38474.fb2
Ważną wskazówką dla ustalenia dokładnej daty narodzin jest w Ewangelii św. Mateusza wzmianka o wymordowaniu w okolicach Betlejem wszystkich chłopców do drugiego roku życia. Przypomnijmy wydarzenia, które miały poprzedzić to najbardziej okrutne morderstwo. Kiedy Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy pytali tam, gdzie jest nowo narodzony król żydowski. Ujrzeli oni bowiem gwiazdę, która miała zwiastować to wydarzenie. Wieść o Mędrcach szukających nowego króla dotarła natychmiast do króla Heroda. Przeraził się on tą opowieścią, a z nim cała Jerozolima. Król zebrał kapłanów i uczonych ludu, wypytując ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Odpowiedź jeszcze bardziej zaniepokoiła Heroda. Kapłani bowiem przytoczyli mu proroctwo Micheasza. Herod potajemnie spotkał się także z przybyłymi do miasta Mędrcami ze Wschodu. Oni dokładnie przekazali królowi relację o czasie ukazania się gwiazdy i drodze, którą ona wskazywała. Król polecił im, aby poszli do Betlejem, tam wypytywali o dziecię i powiadomili go, kiedy je znajdą.
Mędrcy nie tylko przybyli do Betlejem, ale i oddali pokłon nowo narodzonemu, ofiarując mu cenne dary. O niczym jednak nie poinformowali króla. Ten gdy to zrozumiał, wpadł w straszny gniew i kazał wymordować wszystkich chłopców, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców Zapamiętajmy to zdanie. Rozkaz Heroda wykonano natychmiast. Ile dzieci straciło życie i jakiego dokładnie terytorium dotyczyło królewskie polecenie, legenda ewangelii nie podaje. Mateusz pisze, że rzeż niewiniątek wypełniła proroctwo Jeremiasza: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma". Nie jest ważne dla Mateusza, że Jeremiasz opisuje inne wydarzenia niż chciałby ewangelista, dotyczy bowiem legendy z początkowego okresu kształtowania się narodu żydowskiego. Rachel zwana „matką Izraela" była żoną patriarchy Jakuba i „matką dwóch pokoleń Izraela": Józefa i Beniamina. Płacze nad uciskiem Żydów w niewoli. Dlaczego więc ewangelista umieścił opowieść o Racheli w miejscu opisującym zupełnie inne wydarzenia? Nie możemy nawet przy odrobinie dobrej woli, w żaden sposób powiązać, nawet symbolicznie, obu tych wydarzeń. Autor ewangelii, jeżeli znał Palestynę, dobrze wiedział, że w okolicach Betlejem znajduje się grób Racheli, tłumnie od wieków odwiedzany przez pielgrzymów. Chciał przez to nie tyle wskazać na wielką tragedię Betlejem za Heroda, a na pochodzenie Jezusa z rodu patriarchów Izraela. Tak czy inaczej rzeź, jakiej dokonano z rozkazu króla Heroda, była z pewnością wydarzeniem o wielkim znaczeniu historycznym. Rozkaz, który pochodził od samego monarchy, musiałby być gdzieś zapisany lub zapamiętany.
Rozkaz dotyczył ważnego z historycznego punktu widzenia terytorium Izraela. Betlejem było miastem Dawida, a jego okolice grobem Racheli. Wszystko co dotyczyło tego terytorium, musiałoby być zapamiętane. Rozkaz dotykał swoim krwawym obliczem dziesiątki, a może setki osób – rodziców mordowanych dzieci. A gdy uwzględnimy jeszcze ich rodziny, przyjaciół, znajomych, sąsiadów wreszcie i postronnych świadków, rozkaz dotyczył tysięcy ludzi. Musieliby oni pozostawić jakieś świadectwo tej wielkiej zbrodni. Rozkaz wykonywali żołnierze królewscy, a musiało być ich wielu, aby jednocześnie lub w możliwie krótkim czasie dokonać rzezi tylu dzieci. W przeciwnym razie szybko rozchodząca się wieść o kaźni pozwoliłaby na ukrycie większości skazanych na śmierć niewiniątek. Ewangelista twierdzi, że nikomu nie udało się uratować. Jedynie Józef z Marią zdążyli zabrać nowo narodzonego Jezusa i uciekli z nim do Egiptu. Tyle tylko, że oni zostali wcześniej powiadomieni o grożącym niebezpieczeństwie i mogli dzięki temu umknąć przed żołnierzami Heroda.
Rzeź niewiniątek, gdyby nie była legendą, musiałaby zostawić po sobie ślad i w dokumentach królewskich, i w źródłach historycznych. Tymczasem nic. Nikt i nigdzie nie wspomina nawet jednym słowem o tym wydarzeniu. Zwłaszcza tak wnikliwy historyk jak Józef Flawiusz musiałby pozostawić jakiś ślad, zwłaszcza, że znany był on ze swojego niezwykle krytycznego stosunku do króla Heroda. Skorzystałby skwapliwie i wykorzystał to sensacyjne zdarzenie dla przedstawienia jego zdaniem prawdziwego obrazu króla tyrana. Flawiusz nie pozostawił jednak żadnej relacji na ten temat. Musimy więc między bajki włożyć opowieść o nim, a przez to także o wszystkich okolicznościach, jakie miały mu towarzyszyć, w tym o ucieczce do Egiptu. Zbyt dużo tu paraleli do innych opowieści historycznych.
Określenie czasu, w którym zabicie chłopców w Betlejem mogło mieć miejsce, przybliży nas do ustalenia daty narodzin Jezusa. Rzeź niewiniątek była bezpośrednim następstwem urodzenia Mesjasza i mogłaby wydarzyć się w niewielkiej odległości czasowej od dnia urodzenia. W tradycji kościelnej pamiątkę tego wydarzenia obchodzi się już dwa dni po narodzeniu. Chociaż data śmierci Heroda, wyznaczona na 4 rok przed naszą erą, jest obecnie kwestionowana i w różnych wyliczeniach przesuwana między 7, a nawet 1 rokiem przed naszą erą, my będziemy posługiwali się datą najczęściej publikowaną – 4 rok p.n.e. Józef Flawiusz napisał, że Herod Wielki zmarł przed świętem Paschy poprzedzonym zaćmieniem księżyca. Według wyliczeń Keplera stało się to między 12 marca a 11 kwietnia 4 roku p.n.e. Jest oczywiste, że zarówno narodzenie Jezusa, jak i późniejsza rzeź niewiniątek musiały wydarzyć się za życia Heroda, a więc jeszcze przed 4 rokiem przed naszą erą. Tylko dla tych, którzy pobieżnie zajmują się lekturą ewangelii, umieszczenie obu tych wydarzeń obok siebie, w niedalekiej odległości czasowej, jest oczywiste. W rzeczywistości mogło być inaczej. Wskazuje na to cytowany już przez nas fragment ewangelii św. Mateusza opisujący wydanie przez Heroda rozkazu zabicia dzieci. Zginąć mieli wszyscy chłopcy do lat dwóch „stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców". Każdego z nas dziwiła zapewne informacja, że Herod kazał zamordować dzieci w wieku do dwóch lat, by pozbyć się nowo narodzonego pretendenta do tronu Izraela, nazwanego już królem przez Mędrców ze Wschodu. Musieli oni zatem przekazać staremu władcy takie informacje, które świadczyłyby o narodzeniu nowego władcy dwa lata wcześniej niż się ocenia na podstawie lektury ewangelii Mateusza. Z jakiej innej przyczyny Herod kazałby zabijać chłopców do drugiego roku życia?
Analiza ta prowadzi do prostego wniosku, że Jezus narodził się najpóźniej gdzieś między 6 a 4 rokiem przed naszą erą. Badacze przedstawiają jeszcze przynajmniej kilkanaście innych dat narodzin Jezusa. Ta mnogość wynika z trudności w wyliczeniu zarówno daty rocznej, jak i daty dziennej narodzin.
Byłoby interesujące, gdyby udało się nam określić moment śmierci samego Heroda. Gdyby bowiem potwierdziła się informacja podana przez Flawiusza o śmierci króla wiosną 4 roku p.n.e. i gdybyśmy skonfrontowali to z zapisami ewangelii, a pobyt w Egipcie trwał kilka miesięcy, to musielibyśmy wyciągnąć wniosek o najpóźniejszych narodzinach Jezusa w końcowych miesiącach 5 roku przed naszą erą lub też w okresie o dwa lata ten moment poprzedzającym, co wynikałoby z informacji pozostawionych Herodowi przez Mędrców.
Kim był Herod I Wielki – król legenda, który przetrwał w pamięci ludzkości nie tylko dlatego, że prześladował niedawno narodzonego Jezusa. Był władcą kontrowersyjnym. Z jednej strony był sprawnym administratorem i budowniczym, z drugiej strony rozpustnikiem i okrutnikiem. Jego królestwo obejmowało oprócz Palestyny także część dzisiejszej Jordanii, Libanu i Syrii. Zamieszkiwały je ludy od wieków ze sobą skłócone, prowadzące między sobą nawet wojny. Mimo to Herod potrafił zorganizować administrację, która sprawnie zarządzała królestwem. Jego panowanie było czasem rozkwitu. Zainicjował budowę wielu monumentalnych budowli, między innymi portu w Cezarei, twierdzy Antoniusza. Za jego czasów gruntownie przebudowano i rozbudowano Drugą Świątynię Jerozolimską. Był też przy tym wielkim tyranem i miłośnikiem uciech cielesnych. Miał 10 żon, z których dwie kazał zgładzić. Miał też piętnaścioro dzieci, których nie traktował z ojcowską miłością. I w tym właśnie należy szukać źródeł legendy o rzezi niewiniątek.
Pod koniec życia dopuścił się on wielu mordów, poszukując rzeczywistych lub domniemanych spiskowców, mogących pozbawić go władzy Najmniej bezpiecznie mogła się czuć jego własna rodzina. Współcześnie tłumaczy się jego okrucieństwo chorobą umysłową wywołaną chorobą nerek, na którą zresztą zmarł w ogromnych męczarniach. Kazał zgładzić troje własnych dzieci, a także dzieci brata i matkę swojej żony. Synów Aleksandra i Arystobusa kazał udusić, kiedy odkrył bunt niby przez nich zainicjowany. Było to zimą na przełomie 7/6 roku przed naszą erą. Zachowała się relacja, wedle której w zabiciu synów pomagał Herodowi jego pierworodny syn a brat zamordowanych, Antypater, który mając wielki wpływ na ojca uknuł intrygę, aby pozbyć się konkurentów do korony. Wkrótce zresztą sam popadł w niełaskę u ojca i musiał szukać schronienia w Rzymie. Kiedy wrócił do Jerozolimy, Herod na 5 dni przed własną śmiercią nakazał jeszcze, aby zamordowano Antypatra. Cesarz August mówił o królu, że „wolałby być raczej świnią niż dzieckiem w domu Heroda", czyniąc w ten sposób aluzję do obyczajów religijnych Żydów, którzy nie jedli wieprzowiny, a przez to w domu Heroda raczej zabijano dzieci niż świnie. Podobne wyobrażenie zbrodni Heroda zachowało się w pamięci ludu. Zabicie własnych dzieci z biegiem lat obrosło w legendę o masowym mordzie dokonanym na dzieciach. Gdy z rozkazu Heroda ginęli jego synowie, w Jerychu tłum podburzony przez królewskich wysłanników, zlinczował trzystu często bardzo młodych stronników książąt. Pamięć o linczu w Jerychu, obok opinii o Herodzie jako zabójcy dzieci, były pierwowzorem mateuszowej legendy o rzezi niewiniątek I tę historię trzeba jednak między bajki włożyć.
Herod panował przez 37 lat, licząc od daty nominacji lub 34 lata, licząc od intronizacji. W 40 roku przed naszą erą senat rzymski na wniosek Antoniusza mianował go „królem Judei" chociaż formalnie takie królestwo wtedy nie istniało.
Tron objął jednak dopiero po zdobyciu Jerozolimy w czwartym roku 185 olimpiady, czyli w 37 roku przed naszą erą. Podajemy te daty, ponieważ byłyby one pomocne w ustaleniu faktycznej daty śmierci Heroda, a przez to narodzin Jezusa. W zależności od interpretacji oba te wydarzenia moglibyśmy przesunąć na 3 lub nawet 1 rok przed n.e.
Aby Józef i Maria wrócili z Jezusem z Egiptu, musieli umrzeć ci, którzy czyhali na życie dziecka. Śmierć Heroda Wielkiego i jego syna Antypatra byłaby spełnieniem tekstu ewangelii św. Mateusza. Tragiczna, choć jedynie legendarna, rzeź niewiniątek oraz opisywane wydarzenia z życia Heroda nie przybliżają nas nawet do ustalenia daty narodzin Jezusa. Przeciwnie, namnożyły się kolejne wątpliwości…
Podobnie jak w innych opisanych już przypadkach, opowieść o Gwieździe Betlejemskiej należy traktować z przymrużeniem oka, chociaż wiele wskazuje, że było to wydarzenie autentyczne, tyle tylko że nie nadzwyczajne ani cudowne, lecz zwykłe, wynikające z normalnego cyklu astronomicznego.
15 grudnia 1603 roku niemiecki matematyk, fizyk i astronom Jan Kepler zaobserwował koniunkcję dwóch planet – Jowisza i Saturna, do których na wiosnę następnego roku dołączył jeszcze Mars. Takie zjawiska obserwowane są przez astronomów niezwykle rzadko. Wywołują ogromne zainteresowanie i stają się podstawą do dalszych badań, a w czasach, kiedy wydarzenia toczyły się według wskazań astrologów, nierzadko wywoływały popłoch, strach lub też miały dowodzić, że wydarzy się coś szczególnie ważnego.
Kepler dokonując szczegółowych wyliczeń stwierdził, że koniunkcja tych planet powtarza się w ściśle określonych odstępach czasu. Zdarza się to mniej więcej co 800 lat. Wtedy na niebie tworzy się konstelacja, w której w gwiazdozbiorze Ryb planety Jowisz i Saturn pojawiają się pod tym samym stopniem długości, tak że obserwatorowi wydają się być jedną wielką, bardzo jasno świecącą gwiazdą. To wyjątkowe zjawisko astronomiczne jest dobrze widoczne w rejonie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie. Dla współczesnych być może to nic specjalnego. Codziennie i niemal na każdym kroku spotykamy coś nowego. Wydarzenia dzieją się w takim tempie, że nie jesteśmy w stanie nadążyć z ich obserwacją. Dla informacji nie ma granic. O ważnych faktach i wydarzeniach ludzkość dowiaduje się niemal równocześnie na całym świecie. Już prawie nic nie jest w stanie zadziwić nikogo. W czasach Jezusa sytuacja przedstawiała się diametralnie różnie. O losach świata decydowali wówczas magowie, wróżbici, astrologowie i wszelkiej maści kapłani, szamani i przywódcy religijni. Jeżeli ktoś miał podejmować ważną decyzję, radził się astrologów, wróżbitów czy kapłanów. Nic więc dziwnego, że zauważenie jakiegoś wyjątkowego zjawiska astronomicznego było wówczas wydarzeniem, wokół którego toczyła się realna historia. Zaćmienia księżyca, zaćmienia słońca zmieniały bieg historii. A cóż dopiero pojawienie się tak niezwykłej koniunkcji planet!
W wielu cywilizacjach podobne zjawiska oznaczały koniec świata. Nawet chrześcijanie, i to niemal w naszych czasach, uznawali wagę takich zjawisk.
Kepler wyliczył, a późniejsi uczeni potwierdzili poprawność tego wyliczenia, że tego rodzaju koniunkcja, co w 1603 roku, miała także miejsce w 7 roku przed nową rachubą czasu, a więc w 7 roku przed naszą erą. Była ona dobrze widoczna na terytorium całej biblijnej Palestyny.
Spotkały się w jednym miejscu planety, które miały i mają w astrologii wielkie znaczenie symboliczne. One wyznaczały losy królestw i religii. Musiało się, według ówczesnych wierzeń, wydarzyć coś wyjątkowego. To nie była tylko naiwna wiara, ale pewność, wynikająca z dziejów powszechnych i osobistych doświadczeń każdego człowieka z osobna. Nic więc dziwnego, że koniunkcja Jowisza i Saturna jako wydarzenie wyjątkowe zapamiętane zostało i pozostało w pamięci wielu przez następne dziesięciolecia. W czasach, kiedy spisywane były ewangelie, żywa była legenda o wydarzeniu astronomicznym, symbolizującym koniec świata lub narodziny nowego. Została ona włączona, w swojej pierwotnej wersji, także do Ewangelii. O „gwieździe betlejemskiej" jako symbolu zwiastującym narodzenie Mesjasza i nowego króla Żydów, który zarazem wskazywał Mędrcom drogę do Niego, wspomina Mateusz Ewangelista. Zapewne spotykał on jeszcze ludzi, którzy wciąż opowiadali o tym wydarzeniu. Uznał jednak, a za nim chrześcijanie, że jest to cudowne, nadprzyrodzone zjawisko, które mogło wydarzyć się tylko za przyczyną Boga, bo miało obwieszczać światu narodzenie Jego Syna Zbawiciela. Z powodu tej gwiazdy Mędrcy wybrali się w drogę. Również inne pisma Nowego Testamentu wspominają o tym zjawisku astronomicznym. W drugim liście św. Piotra i w Apokalipsie znajdujemy informację o Gwieździe Porannej, w starotestamentowej Księdze Liczb znajdziemy natomiast taki fragment: „Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło. Ono to zmiażdży skronie Moabu, a także czaszki wszystkich synów Seta…".
