludmiły stoi otworem dla przyjaciół: klucz leży pod wycieraczką. Od chwili, kiedy tutaj wszedłeś, wydaje ci się, że odczuwasz muśnięcia cieni bez twarzy. Irnerio jest przynajmniej znajomą zjawą. Podobnie jak ty dla niego.

– Ach, to ty. – On sam dostrzega twoją obecność, ale nie okazuje zdziwienia. Ta swoboda w jego zachowaniu, swoboda, którą jeszcze przed chwilą sam chciałeś mu narzucić, teraz wcale cię nie cieszy.

– Ludmiły nie ma w domu – mówisz, aby podkreślić swoje pierwszeństwo w udzielaniu informacji czy też prawo pierwszeństwa do zajmowanego terytorium.

– Wiem – odpowiada obojętnie. Szpera dokoła, obmacuje książki.

– Czy mogę ci w czymś pomóc? – nie rezygnujesz, jakbyś chciał go sprowokować.

– Szukam książki – mówi Irnerio.

– Sądziłem, że nigdy nic nie czytujesz – wysuwasz zastrzeżenie.

– To nie do czytania. To do pracy. Robię z książek różne rzeczy. Przedmioty. Tak. różne prace, posążki, obrazy, czy jak tam je nazwiesz. Miałem nawet wystawę. Sklejam książki żywicznym klejem i trzymają się dobrze. Otwieram je lub zamykam, nadaję im różne kształty, rzeźbię, wywiercam otwory. To świetny surowiec do obróbki, można zrobić wiele rzeczy.

– I Ludmiła się na to godzi?

– Podobają jej się moje prace. Daje mi nawet różne rady. Krytycy mówią, że to, co ja robię, jest ważne. Teraz wszystkie moje dzieła umieszczą w książce. Skłonili mnie do rozmowy z doktorem Przewodnim. To będzie książka ze zdjęciami wszystkich moich książek. Kiedy zostanie wydrukowana, użyję jej do innego dzieła, do wielu innych dzieł. Potem umieszczą mi je w następnej książce, i tak dalej.

– Miałem na myśli co innego, czy Ludmiła zgadza się na to, że wynosisz jej książki…

– Ona ma ich tak dużo… Czasem sama daje mi książki właśnie do obróbki, książki, z których ona nic sobie nie robi. Ale to nie jest tak, że wystarcza mi byle jaka książka. Praca wychodzi mi dobrze tylko wtedy, jeśli ją czuję. Niektóre książki od razu nasuwają mi pomysł, co mógłbym z nimi zrobić, inne zupełnie nic mi nie mówią. Czasem mam pomysł, ale nic mi nie wychodzi, bo nie mogę znaleźć właściwej książki. – Przegląda tomy na jednej z półek, bierze do ręki jeden z nich, bada grzbiet i okładkę, odkłada go na miejsce. – Jedne książki budzą we mnie sympatię, innych nie mogę ścierpieć i właśnie takie ciągle wpadają mi w ręce.

Miałeś nadzieję, że Wielki Mur Książek utrzyma Ludmiłę z daleka od tego barbarzyńskiego najeźdźcy, a teraz okazuje się zabawką, którą on rozkłada z dziecinną łatwością. Śmiejesz się nieszczerze. – Można by sądzić, że znasz bibliotekę Ludmiły na pamięć…

– No, przecież tak wiele się tutaj nie zmienia… Ale lubię patrzeć na te wszystkie książki. Bo ja kocham książki…

– Wytłumacz to jaśniej.

– Tak, lubię widok tylu książek. Właśnie dlatego tak dobrze czuję się u Ludmiły. Nie sądzisz?

