38525.fb2 Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Grudniowy świt

Telefon złapał Berniego w drodze na Ukrainę, pod Czehryń czy inny Ołomuniec, gdzie sprzedawał & kupował śmieci w imieniu firmy Berni-Trash. W środku nocy pędził do Gośki przez stepy niczym Skrzetuski. Nie wiem, jak to zrobił, ale zdążył nas odebrać ze szpitala zaraz po prześwietleniach, opatrunkach, zeznaniach. Miał ekskluzywny terenowy wóz z napędem na cztery koła i bodajże dodatkowo na zapasowe, a znajomości we wszystkich urzędach po wyspę Hokkaido. Połknął Dzikie Pola naraz. Gośka rzuciła mu się w ramiona nie gorzej niż Kurcewi-czówna, choć wyglądała raczej na Bohuna. Opatrzono jej głowę, spomiędzy bandaży sterczał na czubku kozacki osełedec.

– Berni, kochany – wyszeptała przez łzy – skasowałam nasz samochód.

Berni zareagował jak Skrzetuski pod Zbarażem.

– Nic to, turkaweczko – szepnął jej w ucho, przytulając czule do piersi. – Tyś jest cała, niebogo, za to dziękujmy Panience Przenajświętszej! Co tam złom żelazny, co sceptr, co mi wszystkie wonności Arabii!

Nie użył dokładnie takich słów, ale przysięgam wam, że sens był identyczny. Miałam łzy w oczach, widząc ich objętych. Mnie też przytulił, ale wcale nie poczułam się podniesiona na duchu. Pomyślałam, że przytulił mnie z litości, kiedy zorientował się, że nie ma kto mnie przytulić. Poświęcił się, żeby nie było mi smutno. Więc zrobiło mi się podwójnie smutno. Do tego wydało mi się, że przytulił mnie niechętnie. Jakby z odrazą. Rwał mnie bark, ale nie nosiłam na sobie widocznych objawów wypadku -świeżej krwi, wystających z ciała odłamków żelaza, zaropiałych bandaży, nic w tym guście. Nawet bark to był podobno nerwoból, skutek stresu, który minie lada dzień. Dla Berniego musiałam być odpychająca psychologicznie. Jako osoba, która naraża jego żonę i jego dorobek życiowy na śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczerze mówiąc, ani trochę mu się nie dziwiłam. Zrobiło mi się potrójnie smutno, poczwórnie. Gdyby nie to, że ogłupiały mnie zastrzyki przeciwbólowe, rzuciłabym się z okna szpitala i skruszona padła przed Bernim na kolana. W odwrotnej kolejności oczywiście.

Kiedy poszedł dzwonić i załatwiać, Gośka wpadła na pomysł, że będę nocowała u nich. Nie mogę wrócić samotnie na stryszek po traumatycznych przejściach.

– Gośka, tego już Berni nie zniesie – uprzedziłam uczciwie.

Ale środki przeciwbólowe sprawiły, że było mi wszystko jedno i poszłam za nią bez ceregieli. Powinnam posłuchać kobiecej intuicji, która radziła zaszyć się we własnym legowisku jak ranny niedźwiedź. Wystarczy poczytać pożegnalny list Pedra, żebym zapomniała o bolącym barku i pozostałych problemach.

Czy znacie bardziej przygnębiające miejsce niż basen, z którego spuszczono wodę na zimę? Pusty i oblodzony. Taki widok miałam z okien Gośki. Siedzieliśmy we trójkę nad alkoholem, żeby się pozbierać. We czwórkę, licząc dokładnie, tyle że Alf, ich pies, nie pił. Choć był tak samo przygnębiony. Na pewno siedzieliśmy nad dobrym alkoholem, bo Berni ma ambicje bycia koneserem, natomiast Alf wyje, gdy wywącha byle co w kieliszkach. Ale gdyby postawiono przede mną denaturat, nie dosma-kowałabym się różnicy tej nocy. Berni troskliwie wypytywał Gośkę o samopoczucie, od czasu do czasu mnie też, ale w końcu nie wytrzymał napięcia, jakie wiąże się z omijaniem drażliwego tematu. Spytał, jak to się stało.

Gośka wyjaśniła mu, że był ruch. Jak to przed świętami. Wystarczy się zagapić.

– Jechali z przeciwka jak wariaci, a ja wyprzedzałam. Rzuciłam się raptownie w lewo, o, tak – Gośka zademonstrowała raptowny rzut powolnym ruchem, aby nie zakłócić kruchej równowagi w swojej obandażowanej głowie – i pociągnęłam kierownicę do dołu. Dzięki Bogu! Na skarpę. Obróciło nas do góry kołami. Horror!

– Tam jest zakaz wyprzedzania – przypomniał delikatnie Berni.

– Nie widziałam, zasłaniała mi wielka ciężarówka. Wyprzedzałam, przecież mówię.

