38472.fb2 Jesienna Mi?o?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Jesienna Mi?o?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Rozdział 12

Miała białaczkę; wiedziała o tym od ostatnich wakacji.

Kiedy mi o tym powiedziała, krew odpłynęła mi z twarzy i przed oczyma przesunął się szereg przyprawiających o zawrót głowy obrazów. Miałem wrażenie, jakby na krótki moment czas stanął w miejscu: nagle zrozumiałem wszystko, co się między nami wydarzyło. Dlaczego chciała, żebym wystąpił w sztuce; dlaczego po pierwszym przedstawieniu Hegbert powiedział ze łzami w oczach, że jest jego aniołem; dlaczego przez cały czas sprawiał wrażenie zmęczonego i dlaczego denerwował się, że wciąż do nich przychodzę., Wszystko stało się absolutnie jasne.

Dlaczego chciała, żeby ta Wigilia w sierocińcu była wyjątkowa…

Dlaczego nie wierzyła, że zacznie jakieś studia…

Dlaczego dała mi swoją Biblię…

Wszystko ułożyło się w sensowną całość, a równocześnie nic nie miało sensu.

Jamie Sullivan miała białaczkę…

Jamie, słodka Jamie, umierała…

Moja Jamie…

– Nie, nie – szepnąłem. – To musi być jakaś pomyłka.

Ale nie było mowy o żadnej pomyłce i kiedy mi to oznajmiła, cały mój świat legł w gruzach. Zakręciło mi się w głowie i złapałem ją mocno, żeby nie stracić równowagi. Na ulicy zauważyłem idących ku nam ze schylonymi głowami mężczyznę i kobietę. Przytrzymywali rękoma kapelusze, żeby nie porwał ich wiatr. Przez jezdnię przebiegł pies i zatrzymał się przy jakiś krzakach, żeby je obwąchać. Sąsiad po drugiej stronie ulicy stał na drabinie, zdejmując świąteczne lampki. Normalne, codzienne sceny, których nigdy przedtem nie zauważałem, nagle wprawiły mnie w gniew. Zamknąłem oczy, pragnąc, żeby to wszystko okazało się snem.

– Tak mi przykro, Landon – powtarzała bez przerwy Jamie.

To ja powinienem to mówić. Teraz to wiem, ale wtedy byłem zbyt odrętwiały, żeby się odezwać.

W głębi duszy wiedziałem, że to nie sen. Trzymałem ją w ramionach, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogę zrobić, próbując i nie potrafiąc stać się dla niej opoką, które, jak sądziłem, potrzebowała.

Bardzo długo płakaliśmy razem na ulicy, zaledwie kilka kroków od jej domu. Płakaliśmy, gdy Hegbert otworzył nam drzwi, i widząc nasze twarze, domyślił się od razu, że Jamie zdradziła mi swój sekret. Płakaliśmy, kiedy opowiedziałem o tym po południu mojej mamie, a ona przytuliła nas oboje do siebie i szlochała tak głośno, że pokojówka i kucharka chciały wezwać lekarza, bo myślały, że coś złego stało się mojemu ojcu. W niedzielę Hegbert opowiedział o wszystkim w kościele. Twarz zastygła mu w maskę bólu i lęku i ludzie musieli pomóc mu usiąść, zanim dobrnął do końca.

Wierni stali w milczeniu, nie wierząc własnym uszom, jakby czekali na puentę jakiegoś ponurego żartu, którego żaden z nich nie chciał słuchać. A potem zaczął się wielki lament.

W dniu, kiedy mi o tym zakomunikowała, siedzieliśmy razem z Hegbertem, a Jamie odpowiadała cierpliwie na moje pytania. Nie wie, ile czasu jej zostało. Nie, lekarze nie są w stanie jej pomóc. Mówią, że to rzadka forma tej choroby, taka, której nie można zwalczyć dostępnymi środkami. Tak, na początku roku szkolnego czuła się dobrze. Symptomy choroby dały o sobie znać dopiero przed kilku tygodniami.

– W ten sposób właśnie się rozwija – wyjaśniła. – Czujesz się dobrze, a potem, kiedy twoje ciało przegrywa walkę, następuje nagłe pogorszenie.

Łykając łzy, nie mogłem nie pomyśleć o przedstawieniu.

– Ale wszystkie te próby… praca do późnej nocy… może nie powinnaś była…

– Może właśnie występ w przedstawieniu sprawił – przerwała mi, biorąc mnie za rękę – że tak długo czułem się zdrowa.

Później powiedziała mi, że minęło siedem miesięcy od dnia, kiedy postawiono diagnozę. Lekarze dawali jej rok życia, może mniej.

W dzisiejszych czasach mogli ją wyleczyć. Jamie prawdopodobnie by przeżyła. Ale to zdarzyło się przed czterdziestu laty i wiedziałem, co to oznacza.

Tylko cud mógł ją uratować.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

To było jedyne pytanie, którego wcześnie nie zadałem i które nie dawało mi spokoju. Tej nocy w ogóle nie spałem i rano wciąż miałem spuchnięte oczy. Przez całą noc przechodziłem od fazy szoku do fazy zaprzeczenia, od smutku do gniewu i z powrotem, pragnąc, żeby to nie była prawda, i modląc się, by cała historia okazała się tylko sennym koszmarem.

Nazajutrz, w dniu, kiedy Hegbert złożył oświadczenie w kościele, siedzieliśmy w jej salonie. Było to 10 stycznia 1959 roku.

Jamie nie wydawała się tak bardzo przygnębiona, jak się spodziewałem. Ale żyła przecież z tą świadomością już od siedmiu miesięcy. Tylko ona i Hegbert wiedzieli o chorobie i żadne z nich nie zaufało nawet mnie. Byłem tym jednocześnie urażony i przerażony.

– Zdecydowałam, że będzie lepiej, jeśli nikomu nie powiem – wyjaśniła mi – i poprosiłam ojca o to samo. Widziałeś, jak ludzie zachowywali się dziś po nabożeństwie. Nikt nie spojrzał mi w oczy. Czy tego właśnie chciałbyś, mając przed sobą zaledwie kilka miesięcy życia?

Wiedziałem, że ma racje, ale nie zrobiło mi się przez to lżej na sercu. Po raz pierwszy w życiu byłem kompletnie zagubiony.

Do tej pory nie umarł mi nikt bliski, w każdym razie nikt, kogo bym pamiętał. Moja babcia zmarła, kiedy miałem trzy lata, i w ogóle nie pamiętam ani jej, ani pogrzebu, ani kilku następnych lat po jej śmierci. Słyszałem o niej oczywiście różne opowieści od ojca i dziadka, ale tym właśnie dal mnie były: opowieściami, które mógłbym przeczytać w gazecie, relacją o kimś, kogo tak naprawdę nie znałem. Chociaż ojciec zabierał mnie ze sobą, gdy składał kwiaty na jej grobie, nigdy niczego w stosunku do niej nie odczuwałem. Byłem związany uczuciowo tylko z ludźmi, których zostawiła.

