38525.fb2 Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Wizyta u dentystki

Późną jesienią miałam sen, że na Ziemi nastąpił kataklizm. W jego efekcie został mi jeden ząb i ten ząb zaczął mnie boleć. Nie to było najgorsze. Na Ziemi pozostał również tylko jeden dentysta – była żona Pedra. Jest z zawodu stomatologiem. Nastrój ze snu gnębił mnie na jawie, gdyśmy jechały z Gośką do tej kobiety.

Odbębniłam cztery lekcje, około pierwszej dotarłyśmy na miejsce. Zaciszna uliczka willowa, domy w bezlistnych ogrodach, półkoliste ściany frontowe z tarasami i w tych ścianach półkoliste okna, a wszystko przyprószył śnieg, żeby wyglądało cudnie jak u Disneya. Dom znalazłyśmy bez trudu, przy furtce wisiała tabliczka, że dentysta i że godziny te i te. Na tym nasze wielkie sukcesy się skończyły. Następne były mniejsze. Na przykład Gośka musiała skorzystać z toalety i choć nie trafiła na nią w promieniu kilometra, poradziła sobie. Ja zaś wyskoczyłam po hamburgery, bo zgłodniałyśmy, i nie dopytałam się o budkę z czymś jadalnym – ale przyniosłam pół kilo marchwi z warzywniaka. Obmyłyśmy ją śniegiem i chrupałyśmy w zadumie w samochodzie. Lodowata, aż zęby cierpły. Jakby ta wiedźma wabiła nas na swój fotel tortur. Na bocznej ulicy ruch był żaden, zwłaszcza u niej. Godziny przyjęć dotyczyły innego dnia tygodnia.

– Chyba nie ma jej w domu – powiedziała Gośka.

– Chyba jest – powiedziałam ja.

Na tej wymianie zdań zeszła nam kolejna godzina.

Mogłyśmy się niczego nie doczekać. Ale mogłyśmy doczekać się czegoś, o czym nam się nie śniło. Pedra wychodzącego z podniesionym kołnierzem i opuszczonym rondem kapelusza, powiedzmy. Tkwiłyśmy w samochodzie z widokiem na podejrzany dom niczym para policjantów z kryminalnego filmu. Tyle że oni jedzą hamburgery i piją kawę ze styropianowych kubków, a nie przegryzają surowymi marchewkami. Chyba że to kreskówka o króliku Bugsie. Proszę bardzo, mogłam być królikiem Bugsem, byle z tamtą w zasięgu wzroku. Sami wiecie, czego można się spodziewać po byłej żonie. To zgorzkniała, sfrustrowana baba, której nie tylko życie się rozsypało. Rozsypały się jej marzenia. Kiedy walą ci się na głowę rozkoszne bobaski, których już nie ma z kim począć, planowane we dwoje wojaże, które trzeba wykreślić z grafiku, pogodna jesień życia pod wspólnym pledem w kratkę – to boli. Potem była żona łapie nowego męża, ale tych samych marzeń nie złapie. Więc to wciąż boli. Jak tu się dziwić takiej, że jest zdolna popełnić czyn przerażający? Wyrwać komuś ząb albo co.

– Myśl, myśl – odezwała się Gośka. – Nie zabrałam z domu piżamy.

– Nie pójdziesz spać o czwartej w południe. Też możesz ruszyć głową.

– Tobie łatwiej się wczuć. Sama jesteś byłą żoną. Teoretycznie miała rację, ale najlepszych przyjaciółek nie ma się od teorii, tylko od praktyki. Jak można w praktyce porównać mnie i tamtą? Owszem, byłe są różne, zgorzkniałe i radosne, białe, czarne i mulatki, w pantoflach i boso. Ale co to za wiekopomne spostrzeżenie?! Gdybym tak to ujęła w książce, każda Żyrafa wygarnęłaby mi banalność. Dlatego nie skomentowałam. Swędziało mnie wszędzie i motylki fruwały mi w żołądku. Tam przenosi się moje serce, kiedy jestem porzucona. Mimo że nikt nie przechodził, uliczka wydawała mi się najniebezpieczniejsza pod słońcem.