W astrologii Jowisz symbolizuje szczęście. W starożytności uchodził za „gwiazdę królewską". Saturn z kolei oznaczał porządek i bezpieczeństwo, a w Palestynie także szabat i naród żydowski. Mars, który dołączył do tamtych planet, patronuje znakowi Barana, który oznaczał Palestynę i Paschę. Ryby były znakiem Zbawiciela. W literaturze rabinicznej symbolem Mesjasza jest ryba. W ewangeliach jest ona natomiast obrazem zmartwychwstania, bo dla pierwszych chrześcijan ryba oznaczała Chrystusa. Greckie ichthys, czyli ryba, miało być tłumaczone jako skrót tytułu: Jezus Chrystus Syn Boga Zbawiciel. Bardzo często pojawia się w ikonografii wizerunek ryb spożywanych w czasie Ostatniej Wieczerzy, gdy tymczasem rytualne zasady organizowania wieczerzy paschalnej nic nie mówią o posiłku z ryb. Ryba była do późnych wieków ery nowożytnej symbolem całego chrześcijaństwa, który następnie zastąpiony został przez krzyż.
Gdyby więc owa koniunkcja planet miała zwiastować narodzenie Jezusa, musiałoby się to stać w 7 roku przed naszą erą. Byłaby to zaskakująca zbieżność z jedną z dat legendarnej rzezi niewiniątek. Oznaczałaby zarazem, że biblijny Jezus nie zmarł w 33 roku życia a 37 lub też, według innego wyliczenia, aż w 41 roku życia. Wniosek logiczny, bo i prawdziwy, ale z punktu widzenia tradycji chrześcijańskiej szokujący i niemal obrazoburczy.
„W owym czasie wyszło rozporządzenie Cesarza Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się więc Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna" /Łk 2,1-4/.
Zacytowany fragment ewangelii Św. Łukasza wydaje się być najważniejszym dla ustalenia daty urodzin Jezusa. W żadnym innym tekście Nowego Testamentu nie znajdziemy tylu podpowiedzi i wskazania na konkretne fakty historyczne. Rzecz dziać się miała za panowania cesarza Augusta, w czasie kiedy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz, w momencie, kiedy przeprowadzany był w całym cesarstwie, w tym i w Palestynie spis ludności. Niezwykle łatwo uda nam się określić, kiedy wszystkie trzy wymienione okoliczności miały miejsce. Nie wyprzedzając opisu, już na początku trzeba stwierdzić, że zdziwiłby się ten, kto myślałby, ze jest to zadanie proste, a wnioski mogą być oczywiste. Okaże się, że zamiast przybliżyć nas do prawdy o dacie i miejscu narodzin Jezusa, uzyskamy obraz bardziej skomplikowany i zagmatwany, a jednocześnie poznamy, jakich sposobów imali się badacze katoliccy, aby te nieprawdopodobne nieścisłości usprawiedliwić i dopasować fakty do z góry ustalonych tez.
Cesarz Oktawian August – Gaius Iulius Caesar Octavianus – żył długo jak na owe czasy, bo 77 lat. Był pierwszym cesarzem rzymskim, a wywodził się z potężnej i starej rodziny. Jego babką była siostra Juliusza Cezara, który zresztą adoptował go w swoim testamencie, chociaż ten nie był sierotą. Nie czas i miejsce na przedstawianie tu biografii cesarza Augusta. Znakomicie zrobił to w Polsce profesor Aleksander Krawczuk. Wystarczy wspomnieć tylko, że jako cesarz panował 41 lat pomiędzy 27 rokiem przed nasza erą a 14 rokiem naszej ery. Tak więc, przyjmując, że wskazówki przedstawione przez Łukasza są prawdziwe, możemy urodziny Jezusa datować gdzieś pomiędzy 27, a 14 rokiem n.e.
Przyjrzyjmy się drugiemu bohaterowi cytowanej opowieści Łukasza – Kwiryniuszowi. Był on o 12 lat młodszy od Oktawiana Augusta. Miał jednak intuicję i wiedział po czyjej stronie stanąć w czasie częstych w Rzymie konfliktów pomiędzy najważniejszymi rodami. W 31 roku przed naszą erą Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz walczył po stronie Oktawiana w bitwie pod Akcjum. Stał się zresztą ulubieńcem cesarza Oktawiana Augusta. Został przez niego ogłoszony konsulem, potem rządcą w tureckiej Galacji.
W 6 roku n.e., po wygnaniu Heroda Archelaosa, Kwiryniusz został wysłany do Syrii, skąd miał nadzorować przeprowadzenie spisu powszechnego na tych terytoriach. Jako legat cesarski posiadał prawo ustalania wysokości nakładanych podatków. Zarządzał prowincją do 8 roku naszej ery. Coraz bardziej przybliżamy się więc do ustalenia daty urodzin Jezusa. Zgodnie z ewangelią Mateusza musiałoby się to stać między 6 a 8 rokiem naszej ery. Jest to wniosek logiczny, ale całkowicie absurdalny. Pojawia się tu nowa data, o 12-14 lat późniejsza od wcześniej opisanych, ale oznaczałaby ona przez to, że Jezus nie został ukrzyżowany w wieku 33 lat, jak chce tradycja kościelna, a 22-24 lat.
Jakoś trudno zgodzić się z taką konkluzją. Szukajmy więc dalej i sprawdźmy czy i kiedy cesarz Oktawian zarządzał spisy ludności na terytorium całego państwa. Dodajmy przy tym, że spisy lokalne w poszczególnych prowincjach odbywały się niezależnie od spisów państwowych i przeprowadzane były przede wszystkim dla ustalenia wysokości podatków i jakbyśmy to dziś nazwali – listy podatników. I tu kolejne zaskoczenie. Otóż za Augusta odbyły się trzy spisy ludności. Jeden przed przyjęciem tytułu cesarskiego, w 28 roku p.n.e. oraz dwa w okresie cesarstwa: tj. w 8 roku przed naszą erą i w 14 roku naszej ery. Żaden spis ogólnopaństwowy wyznaczony przez Augusta nie odbywał się w okresie, w którym Kwiryniusz zarządzał Syrią. Któraś z części opisu cytowanego za ewangelią Łukasza musi zawierać nieprawdziwą informację. Problem w tym, jak wytłumaczyć tę różnicę zdań. Nie jest to takie proste i oczywiste, jak się wydaje wielu badaczom katolickim. Są oni zdania, że albo ewangelista wymienił Kwiryniusza tylko przykładowo jako tego, który przeprowadził spis ludności /kwestię tę wyjaśnimy nieco później/, albo też idąc za naukami chrześcijańskiego pisarza Tertuliana / 160-230 n.e./, łukaszowy Kwiryniusz tożsamy jest z Sentiniusem Saturninusem, który także był legatem w Syrii i to w okresie od 8 do 6 roku, ale przed naszą erą. Na jego rządy przypadał więc jeden ze spisów zarządzonych przez Augusta oraz prawdopodobne narodziny Jezusa według innych niż ewangelia Łukasza źródeł. Dlaczego więc ewangelista wymienił nie jego, a Kwiryniusza? Uznanie, że Jezus mógł urodzić się w okresie między 8 a 6 rokiem przed naszą erą, najprawdopodobniej w 7 roku, oznaczałoby, że gdyby przyjąć za ewangelistami, że w chwili śmierci miał 33 lata, musiałby umrzeć gdzieś około roku 26 naszej ery, czemu absolutnie zaprzeczają wszystkie okoliczności przywoływane w opowieściach biblijnych. Gdyby jednak okoliczności te uznać wiarygodne, to ukrzyżowany Jezus, który urodził się za legata Sentiniusa, w chwili śmierci musiałby liczyć między 39 a 41 lat. Siedemnaście lat różnicy w wieku człowieka, który został ukrzyżowany, nie da się wytłumaczyć wyłącznie tym, że ewangelie spisywane były na wiele lat po śmierci Jezusa, co usprawiedliwiałoby luki w pamięci autorów. Absolutnie wykluczam taki argument. Musiałoby to także oznaczać, że jeżeli nie zawsze prawdziwe są relacje autorów tekstów Nowego Testamentu o faktach z życia Jezusa, to przypuszczenie, że nie zawsze zgodne z prawdą mogą być ich relacje o nauce Chrystusa i jego wypowiedziach, a te przecież cytowane są z wielką dokładnością. Albo więc ewangelie mówią o wielu różnych osobach, które były pierwowzorem dla stworzenia chrześcijańskiego Chrystusa, albo Jezus jakiego znamy z ewangelii – nigdy nie istniał. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego wytłumaczenia ogromu tych rozbieżności i wątpliwości, albo też wreszcie ewangelie zawierają cześć prawdziwych relacji o życiu realnego człowieka, a pozostałe opowieści jako legenda, stworzone i skompilowane zostały tak, aby nadać ich bohaterowi wymiar szczególny, królewski rodowód i boską misję. Nie rozstrzygamy mimo wszystko sporu o historyczność postaci Jezusa. Wróćmy zatem do dalszych rozważań, które być może część wątpliwości rozwieją.
Już w drugiej połowie XVIII wieku próbowano znaleźć uzasadnienie dla wymienienia Kwiryniusza jako legata w Syrii, w okresie spisu powszechnego zarządzonego przez Augusta. Otóż w Tivoli w 1769 roku odnaleziono inskrypcję, podobno przechowywaną w Muzeum Laterańskim, z której zdaje się wynika, że Kwiryniusz był dwa razy legatem w Syrii. Raz w czasie, jaki już opisywaliśmy, a drugi raz wiele lat wcześniej, między 10 a 8 rokiem przed naszą erą. Sir William Ramsay w 1912 roku odkryć miał niby kolejną inskrypcję to potwierdzającą. Tyle tylko, że potwierdzenia sensacyjnych informacji zawartych w inskrypcjach nie znajdziemy w żadnym dokumencie historycznym. W okresie, kiedy Kwiryniusz miałby być pierwszy raz legatem, dokumenty cesarstwa rzymskiego wymieniają nie jego, a Tuliusa Cicero /13-9 rok p.n.e./ i Titiusa / 9-8 rok p.n.e./. Po wymienionym już wcześniej Sentiniusie, kolejnym legatem był Quintilinius Varus /6-4 rok p.n.e./.
Wymieniony przez Ewangelistę Łukasza Kwiryniusz przeprowadził sam lokalny spis ludności w 6 roku naszej ery. Było to wydarzenie ważne, być może dlatego zapamiętane w przekazach ustnych bardziej niż inne spisy zarządzone i to zarządzone przez cesarza dlatego, że z powodu tego spisu wybuchł w Palestynie bunt Żydów. W owym czasie nie przywiązywano większej uwagi do logicznej zgodności opisywanych wydarzeń. Chodzić mogło wyłącznie o sam fakt odbycia spisu ludności, a już w jakim czasie miałby mieć on miejsce, nie miało znaczenia. Zapamiętano spis za legata Kwiryniusza, stąd właśnie o nim zamieszczono informację w ewangelii. Z natury rzeczy ewangelista posługiwał się tylko informacjami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, od rzeczywistych wypadków do czasu spisania ewangelii upłynęło bowiem blisko sto lat.
To tłumaczenie, jakkolwiek zrozumiałe, nie może zostać przyjęte bezkrytycznie. Jezus miałby narodzić się w Betlejem, a więc mieście położonym w historycznej Judei. Jurysdykcja Kwiryniusza obejmowała wyłącznie tę krainę, podlegała ona bowiem w tym czasie Rzymowi. Z całą pewnością lokalny spis zarządzony przez Kwiryniusza nie mógł obejmować Galilei, gdyż ta podlegała tetrarsze Herodowi Antypasowi. Święty Łukasz pisze także, że był to pierwszy spis ludności, jaki został zarządzony Tymczasem nie był oni pierwszym, ani ostatnim, co już udowodniliśmy. Oczywiście niezawodni katoliccy interpretatorzy pisma natychmiast znaleźli wytłumaczenie niezrozumiałego tu określenia "pierwszy". Otóż ich zdaniem pomyłka nastąpiła w związku z błędnym tłumaczeniem z greki. Greckie "prote" nie oznacza pierwszego spisu, a jest odpowiednikiem łacińskiego "prius" czyli wpierw. Oznaczałoby to, że spis o jakim mowa, odbywał się nie za Kwiryniusza, lecz zanim ten był namiestnikiem Syrii. Ciekawa to argumentacja, lecz dla nas zupełnie nieprzydatna. Dlaczego Łukasz miałby w ogóle wspominać o Kwiryniuszu, skoro miał na myśli spis, który odbył się 14 lat wcześniej.
Prawo rzymskie nakazywało, że spisu dokonywano wedle miejsca urodzenia. Podlegający obowiązkowi zapisania musieli więc udać się do miejsca swojego urodzenia, aby dać się zapisać. Prawo dotyczyło tylko obywateli rzymskich, a więc prawo o spisie dotyczyło tylko ich. Logicznie jednak spisywano także poddanych imperium. Spisywano zresztą nie tylko ludność, ale także nieruchomości i ruchomości. Cesarz August pozostawił nawet swoisty pamiętnik, w którym zawarł spis zasobów państwa, liczbę obywateli i sprzymierzeńców pod bronią, liczbę okrętów floty, wykaz zależnych królestw i prowincji, bezpośrednich albo pośrednich podatków, ale także koniecznych wydatków i nawet prezentów.
Czy spisy zarządzane przez cesarza obejmowały także poddanych Heroda? Nie mamy na ten temat żadnych pewnych wiadomości. Herodowi Wielkiemu przysługiwał tytuł „sprzymierzonego króla i przyjaciela ludu rzymskiego". Chociaż rządzona przez niego Palestyna była częścią cesarstwa, to kraj cieszył się wtedy daleko posuniętą autonomią. Wynikała ona ze szczególnej pozycji, jaką miał on w samym Rzymie. Jego przyjaciółmi byli niemal wszyscy najpotężniejsi senatorowie i dowódcy wojskowi. Herod potrafił sobie zjednywać ich zaufanie już w czasie długoletniego pobytu w stolicy cesarstwa jeszcze przed objęciem tronu w Jerozolimie, jak i później w trakcie licznych podróży do Rzymu. Sam cesarz August pisał do niego, że widział w nim przyjaciela, chociaż teraz będzie traktował go jak poddanego. Oktawian wzburzył się okropnie, kiedy dowiedział się, że Herod bez zgody Rzymu wybrał się na wyprawę wojenną przeciw Arabom. Było to w roku 9 przed naszą erą, a więc na krótko przez zarządzonym na rok 8 p.n.e. spisem. Po śmierci Heroda w 4 roku p.n.e. kraj został podzielony między trzech spośród jego synów, którzy otrzymali tytuł tetrarchów. Północno-wschodnią część otrzymał Filip. Galileę, Pereę, część wschodniej Jordanii, włącznie z Morzem Martwym i miastem Jerycho otrzymał Herod Antypas. Samarię i Judeę włącznie ze stolicą Jerozolimą, odziedziczył Archelaus. Zyskał on opinię okrutnego władcy i z tego powodu został w 6 roku naszej ery pozbawiony władzy przez Rzym. Obszar jego królestwa przyłączono do rzymskiej prowincji Syria. Mogłoby to tym samym oznaczać, że spis lokalny zarządzony przez Kwiryniusza obejmował Judeę, a nawet mógł zostać zarządzony w związku z przyłączeniem jej do prowincji syryjskiej. Wydaje się, że właśnie taka była prawdziwa przyczyna spisu przeprowadzanego przez Kwiryniusza. Judea miała w prowincji status specjalny, niemal autonomiczny. Zarządzana była na początku przez specjalnego urzędnika administracji rzymskiej – prefekta. Wyjaśnijmy, że czasem urzędnika tego nazywano prokuratorem. Tytuł prokuratora to anachronizm; urząd prokuratora Judei pojawił się dopiero w 44 roku. Poncjusz Piłat był więc prefektem, a nie prokuratorem Judei, rządził bowiem w Jerozolimie w latach od 26 do 36 naszej ery. O specjalnym statusie Judei świadczył tez fakt, że prefekt, a później prokurator musieli wywodzić się ze stanu szlacheckiego, a jego pozycja porównywalna była z pozycją prokonsula.
Nasze wątpliwości narastają. Byłby to czysty przypadek, gdyby Jezus urodził się w tym właśnie roku, w którym wyznaczono początek naszej ery, ery chrystusowej.