Nikt w mojej rodzinie i w kręgu przyjaciół nigdy nie musiał stanąć twarzą w twarz z czymś takim. Jamie, siedemnastoletnia dziewczyna, stojąca u progu kobiecości, umierała, ale była zarazem bardzo żywa., Bałem się, bałem się bardziej niż kiedykolwiek, nie tylko o nią, ale i o samego siebie. Żyłem w strachu, że popełnię jakiś błąd, zrobię coś, co ją urazi. Czy wolno mi było tracić panowanie w jej obecności? Czy mogłem mówić o przyszłości? Ten strach sprawiał, że trudno było mi z nią rozmawiać, choć okazywała mi wiele cierpliwości.

Ten strach uświadomił mi również coś innego, coś, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie znałem jej kiedy była zdrowa. Zacząłem z nią chodzić dopiero przed kilkoma miesiącami i zakochałem się przed osiemnastoma dniami. Te osiemnaście dni wydawały mi się całym moim życiem, ale spoglądając na nią, nie mogłem nie zastanawiać się, ile jeszcze dnia nam zostało.

W poniedziałek nie przyszłą do szkoły i wiedziałem, że nigdy już nie pojawi się na szkolnym korytarzu. Nigdy nie zobaczę, jak czyta na uboczu Biblię podczas długiej przerwy. Nigdy nie zobaczę jej brązowego swetra sunącego przez tłum, kiedy przechodziła z klasy do klasy. Na zawsze skończyła ze szkołą; nigdy nie dostanie matury.

Siedząc tego pierwszego dnia po feriach w klasie i słuchając, jak nauczyciele mówią nam to, co usłyszeliśmy już wcześniej, nie mogłem się w ogóle skoncentrować. Reakcja była podobna do tej w niedzielę, w kościele. Dziewczęta płakały, chłopcy zwieszali głowy, ludzie opowiadali o niej tak, jakby już odeszła. Co możemy zrobić? – zastanawiali się na głos, spoglądając w moją stronę.

– Nie wiem – brzmiała jedna odpowiedź, jakiej mogłem im udzielić.

Wyszedłem ze szkoły, urywając się z popołudniowych lekcji, i poszedłem do Jamie. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzyła je pogodna tak samo jak zawsze i wydawałoby się, wolna od jakiejkolwiek troski.

– Cześć, Landon – powitała mnie. – Co za niespodzianka.

Cmoknęła mnie w policzek, a ja odwzajemniłem jej pocałunek, choć właściwie chciało mi się płakać.

– Ojca nie ma w domu, ale jeśli chcesz, możemy usiąść na werandzie – oświadczyła.

– Jak możesz to robić? – zapytałem nagle. – Jak możesz udawać, że wszystko jest w porządku?

– Wcale nie udaję, że wszystko jest w porządku, Landon. Wezmę tylko płaszcz i usiądziemy na dworze, dobrze?

Uśmiechnęła się do mnie, czekając na odpowiedź, więc w końcu zacisnąłem wargi i skinąłem głową. Jamie poklepała mnie po ramieniu.

– Zaraz wracam – powiedziała.

Usiadłem na krześle i chwilę później Jamie pojawiła się z powrotem, w grubym płaszczu, rękawiczkach i czapce, żeby nie zmarznąć. Północno – wschodni wiatr ustał już i zrobiło się o wiele cieplej niż podczas weekendu, dla niej było jednak z pewnością za zimno.

– Nie przyszłaś dziś do szkoły – stwierdziłem.

– Tak – przyznała, spuszczając wzrok.

– Zamierzasz tam jeszcze chodzić?

Właściwie znałem odpowiedź na to pytanie, ale chciałem ją usłyszeć z jej ust.

– Nie – odparła cicho. – Nie zamierzam.

– Dlaczego? Jesteś aż taka chora?

Mimowolnie podniosłem głos i Jamie wzięła mnie za rękę.

– Nie. Dziś czuje się właściwie dość dobrze. Chodzi o to, że chcę być w domu rano, zanim ojciec wyjdzie do kościoła. Chcę spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu.

Zmian umrę, miała na myśli, ale nie powiedziała tego na głos. Milczałem, czując, że robi mi się niedobrze.

– Kiedy lekarze postawili diagnozę – mówiła dalej – powiedzieli, żeby starała się tak długo, jak to możliwe, prowadzić normalne życie. Mówili, że zachowam dzięki temu dłużej siły.

– Nie ma w tym nic normalnego – stwierdziłem gorzko.

– Wiem.

– Boisz się?

Nie wiem dlaczego, lecz oczekiwałem, że zaprzeczy, że powie coś mądrego, jak ktos dorosły, albo wyjaśni, że nie możemy wnikać w Boże zamysły.

Zamiast tego uciekła w bok wzrokiem.

– Tak – oznajmiła w k9oncu. – Boję się cały czas.

– Więc dlaczego nie zachowujesz się tak, jakbyś się bała?

– Zachowuje się. Ale tylko wtedy kiedy jestem sama.

– Bo mi nie ufasz?

– Nie – odparła. – Bo wiem, że ty też się boisz.

Zacząłem się modlić o cud.

Podobno zdarzają się bez przerwy i czytamy o tym w gazetach. Ludzie odzyskują władze w nogach, chociaż mówiono im, że nie będą nigdy chodzić, albo uchodzą z życiem ze strasznego wypadku. Co jakiś czas w okolicach Beaufort wyrastał namiot wędrownego kaznodziei – uzdrowiciela i ludzie chodzili tam patrzeć, jak uzdrawia różne osoby. Byłem na kilku takich seansach i chociaż uważałem, że na ogół nie różniły się od jarczmarnych pokazów magii, zdarzały się czasem rzeczy, których nie potrafiłem wyjaśnić. Stary Sweeney, który był u nas piekarzem, walczył podczas Wielkiej Wojny w jednostce artylerii i po miesiącach kanonady ogłuchł na jedno ucho. Wcale nie udawał: naprawdę nic nie słyszał i kiedy byliśmy dziećmi, udawało nam się czasem dzięki temu zwędzić z piekarni bułkę z cynamonem. Ale kaznodzieja zaczął się żarliwie modlić i na koniec przyłożył rękę do boku głowy Sweeneya. Ten wrzasnął głośno, tak że ludzie o mało nie pospadali z ławek, i zrobił przerażoną minę, jakby facet dotknął go rozżarzonym do białości pogrzebaczem, a potem potrząsnął głową i rozejrzał się dookoła ze zdumieniem.

– Znowu słyszę – wymamrotał.

Nawet on nie mógł w to uwierzyć.

– Pan potrafi uczynić wszystko – stwierdził kaznodzieja, kiedy Sweeney wrócił na swoje miejsce. – Pan słyszy nasze modlitwy.