– Masz pistolet?

– Nie myśl o głupstwach – obruszyła się Gośka. – Mało ci kłopotów?

Nie o tym myślałam, ale teraz pomyślałam. Tylko że to na nic. Mogła być uzbrojona najwyżej w ten swój stary pistolet. Zapukam do byłej z gazowym, była mi otworzy, ja strzelę, była zacznie łzawić, rzygać i chodzić po ścianach. Chryste, to ma być dramat o głębszym wydźwięku? Gdyby Gośka dysponowała pistoletem na ostre naboje, strzeliłabym niebanalnie. Huk, krew, tragedia, istny Szekspir. Żaden krytyk nie mógłby się przyczepić, gdybym wydała po ciężkich przejściach drugą książkę o miłości do Pedra.

– Nie bój się. Przecież nawet porządnego sztyletu nie masz -westchnęłam.

– Mam. Zawsze noszę przy sobie. I dwa granaty. Popatrzyłam na nią z wyrzutem. Uśmiechnęła się przepraszająco, że niby żart.

– Zadzwonisz do niej – zadecydowałam.

– Ja? Dlaczego?

– Mój głos raz w życiu słyszała. A nuż pamięta?

– Ale dlaczego w ogóle mamy do niej dzwonić?

– Tak się robi – zapewniłam. – Widziałam film. Oparty na faktach.

– Ja też widziałam film oparty na faktach, że faceta porwali Marsjanie – przerwała mi Gośka. – I wszczepili mu radio do głowy. Grało rock and rolla.

– Mój był według prawdziwych akt policyjnych – zapewniłam. – Detektyw zadzwonił do mordercy żony, zmienionym głosem zapytał: „Gdzie schowałeś zwłoki?". On się pogubił z zaskoczenia i wpadli na trop. Zapytasz ją: „Gdzie Pedro?" Nie, nie! Ona nie wie, że Pedra nazywam Pedrem. „Gdzie Roman", zapytasz.

– Zmienionym głosem?

– Jak chcesz. Możesz zmienionym.

– Wolę własnym – postanowiła Gośka. – Ale nie zadzwonię. To idiotyczne.

Zadzwoniła. Nie miała lepszej przyjaciółki ode mnie. Tylko nie nadawała się do swojej roli. Kiedy w komórce odezwał się damski głos, zapytała, gdzie jest pochowany Pedro. Mnie powtórzyła, że pani doktor nie przyjmuje. Powiedziałam ze złością, żeby zadzwoniła jeszcze raz i nie rozmawiała z gosposią, tylko poprosiła byłą do telefonu. I żeby nauczyła się pytania. Za drugim razem gosposia nie dopuściła jej do słowa. Gośka zdążyła odpowiedzieć „wzajemnie". Na życzenia wesołych świąt. Pani doktor nie przyjmuje, może nas zapisać najwcześniej na marzec. Chyba gdybyśmy były z bólem.

Otworzyłam drzwi samochodu i kiwnęłam na Gośkę.

– Jasne, że z bólem – powiedziałam. – Jeszcze z jakim! Idziemy.

Gosposia nie protestowała, bo ledwie zobaczyłam szparę w drzwiach, uprzedziłam ją:

– Z bólem. Strasznym. Cała szczęka nas boli.