– I co, nie pamiętałaś, że on tam stoi od lat? Zakaz.

– Jasne, że pamiętałam, Berni. Jeżdżę tamtędy trzy razy w tygodniu. Trudno, żebym nie pamiętała zakazu, zastanów się!

Berni zbladł i nalał tylko sobie, zapominając o obowiązkach gospodarza. Wypił.

– Więc co z tego, że go nie widziałaś? Był tam. Gośka nalała sobie i mnie.

– Kto mnie uczył, Berni, żeby nie jeździć na pamięć? „Co z tego, że wczoraj nie było tu zakazu? Dzisiaj jest! Nie jeździ się na pamięć! Cmentarze pełne są takich, którzy świetnie pamiętali wczorajsze znaki!" Kto tak mówił? Ja czy ty?

– Przecież kompletnie co innego miałem na myśli! – zirytował się Berni.

– Czy to moja wina, że masz na myśli co innego, niż mówisz? Ja mówię to, co myślę. Był znak, ale zza ciężarówki nie widziałam go. Miałam jechać na pamięć?

– Jechała prawidłowo, Berni – poparłam Gośkę. – Nie zmieniaj frontu pod wpływem chwili. Podobno konsekwencja to męska cecha.

Berni nalał tylko Gośce. Najwyraźniej mu się myliło.

– Przykro mi, że was zawiodłem – oświadczył. – Wy za to jesteście w tej chwili stuprocentowo kobiece! Zero logiki! Chodźmy spać. Tak będzie rozsądniej.

– Sam idź spać, Berni! – Gośka nastroszyła kozacki czub. -Życzę ci rozsądnych snów! Ja jestem dziś w takiej formie, w jakiej byłam zawsze!

– To prawda, niestety – zgodził się Berni. – Tyle że dzisiaj z powodu olimpijskiej formy skasowałaś nasz samochód!

– Wiedziałam, że nie wytrzymasz i w końcu się przyssiesz do tego złomu jak pijawka! O co ci chodzi? Nie byłeś ubezpieczony? Byś się wstydził przy Do!

Chętnie przyznałabym rację Berniemu co do snu. Oczy mi się zamykały od zmęczenia i ogłupiających zastrzyków. Ale musiałam wesprzeć Gośkę, nie miałam wyjścia.

– W sumie, Berni, to tylko samochód. Po co sobie skakać do oczu? Już widzę, jakie byś robił Gośce wymówki, gdybyśmy na domiar złego zginęły w tym samochodzie! Mężczyźni i kobiety różnią się w poglądach na świat, ale czy warto się kłócić? Weź pierwszą lepszą książkę psychologiczną i sprawdź. Wy jesteście z Marsa, my jesteśmy…

– Wy jesteście z wariatkowa! – wtrącił mi się gwałtownie Berni.

On, niestety, miał coraz mniej ze Skrzetuskiego, Gośka miała coraz więcej z Bohuna. Zerwała się od stołu, macając przy boku, jakby szukała szabli. Ale tylko rozmasowywała obolałe udo.

– Berni, zachowujesz się jak prostak! Jak śmieciarz bez ogłady!

Czyli że szło już na noże. Kiedy żyli w zgodzie, Berni nazywał się garbage collector, nie śmieciarz. Choć na jedno wychodzi.

Postanowiłam wypowiedzieć Gośce lojalność i iść do łóżka. Byłam półprzytomna. Oni wypracują czułe zawieszenie broni sam na sam. Usłyszawszy, że wychodzę, Gośka przytuliła mnie ze zgrozą w oczach.

– Czyś ty oszalał, Berni?! – wrzasnęła. Też zaliczyła parę zastrzyków, musicie ją zrozumieć. – Wyrzucasz moją przyjaciółkę z mojego domu w środku nocy?!

– Już świta – zauważył Berni przytomnie, choć niepotrzebnie.

– Pokopało cię?! Jak świta, to można wyrzucić człowieka na bruk?!

– Jakiego człowieka? Mówisz o Do?

– Uspokój się, Gosiu, nikt mnie nie wyrzuca – zapewniłam. Chciałam ją pieszczotliwie pogłaskać, ale nie miałam po czym. Wszystko miała obandażowane albo obolałe.

– Słyszałeś, Berni? – wykrztusiła przez łzy. – Słyszałeś, co mówi Do? Jak ci nie wstyd zastanawiać się złośliwie, czy moja przyjaciółka jest człowiekiem?! Mylisz się, Berni! Może ty sam jesteś człowiekiem! Obrażasz nas obie! Słyszałeś, co ci mówi Do? Nie wyrzucasz jej z mojego domu! Wychodzi z własnej woli! Jesteś zbyt żałosny, Berni, żeby wyrzucić którąkolwiek z nas. Ja wychodzę z nią, chyba nie wyobrażałeś sobie, że zostanę z tobą po tym wszystkim?

