38511.fb2 Karniej-szczuro?ap - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Karniej-szczuro?ap - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

My, dzieci, gotowi byliśmy biec za nim choćby na kraj świata. Wpadaliśmy w zachwyt, gdy na naszej ulicy pojawiał się wysoki chudzielec, który przeraźliwie wołał: "Myyy-szy! Pacuuuki! Szczuu-ryyy!" To było nawet ciekawsze niż szlifierz.

Twarz miał wychudłą i podłużną, na jego wargach zawsze gościł jakby jakiś zjadliwy, a jednocześnie tajemniczy uśmieszek. Pachniał także inaczej, niż zwykli ludzie: kojarzył się ten zapach z jakimś kamienistym miejscem, porośniętym chwastami. Torba na plecach, w ręku długi i mocny kij, kurta i spodnie całe w kolorowych łatach.

Zbliżał się do pierwszej lepszej chaty, wołał, kiedy zaś w otwartym oknie pokazywała się twarz gospodyni, nieoczekiwanie zapytywał:

- Czy ty wierzysz, gosposiu, w Trójcę Świętą?

Oszołomiona takim pytaniem gospodyni kiwała głową potakująco.

- A więc... - ciągnął szczurołap - w takim razie wiesz także, że Pan Bóg w nieprzebranym swoim miłosierdziu zesłał człowiekowi, żeby się nie nudził, myszy i szczury.

Gosposia, nieoczekiwanie zaatakowana, wreszcie przytomniała:

- Nie wierzę ja w Świętą Trójcę i odczep się ode mnie, ty, pstra ropucho!

Człowiek spokojnie ruszał dalej. Odzywał się dopiero, gdy już go zbytnio zwymyślano:

- Słyszycie ją, jak skrzeczy! Pewnie już trzeciego męża wpędzasz do grobu, żeby tak diabli z tobą tańcowali!

Gdy jednak zapraszano do chałupy - robiło się ciekawie. Szczurołap oglądał wszystkie dziury i szpary, uśmiechał się, wyciągał z torby rózeczkę i układał ją na dłoni. Potem coś długo mamrotał, aż rózeczka obracała się swoim końcem w kierunku jednej z dziur:

- Widzisz, babo, gdzie one siedzą?!

Uklękał i znów mamrotał:

- Jest na morzu wyspa, na tej wyspie leży złota kijanka, na tej kijance do prania szczury urządzają wesele. Car pacuków zwyciężył cara szczurów, a ja, sługa boży, pokonam i jednych, i drugich. Carze pacuków, stary i niechrzczony, ciemny, wyjdź ze swojego złotego gniazda na mchy, na błota, na grzęzawiska, na spleśniałe poduszki. Tam się rozkładaj, na kawałki rozpadaj, a tego domu nie ruszaj! Zamykam ciebie na klucz. Amen!

A następnie prosił, żeby gospodyni zostawiła go w chałupie samego. Siadał, wychodził i, w przewidzianej przez siebie chwili, wybijał w podmurówce od strony pieca głęboki dół i nalewał do niego wody. Było to niezwykłe, ale naprawdę szczury opuszczały chatę i nazajutrz z rana można było je widzieć martwe w wodzie.

Wydawało się nam, że wszystko potrafi. W owym czasie ojciec kupił mi tamtą znaną książkę o fleciście z miasta Hameln, który wyprowadził swoim graniem wszystkie szczury, a następnie, gdy mu za to nie zapłacono, oczarował głosem fletu wszystkie dzieci i zaprowadził je do jaskini w pobliżu miasta. Właśnie takim wydawał się nam i nasz szczurołap: niszczy szczury, również ma kraciastą, połataną kurtkę i wszystkie dzieci hurmą chodzą za nim.

W rzeczywistości był to człowiek zasługujący na współczucie, gdyż nic więcej ponadto nie wiedział i nie umiał. Wydrwiwano go i nie było w tym nic dziwnego. Lubiły go tylko dzieci, które zawsze przepadały za tym, co nie przypomina zwyczajnego życia.

Dobrze pamiętam, że sam marzyłem o pstrej kurtce, chciałem mruczeć jakieś niezrozumiałe słowa, niepodobne do zwykłych, takich, jak "chleb", "buciki".

