38472.fb2
Stwierdzenie, że spektakl odniósł druzgocący sukces, byłoby eufemizmem. Ludzie na widowni śmieli się i płakali, czyli robili mniej więcej to, co powinni. Jednak z powodu obecności Jamie ta inscenizacja naprawdę stała się czymś wyjątkowym i chyba wszyscy, którzy grali w tej sztuce, łącznie ze mną, byli zaskoczeni, że tak nam dobrze poszło. Wszyscy mieli taką samą minę jak ja, kiedy ją ujrzeli, i na pewno odbiło się to pozytywnie na ich dalszej grze. Zakończyliśmy pierwszy spektakl bez żadnej wpadki, a nazajutrz wieczorem w teatrze zjawiło się, jeśli potraficie w to uwierzyć, jeszcze więcej ludzi. Nawet Eric przyszedł do mnie z gratulacjami, co biorąc pod uwagę jego poprzednie uwagi, stanowiło coś w rodzaju niespodzianki.
– Byliście oboje świetni – stwierdził po prostu. – Jestem z ciebie dumny, chłopie.
Podczas gdy to mówił, panna Garber wołała „ Cudownie!” do każdego, kto chciał jej słuchać albo kto po prostu przechodził w pobliżu. Powtarzała to słowo tak często, że odbijało się echem w mojej głowie długo po tym, kiedy położyłem się tej nocy do łóżka. Wcześniej gdy kurtyna opadła po raz ostatni, poszukałem wzrokiem Jamie i zobaczyłem, że stoi razem ze swoim ojcem. Hegbert miał łzy w oczach – nigdy dotąd nie widziałem, żeby płakał – a Jamie padła mu w objęcia i przez długi czas stali złączeniu w uścisku.
– Mój ty aniele – szeptał, gładząc ją po włosach.
Jamie miała zamknięte oczy i nawet mnie zaczęło drapać w gardle. Zdałem sobie sprawę, że mój „ słuszny postępek” nie okazał się w końcu taki zły.
Kiedy odsunęli się wreszcie od siebie, Hegbert wskazał z dumą, żeby podeszła do reszty obsady, i wszyscy stojący na scenie obsypali ją gratulacjami. Jamie wiedziała oczywiście, że dobrze wypadła, lecz powtarzała ludziom, że nie wie, o co ten cały zgiełk. Była znowu sobą, zwyczajną, pogodną dziewczyną, ponieważ jednak wyglądała tak ładnie, sprawiało to na nas zupełnie inne wrażenie. Stałem z tyłu, pozwalając jej nacieszyć się tą chwilą, i przyznaję, że w głębi duszy czułem się trochę jak stary Hegbert. Cieszyłem się z sukcesu Jamie i byłem z niej dumny. Kiedy mnie w końcu spostrzegła, przeprosiła innych i podeszła bliżej.
– Dziękuję ci, Landon, za to, co zrobiłeś – powiedziała z uśmiechem. – Mój ojciec jest dzięki tobie bardzo szczęśliwy.
– Nie ma o czym mówić – odparłem szczerze.
Co dziwne, kiedy to powiedziała, uświadomiłem sobie, że tego wieczoru to Hegbert odwiezie ją do domu, i po raz pierwszy w życiu żałowałem, że nie mogę jej sam odprowadzić.
W poniedziałek zaczął się ostatni tydzień przed przerwą świąteczną i z wszystkich przedmiotów mieliśmy sprawdziany. Ja musiałem poza tym wypełnić do końca podanie o przyjęcie na Uniwersytet Północnej Karoliny, co odłożyłem na później z powodu prób teatralnych. Planowałem kuć ostro przez cały tydzień, a wieczorami, przed pójściem spać, zająć się podaniem. Mimo to nie mogłem przestać myśleć o Jamie.
Jej transformacja w trakcie przedstawienia była, łagodnie mówiąc, zaskakująca, i odniosłem wrażenie, że sygnalizuje jakąś głębszą zmianę. Nie wiem, dlaczego tak myślałem, ale byłem o tym dość mocno przekonany i bardzo mnie zdumiało, kiedy pojawiając się w poniedziałkowy ranek, wyglądała tak samo jak zawsze; z włosami związanymi w kok, w brązowym swetrze, plisowanej spódniczce i tak dalej.