Żywopłot zapisanych stronic opasuje pokój, niczym ściana liści chroniąca gęsty las, a może raczej przywodzi na myśl warstwy skały, płytki łupkowe, fałdy wapieni; podobnie ty starasz się dostrzec w oczach Irneria tło, na którym powinna się pojawić żywa postać Ludmiły. Jeśli zdołasz pozyskać jego zaufanie, Irnerio wyjawi ci intrygującą cię zagadkę, istotę związku pomiędzy Nie-Czytelnikiem a Czytelniczką. Szybko, zapytaj go o coś, o cokolwiek. – Ale – to jest jedyne pytanie, które przychodzi ci do głowy – co ty robisz, kiedy ona czyta?

– Lubię patrzeć, jak ona czyta – mówi Irnerio. – Poza tym ktoś powinien czytać książki, prawda? Przynajmniej jestem spokojny, że nie ja muszę je czytać.

Nie masz się z czego cieszyć, Czytelniku. Zagadka się wyjaśnia, ich zażyłość polega na dopełnieniu się dwóch różnych rytmów życia. Dla Irneria liczy się tylko życie chwilą, sztukę pojmuje on jako chwilowe wyzwolenie życiowej energii, nie zaś jako trwałe dzieło, nagromadzenie życiowych doświadczeń, to czego z kolei szuka w książkach Ludmiła. Lecz on także wyczuwa to nagromadzenie energii, chociaż nie odczuwa potrzeby czytania, czuje natomiast potrzebę ponownego włączenia tej energii w obieg, książki Ludmiły są zaś materią pomocniczą w stwarzaniu dzieł, które choć przez chwilę pozwalają mu na przekazanie własnej energii.

– Ten będzie dobry – mówi Irnerio i zamierza schować tom do kieszeni kurtki.

– Nie, zostaw. To książka, którą właśnie czytam. A poza tym nie należy do mnie, muszę ją zwrócić Przewodniemu. Wybierz sobie inną. Zobacz, ta tutaj wygląda podobnie…

Wziąłeś do ręki tom z czerwoną opaską: „Ostatni sukces Silasa Flannery'ego”, i już to wyjaśnia owo podobieństwo, bo seria powieści Flannery'ego ma ustaloną szatę graficzną. Ale nie chodzi tylko o szatę graficzną, na okładce widnieje tytuł: W sieci… linii. Dwa egzemplarze tej samej książki? Tego się nie spodziewałeś. – To naprawdę dziwne. Nigdy bym nie przypuszczał, że Ludmiła już ją ma…

Irnerio cofa ręce. – To nie należy do Ludmiły. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie sądziłem, że to się jeszcze tu plącze.

– Dlaczego? A czyje to jest? Co chcesz przez to powiedzieć?

Irnerio bierze tom w dwa palce, podchodzi do niewielkich drzwi, otwiera je, wrzuca książkę do środka. Idziesz za nim, wsadzasz głowę do ciemnej komórki, dostrzegasz stół, a na nim maszynę do pisania, magnetofon, słowniki, opasłe dossier. Bierzesz do ręki kartę tytułową z dossier, zanosisz ją do światła, czytasz: Przekład Hermesa Marany.

Czujesz się jak rażony piorunem. Czytając listy Marany wciąż odnosiłeś wrażenie, że widzisz Ludmiłę… Bo nie potrafisz o niej nie myśleć, tak to sobie tłumaczyłeś jako dowód zakochania. Teraz, rozglądając się po domu Ludmiły, natrafiasz na ślady Marany. Czy prześladuje cię jakaś obsesja? Nie, od samego początku miałeś przeczucie, że coś ich ze sobą łączy… Zazdrość, która jeszcze do tej pory była czymś w rodzaju gry z samym sobą, opanowuje cię teraz bez reszty. A nawet coś więcej niż zazdrość, także podejrzliwość, brak zaufania, poczucie, że nie możesz być pewny nikogo ani niczego… Pościg za przerwaną książką, który wprawiał cię w szczególne podniecenie, bo dzieliłeś go z Czytelniczką, okazuje się oto tożsamy z tropieniem jej, ona zaś wymyka ci się w natłoku tajemniczych okoliczności, podstępów, kolejnych wcieleń…

– Ale… Co Marana ma z tym wspólnego? – pytasz. – Czy on tutaj mieszka?