Zapewne każdego dziwi fakt, że Jezus, który według przekazów części ewangelistów narodził się w Betlejem, nie jest nazywany Jezusem z Betlejem, a z Nazaretu. Papież Benedykt XVI także tym tytułem opatrzył swoją ostatnią książkę. Ewangeliczny Jezus nie pochodził z Nazaretu. Mieszkał tam i pracował wprawdzie przez wiele lat, ale pochodził z Betlejem. Dlaczego nie używa się więc przydomku utworzonego od prawdziwego miejsca urodzenia Jezusa? A może jednak Jezus nie urodził się w Betlejem? Miejsce to wybrano jako miejsce narodzenia, aby wywieść Jego pochodzenie z rodu Dawida, dla którego właśnie Betlejem było rodzinnym miastem, i aby wypełniły się słowa Pisma. Żaden Żyd, zwłaszcza ten najbardziej światły i oddany Bogu, nie mógłby wedle przekazów biblijnych urodzić się w galilejskim Nazarecie. Do tej sprawy jeszcze wrócimy.
Betlejem było małą, ale za to znaną mieściną w Judei. Było miastem położonym w centralnej części ówczesnej Palestyny, było więc w najściślejszym sensie miastem żydowskim. Zapowiedziany przez proroków Mesjasz miał pochodzić z królewskiego rodu Dawida, miał się wywodzić, podobnie jak Dawid, z Betlejem. Kościół, aby głosić wiarę w Jezusa Chrystusa – Mesjasza, musiał spełnić warunki przedstawione w proroctwach Starego Testamentu. Do nich dostosowano większość wydarzeń opisywanych w Ewangelii, a kiedy nie było to możliwe albo je całkowicie usunięto, albo tak zinterpretowano, aby odpowiadały żydowskiej tradycji. Jednak i w tym przypadku zaskakują różnice w przekazach poszczególnych ewangelistów. W zasadzie tylko Mateusz i Łukasz podają Betlejem jako miejsce urodzenia Jezusa. Opisują przy tym okoliczności, w których miało się to wydarzyć, w mało wiarygodny sposób. Tym problemem zajmiemy się także szerzej w następnych rozdziałach tej książki. Relacje obu są zresztą tak odmienne, że wręcz niemożliwe do pogodzenia. Mateusz najbardziej jednoznacznie wskazuje na Betlejem jako miejsce narodzin, odwołując się do proroka Micheasza i niemal cytując odpowiedni fragment starotestamentowej księgi. „I ty Beflejemie, ziemio judzka, wcale nie jesteś najmniejsze między miastami judzkimi, z ciebie bowiem wyjdzie wódz, który paść będzie mój lud izraelski" – pisze Mateusz. Byłby to dowód zaiste istotny, gdyby nie fakt, że prorok Micheasz nie miał na myśli dobrze znanego nam już miasta Betlejem położonego w kierunku południowo-zachodnim od Jerozolimy, lecz Betlejem Efrata – małej miejscowości położonej w pobliżu Ramy, a więc na północnym zachodzie od Jerozolimy. Przytoczmy w tym miejscu odpowiedni fragment Księgi Micheasza: „A ty, Beflejemie Efrata, najmniejszy z okręgów judzkich! Z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela". Zatem, w którym Betlejem narodził się Jezus według Mateusza? Jego relacja traci wiarygodność także dlatego, gdyż sądzi on, że ziemscy rodzice Jezusa, Józef i Maria, zawsze mieszkali w Betlejem, i że Jezus nie narodził się w żłóbku stajence, lecz w rodzinnym domu swoich „rodziców". Fantastyczny opis podróży Józefa i Marii z Nazaretu do Betlejem, aby móc dokonać zapisu, znajdziemy natomiast w Ewangelii według św. Łukasza.
Pozostali autorzy pism nowotestamentowych albo w ogóle nie wymieniają żadnej miejscowości z nazwy, albo piszą o Nazarecie jako miejscu, w którym mieszkali Józef z Marią, albo też wskazują na jeszcze inną miejscowość. Chodzi o Kafarnaum położone na brzegu Jeziora Genezaret. Ewangelista Marek pisze, że Jezus żył w Kafarnaum, że był stamtąd rodem. Tam też żyli Jego bliscy: matka i rodzeństwo. Nawet Mateusz opisując podróż łodzią do Kafarnaum pisze, że Jezus przybył do „swojego miasta". Sądzi jednak przy tym, że Jezus przeniósł się do Kafarnaum z Nazaretu, o czym nie wspomina żaden inny ewangelista. Kafarnaum, w przeciwieństwie do Betlejem i Nazaretu, było dość dużym miastem. Znajdowała się tam potężna synagoga, w której Jezus mógł nauczać, jak tego dowodzą ewangeliści. Istnienie Kafarnaum w czasach Jezusa jest historycznie udowodnione, czego nie możemy powiedzieć bezkrytycznie o Nazarecie. Wątpliwości co do Betlejem już przytoczyliśmy. Żadne źródła ani współczesne badania archeologiczne nie potwierdzają jednoznacznie, że Nazaret istniał już w czasach Jezusa. Dopiero po zburzeniu Drugiej Świątyni zamieszkali tu Żydzi, którzy opuścili Jerozolimę po 70 roku naszej ery. Za swoją siedzibę wybrał wtedy Nazaret kapłański ród Pisesa. Pierwszy kościół chrześcijański zbudowano tu dopiero za czasów Konstantyna. Został on zniszczony w czasie najazdu Arabów w 636 roku i odbudowany dopiero przez krzyżowców.
Nie bez podstaw możemy zakwestionować zarówno Betlejem, jak i Nazaret jako miejsce narodzin Jezusa. Pozostaje więc Kafarnaum. Lecz i tu pojawiają się wątpliwości. Kafarnaum, podobnie jak Nazaret, leży w Galilei, którą prorok Izajasz nazywa „krainą pogańską". Parafrazując niejako pewnego rybaka, któremu oświadczono, że objawił się Ten, o którym pisał Mojżesz w Prawie, a prorocy wątpią w to, zastanowił się głośno: Czyż może być coś dobrego z Nazaretu? – pytamy: Czy z Galilei może być coś dobrego, skoro kiedy w czasie Święta Namiotów w Jerozolimie niektórzy twierdzili, że Jezus jest Mesjaszem, inni z oburzeniem krzyczeli wśród ludu: „Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei?"; czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i miasteczka Betlejem?" /J 7, 41-43/.
Dla Pawła, Marka i Jana jest całkiem oczywiste, że Jezus nie pochodził z centralnej prowincji Judea, a z północno-wschodniej prowincji Galilea. Działał także i nauczał niemal wyłącznie na terytorium Galilei, towarzyszący Mu uczniowie i zwolennicy też byli tylko Galilejczykami. Określenie „nazarejczyk", stosowane także w stosunku do Jezusa, nie miało nic wspólnego z miejscowością o tej nazwie. Zresztą poprawnie Jezus powinien być wtedy nazywany „Nazaretańczykiem", a nie „Nazarejczykiem". To ostatnie dotyczy bowiem pierwszych chrześcijan, którzy praktykują zwyczaj i doktrynę przepisaną przez żydowską Torę, a oprócz tego wierzą w Mesjasza
0 są przy tym zwolennikami wstrzemięźliwości. Właśnie oni nazywani byli wzorem starożytnym „nazarejczykami", z Nazaretem nie mieli jednak nic wspólnego.
Na pytanie, gdzie urodził się Jezus, nie znajdziemy nigdzie pełnej odpowiedzi. Trzeba je jednak zadawać. W świetle przytoczonych dowodów musi zastanawiać, dlaczego Benedykt XVI nazywa bohatera swojej książki Jezusem z Nazaretu?
Któż jest w stanie wyobrazić sobie koniec roku bez świąt Bożego Narodzenia? Bez wigilii, bez prezentów, bez kolacji, podczas której, tylko w tym szczególnym momencie, stół przykryty jest sianem, kiedy domownicy częstują się opłatkiem składając życzenia, kiedy ze smakiem zajadają potrawy tylko raz w roku serwowane. Bez choinki, bez atmosfery kolęd, pasterki, czasu oczekiwania, a w wymiarze współczesnym bez wystawnych i pięknych dekoracji sklepów, zakupów, radości i wyczekiwaniu na gwiazdkę. Boże Narodzenie w tradycji Kościoła obchodzone jest na pamiątkę narodzenia Jezusa w Betlejem. Katolicy w ogromnej przewadze wierzą, że właśnie tej nocy, z 24 na 25 grudnia urodził się Jezus w biednej stajence w Betlejem, bo nie było dla niego miejsca w gospodzie. Wierzą, że uboga Maryja nie miała nawet czym okryć nowo narodzonego, siankiem więc go przykryła. Wierzą, że w tak podłym stanie urodził się Zbawiciel, który całego świata miał zostać Odkupicielem.
Badania socjologiczne, przeprowadzone przed wieloma laty między innymi w Polsce, we Włoszech i w Niemczech dowodzą, że ponad 90 procent osób wierzy, że Boże Narodzenie jest prawdziwym dniem narodzenia Jezusa, i że nie byłoby w stanie zaakceptować innej daty dla tego święta. Podobne opinie na ten temat wyrażali zarówno katolicy, zwolennicy innych wyznań chrześcijańskich, ale także osoby deklarujące dystans do wiary i religii, wręcz ateizm. Badania te wyraźnie wskazują, jak głęboko w świadomości ludzkości zakorzeniło się to święto. Początkowo miało ono charakter wyłącznie religijny. Z wiekami przejęte zostało na całym świecie, także przez tych, którzy w Jezusa Chrystusa nie wierzą, a chrześcijaństwo traktują jako wyznanie obce, czasem wrogie. Co by się stało, gdyby nagle odebrano ludzkości to święto? Bo przecież nic nie wskazuje na to, że Jezus urodził się naprawdę 25 grudnia.
Kiedy Kościół uświadomił sobie, że nie jest w stanie przedstawić wiernym racjonalnych argumentów uzasadniających celebrację Bożego Narodzenia właśnie w grudniu, podjął próbę innego rozkładania akcentów dotyczących tego święta. Już nie było ono dniem Bożego Narodzenia, a świętem, które ma szerszy sens. W noc grudniową, najdłuższą w kalendarzu, kiedy czasu zaczyna narastać, kiedy słońce z każdym dniem mocniej i dłużej przekonuje nas, że wygrało walkę z ciemnością, przychodzi do nas Wybawca, nowe światło dla ogarniętych ciemnościami. Jezus, narodzony w taką noc, ma symbolizować zwycięstwo światła nad ciemnością, miłości nad złem, prawdy nad kłamstwem, ma być nadzieją dla wszystkich i dla każdego, ma być początkiem i końcem jednocześnie. Oto narodził się ten, który świat wybawi i odkupi swoją męką i ukrzyżowaniem grzechy ludzkości, a poprzez Zmartwychwstanie ofiaruje ludziom nowe życie. Dziś Kościół odważnie już głosi, że Boże Narodzenie, obchodzone w grudniu, nie jest rocznicą na wzór świeckich uroczystości urodzinowych. Twierdzi nawet, że podobne poglądy wypaczają istotę nauki i przesłania o Jezusie, stanowią dowód całkowitego niezrozumienia idei Boga narodzonego. Tradycja jednak zrobiła swoje. Siedemnaście stuleci nie da się zmienić w pokolenie. Boże Narodzenie jeszcze przez setki lat będzie dniem, w którym naprawdę narodził się Jezus.
Pisarze katoliccy dziwią się dociekiwaniom dla ustalenia jak największej liczby szczegółów dotyczących życia i działalności Jezusa. Przecież w owych czasach nie prowadzono akt stanu cywilnego – piszą! Ewangelie opisując narodziny Jezusa nie podają żadnej daty, ani miesięcznej, ani nawet rocznej. Skupiają się raczej – jak przekonują nas zwolennicy – na sensie przedstawianego wydarzenia, na tym, że Syn Boży przyszedł na świat. Zapytamy więc, dlaczego nie podając konkretnych dat, ewangeliści wzbogacają swoją opowieść umiejscowieniem jej w kontekście faktycznych wydarzeń i osób historycznych, nie zważając nawet na ich spójność i zgodność historyczną?
Od 1400 roku Kościół organizował, początkowo dość rzadko, a potem coraz częściej, wielkie obchody urodzin Jezusa jako początku chrześcijaństwa. Lata Święte – bo pod taką nazwą celebrowano kolejną rocznicę narodzin, stawały się okazją do wzbogacania kiesy Watykanu, poszczególnych kardynałów i biskupów, jak i najzwyklejszych księży. Organizowano pielgrzymki do Rzymu, handlowano odpustami i niezliczoną ilością relikwii świętych, nawet tych, którzy nigdy naprawdę nie istnieli. Ale jest to opowieść na inną książkę. Do perfekcji doprowadził wielką machinę celebracji urodzin Jezusa papież Jan Paweł II, ogłaszając Rok Święty na pamiątkę dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa, licząc od narodzenia Zbawiciela i nie zważając przy tym na logiczny fakt, że jeżeli już doszukiwać się początku chrześcijaństwa, to nie od daty narodzin, a momentu Zmartwychwstania, bo dopiero wtedy wypełniło się Pismo.
Niektóre źródła podają, że najstarsza identyfikacja daty 25 grudnia z dniem Bożego Narodzenia zawarta została w dziele przypisywanym Teofilowi z Antiochii, datowanym na rok 180 naszej ery. Nie ma pewności, czy dzieło to naprawdę istniało. Pewien ślad nim zawarty jest w „Centuriach Magdeburskich" z XVI wieku. Powszechnie sądzi się jednak, że Narodziny Jezusa obchodzone są dopiero od IV wieku. Istnieją świadectwa, że w Rzymie po raz pierwszy świętowano je w 354 roku n.e… W wielu znacznie wcześniej szych dziełach pisarzy chrześcijańskich zajmowano się ustaleniem dary narodzin Jezusa. W 202 roku n.e. Hipolit z Rzymu napisał w komentarzu do Księgi Daniela, że „Chrystus narodził się w środę 25 grudnia, w 42 roku panowania Augusta". Od jakiego momentu zacząć liczyć panowanie Oktawiana, czy od bitwy pod Akcjum 12 września 31 roku p.n.e./, kiedy faktycznie przejął pełnię władzy, czy też od chwili przyznania mu tytułu „czcigodnego" tj. Augusta, co nastąpiło 16 stycznia 27 roku p.n.e. Środa 25 grudnia przypadała wtedy na 9 rok przed naszą erą; 3 rok p.n.e. i na 9 rok naszej ery. Gdyby liczyć 42 rok panowania Oktawiana od bitwy pod Akcjum, wedle Hipolita, Jezus mógłby urodzić się dopiero 25 grudnia 11 roku naszej ery. Wtedy jednak 25 grudnia nie był w środę. Gdyby natomiast przyjąć drugi wariant liczenia czasu panowania, tj. od 27 roku p.n.e., wtedy Jezus mógłby urodzić się dopiero 25 grudnia 14 roku naszej ery, nie wspominając już, że Oktawian August zmarł niemal pół roku wcześniej – 19 sierpnia 14 roku n.e. Jezus nie mógłby narodzić się za panowania Augusta, jak chce Hipolit. Nic nie potwierdza słuszności jego relacji, musimy ją więc całkowicie odrzucić.
Inny chrześcijański pisarz, Klemens z Aleksandrii, relacjonował w 200 roku naszej ery, że w znanych mu wcześniejszych pismach zawarta jest informacja, że Jezus urodził się 25 dnia egipskiego miesiąca Pachon,
28 roku panowania Augusta co mogło przypadać na maj 3 roku przed naszą erą /bitwa pod Akcjum/ lub na pierwszy rok naszej ery /nadanie tytułu Augusta/. Ta relacja, w części spójna jest z wieloma innymi wyliczeniami. Klemens przytaczał także inne wyliczenia, datujące narodziny Jezusa na 19/20 kwietnia 2 roku n.e. Sam natomiast opowiadał się za jeszcze inną datą – 17 listopada 3 roku p.n.e.
Znamy też wyliczenia anonimowego autora łacińskiego traktatu „O obliczeniu święta Paschy", powstałego około 243 roku naszej ery. Miał on niby w prywatnym objawieniu poznać datę urodzin Jezusa: środa 28 marca, w „rocznicę stworzenia Słońca". Nie ma już znaczenia na jaki rok konkretnie wskazywało to objawienie. Ważne jest tu powiązanie dnia narodzin z kultem solarnym. Przyjęcie pogańskiego święta Słońca wiązało się zapewne z nazwaniem Chrystusa „Słońcem" jak to uczynił w mowie proroczej Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela. W Księdze Malachiasza, w Starym Testamencie nazywa się tego, który przyjdzie „Słońcem Sprawiedliwości". W Apokalipsie z kolei Chrystus-Baranek nazwany został „Lwem", a w astrologii jest to znak słoneczny.
Wielu protestantów wierzy, że Jezus urodził się nie w grudniu, jak przekazuje tradycja, lecz na przełomie września i października w okresie żydowskiego Święta Namiotów. Swoje przekonanie wywodzą oni z ewangelii, która wspomina, że w momencie narodzenia Jezusa pasterze byli w polu, wypasając stada. Ani wówczas, ani dziś w Palestynie nie wypasano stad w grudniu. Warunki klimatyczne po prostu na to nie pozwalają, ograniczając wegetację roślin niemal całkowicie. Na wzgórzach Palestyny w okresie zimowym nie ma pożywienia dla stad.