Nie przyciągała w ogóle wzroku i nie mogłem jej nie współczuć. Przez jeden weekend – tak w każdym razie to wyglądało – uznana została za kogoś normalnego, a nawet wyjątkowego – lecz w jakiś sposób to zmarnowała. Ludzie byli dla niej może trochę milsi i ci, którzy nigdy z nią nie rozmawiali, podchodzili i mówili, jak świetnie wypadła, ale wiedziałem, że nie będzie to trwało długo. Niełatwo przełamać ukształtowane od dzieciństwa uprzedzenia i obawiałem się nawet trochę, czy występ w sztuce nie obróci się przeciwko niej. Teraz, kiedy ludzie wiedzieli, że może wyglądać normalnie, mogli nawet stać się bardziej bezwzględni.
Chciałem porozmawiać z nią o moich spostrzeżeniach, naprawdę tego chciałem, zamierzałem to jednak zrobić dopiero pod koniec tygodnia. Nie tylko dlatego, że miałem mnóstwo roboty, ale ponieważ potrzebowałem trochę czasu, żeby zastanowić się, jak jej to najlepiej przekazać. Prawdę mówiąc, wciąż czułem wyrzuty sumienia z powodu rzeczy, które powiedziałem, odprowadzając ją po raz ostatni do domu, i czułem je nie tylko dlatego, że sztuka odniosła sukces. Chodziło bardziej o to, że Jamie była dla mnie zawsze miła i wiedziałem, że źle postąpiłem.
Jeśli mam być szczery, nie wydawało mi się również, żeby ona sama miała ochotę ze mną rozmawiać. Zdawałem sobie sprawę, że widzi, jak rozmawiam z przyjaciółmi podczas dużej przerwy. Siedziała w kąciku, czytając swoją Biblię, ale ani razu do nas nie podeszła. Kiedy jednak wychodziłem tego dnia ze szkoły, usłyszałem za plecami jej głos. Zapytała czy mógłbym ją odprowadzić do domu. Mimo że nie byłem jeszcze gotów podzielić się z nią moimi myślami, zgodziłem się. Ze względu na stare czasy, rozumiecie.
Chwile później Jamie przeszła do rzeczy.
– Pamiętasz, co mówiłeś, odprowadzając mnie po raz ostatni do domu? – zapytała.
Kiwnąłem głową. Wolałbym, żeby mi tego nie przypominała.
– Obiecałeś, że mi to wynagrodzisz – powiedziała.
Trochę mnie to zdezorientowało. Myślałem, że już to zrobiłem, występując w sztuce.
– Zastanawiałam się, co takiego mógłbyś zrobić – kontynuowała jamie, nie dając mi dojść do słowa. – i oto, co wymyśliłam…
Zapytała, czy mógłbym zebrać słoiki po marynatach i puszki po kawie, które ustawiła na początku roku w sklepach i barach w całym miasteczku. Słoiki i puszki stały na ladach, na ogół blisko kasy, żeby ludzie mogli wrzucać do nich drobne pieniądze przeznaczona dla sierot. Jamie nie chciała prosić ludzi wprost o pieniądze, wolała, żeby dawali je dobrowolnie. W jej mniemaniu było to bardziej po chrześcijańsku.
Pamiętam dobrze te pojemniki, które stały miedzy innymi „ U Cecila” i w kinie „ Korona”. Kiedy kasjer nie patrzył, moi przyjaciele i ja wrzucaliśmy do środka papierki i żetony, które spadając brzęczały jak monety, a potem śmieliśmy się w kułak, wyobrażając sobie, jak Jamie otwiera którąś z puszek, sądząc, że w środku jest masa pieniędzy, i nie znajduje nic poza papierkami i żetonami. Przypominając sobie swoje różne wyczyny, człowiek krzywi się czasem z niesmakiem, i właśnie to teraz zrobiłem.
Jamie spostrzegła moją kwaśną minę.
– Nie musisz tego robić – powiedziała, wyraźnie rozczarowana. – Pomyślałam po prostu, że już niedługo Boże Narodzenie, a ja nie mam samochodu i nie zdążę ich wszystkich zebrać…
– Nie, nie… – przerwałem jej. – Zrobię to. I tak nie mam dużo do roboty.