Irnerio potrząsa głową. – Mieszkał tu. Jakiś czas temu. Chyba już nie wróci. Ale obecnie wszystkie jego opowieści są do tego stopnia przepojone fałszem, że cokolwiek się o nim powie, będzie fałszywe. Przynajmniej to mu się udało. Książki, które tutaj przyniósł, pozornie wyglądają tak samo jak pozostałe, ale ja rozpoznaję je natychmiast, z daleka. I pomyśleć, że jego rzeczy nie powinny się tu plątać, poza tym pokoikiem. A jednak co pewien czas rzuca się w oczy jakiś ślad po nim. Czasem podejrzewam, że on sam je tu zostawia, przychodzi, kiedy tu nikogo nie ma, i ukradkiem podmienia…

– Co podmienia?

– Sam nie wiem… Ludmiła mówi, że wszystko, czego dotyka, staje się fałszywe, nawet jeśli dotąd takie nie było. Ja wiem tylko, że gdybym spróbował wykonywać swoje prace z pozostawionych przez niego książek, to wyszłyby fałszywie, nawet jeśli pozornie wyglądałyby tak samo jak te, które zawsze robię…

– Ale dlaczego Ludmiła trzyma jego rzeczy w tej komórce? Czy oczekuje jego powrotu?

– Ludmiła była nieszczęśliwa, kiedy on tutaj mieszkał… Przestała nawet czytać… Potem uciekła… To ona odeszła pierwsza… potem on wyjechał…

Cień się oddala. Oddychasz z ulgą. Przeszłość jest zamkniętym rozdziałem. – A gdyby on pojawił się znowu?

– Ona znowu by wyjechała…

– Dokąd?

– No… Może do Szwajcarii… Sam nie wiem…

– Czy ona ma kogoś w Szwajcarii? – Bezwiednie pomyślałeś o pisarzu z lunetą.

– Powiedzmy, że ma, ale to zupełnie inna historia… To ten starzec od kryminałów…

– Silas Flannery?

– Ona mówiła, że kiedy Marana ją przekonywał, iż różnica pomiędzy prawdą a fałszem jest wyłącznie sprawą naszego przesądu, odczuwała wówczas pokusę patrzenia na kogoś, kto pisze książki tak, jak nasienie dyni rodzi dynię, przynajmniej tak powiedziała…

Niespodziewanie otwierają się drzwi. Wchodzi Ludmiła, rzuca na fotel płaszcz i pakunki. – O, jak to miło. Tylu przyjaciół! Przepraszam za spóźnienie!

Pijesz herbatę siedząc przy niej. Powinien tu być także Irnerio, ale jego fotel jest pusty. – Przecież był tutaj. Dokąd on poszedł?

– Och, pewnie wyszedł. On wchodzi i wychodzi bez słowa.

– To do ciebie tak się wchodzi i wychodzi?

– Dlaczego nie? A ty jak tu wszedłeś?

– Ja i wielu innych!

– Co to ma być? Scena zazdrości?

– A jakież miałbym do niej prawo?

– Czy sądzisz, że w pewnej chwili mógłbyś mieć do tego prawo? Skoro tak, to lepiej nawet nie zaczynać.

– Nie zaczynać czego?

Odstawiasz filiżankę na stolik. Przesiadasz się z fotela na kanapę, tuż obok niej.

(Zaczynać. Sama to powiedziałaś, Czytelniczko. Ale jak można dokładnie wyodrębnić chwilę, w której coś się zaczyna? Wszystko rozpoczęło się już wcześniej, pierwsza linijka pierwszej strony każdej powieści odsyła do czegoś, co wydarzyło się poza książką. Lub też prawdziwa opowieść zaczyna się po dziesięciu czy stu stronach, a wszystko to, co ją poprzedza, jest jedynie do niej prologiem. Poszczególne istnienia jednostek rodzaju ludzkiego tworzą nieprzerwany splot, każda zaś próba wydzielenia z niego cząstki doznań, które miałyby znaczenie w oderwaniu od całości – na przykład spotkanie dwojga osób, decydujące dla obojga – musi liczyć się z tym, że każde z nich holuje za sobą pasmo wydarzeń, miejsc, innych ludzi, a z ich spotkania wezmą początek inne historie, które oddzielą się od ich wspólnej historii.)