Nawiązanie z kolei do Święta Namiotów miałoby głęboki sens. Święto Sukkot jest uroczystym świętem w Izraelu. Zostało ustanowione przez Boga w czasie, gdy lud Izraela wędrował przez pustynię ku Ziemi Obiecanej.
„A słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami" to cytat z ewangelii św. Jana. Jako „zamieszkało" użyto tu greckiego „skenoo", które w dosłownym tłumaczeniu oznacza „żyć lub mieszkać pod namiotami, rozbić namiot". Jezus miałby w tym znaczeniu symbolizować zakończenie wędrówki ludu wybranego po pustyni i rozpoczęcie nowej drogi, drogi ku zbawieniu.
Przez trzysta lat chrześcijaństwo obchodziło się bez Bożego Narodzenia. Zaczęło celebrować pamiątkę przyjścia Zbawiciela, wykorzystując pogańską tradycję i pogańskie święto. 25 grudnia był dniem „niezwyciężonego boga słońce". Od III wieku był także dniem Boga – cesarza i było to święto państwowe. To cesarz Konstantyn uczynił to pogańskie święto dniem urodzin Jezusa: Bożym Narodzeniem. Cesarz uważał się niemal za równego Jezusowi. On i jego następcy siebie, a nie papieży uważali za następców Jezusa Chrystusa na Ziemi. Cesarze byli najważniejszymi osobami w Kościele. Decydowali o nim i losach papieży. Cesarz – bóg słońce był żywym Jezusem, nic więc dziwnego, że Jezus Bóg prawdziwy nie mógłby być czczony w innym dniu niż dzień poświęcony władcy. Sojusz tronu z ołtarzem zbudowany został na solidnych, niemal niezniszczalnych fundamentach. Do dnia dzisiejszego pozostały ślady kultu solarnego. Niedziela, po niemiecku „Sonntag" wskazuje na pochodzenie nazwy od kultu boga Słońca. Podobnie jest w języku angielskim, także włoskim i francuskim. Współczesna niedziela jest tym samym dniem, który Rzymianie poświęcali bogu Słońce. Ludy pogańskie nie miały wyznaczonego stałego, jednego dnia, któryby traktowany powszechnie jako dzień odpoczynku. Zwyczaj ten przejęty został przez chrześcijaństwo i islam od Żydów i nawiązuje do opowieści o stworzeniu świata w Księdze Rodzaju. 25 grudnia był u zarania chrześcijaństwa także początkiem roku.
Dopiero później i to z powodów czysto praktycznych przeniesiono Nowy Rok na pierwszy dzień następnego miesiąca. Kościół wschodni z kolei świętuje narodzenie Jezusa w dniu 6 stycznia, ale różnica ta ma zupełnie inną przyczynę.
Wrócimy jeszcze do kilku podniesionych w tej części kwestii w innym rozdziale, w którym przedstawimy pozostałe dowody na ustalenie śmierci Jezusa i spełnienie proroctwa. Nie zmieni to jednak naszego przekonania, że dokładnej dziennej daty narodzin nigdy nie poznamy. Nie da się ustalić takiego momentu, który logicznie odpowiadałby zarówno zapisom ewangelii, jak i realnym wydarzeniom historycznym. A może zagmatwanie i zamieszanie, jakie obserwujemy jest zamysłem z góry powziętym?
W przedstawionym wyżej kalendarium życia i działalności Jezusa wskazaliśmy na 7 kwietnia 30 roku naszej ery jako na dzień śmierci Jezusa na krzyżu. Tymczasem sprawa nie jest tak oczywista. Ustalenie dokładnej daty śmierci było przedmiotem badań niezliczonych rzesz badaczy i poszukiwaczy sensacji, podobnie zresztą jak to miało miejsce z datą, miejscem i okolicznościami narodzin. Watykan, mimo nieścisłości i wielu wątpliwości, uznał dzień 3 kwietnia 33 roku naszej ery za datę śmierci Jezusa. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało – jest dość prosta. Nie chodzi tu o jakiś błąd w wyliczeniu czy błędną interpretację zapisów Ewangelii, ale o zwykłe dostosowanie jakiejś daty do tradycji przekazywanej przez Kościół. Przyjęcie przez Kościół najbardziej prawdopodobnej daty śmierci Jezusa, tj. 7 kwietnia 30 roku, za oficjalną – musiałoby oznaczać zmianę kalendarza tzw. ery chrześcijańskiej. Przed jej wyznaczeniem, a więc już blisko 1500 lat temu, lata liczono od założenia Rzymu. Tak było aż do pontyfikatu papieża Jana I /523-526/, który postanowił dokonać zmiany tego systemu poprzez wprowadzenie sposobu liczenia lat od narodzin Jezusa. Tak powstała era chrześcijańska, nazywana erą po narodzeniu Chrystusa, a numerację lat poprzedzano określeniem „AD" – Anno Domini /Roku Pańskiego/. Obliczenia dokonał w 525 roku mnich Dionizy Mniejszy, wedle którego Jezus urodził się 25 grudnia 753 roku od założenia Rzymu. Następny rok, tj. 754 od założenia Rzymu, przyjęto jako pierwszy rok nowej ery – ery chrześcijańskiej. Jak wątpliwe były to wyliczenia, pokazujemy w wielu częściach tej książki. Tradycja ewangeliczna dowodzi, że Jezus miał żyć 33 lata. Nie mógł być więc ukrzyżowany w żadnym innym roku ery chrześcijańskiej, jak tylko 33.
Aż trudno sobie wyobrazić sytuację dostosowania numeracji lat ery chrześcijańskiej i ustalenia jej początku od faktycznej daty narodzin Jezusa. Byłoby to przedsięwzięcie pochłaniające dochody takich państw jak Polska zapewne przez dziesiątki lat. Nie byłoby dziedziny życia, w której nie trzeba byłoby dokonywać zmian. Coraz powszechniejsze przekonanie, że przyjęta przez Watykan data śmierci Jezusa i Jego narodzin są błędne sprawia, że z powszechnego użytku wychodzi, uprzednio zawsze stosowane, określenie lat ery chrześcijańskiej jako lat „po narodzeniu Chrystusa". W to miejsce, także w dokumentach Kościoła, choć w tym przypadku nie tak powszechnie, wprowadza się określenia „nasza era" rozumiane nie jako era chrześcijańska, tylko jako era cywilizacji Zachodu. Skąd więc wzięły się wątpliwości co do precyzyjnego określenia daty śmierci Jezusa? Szczegółowe wyliczenie daty ukrzyżowania ma znaczenie jeszcze z innego powodu. Chodzi bowiem o wyjaśnienie znaczenia Ostatniej Wieczerzy. Czy była ona symbolicznym przedstawieniem ofiarowania się Jezusa jako Baranka na znak wypełnienia misji, czy też zwykłą wieczerzą pożegnalną, w czasie której Jezus chciał pożegnać się ze swoimi uczniami, wiedząc co Go czeka za parę godzin? Czy Ostatnia Wieczerza była wreszcie przewidzianą wieczerzą paschalną, którą Żydzi spożywali dla uczczenia szczęśliwego wyjścia ludu Izraela pod wodzą Mojżesza z Egiptu i wyzwolenia się z niewoli? Święto Paschy trwa siedem dni. Rozpoczyna się w czternastym dniu miesiąca nisan. W noc poprzedzającą ów czternasty dzień, tzw. noc sederu, rozpamiętuje się szczęśliwe wyprowadzenie z Egiptu, rytualnie czyta się Pismo, a po jego zakończeniu spożywa się wieczerzę paschalną. 14 nisan to Święto Przaśników ku czci Pana. W czasie wieczerzy paschalnej spożywa się mięso jagniąt zabitych około południa, osiem godzin wcześniej, spożywa przaśny chleb /macę,/ a w rytualnej kolejności wypija się cztery kielichy wina.
Wieczerza paschalna odbywała się według ściśle ustalonego przed wiekami rytuału. Uczestniczyli w niej goście dobrani według tych zasad, także kobiety. Na ten temat piszemy szerzej w poprzedniej książce Biblioteki Klubu da Vinci poświęconej Marii Magdalenie.
Jest bezsporne, że Jezus i Jego uczniowie uczestniczyli właśnie w tradycyjnej uczcie paschalnej. Dowodzi tego chociażby wspomnienie przez wszystkich autorów ewangelii synoptycznych jagnięcia paschalnego oraz wzmianka u Mateusza „o pierwszym dniu przaśnych chlebów". Naszego przekonania nie burzy fakt, że ewangelie opisując Ostatnią Wieczerzę, ani słowem nie wspominają o podstawowym obowiązku, jaki spoczywa na głowie domu w czasie wieczerzy paschalnej – obowiązku interpretowania święta Paschy i rytualnego czytania Pisma. Badacze katoliccy zaprzeczają, jakoby Ostatnia Wieczerza była tradycyjną wieczerzą paschalną, gdyż uczestniczyli w niej, wbrew zasadom tej ostatniej, tylko uczniowie Jezusa, a nie – jak to było w zwyczaju – wszyscy domownicy, w tym kobiety. Tradycja kościelna zaprzecza, jakoby w Ostatniej Wieczerzy uczestniczyła jakakolwiek kobieta. Ponieważ Ostatnia Wieczerza uważana jest jako czas ustanowienia Eucharystii i sakramentu kapłaństwa, stąd domniemany brak udziału w niej kobiet bywa argumentem za niedopuszczeniem ich do tego sakramentu. Tymczasem jest wiele dowodów, że Maria Magdalena oraz inne kobiety były uczestniczkami Ostatniej Wieczerzy, jest to niemal pewne. W zagadkowym dokumencie „Porządek apostolski", stworzonym przez oponentów Marii, a opisującym wydarzenia Ostatniej Wieczerzy, znajduje się fragment: „Jan rzekł: Kiedy Mistrz pobłogosławił chleb i kielich, i rozdał je ze słowami: To moje Ciało i Krew, nie zaproponował ich kobietom, które są z nami. Marta odpowiedziała: Nie przekazał ich Marii, ponieważ się śmiała". Znajdujemy w tym fragmencie jednoznaczne potwierdzenie obecności kobiet w czasie Ostatniej Wieczerzy.
W wielu dziełach malarskich przedstawiających to wydarzenie znajdziemy także postaci kobiece uczestniczące w wieczerzy. Jeżeli więc Jezus wraz ze swoimi współtowarzyszami uczestniczył w tradycyjnej uczcie paschalnej, to od tego momentu musimy liczyć czas do jego śmierci na krzyżu. Wszystkie wydarzenia pojmania Jezusa, sądu Żydów i Rzymian nad nim, męki, drogi krzyżowej i samej śmierci musiały się wydarzyć poczynając od późnej nocy między 13 a 14 dniem nisan, pod wieczór czy też wczesną noc 14 dnia nisan, kiedy miał być ukrzyżowany, i 16 nisan, kiedy wcześnie rano ukazał się kobietom idącym do grobu, obwieszczając im tym samym tajemnicę Zmartwychwstania.
Jasne dla nas współczesnych przedstawienie chronologii wydarzeń zakłóca fakt, że w czasach Jezusa, a także w kalendarzu żydowskim, następny dzień nie zaczyna się liczyć od północy, tak jak obecnie, lecz od wieczora, po zachodzie słońca poprzedniego dnia w naszym rozumieniu tego słowa. Oznaczałoby to przesunięcie daty śmierci Jezusa o jeden dzień, na 15 dzień nisan, a zmartwychwstania na 17 nisan. W pewnym stopniu potwierdzają taką kolejność wydarzeń i ich umiejscowienie w czasie autorzy ewangelii synoptycznych. Z ich opisu wynika, że od wieczerzy do pojmania Jezusa upłynęło zaledwie parę godzin. Musiała więc być późna noc lub wczesny ranek. Nie będziemy przedstawiali szczegółowo wydarzeń, jakie miały miejsce po pojmaniu Jezusa. Jedynie Ewangelista Jan przesuwa na wcześniejsze o jeden dzień wszystkie wydarzenia – od wieczerzy po ukrzyżowanie. Kościół instytucjonalny przyjął datę dzienną podaną przez Jana, a nie pozostałych Ewangelistów. Wedle uzasadnienia tej tradycji, śmierć Jezusa przypadać miała dokładnie na moment, w którym w Jerozolimie i całej Palestynie zabijano baranki na ucztę paschalną. Idąc więc za tradycją Pawła, przedstawiano w ten sposób Jezusa w alegorycznej postaci jagnięcia paschalnego.
Jakby nie tłumaczyć tych różnic, jakich by symboli szukać, ani data dzienna śmierci wyliczona na podstawie Ewangelii synoptycznych, ani na podstawie ewangelii Janowej nie może być przyjęta przynajmniej bez zasadniczych zastrzeżeń lub wręcz zdecydowanie odrzucona. Ewangeliści pozostają nie tylko między sobą w sprzeczności, ale także w sprzeczności między własnymi informacjami.
Nie jest do pomyślenia, aby jakikolwiek Żyd, a tym bardziej religijne władze żydowskie, wykonały czynności związane z pojmaniem, procesem i zamordowaniem Jezusa w okresie tak ważnego święta religijnego. Byłoby to całkowicie sprzeczne z prawem żydowskim i ciężkim grzechem przeciw Bogu.
Już od 13 dnia nisan Żydzi przygotowywali się do Święta Paschy. Od południa odbywały się różne rytualne obrządki przed wieczerzą paschalną. Żydzi nie wykonywali już wtedy żadnych innych prac, jak tylko związane z przygotowaniem święta. To, co było zabronione w każdą zwyczajną sobotę, tym bardziej było zakazane w okresie Święta Paschy. Wedle wyliczeń uczynionych na podstawie informacji ewangelistów Marka i Łukasza, proces Jezusa musiałby się odbyć w dniu Paschy, co jest absolutnie nie do pomyślenia. Mateusz i Marek przestrzegają zdecydowanie: „ Tylko nie w święto, aby nie było rozruchów między ludem". Ci sami synoptycy w innym miejscu zaprzeczają sami sobie pisząc, że wciąż jeszcze był dzień „wigilii", kiedy nastąpiło zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie Go do grobu. Jest jeszcze jedna absurdalna opowieść w ewangeliach, mogąca pomóc nam w ustaleniu dokładnej daty śmierci Jezusa. Chodzi o opowieść o Szymonie Cyrenejczyku. Wspominają o nim zgodnie synoptycy jako o rolniku, który wracał z pola w chwili, kiedy skazany na śmierć Jezus niósł swój krzyż na miejsce stracenia.
Ponieważ wyczerpany męką padał pod ciężarem poprzecznej belki krzyża, rzymscy żołnierza zmusili właśnie Szymona do pomocy Jezusowi. Chociaż postać ta wydaje się realna, dla uprawdopodobnienia sytuacji Marek wymienia nawet imiona synów Szymona – Aleksandra i Rufusa, to sytuacja, a zwłaszcza czas, w jakim znalazł się on na drodze Jezusa, są zupełnie nieprawdopodobna. Przypomnijmy – był okres świąteczny. Żaden Żyd, żaden rolnik nie wyszedłby wtedy do pracy w polu ani nawet w celu doglądnięcia zasiewów. Nawet gdyby Szymon był cudzoziemcem, jego nazwisko bowiem wskazywało, że pochodził z afrykańskiej Cyrenejki, nie odważyłby się na tak ostentacyjne łamanie praw żydowskich i wyjście w czasie świątecznym do pracy w polu. Albo więc w innym czasie niż chcieliby to ewangeliści Jezus był skazany na śmierć, albo opowieść o Szymonie jest całkowicie wymyślona. W każdym razie jasna i bezsporna odpowiedź na pytanie o dokładną dzienną datę śmierci nie może być udzielona w oparciu o ewangelie. Zbyt wiele tu różnic i wzajemnych zaprzeczeń, a w dodatku nie ma żadnych na ten temat dokumentów ani relacji świadków. Zamieszanie staje się tym większe, kiedy do wszystkich wątpliwości dodamy jeszcze przypuszczenie części badaczy, że wieczerza paschalna opisana w ewangeliach odbyła się już przed dniem 14 nisan i chociaż odbywała się zgodnie z zasadami określonymi przez tradycję, to organizowana była według kalendarza solarnego, którym posługiwali się esseńczycy. Święto Paschy u esseńczyków przypadało dzień wcześniej niż u Żydów rabinicznych. Żydzi posługiwali się kalendarzem księżycowym, w którym rok liczy 360 dni i jest podzielony na dwanaście miesięcy. Rok zaczyna się miesiącem nisan, który odpowiada naszemu kwietniowi, kończy natomiast miesiącem adar. Co kilka lat, dla zrównania kalendarza słonecznego z kalendarzem księżycowym i porami roku, dodawano jeszcze jeden miesiąc, który nazywano drugim adarem. Zawsze musiał o tym decydować Sanhedryn.