To właśnie zatem robiłem we środę, mimo że musiałem uczyć się do sprawdzianów i nie wypełniłem jeszcze podania na studia. Jamie dała mi listę wszystkich miejsc, w których ustawiła puszki, a ja pożyczyłem samochód od mamy i zacząłem zbiórkę od drugiego końca miasteczka. Jamie rozstawiła w sumie około sześćdziesięciu pojemników i sądziłem, że zabranie ich zajmie mi tylko jeden dzień. W porównaniu z ich rozstawieniem powinna to być kaszka z mleczkiem. To pierwsze zajęło Jamie prawie sześć tygodni, ponieważ najpierw musiała znaleźć sześćdziesiąt pustych słoików i puszek, a potem, nie posiadając samochodu, mogła ustawić tylko dwie albo trzy dziennie. Zbierając je, czułem się z początku trochę głupio, bo była to w końcu inicjatywa Jamie, ale powtarzałem wszystkim, że to ona poprosiła mnie o pomoc.
Chodziłem od firmy do firmy, zbierając puszki i słoje, i pod koniec pierwszego dnia uświadomiłem sobie, że potrwa to trochę dłużej, niż myślałem. Udało mi się zebrać nie więcej niż dwadzieścia pojemników, ponieważ zapomniałem o pewnym prostym fakcie. W miasteczku takim jak Beaufort nie można było ot tak sobie wpaść do sklepu i złapać puszki, nie pogadawszy najpierw z właścicielem albo nie pozdrowiwszy kogoś, kogo się znało. To było po prostu nie do pomyślenia. Musiałem więc zachować spokój, gdy jakiś facet opowiadał o marlinie, którego złowił zeszłej jesieni, pytał, jak mi idzie w szkole, napomykał, że potrzebuje pomocy przy rozładowaniu paru skrzynek na zapleczu, albo zasięgał mojej opinii, czy nie powinien przesunąć w inne miejsce półki z czasopismami. Wiedziałem, że Jamie jest w tym dobra, i starałem się zachowywać tak, jak jej zdaniem powinienem. Była to w końcu jej inicjatywa.
Żeby nie przedłużać dodatkowo całej sprawy, nie sprawdzałem za każdym razem zawartości pojemników. Wrzucałem po prostu zawartość jednej puszki do drugiej i ruszałem dalej. Pod koniec pierwszego dnia wszystkie datki znalazły się w dwóch dużych słojach, które zaniosłem do swojego pokoju. Przez szkło widziałem kilka banknotów – co prawda niezbyt wiele – i nie niepokoiłem się zbytnio, póki nie wysypałem zawartości na podłogę i nie zobaczyłem, że składa się głównie z jednocentówek. Choć nie było tam tak dużo żetonów i papierków, jak się obawiałem, po przeliczeniu pieniędzy nie mogłem opanować rozczarowania. Zebrałem dwadzieścia dolarów i trzydzieści dwa centy. Nawet w roku 1958 nie była to zbyt wielka suma, zwłaszcza gdy podzieliło się ją między trzydzieścioro dzieci.
Nie upadałem jednak na duchu. Mając nadzieję, że to jakaś pomyłka, wyjechałem następnego dnia na miasto, zebrałem kolejne puszki i odbyłem pogawędki z kolejnymi dwudziestoma sklepikarzami. Wynik: 23 dolary i 89 centów.
Trzeci dzień był jeszcze gorszy. Przeliczywszy pieniądze, sam nie mogłem uwierzyć w to, jak jest ich mało. 11 dolarów i 52 centy. Pochodziły z lokali nad samym morzem, które odwiedzali turyści i ludzie tacy jak ja. Co z nas za łachudry, pomyślałem.
Widząc, jak mało udało się zebrać – łącznie 55 dolarów i 73 centy – czułem się okropnie, zwłaszcza, że puszki stały przez cały rok i sam widziałem je niezliczoną ilość razy. Tego wieczoru miałem zadzwonić do Jamie i powiedzieć jej, ile zebrałem, ale nie byłem po prostu w stanie tego zrobić. Opowiadała mi wcześniej, jak bardzo chciałaby zrobić w tym roku coś wyjątkowego, a ta suma na pewno tego nie umożliwiała – nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę. W związku z tym okłamałem ją, mówiąc, że powinniśmy razem przeliczyć pieniądze, bo to w końcu jej zbiórka, nie moja. Wszystko to było bardzo przygnębiające. Obiecałem, że przyniosę pieniądze następnego dnia po szkole. Nazajutrz był dwudziesty pierwszy grudnia, najkrótszy dzień w roku. Do Bożego Narodzenia zostało tylko cztery dni.