Czytelniku i Czytelniczko, leżycie oto razem w łóżku. A zatem nadszedł właściwy moment, abym zwrócił się do was w drugiej osobie liczby mnogiej, zabieg to zobowiązujący, równoznaczny z uznaniem was za wspólny podmiot. Mówię do was, gmatwanino ciał pod splątanym prześcieradłem. Być może potem każde z was podąży swoją drogą i opowieść będzie musiała zadać sobie trud, aby przerzucać biegi z „ty” rodzaju żeńskiego na „ty” rodzaju męskiego. Ale teraz, biorąc pod uwagę to, że wasze ciała, żądne doznań, w zespoleniu naskórków starają się wysyłać i odbierać wibracje, tętnić rytmem pełni i pustki, a wasze umysły również zmierzają do osiągnięcia przymierza, można wygłosić do was jedną mowę, zaadresowaną do jednej dwugłowej osoby. Przede wszystkim należy zakreślić pole działania czy sposób bycia tej podwójnej istoty, jaką tworzycie. Dokąd zaprowadzi was to utożsamienie? Jaki jest motyw przewodni waszych wariacji i modulacji? Czy chodzi o napięcie obliczone na to, aby nie utracić nic z własnego potencjału, by przedłużać swoją zdolność reagowania, wykorzystać wzrastające pożądanie drugiej osoby do spotęgowania siły własnego ładunku? A może chodzi o rozluźnienie, o całkowitą uległość, o badanie bezmiaru przestrzeni wrażliwych na przyjmowanie i oddawanie pieszczot, o roztopienie własnego bytu w morzu niewyczerpalnej zmysłowości? W obu przypadkach wasze istnienia warunkują się wzajemnie, jednakże po to, aby wasze odrębne „ja” zdołały sprostać obu tym sytuacjom, nie tylko nie mogą się one rozpłynąć, lecz muszą wypełnić bez reszty pustkę waszych umysłów, skupić się na sobie z najwyższym natężeniem lub też zatracić się ostatecznie. Jednym słowem, to, co robicie, jest bardzo piękne, ale z punktu widzenia gramatyki niczego nie zmienia. Im bardziej wyglądacie na zjednoczone „wy”, w tym większym stopniu jesteście dwojgiem pojedynczych „ty”, bardziej odrębnych niż przedtem.

(Tak dzieje się już teraz, kiedy każde z was pochłonięte jest całkowicie obecnością drugiego. A wyobraźmy sobie, co stanie się wkrótce, kiedy wasze umysły nawiedzać zaczną odmienne rojenia, towarzysząc zbliżeniom waszych ciał wypróbowanych przyzwyczajeniem.)

Czytamy teraz w tobie, Czytelniczko. – Twoje ciało jest poddawane systematycznej lekturze przefiltrowanej przez kanały dotyku, wzroku i węchu, nie bez uczestnictwa brodawek smakowych. Także zmysł słuchu ma w tym swój udział, wrażliwy na twój przyśpieszony oddech i twoje trele. Nie tylko twoje ciało jest przedmiotem lektury, ciało liczy się wyłącznie jako zespół złożonych elementów, a nie wszystkie są widoczne i nie wszystkie są obecne, chociaż przejawiają się w procesach widocznych i natychmiastowych: twoje pociemniałe oczy, śmiech, wypowiadane słowa, sposób, w jaki związujesz i rozpuszczasz włosy, w jaki przejmujesz inicjatywę i wycofujesz się, oraz wszystkie sygnały wyznaczające granicę pomiędzy tobą a sferą obyczajów, pamięcią, prehistorią, modą, wszystkie te kody, te ubogie alfabety, za których pośrednictwem istota ludzka myśli w pewnych momentach, że czyta w innej ludzkiej istocie.