Nie dość, że sporny jest dzień śmierci Jezusa, to sporna jest także data roczna tego wydarzenia. Przypomnijmy, że ewangeliści synoptyczni zgodni są co do tego, że Jezus został skazany w piątek tego tygodnia, w którym zaczynało się święto Paschy, a dzień wcześniej został pojmany i uwięziony. Nie zapomnijmy o jeszcze jednej ich podpowiedzi. Wspominają, że panowała wówczas pełnia. Ta podpowiedz pozwoli nam na łatwe wskazanie dokładnej daty wydarzeń. Wszystko musiało dziać się w okresie, kiedy rządził Piłat, a więc pomiędzy 26 a 36 rokiem naszej ery. Na podstawie obliczeń astronomicznych łatwo możemy stwierdzić, że w tym okresie były tylko dwie takie daty, w których w nocy z czwartku na piątek paschalny panowała pełnia, jak przekazują synoptycy. Były to: 11 kwietnia 27 roku n.e. i 23 kwietnia 34 roku. Gdyby przyjąć z kolei wersję przedstawioną przez Jana, musielibyśmy przyjąć za najbardziej prawdopodobną datę śmierci Jezusa dzień 7 kwietnia 30 roku. Data ta odpowiada wszystkim wskazówkom zawartym w jego Ewangelii. Z piątku na sobotę była wtedy pełnia i był czas Paschy. Piątkowy wieczór, kiedy według Jana miał zginąć Jezus, był wtedy wigilią paschalną. Dlaczego więc mimo tych jasnych i logicznych argumentów Kościół przyjął za datę śmierci Jezusa 3 kwietnia 33 roku? Kilka argumentów już wymieniliśmy. Na koniec przytoczmy najważniejszy. Chodziło także o dostosowanie tej daty do zapowiedzi, jakie zawarte zostały w Starym Testamencie. Otóż w Księdze Daniela i Nehemiasza zapowiedziano, że Pomazaniec – Mesjasz /namaszczony, wybraniec/ zostanie zgładzony po 62 tygodniach. Tygodnie te rozumiane są jako siedmioletnie okresy, licząc od miesiąca nisan 444 roku przed naszą erą, co po przeliczeniu według pierwotnego kalendarza biblijnego daje rok 33 naszej ery. Jeżeli jednak w ogóle miało miejsce ukrzyżowanie Jezusa, jakiego znamy z Ewangelii, to z pewnością odbyło się to w dniu 14 nisan 3790 roku według kalendarza żydowskiego, tj. 7 kwietnia 30 roku naszej ery.
Musimy postawić zdecydowane pytanie o pewną datę śmierci Jezusa. Wszelkie niejasności w tej sprawie uprawdopodobniają tezę, że Jezus, jakiego znamy na podstawie tradycji ewangelicznych, nigdy nie istniał!
Wiarygodność relacji zawartych w ewangeliach na temat śmierci Jezusa mocno nadwyrężą przedstawiony tam opis sposobu Jego ukrzyżowania i odpowiedzialności za ten czyn. Wątpliwości w obu tych sprawach jest sporo. Szczegółowe zajmowanie się tą problematyką wykracza poza zakres tej pracy, ale niektóre z wątpliwości musimy podjąć. Uzasadniają bowiem tezę, że ewangelie przepełnione są błędami, nieścisłościami i niezgodnościami, a przez to tracą walor wiarygodności i nie mogą być dowodem w sporze o historyczność osoby Jezusa, przynajmniej takiego, jakiego znamy z ich opisów.
Zacznijmy od wątpliwości na temat opisu sposobu ukrzyżowania. Spór dotyczy zarówno samego krzyża, jego wyglądu, jak i tego, czy był On do niego przywiązany czy też przybity. Ukrzyżowanie było rodzajem kary śmierci dość powszechnie stosowanym i to na długo przed Chrystusem. Stosowali go Persowie, Kartagińczycy, Grecy, Fenicjanie i Rzymianie. Było ono bardzo okrutnym i hańbiącym rodzajem egzekucji, wykonywanym głownie na niewolnikach, buntownikach i innych osobach niebędących pełnoprawnymi obywatelami. Agonia w wielu przypadkach przedłużała się nawet do kilku dni. Najczęściej jednak skazani umierali w ciągu kilku do kilkunastu godzin. Bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie. Zatrzymanie pracy układu oddechowego bądź też krążenia następowało dlatego, że wiszące bez podparcia i coraz bardziej bezwładne ciało uniemożliwiało oddychanie
W czasach rzymskich wprowadzono pewną modyfikację, umieszczając na pionowej belce podpórkę na stopy skazańca. Mógł on wtedy w miarę swobodnie oddychać, a śmierć następowała wskutek wycieńczenia, przedłużając agonię właśnie do kilku dni. Często przyspieszano moment śmierci, łamiąc skazanemu nogi, co uniemożliwiało mu oddychanie. Z reguły przywiązywano skazańca powrozami do krzyża. W takim przypadku cierpieli oni niemiłosierne męki przez wiele dni, zanim skonali. Przybicie do krzyża znacznie skracało czas agonii. Na pytanie jednak, czy Jezus został przywiązany czy przybity, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Współcześnie panuje powszechne przekonanie, że został przybity, ale we wczesnym chrześcijaństwie nie było to tak oczywiste. Św. Ambroży np. wspomina o „powrozach krzyża", o „więzach Męki". Także Ewangelista Łukasz, który opisuje rany Chrystusa, nic nie mówi o gwoździach ani ranach po nich, ale o takich ranach, jakie powstają od użytych powrozów. W zasadzie w żadnej ewangelii nie znajdziemy dokładnej informacji, w jaki sposób Jezus został do krzyża przymocowany. Jedynym wyraźnym śladem tego jest opowieść o Tomaszu, zawarta w Ewangelii wg św. Jana. Nie wierzy on, że stojący przed nim człowiek jest Zmartwychwstałym Jezusem. Uwierzy wtedy, gdy zobaczy jego rany: na rękach po gwoździach i na boku po przebiciu włócznią. Ikonografia chrześcijańska, a za nią tradycja chrześcijańska, przedstawia śmierć Jezusa przybitego do krzyża gwoździami. Dowodem mają być rany na dłoniach. Dziś wiemy, że jest to kompletny absurd. Gdyby bowiem Jezus został w ten sposób przybity, ciężar ciała spowodowałby rozerwanie dłoni i oderwanie skazańca od krzyża. Chyba że zastosowano tu sposób mieszany, o którym jednak nikt nie wspomina: przybito dłonie do drzewa krzyża
1 następnie przywiązano jeszcze ręce powrozami lub też, jak to często praktykowano w czasach Chrystusa, przybito nie tylko dłonie, ale także łokcie i kości promieniowe.
Żadnych śladów takiego ukrzyżowania nie znajdujemy w przypadku Jezusa. Rozwiązanie tej kwestii komplikuje w dodatku ślad pozostawiony na Całunie Turyńskim. Przypomnijmy, że jest to zachowane do dziś w katedrze w Turynie prześcieradło, którym według legendy okryte było ciało Jezusa złożone do grobu. Ślady pozostawione na Całunie zdecydowanie różnią się od tych, o których mówi tradycja chrześcijańska. Ręce Człowieka z Całunu zostały przebite gwoździami w nadgarstkach w tzw. szczelinie Destota. Jeżeli Całun ma być autentyczny, to albo nie okrywał ciała Jezusa, albo Jezus nie został przybity do krzyża, jak to przedstawia ikonografia chrześcijańska i naucza Kościół katolicki. Całun staje się też dowodem w sporze, jak miałby wyglądać krzyż, na którym umarł Jezus. Ślady krwi wskazujące na kierunek wypływania jej z ran nadgarstkowych wskazywałyby, że krzyż w tym przypadku był dwuczęściowy i składał się z pala pionowego i poprzecznej belki. Do tej sprawy powrócimy jednak nieco później. Wątpliwości co do sposobu ukrzyżowania Jezusa nie rozwiewa też teologia i tradycja prawosławna. Ukrzyżowanie nazywa ona rozpięciem, a więc opowiada się jakby za przywiązaniem ciała powrozami do drzewa krzyża. Obraz Jezusa na krzyżu, jaki utrwalony został w naszej świadomości poprzez naukę i ikonografię chrześcijańską, pokazuje nam postać wiszącą, a nie w pozycji kucznej, co kolejny już raz musi dowodzić, że Jezus został przywiązany powrozami, a nie przybity. W wielu przedstawieniach Męki Pańskiej widzimy także umieszczaną pod stopami podpórkę. Byłby to dowód na przybicie ciała do krzyża. Z taką podpórką skazańcy umierali w pozycji kucznej. Jezus pokazywany jest zawsze w pozycji wiszącej. Ale są i inne pośrednie dowody. Obok Jezusa ukrzyżowano dwóch innych skazańców. Śmierć ukrzyżowanym przyspieszano, jak już wspomnieliśmy, łamiąc im nogi. Była też i inna tego przyczyna.
Czyniono to na ogół przed nastaniem nocy, by uniemożliwić skazanym ucieczkę lub ich wykradzenie po zmroku. Połamanie nóg powodowało, że ciało, jeśli nie było podparte, zapadało się i prowadziło do rychłej śmierci. Jak pamiętamy, towarzyszom Męki Pańskiej połamano nogi, a więc na ich krzyżach nie było żadnej podpórki. Trudno byłoby sobie wyobrazić, aby Rzymianie w tym samym czasie stosowali dwa rodzaje krzyża i dwa sposoby ukrzyżowania: z podpórką lub bez niej.
Wykonywanie kary śmierci przez ukrzyżowanie było w owych czasach zwykłym, niemal mechanicznym sposobem uśmiercania. Kara ukrzyżowania stosowana była na skalę masową. W roku 71 jeszcze przed naszą erą ukrzyżowano jednocześnie około 6000 uczestników powstania Spartakusa. Nie było ani czasu, ani zwyczaju, by jednych w tym samym momencie przybijać, innych przywiązywać, jednym dawać, innym nie dawać podpórki. Ukrzyżowanie było czynnością mechaniczną.
Jezusowi nie łamano nóg, ponieważ był on już martwy. Jego zgon nastąpił niezwykle szybko od chwili ukrzyżowania. Tłumaczy się to i wyczerpaniem, i upływem krwi wskutek straszliwej męki, jakiej został poddany, jak też drogą krzyżową. Jezus właśnie z wyczerpania kilka razy upadał pod ciężarem krzyża. Dlatego też Szymon z Cyreny został zmuszony do pomocy w niesieniu krzyża na miejsce męki. W 1968 roku odkryto w Jerozolimie grób skalny, w którym archeolodzy natknęli się na zwłoki mężczyzny w wieku między 24 a 28 lat, który został ukrzyżowany mniej więcej w 50 roku naszej ery. Mierzył on około 167 cm wzrostu. Przy tej egzekucji zastosowano przybicie do krzyża. Prawa pięta była położona nad lewą. Gwoździe o długości około 15 cm wbijano przez środek kości. U tego mężczyzny nie znaleziono żadnych śladów przybicia ani w okolicach dłoni, ani nadgarstków, wbito je natomiast w łokcie i kości promieniowe. Dla podparcia nóg zastosowano drewniany palik zwany sedile.
Przejdźmy teraz do wyglądu samego krzyża. Tradycja chrześcijańska przekazuje nam jednoznaczny obraz, że Jezus dźwigał swój pełny krzyż, składający się z pala pionowego i umocowanej do niego na stałe belki poprzecznej – od pałacu Piłata, gdzie został skazany na śmierć, aż do miejsca ukrzyżowania. Nie wiemy jak długa to była droga, bo i jednoznaczna identyfikacja miejsca kaźni nie jest możliwa. Przyjmując, że współczesna Bazylika Grobu Pańskiego jest położona na tym miejscu, gdzie Jezus zginął i w pobliżu którego został złożony do grobu, to droga krzyżowa musiałaby mierzyć kilkaset zaledwie metrów. Trudno sobie wyobrazić, aby tak liczne wydarzenia, jakie zostały opisane w ewangeliach, mogłyby zmieścić się na krótkim przecież odcinku. Przeprowadzanie skazańców na miejsce wykonania kary miało w tamtych czasach także wymiar przestrogi. Prowadzono ich tak, aby możliwie duża grupa ludzi widziała straszną mękę, jaką przeżywają skazani, aby w ten sposób przestrzec ich przed podejmowaniem działań, które mogłyby się skończyć taką samą karą. Takie metody stosowano głównie tam, gdzie trudno było utrzymać w posłuszeństwie ludność okupowaną. W Palestynie buntowano się przeciw władzy rzymskiej niemal bez przerwy. Kary, aby być przestrogą, musiały być surowe. W karze ukrzyżowania manifestuje się bezmiar okrucieństwa, cała nieludzkość, do jakiej człowiek był zdolny we wszystkich czasach. Stosowali ją z upodobaniem zarówno Juliusz Cezar, jak i kilkaset lat wcześniej Aleksander Wielki. Kara ukrzyżowania była dla nich czymś oczywistym. Rzymski wódz Tytus w czasie oblężenia Jerozolimy (w 70 roku naszej ery), kazał codziennie krzyżować co najmniej pięciuset uciekinierów żydowskich.
Będziemy mieli spore trudności w rozstrzygnięciu, jak wyglądało naprawdę narzędzie egzekucji Jezusa. Z lektury Ewangelii musimy uznać, że był to pełny krzyż, jednak przeczy temu stosowana wówczas praktyka. Karę ukrzyżowania wykonywano przywiązując bądź przybijając skazanego do poprzecznej drewnianej belki, którą on sam niósł na miejsce egzekucji. Następnie belkę wciągano na linach na wkopany pionowy pal. Po umieszczeniu belki ze skazańcem we właściwym miejscu tworzył się krzyż. Stosowano wówczas umieszczenie belki poziomej w jakiejś odległości od szczytu pala pionowego. Często w palach tych, już na stałe, drążono wgłębienia, aby łatwiej w nich umocować belkę poziomą. W ten sposób tworzył się klasyczny krzyż, jaki znamy do dziś. Czasem jednak belkę poziomą umieszczano na szczycie pala, tworząc w ten sposób krzyż w kształcie litery T.
Krzyż wykonywany był z reguły z pnia drzewa oliwnego, zresztą stosowano materiał, który był dostępny. Krzyż oliwny był ciężki i twardy. Trudno czasem było wbijać w to drewno gwoździe, wykonane przecież z niezbyt szlachetnego, wytwarzanego w tamtych czasach metalu. Stąd powszechność stosowania powrozów dla umocowania ciała skazanego na krzyżu. I Rzymianie, i Żydzi musieli być praktyczni. Na miejscach kaźni wkopywano więc na stałe pale pionowe. Skazańcy otrzymywali „swoją" belkę poprzeczną. Gdyby w Palestynie dla każdego skazanego na ukrzyżowanie przygotowywano oddzielny, pełny krzyż – nie starczyłoby nie tylko pni drzewa oliwnego, ale też pni innych gatunków drzew porastających tamte ziemie. Dla oszczędności więc, ale przede wszystkim ze względów praktycznych, skazanym dawano jedynie belki poprzeczne. Miejsca wykonywania wyroków wyznaczane były na stałe, aby nie było potrzeby wkopywania za każdym razem krzyża do ziemi.
Egzekucję wykonywało zresztą zaledwie czterech żołnierzy. Do ich obowiązku należało nie tylko wykonanie samej egzekucji, ale przede wszystkim utrzymywanie porządku przez cały czas.
Krzyż jako symbol religijny nie jest wynalazkiem chrześcijan. Jest jednym z najstarszych symboli ludzkości, znanym w większości starożytnych religii. Był symbolem kultu sił przyrody: ognia, słońca, życia, jaki i symbolem fallicznym. Obecnie można by wyliczyć ponad 400 różnego rodzaju krzyży.
Nie będziemy zajmowali się opisem symboliki krzyża w innych wyznaniach. Jest to temat na osobną publikację książkową. Musimy jednak, choćby w maksymalnym skrócie, zająć się znaczeniem symboliki krzyża w imperium rzymskim, a zwłaszcza w samym Rzymie. Nad Tybrem już od najdawniejszych czasów posługiwano się krzyżem. Juliusz Cezar umieścił ten znak na monecie ze swoją podobizną, 20 lat przed narodzeniem Chrystusa uczynił podobnie także Oktawian August. Jednakże dopiero w II i III wieku naszej ery krzyż uzyskał w Rzymie największą popularność, symbolizował bowiem perskiego boga słońca Mitrę, którego kult był wówczas w Rzymie powszechny. Wyznawcą Mitry był także cesarz Konstantyn, syn św. Heleny, uważany także za faktycznego twórcę współczesnego chrześcijaństwa, który w edykcie mediolańskim z 313 roku uznał tę religię za państwową. Krzyż był symbolem Konstantyna, nic więc dziwnego, że po edykcie mediolańskim stał się też symbolem chrześcijaństwa. Dla ścisłości historycznej musimy jednak wspomnieć, że chrześcijanie jeszcze przed Konstantynem używali na niektórych terenach krzyża jako swojego symbolu. Nie zachowały się do naszych czasów żadne dowody przedstawiania krzyża w sztuce w okresie przedkonstantyńskim. Podobnie nie znajdziemy z tamtego czasu żadnego wizerunku ukrzyżowania Jezusa.
Jeszcze w VII wieku nie przedstawiano Jezusa na krzyżu, lecz tylko młodego mężczyznę trzymającego krzyż. Czasem obok niego pojawiał się baranek. W ten sposób nawiązywano do Ewangelii św. Jana, który opisując śmierć Jezusa przyrównał Go do jagnięcia paschalnego, którego kości nie mogą być łamane. Ofiara z jagnięcia, którą jakoby miał symbolizować Jezus ukrzyżowany, w sposób bezpośredni nawiązywała do tradycji Starego Testamentu, gdyż była ofiarą najmilszą Bogu.