– To jakiś cud, Landon! – stwierdziła, przeliczywszy pieniądze.
– Ile tam jest? – zapytałem, choć doskonale to wiedziałem.
– Prawie dwieście czterdzieści siedem dolarów.
Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach malowała się radość. Ponieważ Hegbert był w domu, miałem prawo wejść do salonu i tam właśnie Jamie przeliczała pieniądze. Stały w porządnych małych słupkach na podłodze, prawie same dwudziestopięciocentówki dziesiątki. Hegbert siedział przy kuchennym stole, pisząc kazanie, ale nawet on odwrócił głowę na dźwięk jej głosu.
– Myślisz, że to starczy? – zapytałem niewinnym tonem.
Kiedy nadal nie wierząc własnym oczom, rozejrzała się po pokoju, po jej policzkach płynęły łzy. Nawet po przedstawieniu nie wydawała się taka bardzo szczęśliwa.
– To… to coś wspaniałego – powiedziała, posyłając mi promienny uśmiech. Nigdy jeszcze nie słyszałem w jej głosie tyle emocji. – W zeszyłem roku zebrałam tylko siedemdziesiąt dolarów.
– Cieszę się, że w tym roku zbiórka wypadła lepiej – mruknąłem, czując, jak coś ściska mnie w gardle. – Gdybyś nie ustawiła tych puszek tak wcześnie na początku roku, na pewno nie zebrałabyś tak dużo.
Oczywiście kłamałem, ale nie dbałem o to. Przynamniej raz skłamałem w słusznej sprawie.
Nie pomagałem Jamie w wyborze zabawek – doszedłem do wniosku, że i tak lepiej wie, czego chcą dzieciaki – ale uparła się, żeby pojechał z nią w Wigilię do sierocińca i był tam z nią, kiedy otworzą swoje prezenty.
Proszę cię, Landon – nalegała i była tym wszystkim taka podekscytowana, że nie miałem po prostu serca jej odmówić.
Trzy dni później, kiedy moi rodzice bawili się na bankiecie w domu burmistrza, założyłem marynarkę w kratę oraz swój najlepszy krawat, zabrałem prezent dla Jamie i ruszyłem samochodem mamy do Morehead City. Ostatnich kilka dolarów wydałem na ładny sweter: jedyną rzecz, którą mogłem wymyślić dla niej na prezent. Nie łatwo było jej coś kupić.
Miałem być w sierocińcu o siódmej, ale most zwodzony przy porcie był podniesiony i musiałem zaczekać, aż wypływający na morze frachtowiec przepłynie powoli kanałem. W rezultacie trochę się spóźniłem. Frontowe drzwi były już zamknięte i musiałem w nie długo walić, zanim pan Jenkins w końcu mnie usłyszał. Przez kilka chwil szukał właściwego klucza i kiedy mi wreszcie otworzył, dałem krok do środka, zabijając rękoma z zimna.
– Ach, to ty – stwierdził z zadowoleniem. – Czekaliśmy na ciebie. Chodź, zabiorę cię tam, gdzie są wszyscy.
Zaprowadził mnie korytarzem do świetlicy, w której byłem już przedtem. Przed wejściem na chwilę się zatrzymałem i wziąłem głęboki oddech.
Wyglądało to lepiej, niż sobie wyobrażałem.
W środku pokoju zobaczyłem wielka choinkę udekorowaną bombkami, kolorowymi światełkami i mnóstwem innych ręcznie wykonanych ozdób. Pod drzewem leżał stos prezentów o najróżniejszych kształtach i rozmiarach. Dzieci siedziały w kręgu na podłodze, ubrane, jak przypuszczałem, w swoje najlepsze ubrania – chłopcy mieli na sobie granatowe spodnie i białe koszule, dziewczynki granatowe spódnice i bluzki z długimi rękawami. Wszyscy najwyraźniej wypucowali się przed wielkim świętem, a chłopcy mieli przycięte włosy.
Na stoliku przy drzwiach stała waza z ponczem i tace z posypanymi zielonym cukrem ciasteczkami w kształcie choinek. Wśród dzieci zobaczyłem kilkoro dorosłych; mniejsze dzieciaki siedziały im na kolanach i z napięciem na twarzach słuchały bajki „ W noc wigilijną”.