Zaraz w holu wpadłyśmy na byłą uszykowaną do wyjścia. Prawdopodobnie na bal u prezydentowej Kwaśniewskiej. Bo do sklepu po bułki chyba się tak nie wybierała. Białe futro na grzbiecie, nie mam pojęcia, czy z fok, czy z gronostajów, czy ze srebrnych lisów, bo jeszcze na dole postrzępione w ogony. Widziałam podobne raz w życiu – na dokumentalnym filmie o Marlenie Dietrich. Z tego okresu, kiedy prawdziwe były już w niej tylko brylanty. Nawet Gośka otworzyła usta ze zdumienia na widok byłej. Spojrzała na mnie w niemym podziwie. Dopiero doceniła, że Pedro wybrał mnie, kiedy mógł wybrać takie futro. Mimo że jego wybór był już chwilowo nieaktualny.

Była dała się uprosić, wprowadziła mnie do gabinetu. Tam przebrała się w biały kitel, w którym, niestety, nie wyglądała mniej seksownie. Spytałam ostrożnie, czy mnie pamięta?

– Kiedy pani była ostatnio? – odpowiedziała pytaniem i już wiedziałam, że los gra w mojej drużynie.

Jestem zbyt drobną płotką, żeby pamiętała. Usiadłam na fotelu dentystycznym, bo nie dało się z nią zamienić słowa, stojąc. Nie umiała rozmawiać z kimś, komu nie zagląda w usta. Ale nie pozwoliłam sobie wetknąć między zęby szpikulca od dłubania w plombach.

– Zęby mam zdrowe – uprzedziłam. – Jestem w sprawie siostry.

– Jak to siostry? Twierdziła pani, że z bólem.

– Z bólem… ponieważ siostra umarła – wytłumaczyłam. -Przed śmiercią prosiła, żebym się z panią doktor skontaktowała. Pamiętają pani? Taka… Żyrafa w czerwonej sukni. Młoda. To był wypadek na szczęś… niestety.

Mogłabym opowiadać i opowiadać o zgonie Żyrafy, ale pod wężowym wzrokiem byłej plątał mi się język. Opis nie zrobił na niej wrażenia. Czyżby jednak nie należała do spisku? Może powinnam zmienić taktykę? I tak improwizuję.

– Byłoby to medyczną sensacją, gdyby siostrę nadal bolały zęby po śmierci – orzekła zgryźliwie.

– Tak nie powiedziałam. Siostra czuje się po śmierci bardzo dobrze. To ja jestem u pani z bólem. Ale nie zęba, tylko po śmierci siostry. Boli mnie, że odeszła!

– Nie znam pani siostry, to pomyłka. Musiała leczyć się u kogo innego.

Lekarze mają fioła z patrzeniem na ludzi poprzez pryzmat chorób. Mój ojciec to samo. „Ach, Kubiak – mówi. – Dyskopatia, trzeba tak było od razu. Wiem, który. Ma żonę z nerwicą żołądka". Czy pacjentka powie o ginekologu: „Ach, Papużek, wiem który, ten szpakowaty zespół napięć"? Albo: „Ta gadatliwa trójeczka do ekstrakcji" o dentystce?

– Moja siostra była kochanką pani byłego męża! – zawzięłam się wbrew sobie, żeby doceniła powagę sytuacji.

Odłożyła dłutko delikatnie, jakby było z kruchego szkła, popatrzyła na mnie wzrokiem kobry królewskiej.

– Co pani powie? No i?

– Muszę mu przekazać ostatnie życzenie mojej siostry. Chodzi o wybór modlitwy nad grobem, kiedy ją odwiedzi.

– Wzruszające. No i?

– No i chcę, żeby mi pani powiedziała, gdzie go znaleźć – wyjaśniłam wprost.

– Nie utrzymuję kontaktów z moim byłym mężem. Musi pani zasięgnąć informacji gdzie indziej.

– Powie mi pani, gdzie indziej?

– Nie mam zamiaru. Pani wtargnęła do mojego domu podstępem. Do widzenia.

Na zapleczu zadzwonił telefon. Kobra królewska przesuwała się w stronę drzwi jak żółw, czekając, aż wyjdę z gabinetu. Udawała, że zdejmowanie kitla ją tak spowalnia.