Tej nocy otworzyłem zatem Biblię, którą Jamie podarowała mi na Gwiazdkę, i zacząłem ją czytać. Znałem oczywiście Pismo Święte ze szkółki niedzielnej i nabożeństw, ale jeśli mam być szczery, pamiętałem tylko najważniejsze rzeczy: jak Pan Bóg zesłał siedem plag, żeby Izraelici mogli opuścić Egipt, jak wieloryb połknął Łazarza. Były i inne historie. Wiedziałem, że niemal w każdym rozdziale Pan Bóg robi coś spektakularnego, ale większość tych rzeczy wyleciała mi z głowy. My, chrześcijanie, opieramy się głównie na nauce Nowego Testamentu i nie miałem pojęcia o Księgach Jozuego, Rut czy Joela. Pierwszej nocy przeczytałem Księgę Rodzaju, drugiej Księgę Wyjścia. Potem zabrałem się za Księgę Kapłańską, Liczb i Powtórzonego Prawa. W pewnych miejscach czytanie szło mi dość opornie, ale nie dawałem za wygraną. Kierował mną wewnętrzny przymus, który nie do końca rozumiałem.

Kiedy dotarłem którejś nocy do Psalmów, było bardzo późno i zamykały mi się oczy, ale coś mi mówiło, że to jest to, czego szukam. Wszyscy słyszeli psalm dwudziesty trzeci, zaczynający się od słów „ Pan jest pasterzem moim, na niczym mi nie zbywa”, ale chciałem przeczytać pozostałe, ponieważ podobno żaden z nie jest mniej ważny od innych. Po godzinie trafiłem na podkreślony fragment. Jak sądziłem, zaznaczyła go Jamie, ponieważ coś dla niej znaczył. Oto jego treść

Do Ciebie, Panie, wołam, opoko moja,

Nie bądź głuchy na mnie!

Jeżeli Ty milcząc odwrócisz się ode mnie,

Podobny będę zstępującym do grobu.

Wysłuchaj głosu błagań moich, kiedy do Ciebie wołam,

Kiedy ręce moje podnoszę ku świętemu przybytkowi

Twojemu.

Zamknąłem Biblię ze łzami w oczach, nie mogąc doczytać psalmu do końca.

Wiedziałem, że podkreśliła ten fragment dla mnie.

– Nie wiem, co robić – stwierdziłem apatycznie, wpatrując się w przyćmione światło lampy mojej sypialni.

Siedziałem razem z mamą na łóżku. Zbliżał się koniec stycznia, najtrudniejszego miesiąca w moim życiu, i wiedziałem, że luty będzie jeszcze gorszy.

– Wiem, że to dla ciebie ciężkie – powiedziała – ale nie możesz nic na to poradzić.

– Nie chodzi o to, że Jamie jest chora. Wiem, że nie mogę nic na to poradzić. Chodzi mi o Jamie i o mnie.

Matka spojrzała na mnie ze współczuciem. Martwiła się o Jamie, ale martwiła się również o mnie.

– Trudno mi z nią rozmawiać – podjąłem po chwili. – Kiedy na nią patrzę, myślę wyłącznie o tym, że pewnego dnia nie będę już mógł jej oglądać. W szkole myślę o niej bez przerwy i chcę się z nią widzieć, ale kiedy przychodzą do Jamie do domu, brakuje mi słów.

– Nie wiem, czy jest coś, co mógłbyś powiedzieć, żeby poczuła się lepiej.

– W takim razie co powinienem zrobić?

Mama popatrzyła na mnie ze smutkiem i położyła mi rękę na ramieniu.

– Naprawdę ją kochasz, prawda?

– Z całego serca.

Nigdy jeszcze nie wydawała mi się taka przygnębiona.

– I co podpowiada ci serce?

– Nie wiem.

– Może zbyt gorliwie starasz się je usłyszeć.

Nazajutrz poszło mi z Jamie trochę lepiej, lecz nie aż tak bardzo. Przed wyjściem do niej przyrzekłem sobie, że nie będę mówić niczego, co mogłoby wprawić ją w przygnębienie – że spróbuję rozmawiać z nią tak, jak to robiłem przedtem – i rzeczywiście tak to mniej więcej wyglądało. Usiadłem na kanapie i opowiedziałem, co porabiają moi kumple. Wspomniałem o sukcesie naszej drużyny koszykówki. Powiedziałem, że wciąż nie dostałem odpowiedzi z uniwersytetu, ale mam nadzieję, iż przyślą mi ja w ciągu kilku tygodni. Stwierdziłem, że nie mogę się już doczekać matury. Mówiłem tak, jakby Jamie miała w przyszłym tygodniu wrócić do szkoły, ale wiedziałem, że przez cały czas w moim głosie słychać zdenerwowanie. A ona uśmiechała się, kiwała w odpowiednich momentach głową i od czasu do czasu zadawała pytania. Jednak kiedy skończyłem mówić, oboje zdawaliśmy sobie chyba sprawę, że po raz ostatni zachowywałem się w ten sposób. Ani mnie, ani jej nie wydawało się to właściwe.

Moje serce mówiło mi dokładnie to samo.

Wróciłem ponownie do Biblii w nadziei, że mnie poprowadzi.

– Jak się czujesz? – zapytałem dwa dni później.

Jamie straciła jeszcze bardziej na wadze. Jej cera nabrała lekko szarego odcienia, a kostki w dłoniach zaczęły wystawać przez skórę. Ponownie zobaczyłem siniaki. Siedzieliśmy w jej domu, w salonie; na dworze zbyt doskwierałoby jej zimno.

Mimo to wciąż wyglądała pięknie.

– Całkiem nieźle – odparła, uśmiechając się dzielnie. – Lekarze dali mi jakieś lekarstwo na ból i trochę pomaga.

Przychodziłem do niej codziennie. Czas zdawał się jednocześnie przyśpieszać i zwalniać biegu.

– Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

– Nie, dziękuję. Niczego mi nie trzeba.

Rozejrzałem się po pokoju, a potem ponownie utkwiłem w niej wzrok.

– Ostatnio czytam Biblię – oznajmiłem w końcu.

– Naprawdę?

Jej twarz rozjaśniła się i przypominała mi anioła, którego grała w przedstawieniu. Nie mogłem uwierzyć, że od tamtego czasu minęło tylko sześć tygodni.

– Chciałam, żebyś wiedziała.

– Cieszę się, że mi powiedziałeś.

– Wczoraj wieczorem czytałem Księgę Hioba – stwierdziłem. – Bóg daje Hiobowi w kość, żeby sprawdzić jego wiarę.

Uśmiechnęła się i poklepała mnie po ręce. Dotyk jej skóry był miękki i przyjemny.

– Powinieneś przeczytać coś innego. Bóg nie dał się tam poznać z najlepszej strony.