Również i ty jesteś przedmiotem lektury, o Czytelniku; Czytelniczka dokonuje oględzin twojego ciała, jakby przeglądała spis treści, to sprawdza konkretne miejsca zdjęta być może nagłą ciekawością, to wnikliwie bada całość, stawia pytania i czeka na niemą odpowiedź, tak jakby każda cząstkowa wizja lokalna interesowała tylko z punktu widzenia szerszego rozpoznania terenu. Raz uwagę jej zwracają błahe szczegóły, być może drobne potknięcia stylu, na przykład wydatne jabłko Adama, czy osób, w jaki zanurzasz twarz w zagłębienie przy jej szyi, i to pozwala jej wyznaczyć margines dystansu, krytycznej rezerwy lub żartobliwej poufałości; innym razem przypadkowo odkryty detal zostaje oceniony ponad miarę, na przykład kształt podbródka czy szczególny sposób, w jaki nagryzasz jej ramię: po takim zbiegu sama nabiera rozpędu, przemierza (razem – przemierzacie) całe stronice, od góry do dołu, nie opuszczając ani przecinka. Tymczasem, w zadowolenie, z jakim przyjmujesz jej sposób czytania w tobie, w jej dosłowne cytaty z twojej fizycznej przedmiotowości wkrada się podejrzliwość: może ona czyta nie w tobie, takim jaki jesteś, lecz posługuje się tobą, posługuje się fragmentami ciebie wyjętymi z kontekstu, aby stworzyć sobie obraz urojonego partnera, znajomego tylko jej samej, w półmroku na wpół uśpionej świadomości, to zaś, co odpytuje, zamienia się w rysy apokryficznego bywalca jej snów, nie w twoje rysy.

Od lektury zapisanych stronic, lektura, jakiej kochankowie poddają swoje ciała (owo swoiste zespolenie umysłu i ciała, które pozwala im pójść razem do łóżka), różni się tym, że nie jest lekturą linearną. Lektura ta rozpoczyna się w jakimkolwiek punkcie, przeskakuje akapity, powtarza się, zawraca, jest natarczywa, podąża torami wielu różnych informacji, równoczesnych i rozbieżnych, powraca na zbiegające się tory, stawia czoło momentom drażliwym, przewraca stronę, odnajduje urwany wątek, gubi się. Można dopatrzyć się w niej określonego kierunku, bo ona podąża do celu, do osiągnięcia punktu kulminacyjnego, a mając na uwadze ten cel, rozkłada fazy rytmiczne, dobiera stopę metryczną, powtarza pewne motywy. Ale czyż prawdziwym celem jest osiągnięcie klimaksu? A może bieg do tego celu zakłóca inny impuls, który płynie pod prąd, aby odzyskać minione chwile, zawrócić czas?

Jeśli zechcielibyśmy przedstawić graficzny wykres całości, każdy epizod ze swym punktem kulminacyjnym wymagałby odrębnego modelu w trzech, może w czterech wymiarach, bo każdy model i każde doświadczenie są niepowtarzalne. Podobieństwo pomiędzy uściskiem miłosnym a lekturą polega na tym, że ich struktura otwiera się na interwały czasu i przestrzeni odmienne od czasu i przestrzeni, które byłyby wymierne.