– Nie wtargnęłam! Zapłacę pani za wizytę – powiadomiłam z godnością.

– Obejdzie się. Do widzenia. Telefon dzwonił i dzwonił.

– Zostawię pani pieniądze na szafce. Pięćdziesiąt wystarczy za nic? – zapytałam ironicznie i ruszyłam pewnym krokiem ku drzwiom. – Zegnam!

Była dała się nabrać. Powiedziała, że nie życzy sobie ode mnie pieniędzy i dumnie przyspieszyła. Z ręką na klamce usłyszałam, jak podnosi słuchawkę, odzywa się. Mówi gosposi, że dobrze i żeby przełączyła. Rozmawiała z Kamilą. Nie usłyszałam o czym, ponieważ krew waliła mi w skroniach.

Kiedy wyszła z zaplecza, nadal przebywałam nieprawnie w gabinecie. Stałam obok fotela dentystycznego z wiertłem w garści. W oczach miałam zimną śmierć od blasku włączonej lampy zabiegowej. Wszystko jak należy, tylko zamiast pacjenta na fotelu spoczywało białe futro z ogonami.

Twarz byłej zbielała do tego samego odcienia.

– Boże, co pani robi?! Wie pani, ile to kosztuje?

– Nie – przyznałam się szczerze. – Wiem, ile będzie kosztowało za chwilę. Niewiele.

Przydepnęłam nogą pedał obok fotela. Wiertarka zawyła. Zbliżyłam ją do futra, aż w tym miejscu nastroszyły się włoski od podmuchu.

– Dzwonię na policję! – zagroziła kobra.

– Zanim przyjadą, futro będzie w takim stanie, że go nie kupią. Zdaje się, że mówiłam bez sensu, ale to dobrze. Wypadałam na twardziela. Albo też motylki z mojego brzucha wypadały na twardziela, bo prawdopodobnie miały swój udział w moim gadaniu.

– Czego ty chcesz ode mnie, dziewczyno?.- histerycznie przeszła do konkretów była. – Nie szalej!

Chciałam Pedra. Aktualnego adresu Pedra. Wieści o losie Pedra. Czegokolwiek. Moja wspólniczka wiertarka wyła z tęsknoty za Pedrem.

Były mieszka z jakąś polonistką, wyjaśniła mi kobra. Tak jej się zdaje. Może już nie mieszka, ona nie wie, czy to coś poważnego między nimi. I żebym wyłączyła wiertarkę, bo więcej nic nie powie! I więcej nie wie. A ja pożałuję tego, co robię. Rozpatrzyłam w duchu za i przeciw i nie wyłączyłam wiertarki. Wtedy była przypomniała sobie, że rozmawiała tydzień temu z Romanem. Dzwonił. Pytał, czy ona zna nowy adres jego narzeczonej. Co za narzeczonej? Polonistki? Polonistka się nie przeprowadzała, wiedziałabym o tym!

– Mówiłam pani, że nie chodzi o polonistkę. Moim zdaniem ona jest epizodem w życiu Romana. Prędzej czy później ją…

Co za wredzizna! Nie doczekałam do końca zdania. Byłam pewna, że jego koniec mnie nie interesuje. Wkurza mnie! Nie, nie miałabym serca, żeby wyborować dziurkę w takim pięknym futrze. Wszystko jedno, do kogo należy. Znacznie rozsądniej byłoby wyborować dziurkę w samej dentystce. Zorientowałam się jednak, że nie starczy mi na to kabla.

Późno się zorientowałam. Kiedy już skoczyłam ku byłej, z uporem zamierzającej dokończyć to nieszczęsne zdanie. Poczułam szarpnięcie, wizg ucichł, a mnie pod nogami zaplątał się wyrwany przewód od wiertła.

Dentystka wrzasnęła, jakby kabla starczyło. Z poczekalni wpadła wystraszona Gośka. Gdy chodzi o interesy, podejmuje decyzje błyskawicznie. Ma to po Bernim.