– Dlaczego mu to wszystko robił?

– Nie wiem – odparła.

– Czy czujesz się niekiedy jak Hiob?

Uśmiechnęła się i w jej oczach zamigotały ogniki.

– Czasami.

– Ale nie straciłaś wiary?

– Nie.

Wiedziałem, że jej nie straciła, ale ja chyba traciłem swoją.

– Czy to dlatego, że masz nadzieję, że ci się polepszy?

– Nie – powiedziała. – Dlatego, że tylko to mi pozostało.

Po tej rozmowie zaczęliśmy czytać Biblię razem. Wydawało się to czymś właściwym, lecz serce nadal mówiło mi, że to nie wszystko.

Zastanawiałem się nad tym cała noc i nie mogłem zasnąć.

Czytanie Biblii dało nam coś, na czym mogliśmy się skupić, i nasze stosunki nagle się polepszyły, może dlatego, że nie martwiłem się już tak bardzo, iż mogę ja urazić. Czy mogło być coś bardziej właściwego od czytania Biblii? Chociaż nie znałem jej nawet w przybliżeniu tak dobrze jak Jamie, myślę, że doceniła mój gest. Czasami kładła mi rękę na kolanie, gdy mój głos wypełniał pokuj.

Kiedy indziej siadałem obok niej na kanapie, czytając Biblię i zerkając jednocześnie kątem oka na Jamie. Gdy trafialiśmy na jakiś ciekawy fragment, psalm albo przysłowie, pytałem ją, co o tym sądzi. Zawsze miała gotową odpowiedź, a ja kiwałem głową, analizując to, co powiedziała. Czasami ona też pytała mnie o zdanie, a ja starałem się stanąć na wysokości zadania, chociaż zdarzało się, że nie wiedziałem, co powiedzieć, i plotłem trzy po trzy.

– Naprawdę tak to rozumiesz? – pytała wtedy, a ja pocierałem podbródek i głęboko się zastanawiałem, zanim spróbowałem ponownie. Często jednak to właśnie przez nią nie mogłem się skoncentrować: przez tę rękę na kolanie, i w ogóle.

Któregoś piątkowego wieczoru przywiozłem ją na kolację do mojego domu. Mama zjadła z nami główne danie, a potem odeszła od stołu i usiadła w gabinecie, żebyśmy mogli zostać sami.

Miło było tak siedzieć z Jamie i wiedziałem, że ona czuje to samo. Ostatnio nie wychodziła prawie z domu i stanowiło to dla niej przyjemną odmianę.

Odkąd opowiedziała mi o swojej chorobie, przestała wiązać włosy w kok i wyglądały tak samo olśniewająco jak za pierwszym razem, gdy je rozpuściła. Przyglądała się szafce z porcelaną – mama miała jedną z tych przeszklonych serwantek z lampkami w środku – a ja wyciągnąłem rękę przez stół i ująłem jej dłoń.

– Dziękuję, że mnie dziś odwiedziłaś – powiedziałem.

– A ja dziękuję za zaproszenie – odparła, odwracając się do mnie.

– Jak się trzyma twój ojciec? – zapytałem po chwili.

Jamie westchnęła.

– Niezbyt dobrze. Bardzo się o niego martwię.

– Wiesz przecież jak cię kocha.

– Wiem.

– Tak jak ja – dodałem i kiedy to zrobiłem, odwróciła wzrok.

Słysząc moje wyznanie, najwyraźniej znowu się przelękła.

– Czy będziesz nadal przychodził do mnie do domu? – zapytała. – Nawet później, kiedy…

Uścisnąłem jej dłoń, niezbyt mocno, ale wystarczyło, by dać jej znak, że mówię serio.

– Będę przychodził tak długo, jak długo będziesz chciała, żebym to robił.

– Jeśli nie chcesz, nie musimy już czytać Biblii.

– Myślę, że powinniśmy – odparłem cicho.

Jamie uśmiechnęła się.

– Prawdziwy z ciebie przyjaciel, Landon. Nie wiem, co bym bez ciebie poczęła.

W dowód wdzięczności uścisnęła moją dłoń. Siedząc naprzeciwko mnie, wyglądała promiennie.

– Kocham cię, Jamie – powtórzyłem.

Tym razem nie wydawała się przestraszona. Jej oczy poszukały moich i zobaczyłem, że coś w nich zalśniło. Po chwili odwróciła z westchnieniem wzrok, przesunęła dłonią po włosach i ponownie na mnie spojrzała. Pocałowałem jej rękę i uśmiechnąłem się.

– Ja też cię kocham – wyszeptała.

To były słowa, o które się modliłem.

Nie wiem, czy Jamie powiedziała Hegbertowi o uczuciach, jakie do mnie żywi, lecz trochę w to wątpiłem, ponieważ jego zachowanie wcale się nie zmieniło. Już wcześniej miał w zwyczaju wychodzić z domu za każdym razem, gdy odwiedzałem ją po szkole, i robił to w dalszym ciągu. Pukając do drzwi, słyszałem, jak oznajmia Jamie, że musi wyjść i że wróci za parę godzin. „ Dobrze, tato”, odpowiadała zawsze, a potem czekałem, aż Hegbert otworzy mi drzwi. Wpuściwszy mnie do środka, otwierał szafę w przedpokoju, w milczeniu zakładał kapelusz oraz płaszcz i zapinał się pod szyję jeszcze przed wyjściem. Jego płaszcz był staroświecki, długi i czarny, podobny do tych, które nosiło się na początku stulecia. Rzadko się do mnie odzywał, nawet gdy dowiedział się od Jamie, że razem czytamy Biblie.

Chociaż nadal nie życzył sobie, żebym przebywał w domu pod jego nieobecność, teraz pozwalał mi wejść do środka. Wiedziałem, że godzi się na to między innymi dlatego, że nie chce, by Jamie zmarzła na werandzie, alternatywą było dla niego siedzenie przez cały czas w domu. Myślę, że chciał również spędzić trochę czasu sam, i to było głównym powodem zmiany. Nie rozmawiał ze mną o zasadach obowiązujących w jego domu – domyśliłem się ich, kiedy po raz pierwszy pozwolił mi zostać. Wolno mi było przebywać w salonie, nigdzie indziej.

Jamie nadal poruszała się dość żwawo, chociaż zima była paskudna. Pod koniec stycznia przez dziewięć dniu wiał lodowaty wiatr, a potem przez trzy dni bez przerwy lało. Jamie nie miała ochoty wychodzić z domu w taką pogodę, ale po wyjściu Hegberta staliśmy czasem kilka minut na werandzie, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Za każdym razem, gdy to robiliśmy, martwiłem się o nią.