Nie zobaczyłem jednak Jamie, w każdym razie nie w pierwszej chwili. Najpierw rozpoznałem jej głos. To ona właśnie czytała bajkę, i w końcu ją dostrzegłem. Siedziała z podwiniętymi nogami na podłodze tuż przy choince.
Ku swemu zdziwieniu zobaczyłem, że tego wieczoru rozpuściła włosy, dokładnie tak jak w dniu przedstawienia. Zamiast starego brązowego puloweru założyła czerwony sweter z wycięciem w serek, który podkreślał jasny błękit jej oczu. Nawet bez brokatu we włosach i długiej białej powiewnej sukni wyglądała olśniewająco. Nie zdając sobie z tego nawet sprawy, wstrzymałem oddech i zobaczyłem kątem oka uśmiechającego się do mnie pana Jenkinsa. Wypuściłem powietrze z płuc i też się uśmiechnąłem, starając się jakoś opanować.
Jamie uniosła wzrok znad książki, zobaczyła, że stoję w progu, i po chwili wróciła do lektury. Dokończenie bajki zajęło jej mniej więcej minutę, a potem wstała, wygładziła spódniczkę, obeszła dookoła dzieci i ruszyła w moją stronę. Nie wiedząc, gdzie mam stanąć, nie ruszałem się z miejsca.
Pan Jenkins tymczasem gdzieś się oddalił.
– Przepraszam, że zaczęliśmy bez ciebie – powiedziała Jamie. – Ale dzieciaki nie mogły się już doczekać.
– Nie ma sprawy – odparłem z uśmiechem, myśląc, jak ładnie wygląda.
– Tak się cieszę, że przyjechałeś.
– Ja też.
Jamie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, żeby zaprowadzić mnie w głąb sali.
– Chodź – powiedziała. – Pomożesz mi rozdać prezenty.
Przez całą następną godzinę wręczaliśmy podarki i patrzyliśmy, jak dzieci kolejno je rozpakowują. Jamie obeszła całe miasto, kupując po parę rzeczy dla każdego: osobiste prezenty, których żadne z nich dotąd nie dostało. Przywiezione przez nią podarki nie były jedyne – zarówno sam sierociniec, jak i pracujący w nim ludzie również kupili trochę rzeczy. Wokół nas wszędzie fruwały papiery i słychać było okrzyki podniecenia i radości. Odniosłem wrażenie, że dzieci dostały o wiele więcej, niż się spodziewały; podziękowaniom dla Jamie nie było końca.
Kiedy opadł wreszcie kurz i wszystkie prezenty zostały rozpakowane, atmosfera trochę się uspokoiła. Pan Jenkins wraz z jakąś kobietą, której nigdy wcześniej nie widziałem, posprzątali pokój. Kilkoro mniejszych dzieci zasnęło pod choinką. Część starszych już wcześniej poszła z prezentami do swoich pokojów i wychodząc zgasili górne światło. Obwieszona lampkami choinka rzucała nieziemski blask, ze stojącego w kącie patefonu płynęły dźwięki „ Cichej nocy”. Nadal siedziałem na podłodze przy Jamie, która trzymała na kolanach pogrążoną we śnie mała dziewczynkę. Z powodu całego tego zamieszania nie mieliśmy okazji porozmawiać, ale nie robiło to chyba większej różnicy. Patrzyliśmy oboje na światełka na choince, a ja zastanawiałem się, o czym myśli Jamie. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedziałem, wyglądała jednak naprawdę słodko. Wydawało mi się – nie, byłem tego pewien – że ten wieczór sprawił jej wielką radość, i w gruncie rzeczy mnie też ją sprawił. To była najpiękniejsza Wigilia, jaką do tej pory spędziłem.
Zerknąłem na nią. Z twarzą skąpaną w miękkim blasku nie wyglądała gorzej od najładniejszych dziewcząt, które znałem.
– Kupiłem ci coś – powiedziałem w końcu. – Mam na myśli prezent.
Mówiłem cicho, żeby nie zbudzić małej dziewczynki śpiącej jej na kolanach. Miałem też nadzieję, że dzięki temu Jamie nie usłyszy brzmiącej w moim głosie nerwowości.
Odwróciła wzrok od choinki i spojrzała mi prosto w twarz.