Już z tej niepewnej improwizacji pierwszego spotkania odczytać można zapowiedź ewentualnego współżycia. Dzisiaj jedno jest przedmiotem lektury drugiego, każde z was czyta w drugim swoją nie napisaną historię. Jutro, Czytelniku i Czytelniczko, jeśli pozostaniecie razem, jeśli położycie się do łóżka jako prawowita para, każde z was zapali przy głowie lampkę i pogrąży się w swojej książce, dwie równoległe lektury towarzyszyć będą nadchodzeniu snu; najpierw ty, a potem ty zgasicie światło, rozbitkowie oddzielnych światów, odnajdziecie się przelotnie w mroku, który tuszuje wszelkie oddalenie, zanim rozbieżne sny pociągną ciebie w jedną, a ciebie w drugą stronę. Ale nie ironizujcie na temat takiej perspektywy małżeńskiej harmonii: czyż możecie jej przeciwstawić obraz szczęśliwszego związku?

Opowiadasz Ludmile o powieści, którą czytałeś, czekając na nią. – To jedna z tych książek, które lubisz, wzbudza niepokój już od pierwszej strony…

W jej oczach zapala się pytający błysk. Ogarniają cię wątpliwości: może to zdanie o niepokoju słyszałeś nie od niej, może je gdzieś przeczytałeś… A może Ludmiła przestała już wierzyć, że niepokój jest warunkiem prawdy… Może ktoś jej dowiódł, że niepokój także jest pewnym mechanizmem, że nic tak bardzo nie poddaje się fałszerstwu jak podświadomość…

– Mnie podobają się te książki – mówi Ludmiła – w których wszystkie tajemnice i lęki przefiltrowane zostają przez umysł precyzyjny i chłodny, nie znający obaw, podobny umysłowi szachisty.

– W każdym razie jest to historia faceta, który staje się nerwowy, ilekroć słyszy dzwonek telefonu. Pewnego dnia idzie sobie pobiegać…

– Nie opowiadaj dalej. Daj mi przeczytać.

– Ja też nie posunąłem się dużo dalej. Zaraz ci przyniosę książkę.

Wstajesz z łóżka, idziesz po książkę do drugiego pokoju, tam gdzie nieoczekiwany zwrot w twoich stosunkach z Ludmiłą zakłócił zwykły bieg wydarzeń.

Nie znajdujesz jej.

(Odnajdziesz ją na wystawie w jakiejś galerii: ostatnia praca rzeźbiarza Irneria. Strona z zagiętym przez ciebie rogiem przywiera do jednej ze ścian prostopadłościanu, zwartego, sklejonego, pociągniętego bezbarwnym lakierem. Osmalony cień jakby płomienia, który wydobywa się z wnętrza książki, wygina powierzchnię strony i ukazuje kolejne warstwy niczym w zgrubieniu kory.)

– Nie mogę jej znaleźć, ale nic nie szkodzi – mówisz – bo widziałem, że masz jeszcze drugi egzemplarz. A nawet myślałem, że już ją czytałaś…

Nie spostrzegła, kiedy wszedłeś do komórki i odszukałeś książkę Flannery'ego z czerwoną opaską. – Oto on.

Ludmiła otwiera tom. W środku jest dedykacja: „Dla Ludmiły… Silas Flannery”. – Tak, to mój egzemplarz…

– A więc znasz Flannery'ego? – wykrzykujesz, jakbyś nic nie wiedział.

– Tak, podarował mi tę swoją książkę… Ale byłam przekonana, że mi ją ukradziono, zanim zdążyłam ją przeczytać…

– …Irnerio ci ją ukradł?

– No…

Nadeszła chwila, żebyś odkrył karty.

– To nie był Irnerio i dobrze o tym wiesz. Irnerio, jak tylko ją zobaczył, wrzucił ją do tego ciemnego pokoju gdzie przechowujesz…

– A kto pozwolił ci tam szperać?

– Irnerio mówi, że ten facet, który podkradał książki, wraca teraz ukradkiem i podrzuca ci falsyfikaty…

– Irnerio nic nie wie.

– Ale ja wiem: Przewodni dał mi do przeczytania listy Marany.

– Wszystko, co opowiada Hermes, jest zawsze kłamstwem.