Kiedy czytaliśmy Biblię, przynajmniej trzy razy każdego dnia ktoś pukał do drzwi. Ludzi bez przerwy do nas zaglądali, jedni przynosząc jedzenie, inni po prostu po to, żeby powiedzieć dzień dobry. Przyszli nawet Eric i Margaret i chociaż Jamie nie wolno było ich wpuścić, zrobiła to. Usiedliśmy w salonie i zaczęliśmy rozmawiać, lecz żadne z nich nie miało odwagi spojrzeć jej w oczy.

Oboje byli podenerwowani i dopiero po paru minutach przeszli do rzeczy. Eric oznajmił, że przyszedł ją przeprosić, i dodał, ze nie ma pojęcia, dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat ją. Poza tym coś dla niej przyniósł, dodał, kładąc drżącą ręką kopertę na stoliku. Przez cały czas coś dławiło go w gardle i nigdy jeszcze nie słyszałem w jego głosie tylu emocji.

– Masz największe serce ze wszystkich osób, które kiedykolwiek znałem – powiedziała do Jamie łamiącym się głosem. – I chociaż traktowałem to jako coś oczywistego i nie zawsze byłem dla ciebie miły, chciałbym, żebyś wiedziała, co czuje. Jeszcze nigdy nie było mi tak przykro. – Eric otarł łzę w kąciku oka. – Jesteś prawdopodobnie najlepszą osobą, jaką zdarzyło mi się poznać w całym moim życiu.

Pociągając co chwila nosem, hamował łzy, lecz Margaret nie zdołała powstrzymać swoich i poryczała się, siedząc na kanapie. Kiedy Eric skończył mówić, Jamie otarła łzy z policzków, powoli wstała i otworzyła ramiona w geście, który można było uznać za dowód, że mu wybacza. Eric padł jej w objęcia i w końcu zaczął otwarcie płakać, a ona mruczała coś do niego i delikatnie gładziła go po włosach. Obejmowali się bardzo długo. Eric szlochał tak mocno, że w końcu zabrakło mu sił.

Wtedy przyszłą kolej na Margaret i obie, ona i Jamie, zrobiły dokładnie to samo.

Szykując się do wyjścia, Eric i Margaret założyli kurtki i jeszcze raz spojrzeli na Jamie, jakby pragnęli zapamiętać ją na zawsze. Nie miałem wątpliwości, że chcieli zachować ją w pamięci taka, jak wyglądała właśnie w tej chwili. Dla mnie była piękna i wiedziałem, że oni czują to samo.

– Trzymaj się – powiedział Eric, idąc do drzwi. – Będę się za ciebie modlił, tak jak wszyscy. – A potem odwrócił się i poklepał mnie po ramieniu. – Ty też się trzymaj – dodał z zaczerwionymi oczyma.

Patrząc, jak odchodzą, nigdy jeszcze nie byłem z nich tak dumny.

Później, gdy otworzyliśmy kopertę, zobaczyliśmy, czego dokonał Eric. Nic nam nie mówiąc zebrał ponad czterysta dolarów na sierociniec.

Czekałem na cud.

Ale cud nie nadchodził.

Na początku lutego dawka leków, które Jamie brała, żeby uśmierzyć coraz silniejszy ból, została znacznie zwiększona. Od tych tabletek kręciło jej się w głowie i dwukrotnie upadła w łazience, raz uderzając się głową o umywalkę. Po ostatnim upadku uparła się, żeby lekarze z powrotem zmniejszyli jej dawkę, na co niechętnie przystali. Chociaż mogła normalnie chodzić, ból, który odczuwała, wzmógł się i czasem krzywiła się, nawet podnosząc rękę. Białaczka jest chorobą krwi, która krąży po całym ciele. Nie ma przed nią praktycznie ratunku, dopóki bije serce człowieka.

Choroba osłabiła również jej ciało, atakując mięśnie i utrudniając nawet najprostsze ruchy. W pierwszym tygodniu lutego Jamie straciła sześć funtów i zaczęła mieć kłopoty z chodzeniem. Potrafiła przejść tylko kilka kroków, naturalnie pod warunkiem, że pozwalał jej na to ból, co zdarzało się coraz rzadziej. Ponownie zaczęła brać większe dawki leków: zawroty głowy nie były tak dokuczliwe jak ból.

Nadal czytaliśmy Biblię.

Przychodząc do Jamie, zastawałem ją zawsze na kanapie z otwartą Biblią w ręku, i zdawałem sobie sprawę że jeśli zechcemy robić to dalej, już niebawem Hegbert będzie ją musiał tam zanosić. Chociaż nigdy nic o tym nie mówiła, oboje wiedzieliśmy, co to oznacza.

Czasu było coraz mniej, a moje serce nadal mówiło mi, że jest jeszcze cos, co mogę zrobić.

Czternastego lutego, w dzień świętego Walentego, Jamie wybrała fragment z Listu do Koryntian, który wiele dla niej znaczył. Powiedziała mi, że gdyby kiedykolwiek miała taką możliwość, chciałaby, żeby ten właśnie fragment odczytano na jej weselu. Oto jego treść:

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi

się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz

współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma.

Jamie w najprawdziwszy sposób ucieleśniała te słowa.

Trzy dni później, kiedy zrobiło się trochę cieplej, pokazałem jej coś pięknego – coś, czego, jak sądziłem, jeszcze nie widziała i co, byłem tego pewien, z chęcią zobaczy.

Wschodnia część Karoliny Północnej to kraina odznaczająca się łagodnym klimatem i wspaniałym ukształtowaniem terenu. Nigdzie indziej nie widać tego tak wyraźnie jak na Bogue Banks, wyspie położonej nieopodal wybrzeża, niedaleko moich rodzinnych stron. Oddalona o pół mili od brzegu, długa na dwadzieścia mil i blisko na mile szeroka, biegnie ze wschodu na zachód i jest istnym cudem natury. Ci, którzy tam mieszkają, każdego dnia są świadkami wspaniałych wschodów i zachodów słońca nad rozległym przestworem Atlantyku.

Grubo opatulona Jamie stała obok mnie na skraju Przystani Parostatków, gdy zaczął się ten idealny wieczór. Wskazałem ręką w dal i powiedziałem, żeby chwile zaczekała. Widziałem nasze oddechy: jej dwa przypadały na jeden mój. Musiałem ją podtrzymywać – wydawała się lżejsza od liści, które spadając jesienią z drzew – lecz wiedziałem, że warto było tu przyjechać.

W pewnym momencie jarzący się, poryty kraterami księżyc zaczął wyłaniać się z morza, rzucając snop światła na ciemniejące powoli wody rozszczepiając się na tysiąc fragmentów, każdy piękniejszy od poprzedniego. Dokładnie w tej samej chwili słonce zetknęło się po drugiej stronie z horyzontem, zabarwiając go na czerwono, żółto i złoto, tak jakby niebiosa nad naszymi głowami otworzyły nagle podwoje i pozwoliły spłynąć na ziemię całemu swemu pięknu. Ocean przeistoczył się w płynne srebro, woda iskrzyła się odbitym, zmieniającym barwy światłem i widok był naprawdę wspaniały, niemal jak u zarania czasu.