A tak marzyłam o łóżku Gośki. Mięciutkim, cieplutkim. Nic z tego!

Z trudem udało mi się namówić ją do pozostania. Pod pretekstem karmienia Alfa. Ledwie stała na nogach od nadmiaru wrażeń i coraz gorzej kontaktowała. „Nie próbuj mnie przepraszać!", powiedziała ze złością do wieszaka, o który zaczepiła, odprowadzając mnie do taksówki. Może dobrze się stało, pomyślałam po drodze. Dość namieszałam w życiu Gośki. Na razie będzie jej lepiej z dala ode mnie.

Ledwie zasnęłam, obudził mnie telefon. Dzwonił dobrą godzinę, zanim go odnalazłam z zamkniętymi oczami, potykając się o wszystko. Nawet do łazienki zajrzałam i potknęłam się o sedes, nie mam zielonego pojęcia po co, bo w życiu nie trzymałam telefonu w sedesie. W końcu znalazłam go w torebce. Tam gdzie zawsze. Nigdy bym się nie spodziewała.

Dlaczego nie jestem w szkole?

W pierwszej chwili chciałam odpowiedzieć do słuchawki: „Bo już wyrosłam". Ale olśniło mnie, że to głos dyrektorki, a ja jestem nauczycielką. Pierwszy raz o tym zapomniałam, co bynajmniej nie było przykre. Bardziej mi dokuczało to, co pamiętałam. O jakiejś przeprowadzonej narzeczonej Pedra. O rozbitym samochodzie Gośki. O dyrektorce po drugiej stronie słuchawki. Wytłumaczyłam się w krótkich żołnierskich słowach. Jak kapralowi. Zwolnienie lekarskie. Powypadkowe. Do świątecznych ferii. Ku chwale gimnazjum.

– Boże drogi, aż do świąt? Skąd ja wezmę zastępstwo, pani Dominiko?

– To tylko dwa dni, pani dyrektor.

– Ale już od dzisiaj. Razem prawie trzy. I co ja mam z tym zrobić?

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Nie byłam przygotowana na to pytanie. Przygotowałam się tylko na pytanie, jak się czuję po wypadku.

Dyrektorka zamilkła, po czym roześmiała się nieszczerze.

– Jasnowidzka! Właśnie miałam o to spytać. Jak się pani czuje, pani Dominiko?

– Świetnie – zapewniłam z satysfakcją. – Aż się dziwię, że zabronili mi iść do pracy.

W trakcie tej rozmowy rozwidniło się na dobre i już nie mogłam zasnąć. Co zmrużyłam oczy, w mojej głowie przewracał się z boku na bok wrak Gośkowego samochodu.

Obudził mnie telefon. Wciąż było widno, więc odebrałam z zamkniętymi oczami.

– Tak, pani dyrektor?

– To ja, Gośka. Obudziłam cię?

– Nie – wymamrotałam zgodnie z prawdą. – Ale próbuj. Udało jej się bardzo szybko. Po dwóch zdaniach. Przyjedzie zaraz do mnie, powiedziała. Będziemy razem mieszkać i razem szukać Pedra. Jej życie z Bernim nie ma sensu. Nie znała go ani trochę, okazuje się. Jak mógł tak postąpić? Z jej najlepszą jedyną przyjaciółką z dzieciństwa. Potwór. Odchodzi od niego, wy-szlochała mi w słuchawkę. Przeprasza mnie, nie wie, co w nią wstąpiło. Dlaczego tak się podle zachowała. Dlaczego nie wyrzuciła z domu Berniego, tylko pozwoliła mi odejść. Czy przebaczę jej kiedykolwiek? Czy jeszcze kiedykolwiek będzie mogła przyjechać do mnie? To znaczy zaraz.

– Gośka, możesz, kiedy chcesz – zapewniłam. – Ale to mania. Nic się nie stało, daję ci słowo. Nie czuję się wyrzucona. Bernie nawet przytulił mnie w szpitalu.

– Nie broń go – żachnęła się Gośka. – Nie broń tej bestii. To już postanowione. Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z degeneratem. Przyjmiesz mnie, czy mam brać hotel?

– Przyjedź – zgodziłam się zrezygnowana.

Wyjęłam z pawlacza dodatkową poduszkę i wstawiłam wodę na kawę. Pięknie. Efektem mojej pogoni za Pedrem jest rozbity samochód Gośki i jej rozbite małżeństwo. Jeśli nie liczyć siniaków, pilnika z dedykacją, czterdziestu stopni gorączki, nieopro-centowanej pożyczki na wiertarkę. Powinnam się związać, zakneblować i zamknąć w skrzyni na pościel, zanim Gośka tu dojedzie. Inaczej nie wiadomo, jak skończy moja najlepsza jedyna przyjaciółka.