Jak już zapowiedzieliśmy, powinniśmy zająć się także problemem odpowiedzialności za śmierć Jezusa. Czy „winni" są Żydzi, jak to bogato dokumentuje wielowiekowa tradycja chrześcijańska, czy też może Rzymianie, jak tego dowodzą wszystkie fakty. Na początek rozwiejmy wątpliwości, czy Żydzi pod okupacją rzymską posiadali prawo karania śmiercią. Odpowiedzmy jednoznacznie wbrew przekazywanym informacjom, że tak. Wyroki śmierci wówczas wydawano i wykonywano zarówno z rozkazu władzy świeckiej, jak i przywódców religijnych. Dowody na to znajdziemy także w ewangeliach i innych pismach Nowego Testamentu. Śmiercią został ukarany przez Heroda Antypasa i Jan Chrzciciel – władca kazał go ściąć, jak przekonuje tradycja chrześcijańska, lub powiesić, jak dowodzą inne źródła. Z rozkazu Sanhedrynu skazany został na śmierć pierwszy czczony przez Kościół męczennik – Szczepan. Jego egzekucja odbywała się zgodnie z rytuałem, a w jej trakcie szczególnie wyróżniał się Szaweł – późniejszy Paweł, najbardziej gorliwy propagator idei boskości Jezusa. Jest wiele jeszcze dowodów na to, że Żydzi w czasach Jezusa stosowali karę śmierci. Nieomal On sam padł jej ofiarą, kiedy musiał uciekać ze świątyni i chronić się przed ukamienowaniem. Sam też ocalił pewną kobietę, którą przyłapano na cudzołóstwie i skazano na śmierć przez ukamienowanie. Wówczas padły słynne słowa: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień".
Ale przytaczane przykłady zaczerpnięte są tylko z mało wiarygodnych ewangelii i pism nowotestamentowych. Mogłyby jako takie nie stanowić dostatecznego dowodu, gdyby nie zachowały się do naszych czasów potwierdzenia faktów historycznych, jak chociażby stracenie około roku 40 córki kapłana, skazanej przez Sanhedryn na śmierć za uprawianie nierządu, czy też skazanie na śmierć przez ukamienowanie brata Jezusa Jakuba. Działo się to w 62 roku. Kilkanaście lat wcześniej król Agrypa także wydał wyrok śmierci. To tylko niektóre z przykładów.
Prawo żydowskie znało cztery rodzaje kary śmierci: ukamienowanie; spalenie (a raczej uduszenie płonącą pochodnią, która skazanemu wpychano w usta), ścięcie i uduszenie przez powieszenie. Aż do króla Heroda Żydzi stosowali także karę śmierci przez ukrzyżowanie, a w pewnym zakresie mieli też jurysdykcję nawet w stosunku do obywateli rzymskich, i to do kary śmierci włącznie. Jest więc bezsporne, że nie tylko mogli, ale i stosowali karę śmierci. Dlaczego więc sami nie skazali Jezusa, choć sąd nad Nim odbył i władca, i arcykapłani Annasz wraz z Kajfaszem, i Sanhedryn? W Biblii nie ma mowy o żydowskim wyroku skazującym, zatwierdzonym przez rzymskie władze, ale o rzymskim wyroku skazującym i rzymskiej egzekucji. Mimo wszystkich starań podejmowanych przez stulecia, aby to właśnie Żydom udowodnić odpowiedzialność za śmierć Jezusa, a rzymskiego prokuratora Piłata przedstawić jedynie jako narzędzie w ich rękach, nie da się dziś wyciągnąć innego wniosku jak tylko ten, że winnymi śmierci Jezusa byli legioniści i uczynili to na rozkaż Piłata. Ostatecznie możemy przyjąć tezę, że to Syryjczycy, jako żołnierze pozostający na żołdzie rzymskim, dokonali egzekucji. Odpowiedzialności Piłata nie da się jednak usprawiedliwić.
Wśród pytań, jakie kłębią się w związku z powyższymi zagadnieniami, jedno ogólne zadajmy zdecydowanie: Dlaczego Kościół nie dąży do wyjaśnienia wszystkich okoliczności śmierci Jezusa i odpowiedzialności za nią, tylko pogrąża się w upowszechnianiu mitów, legend i zwykłych bajek wreszcie? Z pewnością nigdy na to, jak i wcześniejsze pytania, nie otrzymamy odpowiedzi. Niech więc Czytelnik udzieli ich sobie sam.
„Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: „/…/ Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" Tak przedstawia ostatnie chwile życia Jezusa Ewangelista Mateusz.
Identycznie relacjonuje te chwile św. Marek w swojej Ewangelii.
Św. Łukasz przytacza inną wersję. Kiedy mrok ogarnął całą ziemię od godziny szóstej do dziewiątej, i kiedy słońce się zaćmiło a zasłona przybytku rozdarła się przez środek, wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego". Po tych słowach wyzionął ducha.
W czwartej ewangelii, autorstwa św. Jana, znajdziemy zupełnie inną relację z ostatnich chwil Jezusa. Kiedy ukrzyżowany Jezus uświadomił sobie, że wszystko się dokonało, aby wypełniło się Pismo, rzekł: „Pragnę". Wtedy podano mu na włóczni gąbkę zanurzoną w naczyniu z octem. A gdy ten skosztował octu, rzekł: „ Wykonało się!" i skłoniwszy głowę oddał ducha.
Każdego Czytelnika zdziwi fakt, że relacjonując śmierć i przedstawiając ostatnie słowa Jezusa na krzyżu, Ewangeliści przytaczają aż trzy różne wersje. Z punktu widzenia czystej logiki jest to sytuacja zupełnie niezrozumiała.
Misja Jezusa miała bowiem jeden cel – odkupienie grzechu poprzez męczeńską śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie – symbolizujące zwycięstwo nad złem. Uczniowie dobrze znali cel posłannictwa Jezusa. Mówił im o tym wielokrotnie. Nie dalej jak dwa dni przed ukrzyżowaniem, w Ogrodzie Oliwnym raz jeszcze wspominał o znaczeniu proroctwa, które miał wkrótce wypełnić. Ewangeliści nie mogli więc nie wiedzieć, że w całym życiu Jezusa, które opisywali, Jego śmierć na krzyżu była momentem najważniejszym. Powinna być więc opisana niemal z drobiazgową dokładnością. Tymczasem niemal każda ewangelia przytacza inną wersję wydarzeń. Czytelnik, który jest już pewnie zaszokowany tak wielką liczbą rozbieżności między ewangelistami, nie zdziwi się zapewne i tym razem. I tak dobrze, że przynajmniej wszyscy ewangeliści mniej więcej zgodnie opisują sam fakt śmierci Jezusa i Jego ukrzyżowania. Przecież jest to jedno z nielicznych wydarzeń opisanych w ewangeliach, o którym zgodnie wspominają wszyscy.
Opisując śmierć Jezusa na krzyżu ewangeliści zdaje się nie chcieli zadbać o prawdę historyczną, nie chodziło im o dokładne przedstawienie wydarzenia z życia Jezusa, lecz o uzasadnienie, że oto wypełnia się to, co zostało napisane w Starym Testamencie, że wypełniają się proroctwa. Zresztą wniosek ten dotyczy wydarzeń całego ostatniego tygodnia życia Jezusa. Od momentu wjazdu do Jerozolimy przedstawiany przez Ewangelistów Jezus zachowuje się tak, jakby chodziło mu wyłącznie o wypełnienie proroctw Starego Testamentu. Z całą pewnością możemy założyć, że Ewangeliści, opisując całe życie Jezusa, w tym także ostatnie Jego dni, nie dysponowali żadnym materiałem biograficznym. Pisali tak, opisując i interpretując wydarzenia, aby udowodnić przyjęte założenia początkowe. Najbardziej dobitnie widać to na przykładzie Ewangelii według św. Jana.
Będąc pod wpływem nauk Pawła, Ewangelista Jan przedstawia nam Jezusa Boga. Wszystko, o czym pisze, musi prowadzić do udowodnienia tezy o boskim pochodzeniu Jezusa.
Wołanie modlitewne Jezusa na krzyżu według relacji Mateusza i Marka jest cytatem z psalmu 22, wiersz 2, opisującym mękę Mesjasza i jej owoce. Łukasz natomiast wkłada w usta umierającego na krzyżu Jezusa okrzyk rozpaczy z psalmu 31, wiersz 6: „W ręce Twoje powierzam ducha mojego: Ty mnie wybawiłeś Panie, Boże wierny!" Słowa te powtarza później także św. Szczepan, pierwszy męczennik.
Pewną wątpliwość budzi też godzina śmierci Jezusa na krzyżu. Jeżeli miałaby być to godzina dziewiąta, chodzi z całą pewnością o godzinę dziewiątą wieczorem a nie rano. O tej porze w tamtych rejonach geograficznych, zwłaszcza w miesiącu, w którym miałoby nastąpić ukrzyżowanie, dawno jest już ciemno, niemal mrok. Ciemności, które opanowały całą ziemię od godziny szóstej do dziewiątej nie były więc niczym szczególnym. Codziennie bowiem, od tysięcy lat w Palestynie o tej porze zmierzcha. A na dodatek śmierć Jezusa na krzyżu wieczorem, gdy było już ciemno byłaby w sprzeczności z proroctwem Amosa, które brzmi: „W owym dniu, mówi Wszechmogący Pan, sprawię, że słońce zajdzie w południe i mrokiem okryje ziemię w biały dzień". Znamy różne relacje odnoszące się do tych wątpliwości. W komentarzach do Pisma Świętego podaje się godzinę piętnastą jako godzinę śmierci Jezusa, jako godzinę według współczesnej rachuby czasu. Inni tłumaczą tę różnicę położeniem geograficznym i zmianami czasu według stref czasowych lub też stosowanym w Palestynie zwyczajem oznaczania godzin począwszy od wschodu słońca.
U Łukasza w dodatku wspomina się o zaćmieniu słońca. Wszystkie obliczenia astronomiczne wykluczają, aby w czasie śmierci Jezusa mogło mieć miejsce zaćmienie słońca.
Księżyc był wtedy w pełni. Nie było więc żadnego naturalnego zaćmienia słońca. Gdyby jednak nastąpiło zaćmienie mocą nadprzyrodzoną, boską, fakt ten musiałby zostać odnotowany w jakiejś kronice wydarzeń z tamtych czasów. Nie znajdziemy jednak nigdzie wzmianki
0 tym wyjątkowym, cudownym wydarzeniu. Podobnie jest z opisem cudów, jakie miały dziać się w okolicy w chwili śmierci Jezusa, gdy miały otwierać się groby, kiedy wielu świętych umarłych miało z nich powstawać, kiedy nastąpiło trzęsienie ziemi, bowiem według relacji Ewangelistów zadrżała ziemia a skały zaczęły pękać. Nic takiego nie miało miejsca. Nigdzie ani śladu dowodów, potwierdzenia tych dramatycznych wydarzeń. Ich skala i zasięg były tak wielkie, że musiałyby zostać zauważone, zapamiętane i przekazane potomnym przez innych świadków ukrzyżowania i śmierci Jezusa. Tymczasem wszyscy milczą na ten temat, z wyjątkiem Ewangelistów. Stawiamy więc kolejne pytanie i wątpliwość: kiedy, o jakiej porze dnia umarł Jezus na krzyżu i jakie wypowiedział wtedy słowa?
Kiedy cytowaliśmy opisy śmierci Jezusa według Mateusza i Marka, czytaliśmy, że gdy Ten wyzionął ducha „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół". Wprawdzie tradycja kościelna uważa od dawna, że rozdarcie zasłony nie było opisem autentycznego wydarzenia, a symbolicznym przedstawieniem zniesienia kultu Mojżeszowego i „otwarciem przez Jezusa wstępu do przybytku mesjańskiego", ale i tak nie możemy zaakceptować tej interpretacji. Jezus bowiem nigdy nie chciał zerwać z wiarą swoich ziemskich ojców, chciał jedynie zwrócić uwagę na inne wartości moralne. Jezus był Żydem i obficie czerpał z tradycji żydowskiej. Stary Testament był dla Niego jedyną i najważniejszą księgą.
Tak zresztą rozumieli Jego nauki wszyscy uczniowie. Jedynie Paweł, i to nie będąc uczniem Jezusa, miał inne zdanie. Współczesny Kościół, jak to wykazujemy w całej pracy, nie jest kontynuatorem posłannictwa Jezusa wedle Jego nauk i relacji uczniów, a wedle wyobrażenia o tym, jakie nabył właśnie Paweł. Między uczniami Jezusa a Pawłem i jego zwolennikami doszło zresztą do ostrego konfliktu na tym tle. Sprawom tym poświęcony był tzw. Pierwszy Sobór Jerozolimski. Nawet gdybyśmy zdecydowali się przyjąć symboliczną interpretację opisów o rozdarciu zasłony przybytku jako o momencie przełomowym, to dla katolików zarówno rzymskich, jak i prawosławnych momentem przejścia od starej wiary do nowej nadziei jest Zmartwychwstanie, a nie śmierć na krzyżu. Symbolika ta bliższa byłaby ewangelikom niż katolikom. Właśnie z tych względów musimy ją odrzucić. Co więc się stało w takim razie z ową zasłoną przybytku?
Wspomnienie przez czterech ewangelistów o rozdarciu zasłony przybytku dowodzi, że ewangelie te nie powstały w kręgu Żydów znających realia czasów i miejsca. Każdy, kto żył w tamtym czasie w Jerozolimie i całej Palestynie musiał wiedzieć, że już od dawna nie było ani Przybytku, ani zasłony oddzielającej miejsce Święte od Najświętszego, nie było też Arki Przymierza.
Przybytek Mojżeszowy był rodzajem przenośnej świątyni dla starożytnych Izraelitów. Zwany był też Namiotem Spotkania lub Zgromadzenia. Został skonstruowany pod górą Synaj przez Besalela na polecenie Mojżesza (1444 p.n.e. wg tradycyjnej chronologii biblijnej). Przełożonym Przybytku był arcykapłan. Przybytek towarzyszył Izraelitom w ich wędrówce po pustyni i w podboju Kanaanu. W okresie sędziów Przybytek znajdował się w mieście Szilo. W epoce zjednoczonej monarchii był przenoszony z Szilo do Nob, a potem do Gibeonu, aby wreszcie zostać złożony w zbudowanej przez Salomona Świątyni Jerozolimskiej (959 p.n.e.).
Według późnych przekazów źródłowych, po zburzeniu Jerozolimy przez Babilończyków w roku 586 p.n.e. prorok Jeremiasz ukrył Namiot Spotkania i Arkę Przymierza w grocie na górze Nebo. Przybytek składał się z dziedzińca i przybytku właściwego, zaś przybytek właściwy z Miejsca Świętego i Miejsca Najświętszego, w którym spoczywała Arka Przymierza. Przybytek był otoczony dziedzińcem; stał w jego tylnej części. Dziedziniec był otoczony ogrodzeniem z zasłon wykonanych z bisioru, zawieszonych na srebrnych haczykach. Wejściem do Przybytku była tak zwana „brama", czyli zasłona z białego płótna przeplatanego kolorami niebieskim, fioletowym i szkarłatnym. Drzwi do Świątyni Świętej i zasłona przed Świątynią Najświętszą były sporządzone z materiału tego samego rodzaju i koloru.
Do momentu wybudowania pierwszej świątyni przez króla Salomona, Arka była ciągnięta na specjalnym wozie z zasłonami we wszystkich kampaniach wojskowych prowadzonych przez Izraelitów. Wierzono, że armia posiadająca Arkę jest niezwyciężona. W czasie oblężenia Jerycha obnoszono ją wokół murów miasta. Zdobyli ją następnie Filistyni, lecz zwrócili, widząc w niej przyczynę swoich klęsk. Dawid przeniósł ją na wzgórze Syjon w Jerozolimie, a po wybudowaniu świątyni Salomon przeniósł ją do specjalnego pomieszczenia, do którego nie miał wstępu nikt prócz arcykapłana. Arka Przymierza była jedynym dozwolonym, fizycznym obiektem kultu w judaizmie. Za czasów Jezusa nie było już Arki Przymierza, nie było też zasłony przybytku. Ani Arka, ani Przybytek, ani zasłona nie symbolizowały wtedy wiary żydowskiej.
Precyzyjne ustalenie miejsca kaźni i pochówku Jezusa jest równie niemożliwe, co ustalenie podstawowych danych z Jego biografii. Wprawdzie Ewangelista Mateusz jednoznacznie wskazuje na Golgotę, gdzie miałaby się dokonać Męka Pańska /Mt 27,33/, ale ustalenie, gdzie owa Golgota mogłaby się znajdować, nie jest już takie proste.