Słońca nadal się obniżało, roztaczając wszędzie, gdzie okiem sięgnąć swój blask, i w końcu powoli znikało pod falami. Księżyc kontynuował swoją migotliwą wędrówkę w górę, przybierając tysiące różnych odcieni żółci, każdy bledszy od poprzedniego, aż w końcu upodobnił się barwą do gwiazd.

Podtrzymywana przeze mnie Jamie oglądała to wszystko w milczeniu. Jej oddech był płytki i słaby. Kiedy wreszcie niebo poczerniało i na południu pojawiły się pierwsze iskierki gwiazd, wziąłem ją w ramiona i pocałowałem delikatnie w oba policzki, a potem w usta.

– Właśnie coś takiego do ciebie czuję – powiedziałem.

Tydzień później wizyty Jamie w szpitalu stały się bardziej regularne, chociaż nalegała, żeby nie kazano jej zostawać tam na noc.

– Chcę umrzeć w domu – mówiła.

Lekarze nie mogli jej w żaden sposób pomóc i nie mieli wyboru: musieli uwzględnić jej życzenie.

Przynajmniej na razie.

– Myślałem o kilku ostatnich miesiącach – wyznałem jej.

Siedzieliśmy w salonie, trzymając się za ręce i czytając Biblię. Jej twarz stawała się coraz chudsza, włosy traciły blask. Ale oczy, te łagodne błękitne oczy, były tak samo cudowne jak zawsze.

Chyba nigdy jeszcze nie widziałem kogoś tak pięknego.

– Ja też o nich myślałam – odparła.

– Już pierwszego dnia zajęć u panny Garber wiedziałaś, że zagram w tej sztuce, prawda? Wtedy, gdy spojrzałaś na mnie i uśmiechnęłaś się?

Jamie pokiwała głową.

– Tak.

– A kiedy zaprosiłem cię na bal, kazałaś mi przyrzec, że się w tobie nie zakocham, ale wiedziałaś, że i tak mnie to czeka?

W jej oczach pojawił się figlarny błysk.

– Tak.

– Skąd wiedziałaś?

Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając i przez kilka chwil siedzieliśmy razem, obserwując siekący o szyby deszcz.

– A o czym, twoim zdaniem, myślałam, kiedy oświadczyłam, że się za ciebie modlę? – powiedziała w końcu.

Choroba nadal się rozwijała, z nadejściem marca coraz szybciej. Jamie brała więcej leków przeciwbólowych i fale mdłości powodowały, że nie mogła nic utrzymać w swoim żołądku. Bardzo osłabła i wyglądało na to, że wbrew swoim chęciom będzie musiała zostać w szpitalu.

Maja matka i ojciec sprawili, że do tego nie doszło.

Ojciec przyjechał do domu, w pośpiechu opuściwszy stolicę, chociaż trwała właśnie sesja Kongresu. Matka najwyraźniej zadzwoniła do niego i oznajmiła, że jeśli natychmiast nie wróci, równie dobrze może pozostać w Waszyngtonie na zawsze.

Kiedy opowiedziała mu, co się dzieje, ojciec stwierdził, że Hegbert nigdy nie przyjmie od niego pomocy, że urazy są zbyt głębokie i za późno już, żeby coś zrobić.

– Tu nie chodzi o twoją rodzinę ani nawet o wielebnego Sullivana i o to co zdarzyło się w przeszłości – odpowiedziała, nie przyjmując do wiadomości jego tłumaczeń. – Tu chodzi o naszego syna. Tak się składa, że kocha tę dziewczynę, a ona potrzebuje naszej pomocy. Musisz znaleźć jakiś sposób, żeby jej pomóc.

Nie wiem, co takiego mój ojciec powiedział Hegbertowi, jakie obietnice musiał złożyć i ile to wszystko kosztowało. Wiem tylko, że już wkrótce sprowadzono do domu Jamie kosztowny sprzęt, dostarczono jej wszystkie potrzebne lekarstwa i od tej pory dyżurowały przy niej na zmianę dwie pielęgniarki, a kilka razy dziennie zaglądał lekarz.

Mogła pozostać w domu.

Tej nocy po raz pierwszy w życiu płakałem na ramieniu ojca.

– Czy jest coś, czego żałujesz? – zapytałem ją.

Leżała w łóżku z igłą na ramieniu. Kroplówka dostarczała jej leki, których potrzebowała. Jej twarz była blada, ciało lekkie jak piórko. Nie mogła już prawie chodzić; kiedy to robiła, trzeba było ja bez przerwy podtrzymywać.

– Wszyscy czegoś żałujemy, Landon – odparła – ale uważam, że miałam wspaniałe życie.

– Jak możesz tak mówić? – zawołałem, nie mogąc ukryć swojej udręki. – Biorąc pod uwagę to, co cię spotkało.

Jamie ścisnęła mnie za rękę, niezbyt mocno, i posłała mi czuły uśmiech.

– Jeśli o to chodzi, rzeczywiście mogło być lepiej – stwierdziła, rozglądając się po sypialni.

Roześmiałem się przez łzy i natychmiast poczułem wyrzuty sumienia. To przecież ja miałem ją wspierać, nie odwrotnie.

– Poza tym jednak byłam szczęśliwa – dodała. – Naprawdę, Landon. Miałem, wyjątkowego ojca, który przybliżył mi Boga. Kiedy spoglądam wstecz, wiem, że nie mogłabym pomóc innym ludziom bardziej, niż to czyniłam. – Przerwała i spojrzała mi prosto w oczy. – Zakochałam się nawet w kimś i ten ktoś odwzajemnia moje uczucie.

Pocałowałem jej rękę, gdy to powiedziała, i przycisnąłem jej dłoń do policzka.

– To nie w porządku – mruknąłem.

Nie odpowiedziała.

– Nadal się boisz? – zapytałem.

– Tak.

– Ja też się boję – przyznałem.

– Wiem. I jest mi przykro.

– Co mogę zrobić? – zapytałem zdesperowany. – Nie wiem już w ogóle, co mam robić.

– Poczytasz mi?

Skinąłem głową, chociaż nie wiedziałem, czy głos nie załamie mi się, nim doczytam do końca stronę.

Proszę Boże, powiedz mi, co robić!

– Mamo? – odezwałem się tego samego dnia wieczorem.

– Tak?

Siedzieliśmy na sofie w gabinecie, przy płonącym kominku. Wcześniej tego dnia Jamie zasnęła, gdy czytałem jej Biblię, i wiedząc, że potrzebuje odpoczynku, wyślizgnąłem się z jej sypialni. Przed wyjściem pocałowałem ją w policzek. Był to niewinny pocałunek, lecz w tym samym momencie do pokoju wszedł Hegbert i widziałam na jego twarzy sprzeczne emocje. Wiedział, że kocham jego córkę, ale miał równocześnie świadomość, że naruszam jedną z nie spisanych reguł obowiązujących w tym domu. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby Jamie czuła się lepiej, nigdy już nie wpuściłby mnie do środka. Teraz jednak jego dezaprobata ograniczyła się do tego, że nie odprowadził mnie do drzwi.