– Nie musiałeś tego robić – stwierdziła.
Ona również mówiła półgłosem i brzmiało to niemal jak muzyka.
– Wiem – odparłem. – Ale chciałem.
Położyłem wcześniej opakowany elegancko prezent z boku i teraz sięgnąłem po niego.
– Czy mógłbyś go dla mnie otworzyć? – poprosiła. – Mam w tej chwili trochę zajęte ręce – dodała, spoglądając w dół na dziewczynkę, a potem z powrotem na mnie.
– Jeśli nie chcesz, możesz go teraz nie otwierać – mruknąłem, wzruszając ramionami. – To naprawdę nie jest nic wielkiego.
– Nie bądź głupi – odparła. – Otworzyłabym go tylko w twojej obecności.
Żeby zebrać trochę myśli, spuściłem wzrok i zacząłem rozpakowywać prezent. Starając się nie narobić dużego hałasu, odkleiłem taśmę, odwinąłem papier, podniosłem pokrywę pudełka, po czym wyciągnąłem sweter i podniosłem w górę, żeby mogła mu się przyjrzeć. Był brązowy, podobnie jak te, które normalnie nosiła. Uważałem jednak, że przyda się jej nowy.
W porównaniu z radością, jaką widziałem przedtem, nie spodziewałem się zbyt przesadnej reakcji.
– Widzisz, mówiłem ci, że to nic nadzwyczajnego – powiedziałem. Miałem nadzieje, że nie jest rozczarowana.
– Jest piękny, Landon – stwierdziła z przekonaniem. – Założę go, kiedy się następnym razem spotkamy. Dziękuje.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i ponownie zacząłem gapić się na światełka na choince.
– Ja też coś ci przyniosłam – szepnęła w końcu Jamie.
Spojrzała pod choinkę i moje oczy pobiegły za jej wzrokiem. Prezent od niej wciąż tam leżał, schowany częściowo za krzyżakiem. Wziąłem go do ręki. Był prostokątny i dość ciężki. Położyłem go na kolanach i nie próbowałem go nawet otwierać.
– Rozpakuj go – poprosiła, patrząc mi w oczy.
– Nie możesz mi tego dawać – zaprotestowałem,, czując, jak brakuje mi tchu w piersi.
Wiedziałem co jest w środku, i nie potrafiłem uwierzyć, że to zrobiła. Zaczęły mi się trząść ręce.
– Proszę, rozpakuj to – powiedziała najdelikatniej, jak mogła. – Chcę, żebyś to ode mnie przyjął.
Niechętnie otworzyłem pakunek. Odwinąwszy cały papier, wziąłem jej prezent ostrożnie w ręce, bojąc się, że go zniszczę. Przyglądając mu się jak zahipnotyzowany, przesunąłem palcami po zużytej skórze i łzy stanęły mi w oczach. Jamie wyciągnęła dłoń i położyła ją na mojej. Jej ręka była ciepła i miękka.
Spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
Jamie dała mi swoją Biblię.
– Dziękuję, że zrobiłeś to, co zrobiłeś – szepnęła. – To było najwspanialsze Boże Narodzenie w moim życiu.
Odwróciłem się, nic nie mówiąc, i sięgnąłem po stojącą z boku szklankę z ponczem. Wciąż słychać było chór śpiewający „ Cichą noc” i muzyka wypełniała cały pokój. Pociągnąłem łyk ponczu, chcąc zwilżyć gardło, w którym zrobiło mi się sucho. Kiedy go piłem, przed oczyma stanęły mi wszystkie chwile, które spędziłem razem z Jamie. Pomyślałem o balu na rozpoczęcie roku i o tym, co zrobiła dla mnie tamtego wieczoru. Pomyślałem o przedstawieniu i o tym, jak anielsko wtedy wyglądała. Pomyślałem, jak odprowadzałem ją do domu i pomagałem zbierać puszki i słoiki z datkami na sieroty.
Wszystkie te obrazy przelatywały mi przez głowę i po jakimś czasie zacząłem wolniej oddychać. Spojrzałem na Jamie, a potem na sufit i dookoła siebie, starając się za wszelką cenę zachować spokój. Po chwili znowu spojrzałem na Jamie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej, i mogłem tylko zachodzić w głowę, jak to się stało, że zakochałem się w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan.