38467.fb2
Hervé Joncour przekazał jajeczka hodowcom jedwabników z Lavilledieu. Potem przez całe dni nie pokazywał się w mieście, zaniedbując nawet tradycyjną, codzienną wyprawę do Verduna. W pierwszych dniach maja, ku ogólnemu zdumieniu, kupił opuszczony dom Jeana Berbecka, tego, który pewnego dnia przestał mówić i nie odezwał się już aż do śmierci. Wszyscy sądzili, że zamyśla urządzić tam sobie nowe laboratorium. Ale on nie zaczął nawet usuwać sprzętów. Chodził tam od czasu do czasu i siedział samotnie, nie wiadomo po co. Pewnego dnia zabrał ze sobą Baldabiou.
– Czy ty może wiesz, dlaczego Jean Berbeck przestał mówić? – zapytał.
– To jedna z tych rzeczy, których już nie powiedział.
Minęły lata, ale na ścianach wisiały jeszcze obrazy, a w kuchni przy zlewie stały garnki. To nie było wesołe i Baldabiou chętnie by stamtąd wyszedł. Ale Hervé Joncour patrzył nadal jak urzeczony na te martwe, pokryte pleśnią ściany. Było oczywiste, że czegoś tu wewnątrz szuka.
– Może po prostu czasami życie przybiera taki obrót, że człowiek nie ma już właściwie nic do powiedzenia.
Powiedział.
– Już nic, aż do końca.
Baldabiou nie miał zbytniego zacięcia do poważnych rozmów. Patrzył na łóżko Jeana Berbecka.
– Może każdy by zaniemówił w takim szkaradnym domu.
Hervé Joncour przez długie dni prowadził życie odludka, mało się pokazując w mieście i spędzając czas na pracy nad projektem ogrodu, który wcześniej czy później miał założyć. Pokrywał kartkę za kartką dziwnymi rysunkami, które przypominały maszyny. Pewnego wieczoru Hélène zapytała
– Co to jest?
– To woliera.
– Woliera?
– Tak.
– A do czego to służy?
Hervé Joncour patrzył na rysunki.
– Napełniasz ją ptakami, jak największą ilością ptaków, a potem któregoś dnia, gdy przytrafi ci się coś szczęśliwego, otwierasz ją szeroko i patrzysz, jak ulatują.