Naprawdę nie mogłem go za to winić. Dzięki temu, że spędzam z Jamie tyle czasu, nie czułem się już dotknięty jego zachowaniem. Jeśli przez te ostatnie miesiące Jamie czegoś mnie nauczyła, to tego, że nie powinniśmy sądzić innych po ich myślach i intencjach, lecz po ich uczynkach, a wiedziałem, że nazajutrz Hegbert i tak mnie wpuści do domu. Myślałem o tym wszystkim, siedząc z mamą na sofie.

– Sądzisz, że mamy jakiś cel w życiu? – zapytałem.

Po raz pierwszy zadałem jej takie pytanie, ale usprawiedliwiały mnie niezwykłe okoliczności.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem, co masz na myśli – odparła marszcząc czoło.

– Mam na myśli, skąd wiemy, co mamy robić?

– Chodzi ci o to, w jaki sposób spędzasz czas razem z Jamie?

Skinąłem głową, chociaż sam dobrze nie wiedziałem, o co mi chodzi.

– Tak jakby. Wiem, że postępuję słusznie, a jednak… a jednak czegoś mi brakuje. Rozmawiamy i czytamy Biblię, ale…

Przerwałem i mama dokończyła za mnie myśl:

– Uważasz, że powinieneś zrobić coś więcej?

Pokiwałem głową.

– Nie wydaje mi się, żebyś mógł zrobić coś więcej, kochanie – powiedziała łagodnie.

– Dlaczego w takim razie tak się czuję?

Mama przysunęła się do mnie trochę bliżej i przez chwilę razem wpatrywaliśmy się w płomienie.

– Moim zdaniem dlatego, że jesteś przestraszony i bezradny i mimo że się starasz, cała ta sytuacja staje się coraz trudniejsza. Dla was obojga. Im bardziej się starasz, tym bardziej sytuacja wydaje się beznadziejna.

– Czy można coś zrobić, żebym tak się nie czuł?

Mama objęła mnie ramieniem i przytuliła do siebie.

– Nie – odparła cicho. – Nie można.

Nazajutrz Jamie nie mogła wstać z łóżka. Była teraz zbyt słaba, żeby chodzić nawet z czyjąś pomocą, i czytaliśmy Biblię w jej pokoju.

Zasnęła po kilku minutach.

Minął kolejny tydzień. Stan Jamie ustawicznie się pogarszał, jej ciało słabło. Przykuta do łóżka, wydawała się mniejszą, prawie jakby ponownie stała się małą dziewczynką.

– Co mogę dla ciebie zrobić, Jamie? – pytałem błagalnie.

Jamie, moja słodka Jamie, spała teraz całymi godzinami, nawet kiedy do niej mówiłem. Nie reagowała na dźwięk mojego głosu; jej oddech był urwany i słaby.

Siedziałem bardzo długo przy łóżku, przyglądając się jej i myśląc o tym, jak bardzo ją kocham. Wreszcie przycisnąłem jej rękę do serca i poczułem kostki jej palców. Chciało mi się płakać, opanowałem się jednak, odłożyłem jej dłoń i wyjrzałem przy okno.

Dlaczego, zastanawiałem się, cały mój świat tak nagle się rozsypał? Dlaczego to wszystko przytrafiło się komuś takiemu jak ona? Czy z tego, co się stało, można było wysunąć jakąś naukę? Czy, jak powiedziałaby Jamie, stanowiło to część Bożych zamysłów? Czy Bóg chciał, żebym się w niej zakochał? Czy też stało się to z mojej własnej woli? Im dłużej Jamie spała, tym mocniej czułem koło siebie jej obecność, lecz odpowiedzi na moje pytania wydawały się tak samo odległe jak przedtem.

Na dworze ustał właśnie ostatni z porannych szkwałów. Dzień był szary, ale teraz promyki popołudniowego słońca przedzierały się przez chmury. Widziałem pierwsze oznaki budzącej się wiosny. Na drzewach pojawiły się pączki: liście czekały tylko na odpowiedni moment, żeby się rozwinąć i otworzyć na kolejne lato.

Na stoliku przy łóżku zobaczyłem kolekcje przedmiotów, które były bliskie sercu Jamie. Stały tam fotografie jej ojca, trzymającego ją malutka na rękach i stojącego przed przedszkolem; były również listy i kartki, które przysyłały jej dzieci z sierocińca. Wzdychając, wziąłem do ręki cały stos i otworzyłem kopertę, która leżała na samej górze.

„Proszę, wyzdrowiej szybko. Tęsknię za tobą” – głosił wykonany kredką napis.

List podpisany był przez Lydię, dziewczynkę, która usnęła na kolanach Jamie w Wigilie. Następna kartka wyrażała podobne uczucia, lecz tym, co naprawdę przyciągnęło moją uwagę, był rysunek narysowany przez chłopca, który ją wysłał, Rogera. Przedstawiał ptaka unoszącego się nad tęczą.

Czując, że dławi mnie w gardle, złożyłem kartkę. Nie byłem w stanie oglądać tego dłużej i odłożyłem stos z powrotem na stolik. Przy szklance z wodą zauważyłem wycinek z gazety. Artykuł dotyczył sztuki i opublikowany został w niedzielnej gazecie dzień po drugim przedstawieniu. Nad tekstem zobaczyłem jedyną fotografię, jaką kiedykolwiek zrobiono nam razem.

Miałem wrażenie, że to było tak dawno temu. Podniosłem wycinek do oczu. Wpatrując sie w zdjęcie, przypomniałem sobie, co czułem, kiedy zobaczyłem ją tamtego wieczoru. Przyglądając się Jamie na fotografii, szukałem jakiejkolwiek oznaki, że zdawała sobie sprawę, co ją czaka. Wiedziałem, że zdawał sobie z tego sprawę, lecz jej twarz w ogóle tego nie zdradzała. Widziałem na niej tylko promienną radość. W końcu westchnąłem i odłożyłem wycinek na miejsce.

Biblia nadal leżała otwarta tam, gdzie skończyłem czytać, i chociaż Jamie spała, poczułem potrzebę dalszej lektury. Po chwili mój wzrok padł na kolejny ustęp. Oto jego treść:

Nie mówię tego, aby wam wydawać rozkazy,lecz aby wskazując na gorliwość innych,wypróbować waszą miłość.

Te słowa sprawiły, że znowu zaczęło mnie dławić w gardle, i już miałem się rozpłakać, gdy nagle jasne stało się dla mnie ich znaczenie.