Mój ojciec, gdy mu to wyznałem, z trwogą patrzył na mnie, marzącego o niebieskich migdałach, a pewnego razu wprawił mnie w zdumienie.

Kiedy zdarzyło się, że szczurołap wstąpił do nas i zaczął mamlać swoje dziwne zaklęcia, a potem poprosił, żebyśmy na chwilę wyszli ojciec nagle uśmiechnął się i powiedział:

- Wstydu nie masz, Karnieju, żeby tak oszukiwać ludzi! Przecież ja wiem dobrze, co ty będziesz robił i nawet wiem, że sam w te swoje zaklęcia nie wierzysz.

Szczurołap opuścił nisko oczy.

- Co też pan, gospodarzu - zaklęcia przynoszą korzyść. Kiedy zostawicie mnie samego, będę jeszcze silniej zaklinać.

- Nie oszukuj nas - z przekonaniem odparł ojciec. - Ty po prostu nawtykasz do mysich dziur trawy-ostrzenia.

- Jakiej takiej trawy? - Karniej był zdenerwowany.

- A takiej... kwiatki ma brudnoczerwone, liście miękko owłosione, rośnie przy drogach i na pagórkach, puszysta taka.

Wtedy szczurołap zaczął mrugać oczami.

- Zlitujcie się, gospodarzu... Nie zdradzajcie biednego człowieka... Jak wszyscy będą o tym wiedzieć, to z czego ja żyć będę?!

Ojciec, który dobrze rozumiał życie i niedolę, machnął tylko ręką:

- Nie bój się, Karnieju. Zrozumiałe, że nikomu o tym nie powiem... Żyj sobie... Cóż to, ja jestem jakimś...

Rumieńce pojawiły się na twarzy Karnieja.

- Niech tobie Bóg błogosławi!

Brakowało tylko słowa "gospodarzu".

Ojciec zaś pokazał mi tę roślinę o lancowatych, puszystych liściach i miotełkowatym wierzchołku źdźbła. "Dawno wiedziałem, że to silna trucizna. A ty mówisz "tajemnica", "czary". "Ach!"

Od tego jednak czasu szczurołap spoglądał na ojca z niejaką obawą.

I dalej wędrował po naszym cichym miasteczku: mało dostrzegalny, nie przystosowany do życia człowiek, straszliwy wróg szczurów, który poza tym nie skrzywdziłby nawet muchy.

W małych miasteczkach prawdopodobnie aż do drugiego przyjścia Mesjasza na ziemię będą zawsze krążyć plotki. Jedna z takich plotek związała szczurołapa z imieniem wdowy Stuczeuskiej, która mieszkała na odludziu, w pobliżu Starych Wałów, oraz z jej synem, wysokim i chudym chłopcem.

Co w tym mogło być z prawdy? Myślę, że nic, choć chłopak, jak utrzymywały plotkary, był podobny do Karnieja. Rzadko się zdarzało, żeby plotki przynosiły jakiś pożytek. Ten jednak wypadek stanowił wyjątek. Pogaduszki przy studni doszły do Karnieja i ten zaczął spoglądać na chłopca ze szczególną sympatią, która wciąż wzrastała. Takie słuchy, cokolwiek by o nich nie powiedzieć, miłe są uszom samotnego mężczyzny, który czeka na starość, a w dodatku zyskał sobie opinię dziwaka.

Chłopak właśnie skończył szkołę. Niełatwe było życie w chałupie wdowy. Wszyscy byli przekonani, że Janka Stuczeuski będzie musiał zabrać się do pracy. Ale oto zaszło coś nieoczekiwanego: chłopak zdał do instytutu, zaś szczurołap zamieszkał u wdowy. Jak dowiedziano się później, szczurołap krążył przez kilka dni wokoło zaniedbanej chałupy w zarośniętym sadzie, przy spotkaniach usiłował coś powiedzieć, jednak dopiero pewnego wieczoru wstąpił do gospodyni i z właściwym sobie głupkowato-chytrym uśmieszkiem powiedział:

- Proszę mi wybaczyć to, co powiem. Ale wydaje mnie się, że chłopca trzeba dalej uczyć. Ma głowę! Wiecie dobrze, gospodyni, że chodzą po miasteczku słuchy, które nie ja wywołałem. Ot, babskie gadanie, ale gąb im ręką nie pozatykasz. A ja jakoś polubiłem chłopca. Niech zdaje egzaminy, chciałoby się, żeby został inżynierem... Stypendyja, jak mówią, niewielka, ale niech uczy się bez kłopotów. Pytacie, gospodyni, czemu ja tak chcę? Och, nie miałem ja dzieci i już pewnikiem nie będę ich mieć... A chłopiec, widzicie, ma moje oczy... I nos podobny do mojego. Mógłby naprawdę być moim. A jeżeli o tym już mówią, to niechaj nie mówią na próżno. Ja mam trochę grosza, bo ja jestem chytry. I będzie mi bardzo dobrze, jeżeli pozwolisz mi, gospodyni, zamieszkać w tej waszej łaźni w sadzie.

Nie wiem, jak zdołał ją przekonać. Ale rzeczywiście zamieszkał w łaźni, ukrytej wśród czarnych bzów i kruszyny. Jesienią zaś przeniósł się do chaty, serca bowiem kobiety miewają litościwe, niektórym nawet się zdaje, że to jest w mich najwartościowsze.

Opierała go, karmiła, cerowała mu skarpety. Pewnego razu kupiła mu nawet garnitur, ale Karniej posłał go chłopcu-"synowi" - sam zaś, uparty jak wół chodził w tym samym kraciastym, połatanym ubiorze. Gdy go nagabywano, czemu to, mając pieniądze, chodzi taki zaniedbany - milczał, pewnego jednak razu powiedział do mego ojca:

- Teraz to nie takie czasy, jak wtedy, kiedy byłem chłopcem. Nie chcę, żeby Janka miał takie życie, jakie miałem ja. Żyliśmy biednie, moja matka jak i jego była wdową. Dlatego pewnie i jestem taki słabosilny, chudy, upijam się jednym kieliszkiem. Dlatego pewnie i jestem taki durnowaty. Głowa nie pracuje należycie. Nie rozumiem czasem najprostszych rzeczy. Ale mam serce i też chcę być człowiekiem. To pewnie bardzo przyjemnie - siedzieć z żonką pod gruszą i popijać herbatę... My, dzieci, nawet portek dobrych, jak u innych we wsi, nie mieliśmy. Pewnego razu całej naszej czwórce matka zrobiła portki ze swojej starej spódnicy. Byłem najmłodszy, moje były najciaśniejsze, ale za to porcięta z prawdziwego fabrycznego materiału! A była to Wielkanoc. Poszliśmy, wszystkie dzieci, bawić się. Wymyśliliśmy taką zabawę: kto prędzej przelezie przez ogrodzenie, ten otrzyma kraszankę. Kur, co prawda, także nie mieliśmy, ale dobrze skakałem, więc chciało mi się tej kraszanki. Przeskoczyłem i z rozpędu aż przysiadłem. Patrzę: pękły na kolanach, rozdarły się między nogami, wypadło, że mam dwie pary portek: po jednej nogawce na każdej nodze, bo one i z tyłu też pękły!

Zszyć nie można, bo święta. Całą Wielkanoc przesiedziałem w chacie i tylko gorzko płakałem. Nie daj Boże, gdy dzieciom czegoś braknie.

Znowu uśmiechnął się niby to głupkowato:

- No i wygrałem kraszankę, brązową, z łusek cebuli wyjętą.

Przez wszystkie lata przed wojną Karniej był zapobiegliwy i pracowity jak pszczółka. Za dnia łaził po chałupach, wieczorami wychodził z rydlówką do sadu swojej wdowy. Skończył szalowanie chałupy, pokrył ją nowymi gontami, dobudował werandę, w zaroślach zbudował altankę i nawet jej słupki "ozdobił" dość nieprzyzwoitymi rzeźbami. Zdobył gdzieś szlachetne szczepy dla jabłonek. Kiedy go zapytywano, po co mu to wszystko, zawsze jednakowo odpowiadał:

- Tam on będzie mógł spać w lecie... A tutaj pić herbatę... Bardzo to zdrowe dla młodych ludzi, kiedy piją herbatę na wolnym powietrzu... A czy wy myślicie, że papierówki nie dodają młodym zdrowia? Jeszcze jak!

W jego ubogim umyśle szczęście utożsamiło się przede wszystkim z popijaniem herbaty pod drzewem. Na dodatek z konfiturą!