Golgota to jedno ze wzgórz znajdujących się nieopodal starożytnej Jerozolimy, z łaciny zwane też Calvaría, czyli miejscem czaszki. Tradycja żydowska wskazuje, że właśnie na tym wzgórzu pochowana została czaszka biblijnego Adama. Część biblistów jest zdania, że właśnie ta tradycja skłoniła ewangelistów do umiejscowienia miejsca Męki Pańskiej na Golgocie. W tradycji chrześcijańskiej była miejscem, gdzie dokonywano egzekucji na skazańcach. Nie wiadomo, czy oba miejsca (to z tradycji żydowskiej i to z tradycji chrześcijańskiej) można bez zastrzeżeń utożsamiać. Jest prawdopodobne, że ewangeliści znali przekazy żydowskie o pochowaniu czaszki Adama na wzgórzu jerozolimskim. Znali je także pisarze starochrześcijańscy, np. Orygenes. Jest jednak nieprawdopodobne, aby miejsce pochówku szczątków protoplasty Adama mogło być jednocześnie miejscem kaźni.
W ortodoksyjnej Jerozolimie i w całej Palestynie, rządzonej przez arcykapłanów, Prawo Mojżeszowe i tradycja Starego Testamentu były wyznacznikiem wszystkiego. Adam jako praojciec rodu ludzkiego, od którego Żydzi wywodzili swoją genealogię, był przez nich czczony jako ktoś wyjątkowy. Był pierwszym człowiekiem, który się nie narodził a został stworzony przez Boga, i to na obraz i podobieństwo Jego. Był więc Bogu najbliższy. On miał zrealizować plany boskie w odniesieniu do całej ludzkości.
On miał dać początek wszystkim pokoleniom i plemionom. Miejsce pochowania jego szczątków musiałoby być czczone przez Żydów i otaczane opieką. Byłoby dla nich swoistym cmentarzem patriarchy, a więc miejscem najświętszym. Żydzi do dziś szanują miejsca pochówku swoich przodków, a każdy przejaw ich bezczeszczenia uważają niemal za zbrodnię. Nie jest więc do pomyślenia, aby miejsce pochówku szczątków Adama mogło być w starożytnej Jerozolimie jednocześnie miejscem, gdzie dokonywano egzekucji na skazańcach, a więc miejscem przeklętym a nie świętym, jakim były i są żydowskie cmentarze. Żydzi nigdy nie dopuściliby, aby w taki sposób bezczeszczono miejsce, w którym złożone były szczątki kogokolwiek z nich, a cóż dopiero szczątki patriarchy Adama. Umieszczenie w ewangeliach miejsca kaźni Jezusa w miejscu pochówku czaszki Adama jest po prostu niemożliwe.
Rodzi się więc pytanie, dlaczego ewangeliści dokonali takiego, graniczącego z bluźnierstwem, wyboru miejsca, gdzie zginąć miał Jezus? Odpowiedź nie jest aż tak skomplikowana, można by rzec, że jest naiwnie prosta. Chodziło o symboliczne połączenie miejsca „spoczynku" tych, którzy jako jedyni zostali przez Boga stworzeni w sposób cudowny. Rodowód Jezusa w prostej linii wywodzono od Adama. Jak przekazuje nam Koran, obaj byli Synami Boga. Miejsce to miało od tej pory symbolizować połączenie i jedność starej i nowej tradycji. Przekonaliśmy się już niejednokrotnie, że opisując wydarzenia z życia Jezusa ewangeliści niemal na siłę, gubiąc przy tym najczęściej prawdę i zasady logiki, starali się umiejscowić wydarzenia z życia Jezusa w miejscach biblijnych, związanych z historią Dawida. Tak było chociażby z wyborem miasta Betlejem jako miejsca narodzin Jezusa. Tak więc wskazanie Golgoty jako miejsca śmierci Jezusa nie jest opisem realnego faktu, a jedynie zabiegiem dla wytworzenia wokół Niego aury wyjątkowości, świętości, nawiązania do najważniejszych tradycji biblijnych i do samego Boga. Wydaje się przy tym, że nie chodziło tu o miejsce, gdzie dokonała się śmierć Jezusa, ale raczej o miejsce złożenia Go do grobu. Bowiem nieopodal zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, miał wykuty w skale grób dla siebie, który ofiarował teraz, aby tam złożono ciało Jezusa. Grób Jezusa i grób patriarchy Adama sąsiadowały niemal ze sobą. Kolejny paradoks chrześcijaństwa, a przy tym kolejny, pośredni dowód na to, że Golgota nie mogła być w Jerozolimie miejscem, gdzie wykonywano egzekucje na skazańcach. Jeżeli Żydzi, i to bogaci, wykuwali dla siebie w tym miejscu groby, to uważali je za miejsce święte, a przynajmniej szczególne. Trudno sobie wyobrazić, aby zgadzali się na jego bezczeszczenie poprzez przelewanie na nim krwi.
Do dziś toczą się spory pomiędzy historykami, gdzie w rzeczywistości znajdowała się Golgota: czy na terenie obecnej Bazyliki Grobu Świętego, czy na którymś innym wzgórzu pod Jerozolimą. Rozstrzygnięcie przytoczonych wyżej wątpliwości przyczyni się z pewnością do przybliżenia prawdy o historycznym bądź legendarnym Jezusie. Ale czy jest to w ogóle możliwe?
O tym, gdzie ukrzyżowany został Jezus i gdzie znajdował się Jego grób, zadecydowała w 326 roku św. Helena, matka cesarza Konstantyna (więcej na jej temat piszemy w książce o Marii Magdalenie – przyp. red.). To ona w czasie swojej podróży do Jerozolimy i Palestyny znaleźć miała dziesiątki pamiątek po Jezusie, które do dziś czczone są przez Kościół nie tylko katolicki. Na jednym ze wzgórz jerozolimskich Helena odnalazła szczątki Krzyża Świętego o cudownych właściwościach. Na tym miejscu kazała cesarzowa wznieść świątynię dla upamiętnienia Męki Pańskiej.
Pierwotny kościół nie zachował się do naszych czasów. Na jego miejscu zbudowano, a następnie wielokrotnie przebudowywano, istniejącą do naszych czasów Bazylikę Grobu Świętego, którą zarządzają i użytkują wyznawcy wielu wyznań chrześcijańskich. Nie zachowały się żadne świadectwa, które ze wzgórz jerozolimskich w istocie wybrała Św. Helena. W jej czasach tradycja o tym, które ze wzgórz było Golgotą, zaginęła. Po zburzeniu Jerozolimy w wyniku wojny Żydów z Rzymianami /66-73 r. n.e./ i wygnaniu w I wieku z Palestyny Żydów, którzy ocaleli po niedawnej okrutnej wojnie, nie było już nikogo, kto miałaby na tamtych terenach przechowywać tradycję. Święta Helena przybyła do Jerozolimy, która nie pamiętała już, gdzie znajdowało się miejsce Czaszki
1 która wiodła spory o osobę Jezusa. Jego wyznawcy stawali się coraz bardziej podzieleni. Nienawiść między poszczególnymi grupami chrześcijan była czasami większa niż nienawiść z sąsiadami, wyznawcami innych wyznań. Tak więc jest oczywiste, że wybór miejsca dokonany przez św. Helenę nie mógł odpowiadać dawnej tradycji, bo po niej już nic nie zostało. Był to wybór, który dziś nie może stanowić dowodu w sporze o ustalenie prawdziwego miejsca ukrzyżowania i pochówku Jezusa.
Poszukiwacze prawdy o Jezusie podejmowali nawet najmniejsze i często najbardziej absurdalne ślady, dążąc do poznania losów Zbawiciela. W poprzednich rozdziałach książki przedstawiliśmy najpoważniejsze z dowodów. Teraz skrótowo omówimy pozostałe, które jednak nie zmienią obrazu, jaki został już przez nas naszkicowany.
Wedle proroctwa Izajasza, nadejściu Mesjasza miał towarzyszyć pokój powszechny. Mesjasz miał przynieść światu zakończenie wszelkich wojen. Żydzi, prowadzący od wieków niezliczone wojny z sąsiadami, z nadzieją czekali na spełnienie się tego proroctwa. Czekali na Mesjasza jak na zbawcę. Symbolem nadejścia czasu pokoju i zakończenia wojny był w Rzymie zwyczaj zamykania świątyni Janusa. Za panowania Oktawiana Augusta, a więc w czasie, w którym miał narodzić się Jezus, zdarzyło się tak trzy razy. Po raz pierwszy po zwycięstwie pod Akcjum w 31 roku przed nasza erą, ponownie w 25 roku p.n.e., po wojnie w Hiszpanii, a trzeci raz w 5 roku p.n.e. Chociaż są też relacje, że trzecie zamknięcie świątyni Janusa miało miejsce nie w 5, a 8 roku przed naszą erą. Skoro jednak Oktawian August trzy razy zamykał świątynię, musiał ją dwa razy otwierać na znak wojny. Tak więc z wymienionych tu dat tylko te ostatnie można by brać pod uwagę jako orientacyjne daty przyjścia Mesjasza. Tymczasem z narodzeniem biblijnego Jezusa nie nastała wcale era pokoju, a przeciwnie. Król Herod Wielki wybierał się na wojny z sąsiadami, dwaj jego synowie też nie należeli do miłośników pokoju i co rusz wszczynali krwawe utarczki, także między sobą, wreszcie wybuchła wojna żydowska z Rzymem, która przyniosła zniszczenie Jerozolimy, zburzenie Drugiej Świątyni, a w efekcie wygnanie Żydów z Palestyny. Wojna z Rzymem była niezwykle brutalna i krwawa, w jej trakcie i w wyniku represji po jej zakończeniu życie straciła ponad połowa Żydów mieszkających w Palestynie. Było to najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach Izraela. Czy tak ciężko doświadczeni Żydzi byli w stanie uwierzyć, że Mesjasz już nadszedł? Nie!
Istnieje jeszcze jedno wyliczenie. Opiera się ono na założeniu, że narodzenie nastąpiło 9 miesięcy po Zwiastowaniu. To z kolei, według Ewangelii, miało nastąpić w szóstym miesiącu od zapowiedzi narodzin Jana Chrzciciela. Ojcem Jana był kapłan Zachariasz, służący w Świątyni w tzw. zmianie Abiasza. W sumie były 24 zmiany. Ta, w której służył Zachariasz, była zmianą ósmą. Każda ze zmian przez tydzień pełniła obowiązki w Świątyni jerozolimskiej. Służbę rozpoczynano wieczorem przed szabatem. A skoro w czasie zburzenia Drugiej Świątyni w 70 roku n.e. służba przypadała na zmianę pierwszą, cofając się łatwo obliczyć, że zmiana ósma pełniła służbę w tygodniu między 2 a 9 października w 6 roku p. n.e. Jak przekazuje Ewangelia, Zachariasz miał widzenie zapowiadające narodzenie syna. Jeżeli widzenie nastąpiło na początku października 6 roku p.n.e., to na początku marca przypadał szósty miesiąc od zapowiedzi Jego urodzenia, a urodziny na początek czerwca. Zgodnie z tymi wyliczeniami, Jezus miałby narodzić się między początkiem grudnia a styczniem. Najpóźniej miałoby się to stać do końca 5 roku p.n. e., a najwcześniej do końca 6 roku p.n.e. Zmiana Abiasza powtarzała się co 24 tygodnie, czyli co 168 dni. Należałoby więc dla dokładności obliczeń skonfrontować je z wiadomościami z innych źródeł i z innymi metodami ustalenia daty urodzin. Dokładniejsza analiza przedstawionej metody wskazuję, że skonstruowana ona została po to, by udowodnić grudniową datę narodzenia. A co w takim razie z owymi dwoma latami, o których wiedział Herod, wydając rozkaz zabicia chłopców w wieku do dwóch lat? Oznaczałoby to, że był przekonany na podstawie opowieści Mędrców ze Wschodu, iż nowo narodzony król Izraela nie jest niemowlęciem, a może być już chłopcem, nawet liczącym dwa lata. Przedstawione wyliczenia tracą walor wiarygodności, gdy uwzględni się fakt, że nowy rok nie zaczynał się 1 stycznia i że rok kalendarzowy nie był liczony jak obecnie sposobem rzymskim, tylko sposobem greckim i żydowskim opartym o fazy księżyca.
Miesiąc księżycowy był krótszy od miesiąca słonecznego, liczył około 27,3 dnia słonecznego, co powodowało, że co jakiś czas dodawano do kalendarza jeden dodatkowy miesiąc dla zrównania kalendarza z porami roku. Uwzględniając te okoliczności, musielibyśmy wyznaczyć datę urodzenia Jezusa na przełom lutego i marca 6 roku p.n.e. Przedstawiona metoda nie jest w dodatku jedyna, jaką opracowano dla obliczenia daty narodzin Chrystusa w oparciu o widzenie Zachariasza. Druga z teorii opiera się na następujących obliczeniach: pierwszy oddział rozpoczynał służbę w pierwszym tygodniu pierwszego miesiąca hebrajskiego kalendarza. Drugi oddział pełnił służbę w drugim tygodniu. W trzecim tygodniu w świątyni służyły jednocześnie wszystkie 24 oddziały, gdyż wypadała wówczas Pascha i Święto Przaśników. Zatem w czwartym tygodniu służbę pełnił trzeci oddział. Oddział ósmy (Abiasza), do którego należał Zachariasz, pełnił więc służbę w dziewiątym tygodniu hebrajskiego kalendarza. W dziesiątym tygodniu wypadało Święto Pięćdziesiątnicy, zatem i w tym tygodniu oddział Abiasza służył razem ze wszystkimi pozostałymi. Widzenie Zachariasza miało więc miejsce w dziewiątym lub dziesiątym tygodniu hebrajskiego kalendarza. Gdy Zachariasz po zakończonej służbie powrócił do domu, jego żona Elżbieta poczęła. Zdarzyło się to pod koniec czerwca lub na początku lipca. Dziewięć miesięcy później, czyli w końcu marca lub na początku kwietnia, urodził się Jan Chrzciciel. Pół roku później miało miejsce narodzenie Jezusa Chrystusa, czyli – jak łatwo obliczyć – stało się to w końcu września lub na początku października. Termin ten odpowiadałby przekazowi ewangelicznemu o pasterzach, którzy w czasie narodzenia Jezusa paśli stada i jest zbieżny z żydowskim świętem Namiotów.
W literaturze przedmiotu można znaleźć ogromną ilość różnego rodzaju dat, którym przypisywano, że są dniem narodzenia Jezusa Chrystusa. Co metoda i autor – to inne wyliczenie. Wszystko zależy od interpretacji i osobistego, wewnętrznego przekonania co do celowości obliczeń. Wielu z tych wyliczeń dokonywano, aby udowodnić konkretną, wcześniej przyjętą tezę, tak jak to było w przypadku wyliczenia urodzenia tak, aby przypadało ona na grudzień. Z powodu innych okoliczności wiemy, że grudniowa data byłaby najbardziej niewiarygodna.
W trakcie poszukiwań archeologicznych natrafiono na istotny ślad i ważny dowód obalający tezy historyków, zwłaszcza katolickich, którzy skłonni byli przesuwać datę śmierci Heroda nawet na 1 rok p. n.e., co by oznaczało tym samym, że datę narodzin Jezusa trzeba byłoby dostosować do tego faktu. Odnaleziono bowiem monety następców Heroda, które datują rozpoczęcie ich rządów na 4 rok p.n.e. Trudno byłoby sobie wyobrazić, aby synowie Heroda bili własne monety jako panujący jeszcze za życia krwawego ojca! Niejeden z ich braci i członków rodziny stracił życie z dużo bardziej błahych powodów.
„Oto nastała ostatnia pora wieszczby kumejskiej: Wielki szereg stuleci rodzi się teraz od nowa. Już powraca Dziewica, powraca królestwo Saturna i z wysokiego nieba nowy zstępuje potomek. Tylko temu chłopięciu, które się rodzi, by wieki ustały żelazne i powstał na całym świecie ród złoty, Czysta sprzyjaj Lucyno! Już twój Apollo króluje". Cytat ten pochodzi ze sławnego zbioru dziesięciu idylli Wergiliusza, wielkiego poety rzymskiego. Zadziwiające jest podobieństwo tego tekstu do proroctwa zawartego w Księdze Izajasza – najważniejszego z proroków Izraela, który żył w VIII wieku przed Chrystusem. Historycy są zdania, że Wergiliusz mógł znać tekst Izajasza i włączył go do swoich bukolik, dostosowując do realiów Italii. Pełno tu Pochodzenie Jezusa i symboli, o których szerzej wspominamy w rozdziale Gwiazda Betlejemska.
Kościół skrzętnie wykorzystał część twórczości Wergiliusza dla swoich celów, przez co poeta przeszedł do legendy ludowej. Przypisywano mu niezwykłe cechy: czarodzieja w średniowiecznych legendach, mędrca
1 proroka zapowiadającego przyjście Chrystusa. Był bohaterem wielu utworów literackich, w tym u Dantego, a każdy z nas zna go z piosenki dziecięcej o ojcu Wirgiuliuszu, który uczył dzieci swoje.
Uważnych czytelników ewangelii dziwi fakt, że opisują one Mękę Jezusa z niezwykłą dokładnością, dbając o najmniejsze szczegóły, gdy tymczasem wydarzenia z dzieciństwa przedstawione są pobieżnie, skrótowo. Byłoby niemal niemożliwe, gdybyśmy chcieli dowiedzieć się z ewangelii czegoś więcej o życiu Jezusa w okresie między dzieciństwem a rozpoczęciem działalności.