Bóg wreszcie dał mi odpowiedź i wiedziałem teraz, co musze zrobić.

Nie dotarłbym do kościoła szybciej, nawet gdybym jechał samochodem. Skorzystałem ze wszystkich możliwych skrótów, przebiegając przez cudze podwórka, a w jednym przypadku nawet przez czyjś garaż i tylne drzwi. Przydała mi się doskonała znajomość miasteczka i chociaż nie byłem najlepszym biegaczem, nic nie mogło mnie zatrzymać: to, co musiałem zrobić, dodawało mi skrzydeł.

Nie dbałem, jak będę wyglądać, gdy się tam zjawie, nie sądziłem bowiem, by Hegbert przywiązywał do tego jakiekolwiek znaczenie. Po wejściu do kościoła zwolniłem i kierując się w stroną zakrystii, starałem się złapać oddech.

Hegbert podniósł wzrok, kiedy mnie zobaczył, i domyśliłem się, dlaczego tu siedział. Nie zaprosiwszy mnie do środka, odwrócił po prostu wzrok z powrotem do okna. W domu starał się stawiać czoło chorobie córki, obsesyjnie sprzątając wszystkie pomieszczenia. Tutaj jednak papiery porozrzucane były po całym biurku i wszędzie walały się książki, jakby od tygodni nikt nie robił porządków. Wiedziałem, że w tym miejscu rozmyślał o Jamie; w to miejsce przychodził, żeby płakać.

– Wielebny…? – odezwałem się cicho.

Nie odpowiedział, lecz i tak wszedłem do środka.

– Chcę być sam – wychrypiał.

Sprawiał wrażenie starego i pokonanego, tak znużonego, jak znużeni byli Izraelici opisani w Psalmach Dawida. Policzki mu się zapadły, a włosy znacznie przerzedziły od grudnia. Być może udawanie pogody ducha przy Jamie zmęczyło go nawet bardziej niż mnie i naprawdę gonił resztkami sił.

Podszedłem do jego biurka, a on zerknął na mnie i z powrotem odwrócił się do okna.

– Proszę – powiedział błagalnym tonem, jakby brakowało mu energii, by mi się przeciwstawić.

– Chciałbym z panem porozmawiać – oznajmiłem stanowczo. – Nie zwracałbym się do pana, gdyby to nie było ważne.

Hegbert westchnął, a ja usiadłem na tym samym krześle, na którym siedziałem, gdy prosiłem go, żeby pozwolił mi zabrać Jamie na sylwestra.

Wysłuchał tego, co miałem mu do powiedzenia, a kiedy skończyłem, odwrócił się twarzą do mnie. Nie wiem, co myślał, na szczęście jednak nie odmówił mojej prośbie. Nic nie mówiąc, otarł oczy palcami i ponownie wyjrzał przez okno.

Nawet on, jak sądzę, był zbyt wstrząśnięty, żeby coś powiedzieć.

Znowu biegłem i znowu nie czułem zmęczenia: mój cel dawał mi siłę, której potrzebowałem. Dotarłszy do domu Jamie, wpadłem bez pukania do środka i pielęgniarka, która siedziała w sypialni, wyjrzała na zewnątrz, żeby zobaczyć co to za hałas.

– Jamie śpi? – zapytałem, zanim zdążyła się odezwać.

– Nie – odparła ostrożnie. – Kiedy się obudziła, pytała, gdzie jesteś.

Przeprosiłem ją za mój nieporządny wygląd, zapytałem, czy mogłaby zostawić nas samych, po czym wszedłem do sypialni i przymknąłem za sobą drzwi. Jamie była blada, bardzo blada, ale uśmiech na jej twarzy świadczył, że nadal się nie poddaje.

– Witaj, Landon – pozdrowiła mnie słabym głosem. – Dziękuję, że wróciłeś.

Przysunąłem sobie krzesło, usiadłem przy łóżku i wziąłem jej rękę. Patrząc, jak tak leży, poczułem, że coś ściska mnie w żołądku, i znowu o mało się nie popłakałem.

– Byłem u ciebie wcześniej, ale spałaś – powiedziałem.

– Wiem… przepraszam. Najwyraźniej nie mogę już na to nic poradzić.

– Nic się nie stało, naprawdę.

Uniosła lekko rękę z prześcieradła i pocałowałem ją, a potem pochyliłem się i pocałowałem ją także w policzek.

– Kochasz mnie? – zapytałem.

– Tak – odparła z uśmiechem.

– Chcesz, żebym był szczęśliwy?

Zadając jej to pytanie, czułem, jak serce zaczyna mi bić szybciej.

– Oczywiście.

– Czy w takim razie coś dla mnie zrobisz?

Uciekła spojrzeniem w bok i na jej twarzy odmalował się smutek.

– Nie wiem, czy jestem w stanie – odparła.

– Ale czy zrobisz to, jeśli będziesz mogła?

Nie potrafię opisać intensywności tego, co czułem w tamtej chwili. Miłość, gniew, smutek i nadzieja połączyły się w jedno, spotęgowane zdenerwowaniem. Jamie patrzyła na mnie zaintrygowana i na chwilę zabrakło mi tchu. Zdałem sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie żywiłem do nikogo tak mocnych uczuć. Odwzajemniając spojrzenie, po raz milionowy zapragnąłem odwrócić bieg wydarzeń. Gdyby to było możliwe, oddałbym za nią życie. Chciałem powiedzieć, co myślę, lecz dźwięk jej głosu uciszył nagle targające mną emocje.

– Tak – odparła w końcu słabym głosem, w którym zawarta była jednak obietnica. – Zrobię to.

Odzyskując panowanie nad sobą, ponownie ją pocałowałem, a potem przesunąłem delikatnie palcami po jej policzku. Zachwycała mnie jej jedwabista skóra i łagodność, którą ujrzałem w oczach. Nawet teraz była doskonała.

Znowu zaschło mi w gardle, jednak, jak już wspomniałem, wiedziałem dobrze, co mam robić. Musiałem pogodzić się z tym, że nie potrafię jej uleczyć, ale chciałem przynajmniej dać jej coś, czego zawsze pragnęła.

To właśnie przez cały czas próbowało mi powiedzieć moje serce.

Zrozumiałem wówczas, że Jamie już wcześniej udzieliła mi odpowiedzi, której szukałem, tej, którą starało się odnaleźć moje serce. Udzieliła mi tej odpowiedzi, kiedy czekaliśmy na pana Jenkinsa, żeby zapytać go o możliwość wystawienia sztuki w sierocińcu.

Uśmiechnąłem się łagodnie, a ona ścisnęła lekko moją rękę, jakby ufała, że podjąłem właściwą decyzję. Pokrzepiony jej gestem, pochyliłem się i wziąłem głęboki oddech. Kiedy wypuściłem powietrze z płuc, wraz z nim popłynęły słowa:

– Czy wyjdziesz za mnie za mąż?