– Spokojnie! Wyrównam pani straty! Nie ma o czym mówić! – zapewniła, wyplątując mnie z tego, co pozostało po wiertarce.

A potem wyprowadziła mnie na świeże powietrze jak niedotlenioną.

– Nie życzę sobie, żebyś za mnie płaciła! – wygarnęłam jej, gdyśmy siedziały już w samochodzie. – Kto zaczął? Czy to ja przyszłam do niej z wiertłem? Zraniona kobieta jest groźniejsza od lwicy. Jestem zranioną kobietą!

– Póki co jesteś pieprzniętą kobietą – wyjaśniła mi Gośka. -Ani myślę płacić, udzielę ci pożyczki. Nieoprocentowanej. Żebyś wiedziała, że doceniam cię w roli lwicy. Bądź rozsądna, Do. Myśmy z Bernim chcieli kupić do ogrodu stado górskich goryli, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić finansowo. Zastanów się, czy stać cię na utrzymywanie lwicy.

Zastanowiłam się. Wyszło mi, że mnie nie stać.

– Nie pouczaj mnie, co mam robić – powiedziałam. – Kto w czasie kłótni z Bernim rozbił saski kredens za kupę szmalu?

– Sewrski – poprawiła mnie Gośka.

– Co za różnica?

– Sewrski był porcelanowy serwis, nie żaden durny kredens. Poza tym Berni nie miał racji! Jakbyś nie wiedziała!

– Co za różnica – uparłam się. – Kredens był saski, serwis stał na kredensie. Głupia drobiazgowość! Patrz, jak jedziesz.

– Co ci się nie podoba w mojej jeździe?

– To że pouczasz mnie, jak mam postępować z żoną. To twoja była czy moja?

Samochodowe światła mnożyły się w ciemnościach. Uświadomiłam sobie, że dojeżdżamy – minęłyśmy już most przed skarpą, za kwadrans będziemy w mieście. I co ze sobą pocznę do rana? Bo rano mogę się zastanawiać, co ze sobą pocznę przez resztę dnia. Ale do rana? Upiję się, poderwę najbliższego faceta w pubie, a potem pozostanie mi nadzieja, że on jest seryjnym mordercą.

Chryste, dlaczego zrobiłam z siebie taką idiotkę. Kto by pomyślał, że tak trudno zachować zdrowe zmysły przy byłej żonie faceta. Nigdy więcej, przyrzekam! Odtąd będę szukać Pedra rozsądnie. Bardzo rozsądnie. Najrozsądniej jak można. Dość kompromitowania się. Będę subtelna i roztropna. Dopiero jak go znajdę – zobaczę.

Popatrzyłam na Gośkę przez łzy. Jej oczy też szkliły się w światłach samochodów.

– To niechcący, Gośka – przyznałam się. – Zapomniałam, że trzymam to głupie wiertło. Po coś od razu wparowała?!

– Akurat wiertło nie było takie głupie. Nie rozumiem, jak można zapomnieć, że coś się robi – odpowiedziała Gośka naburmuszonym głosem.

Chwilę pomilczałyśmy, ale nigdy nie umiałyśmy z Gośką gniewać się długo na siebie. Ja zerknęłam spod oka na nią, ona zerknęła na mnie i padłyśmy w swoje ramiona z wybaczającym westchnieniem.

W tej samej chwili Gośka przypomniała sobie, że prowadzi i wyprzedza ciężarówkę pędzącą z rozłopotaną plandeką. Ale to już nic nie pomogło. W kabinie zrobiło się widno jak w dzień, poczułam, że samochód unosi się jak dziób startującego samolotu, jednocześnie jakaś siła ściągała mnie na dół, jakbyśmy w trakcie startu lądowały. Przed oczami zrobiło mi się czarno. Właściwie biało. Samonadmuchująca się poduszka wbiła mnie w fotel.