Możemy doszukać się dwóch, może trzech drobnych fragmentów ewangelii, które odnosiłyby się do czasów młodości i wczesnych lat dojrzałości. Niewiele wiemy gdzie, jak i z kim mieszkał Jezus. Nic nie wiemy o Jego rodzinie i krewnych. Nie wiemy także gdzie i od kogo Jezus zdobywał wiedzę religijną, jak poznał Torę i prawo Mojżeszowe, kto zaznajamiał go z tradycją żydowską. Niemal 30 lat z życia Jezusa potraktowano milczeniem. A jednak ostatni tydzień życia, licząc od wjazdu do Jerozolimy do ukrzyżowania i Zmartwychwstania opisują ewangelie tak, jakby ich autorzy byli bezpośrednimi świadkami wydarzeń. Jaki był zamysł tego przedsięwzięcia, trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. Jest niemal pewne, że uczyniono tak wedle z góry przyjętego planu. Wszystko co działo się przed Wielkim Tygodniem, miało znaczenie tylko o tyle, o ile prowadziło do wydarzeń z ostatnich dni Jezusa. Trudno sobie wyobrazić, aby ewangeliści dysponowali jakimikolwiek dokumentami o Męce bądź, że ewentualni świadkowie przekazali im tak precyzyjne relacje. Stan taki może świadczyć, że pisma Nowego Testamentu w wersji które znamy współcześnie, mogłyby być przerabiane już po Soborze Nicejskim, aby wykazać w nich rękę Boga oraz że Jezus urzeczywistnia w nich zrządzenia Boże i cierpi po to, aby one mogły się spełnić. Ale jak w takim razie ówcześni wyznawcy chrześcijaństwa mogli pogodzić się z tym, że ich Mistrz stracony został jak zwykły przestępca? Ukrzyżowanie było największym kamieniem obrazy. Tak to zresztą nazywał św. Paweł. A może jednak wydarzenia Wielkiego Tygodnia przebiegały zupełnie inaczej niż opisują ewangelie? Może w ogóle nie da się ich potwierdzić historycznie? Zbyt różnią się ewangeliści między sobą, aby doszukiwać się w ich tekstach natchnienia Ducha Świętego. Musiałby ów Duch każdego z nich natchnąć innymi informacjami, zgoła różnymi niż pozostałych. Duch Święty nie mógłby się mylić aż tak często. Wreszcie nie byłoby dlań żadnym kłopotem przedstawić wydarzenia w kontekście prawdziwej i realnej historii.
Opis ostatnich dni Jezusa jest niczym innym jak opowieścią zręcznie skomponowaną po to, by spełniły się proroctwa Starego Testamentu, a Jezus, ich bohater, przedstawiony został jak Bóg Zbawca i Odkupiciel. Jak Mesjasz, który został zapowiedziany. Na dowód tego przytoczymy przynajmniej kilkanaście fragmentów różnych ewangelii i porównamy je zapisami Starego Testamentu. Zacznijmy od uroczystego wjazdu do Jerozolimy, tak obrazowo przedstawionego przez Mateusza i Jana. Miał on być spełnieniem proroctwa Zachariasza, który w takich słowach przedstawił przyjście Mesjasza, Króla Pokoju:
„Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku".
W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus według Marka miał wypowiedzieć takie słowa: „Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi, ten który je ze Mną", odpowiadają one słowom:
„Nawet przyjaciel mój, któremu zaufałem, który chleb mój jadł, podniósł piętę przeciwko mnie"
Judasz, przedstawiony przez Mateusza jako chciwy zdrajca, który za trzydzieści srebrników wydał swojego Mistrza, dostać miał pieniądze, których już od trzystu lat nie było w obiegu. W Księdze Zachariasza znajdziemy fragment, który dowodzi, że odważenie srebrników Judaszowi zaczerpnięte zostało niemal dosłownie ze Starego Testamentu: „I odważyli mi trzydzieści srebrników. Jednak Pan rzekł do mnie: wrzuć do skarbony tę nadzwyczajną zapłatę, której w ich przekonaniu byłem godzien".
Oczyszczenie Świątyni jest z kolei spełnieniem słów Izajasza: „… bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów".
Relacja ewangelisty z wydania wyroku śmierci przez Wysoką Radę niemal dosłownie przypomina słowa innego psalmu: „Trwoga dookoła. Gdy przeciw mnie się zbierają, zamyślają odebrać mi życie".
Gdy arcykapłan spytał Jezusa, czy jest Mesjaszem, synem Błogosławionego, według ewangelisty Marka, otrzymał następującą odpowiedź: „Ja jestem. Ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmogącego i nadchodzącego z obłokami niebieskimi". Ta odpowiedź jest połączeniem proroctwa z Księgi Daniela i Księgi Psalmów: „A oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy… Rzekł Pan… Siądź po prawicy mojej".
Gdy Jezus milczał przesłuchiwany przez Sanhedryn i Piłata, spełniał to co napisane było w Księdze Izajasza: „Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeż prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich".
Piłat, nie widząc w nim winy, nie wiedział co ma czynić. Zebrani na placu przez pałacem Żydzi krzyczeli donośnym głosem, jak opętani: „Ukrzyżuj Go", spełniali to, co już wcześniej zapisane było w psalmach. Tam też znajdziemy zapowiedź zachowania Piłata, który na znak, że nie bierze odpowiedzialności za śmierć niewinnego, umywa ręce. Oto odpowiedni fragment Psalmu 26 – Wołanie o Bożą Sprawiedliwość: „Umywam ręce na znak niewinności i obchodzę Twój ołtarz, Panie".
Jak to było w zwyczaju, Jezus przed ukrzyżowaniem skazany został na dodatkową okrutną karę biczowania. (Wstrząsający jej opis znajdziemy w widzeniach Katarzyny Emmerich, które przytaczamy w książce „Kod Judasza", wydanej w ramach serii Biblioteki Klubu da Vinci, a sceny z filmu Mela Gibsona – przyp. red.), pozostaną na długo jako wyobrażenie Męki Jezusa. W proroctwie Izajasza znajdziemy taką oto paralelę biczowania Jezusa: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga…".
Kiedy umierający na krzyżu Jezus wyrzekł słowo „Pragnę" wypełnił to, co napisane zostało w Psalmie: „Dali mi jako pokarm truciznę, a gdy byłem spragniony, poili mnie octem"
W ostatnich godzinach poprzedzających śmierć Jezusa na krzyżu, cały kraj ogarnęły ciemności od godziny szóstej do dziewiątej. W Księdze Amosa znajdziemy takie proroctwo: „Owego dnia – wyrocznia Pana Boga – zajdzie słońce w południe i w dzień świetlany zaciemnię ziemię".
Można by podobne przykłady mnożyć niemal w nieskończoność. W rozdziale „Ostatnie słowa Jezusa na krzyżu" przytoczyliśmy cytaty z trzech różnych psalmów, które przez ewangelistów włożone zostały w usta umierającego Jezusa. Jasno jednak z tego wynika, że ewangeliści nie dysponowali żadnymi materiałami źródłowymi. Stworzyli taki obraz Jezusa z ostatniego tygodnia Jego życia, jaki wymagany był dla udowodnienia, że oto spełniają się proroctwa Starego Testamentu.
Rozstrzygnięcie dylematów co do historyczności postaci Jezusa i wiarygodności zapisów ewangelicznych nie jest takie proste i oczywiste. Nie wystarczy tylko przekonanie i wiara. Rozum musi „zostać dopuszczony do głosu". Ale i ten w samotności nie jest w stanie przynieść ostatecznej odpowiedzi. Naszym zamiarem nie było przekonanie Czytelnika, że Jezus, jakiego znamy z biblijnych przekazów, nigdy nie istniał. Nie było też naszym zamierzeniem osądzanie wiary, religii i Kościoła. Każdemu wolno mieć inne zdanie, jak zachęcając do przemyśleń pisał Benedykt XVI. Naszym celem było przedstawienie, choć z natury rzeczy skrótowo i wyrywkowo, dyskusji kwestionujących realność życia Jezusa. Teza, że Jezus istniał naprawdę, mniej więcej zgodnie z opisem w ewangeliach, autorowi pracy wydaje się mocno wątpliwa. Jest on zdania, że nie istniał Jezus albo że osoba będąca Jego pierwowzorem na tyle odbiegała od opisu ewangelicznego, że zupełnie do niego nie przystaje. Autor zastanawia się nad przyczynami tak wielu niespójności, a nawet sprzeczności między poszczególnymi ewangeliami. Nie narzuca jednak Tobie, Drogi Czytelniku, własnego osądu. Ma nadzieję, że ta mała książeczka zachęci Cię do dalszych poszukiwań, że choćby w małym stopniu stanie się ona podpowiedzią dla własnych przemyśleń. Jest ona także homeopatyczną dawką historii oraz wątpliwości; a ponieważ przekazana została w małych ilościach, nikomu nie zaszkodzi.
Gdzie było to możliwe, przedstawialiśmy argumenty, które pozostawały w opozycji do tezy i przeświadczenia autora. W ostatniej części książki zawarty został swoisty apel do papieża Benedykta XVI o rozpoczęcie dyskusji nad dostosowaniem przekazu nauki Jezusa do współczesności, do wymagań obecnych i przyszłych pokoleń.
Postulowanie zwołania w tej sprawie soboru powszechnego byłoby wydarzeniem bez precedensu. Kościół w najmniejszym stopniu nie ucierpiałby, gdyby zainicjował powszechną dyskusję o Jezusie we wszystkich jej aspektach. Wyszedłby z niej tylko umocniony nawet wówczas, gdyby musiał zweryfikować niektóre elementy swojej nauki o Zbawicielu, zdementować część nieprawdziwych i niesłusznie do dnia dzisiejszego przekazywanych o Nim informacji, a także gdyby musiał przyznać się do swoich błędów i zacząć od nowa tworzyć tradycję, zweryfikować nauczanie o osobie i przesłaniu Jezusa. Tylko odważne podjęcie takiego wyzwania uchroni Kościół od narastającego zwątpienia. Bóg ludu i Kościoła powinien być tożsamy oraz odpowiadać realnemu światu i realnym potrzebom. Nie jest to nawoływanie do koniunkturalizmu. Każdy z nas prawdziwego Boga ma w sercu. Nie da się zwieść ani komuś nieznanemu i nieosiągalnemu, ani też jakiemuś produktowi nowoczesnych metod marketingowych. Wiara nie może żyć w sprzeczności z rozumem, gdyż dopiero razem stanowią one o naszej tożsamości, o naszym jestestwie.
W piśmiennictwie na temat Jezusa pojawiają się dwie zasadnicze tezy, już zresztą przez nas wymienione. Jedna, że Jezus Chrystus istniał naprawdę, a druga przeciwna, z pewną modyfikacją co do ewentualnego pierwowzoru, na którym oparty został zapis Ewangelii. Istnieją też i inne wyjaśnienia, z których przedstawimy sześć wyróżniających się grup problemów:
Jezus był prorokiem. Opis Jego postaci i nauczania został przerobiony na potrzeby polityczne ówczesnych władców. W tym celu dokonano wyboru czterech spośród ponad osiemdziesięciu znanych wówczas ewangelii, zakazując powielania pozostałych, a w ostateczności doprowadzając do ich całkowitego zniszczenia;
Jezus istniał, ale nie umarł na krzyżu. Podstawą tej tezy jest założenie, że martwe ciało nie krwawi i tym samym nie mogło ciało Jezusa zostawić takich śladów, jakie przedstawia np. Całun Turyński. Serce Jezusa biło jeszcze, gdy został On zdjęty z krzyża;
Jezus był członkiem lub nawet przywódcą sekty esseńczyków, albowiem podobieństwo Jego nauczania i nauki sekty są ze sobą zbieżne. Sekta ta miała długie i bogate tradycje. Zaistniała niedługo po powstaniu Machabejczyków, a w czasach Jezusa była już silną i dobrze zorganizowaną strukturą. Jej ówczesna siła stała się też przyczyną zguby. Słabnący w związku z sytuacją polityczną judaizm rabiniczny musiał w efekcie wystąpić przeciwko przywódcom i członkom sekty jako bluźniercom. Dalszy rozwój sekty uniemożliwiło wygnanie Żydów z Palestyny po zburzeniu świątyni jerozolimskiej, co doprowadziło do jej zupełnej marginalizacji. Warto dodać, że znaleziska w Qumran nie potwierdzają bezpośrednio tej tezy;
Jezus był religijnym fanatykiem, co było wynikiem Jego zaburzeń psychicznych. Jedni uważają, że był On szamanem – ekstatykiem, inni że był szaleńcem, paranoikiem na tle religijnym. Znane są poważne prace naukowe udowadniające chorobowy charakter odmiennych zachowań Jezusa. Miał on miewać halucynacje, które wskazywałyby na duże urojenia, które nieustannie się potęgowały. Pisano: „Wszystko, co wiemy o Jezusie, pasuje tak doskonale do klinicznego obrazu paranoi, że jest wprost trudne do pomyślenia, że ludzie mogliby kwestionować dokładność tej diagnozy";
Jezus był przywódcą ruchu politycznego, buntu przeciwko okupacji Palestyny przez Rzym, dążącym do wzniecenia powstania narodowego przeciwko okupantom;
Są też zwolennicy łączenia postaci Jezusa z hipotezą o istnieniu cywilizacji pozaziemskich.
Podobnie jest z oceną Ewangelii. Albo uważa się je za dokument autentyczny, natchniony Duchem Świętym przez Boga, albo za parafrazę innych pism, w tym staroegipskich, starożydowskich, greckich /zwłaszcza z zakresu mitologii/, jak i ludów zamieszkujących sąsiednie ziemie. Żywa jest też teoria, że Ewangelii nie należy traktować dosłownie ani jako dokumentu historycznego, ani jako dosłownego opisu misji i nauki Jezusa. Należy szukać w niej tajemniczego przekazu za pomocą analizy symboli.
Próbowaliśmy ustalić historyczność Jezusa, jest to jednak zadanie niewykonalne. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ktoś ponownie zechciał powtórzyć ten eksperyment, tak jak to już po wielokroć czyniono w minionych dziesięcioleciach. Mieliśmy i mamy do czynienia z zagadką. Jezus pozostaje nieznany także dlatego, że tak był przedstawiany przez Kościół od dwóch tysięcy lat. W Ewangeliach, tych czterech najważniejszych, znaleźliśmy sporo niedokładności, nieścisłości i kłamstw wreszcie. Musimy sami sobie odpowiedzieć, dlaczego tak jest? Czy winna jest tylko zwykła ludzka ułomna pamięć i niefrasobliwość, z jaką w dawnych czasach przekazywano relację o zdarzeniach, faktach wreszcie, ubarwiając je legendami po to, aby mogły zakorzenić się w tradycji? Ktoś, kto uważnie czyta Ewangelię i inne pisma Nowego Testamentu, może mieć wrażenie, że opowiadają one nie o jednym, nie o dwóch, ale o trzech Jezusach. Chrześcijaństwo zadziwiająco jest podobne do wielu kultów starożytnego Bliskiego Wschodu, zwłaszcza kultów płodności. Ma też niewiele wspólnego z Jezusem, Jego wierzeniami i praktykami, gdy przyjmiemy, że On faktycznie istniał. Jest ono w większej części tworem nauk Św. Pawła; a czy przez to chrześcijaństwo żyje w niezgodzie z planem Jezusa – Bóg jeden wie. Jest chrześcijaństwo kompilacją semickich tradycji religijnych i idei hellenistycznych, a także pogańskich mitów i legend utrwalonych w języku greckim (wówczas powszechnie używanym) po to, aby mogło być propagowane w świecie hellenistycznym.
Chrześcijaństwo nie jest oczywiście historią, ale religią. Treści wiary, sedno religii są niepodważalne. Nie mogą być nawet poddawane pod dyskusję. Dla każdego wierzącego jego wiara jest czymś immanentnie indywidualnym, co nie może być poddawane ocenie innych. Wiara jest wartością nieracjonalną. Historia natomiast jest w końcu tylko opisem wydarzeń. Ale czy traci ona na wartości, czy ma jakiekolwiek znaczenie w obliczu wiary? Nie! Każda z nich musi być wierna samej sobie, ale wzajemnie nie mogą się wykluczać, gdyż religia byłaby wtedy zwykłą legendą, zabobonem, mitem.
Historia posługuje się językiem nauki, czystego, racjonalnego umysłu. Religia natomiast językiem intuicyjnej wyobraźni, językiem duszy i serca. Nie da się ich obu połączyć w jedno.
Na końcu pozostaje pytanie: Czy odkrycie prawdy historycznej na temat Jezusa w jakikolwiek sposób dyskredytuje chrześcijaństwo jako religię? Jeżeli wiara jest w swej istocie historią, to tak, ale nie, jeśli jest czymś innym! Obie te dziedziny nie mogą jednak być ze sobą w konflikcie. Muszą się wzajemnie wypełniać, uzupełniać. Jeżeli tak nie jest, to jedna z nich przegra, zniknie.