– Jedno jest prawdziwe, ten człowiek nie przestaje o tobie myśleć, wciąż widzi ciebie w swoich rojeniach, prześladuje go obraz twojej postaci pogrążonej w lekturze…

– Bo właśnie tego widoku nigdy nie mógł znieść.

Powoli przyczyny machinacji tłumacza stają się dla ciebie bardziej zrozumiałe; ukrytą sprężyną, która wprawiła je w ruch, była zazdrość o niewidzialnego rywala, co nieustannie wkradał się pomiędzy niego a Ludmiłę, o milczący głos, który przemawiał do niej za pośrednictwem książek, o zjawę o tysiącu twarzy pozbawioną oblicza, tym bardziej nieuchwytną, że w wyobraźni Ludmiły autorzy nigdy nie przybierają postaci z krwi i kości, istnieją dla niej tylko na zadrukowanych stronach, żywi bądź umarli, są tam, zawsze gotowi się z nią porozumieć, zadziwić ją, oczarować, a Ludmiła zawsze gotowa jest za nimi podążać, pełna beztroskiej niestałości, jaka cechuje nasze stosunki z osobami pozbawionymi cielesności. W jaki sposób można skompromitować nie samych pisarzy, lecz rolę pisarza, zbić owo przekonanie, że za każdą książką kryje się ktoś, kto poręczy za prawdziwość tego zmyślonego i urojonego świata, już choćby z uwagi na to, że wniósł weń swoją własną prawdę, że utożsamił siebie z tą słowną konstrukcją? Zawsze, bo jego upodobania i zdolności skłaniały go w tym kierunku, lecz bardziej niż kiedykolwiek od czasu, gdy jego stosunki z Ludmiłą weszły w fazę kryzysu, Hermes Marana marzył o literaturze złożonej z apokryfów, z podróbek, imitacji i pastiszy. Gdyby zdołał narzucić światu tę myśl, gdyby niepewność co do tożsamości autora przeszkadzała czytelnikowi w poddawaniu się lekturze z ufnością – ufnością nie tyle w to, co mu się opowiada, ile w milczący głos opowiadającego – być może pozornie w gmachu literatury nic by się nie zmieniło… lecz pod spodem, u podstaw, tam gdzie rodzi się więź czytelnika z tekstem, coś na zawsze uległoby przemianie. Wówczas Hermes Marana nie czułby się już opuszczony przez Ludmiłę pogrążoną w lekturze: pomiędzy nią a książkę zawsze wkradałby się cień mistyfikacji, on zaś, Marana, utożsamiając się z każdą mistyfikacją, potwierdzałby w ten sposób swoją obecność.

Twoje spojrzenie pada na początek powieści. – Ależ to nie jest książka, którą czytałem… Tytuł ten sam, okładka też, wszystko takie samo… Ale to inna książka! Jedna z nich jest fałszywa.

– Oczywiście, że jest fałszywa – mówi cicho Ludmiła.

– Mówisz, że jest fałszywa, bo przeszła przez ręce Marany? Ale tę, którą czytałem, również przysłał Przewodniemu Marana! Czyżby obie były fałszywe?

– Tylko jedna osoba może powiedzieć nam prawdę, sam autor.

– Możesz go o to zapytać, skoro jesteś jego przyjaciółką…

– Byłam.

– To do niego jechałaś, kiedy uciekałaś od Marany?

– Jak ty dużo wiesz! – mówi ironicznym tonem, który irytuje cię bardziej niż cokolwiek innego.

Czytelniku, podjąłeś już decyzję: odszukasz pisarza. Tymczasem, odwróciwszy się plecami do Ludmiły, zaczynasz czytać nową książkę ukrytą pod identyczną okładką.

(Identyczną do pewnego stopnia. Opaska „Ostatni sukces Silasa Flannery'ego” zasłania dwa słowa tytułu. Wystarczy ją odchylić, a spostrzeżesz, że tytuł tego tomu nie brzmi W sieci zbiegających się linii, lecz W sieci przecinających się linii.)