38525.fb2 Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Liścik od Gośki

Gośka leżała na swoim okrągłym łóżku i kleiła tipsy, wyciągając dłoń przed siebie dla oceny efektu. Jej grubą białą nogę podpierały spiętrzone poduchy w optymistycznie różowe kotki. Właściwie tipsy kleiła kosmetyczka. Wcześniej umyła Gośce głowę, uczesała ją, ukrywając kozacki czub, zrobiła makijaż, żeby Gośka nie wyglądała na zaniedbaną. Gosia jest zdania, że wygląd chorego ma terapeutyczny wpływ na przebieg choroby, objaśnił mi Berni. Czyli że prawdopodobnie bez brokatowych tipsów kość wolniej się zrasta. Gośce zaaplikowali następne środki przeciwbólowe, tym razem końską dawkę, więc mogła spokojnie wygłosić dowolną teorię i zaakceptować klejenie tipsów na powiekach.

Oprócz kosmetyczki przy Gośce czuwała pielęgniarka, która w najmniej odpowiednich momentach poprawiała jej różowe kotki. Zawezwano też panią Lidkę, która nic nie robiła. To znaczy siedziała w rogu pokoju i kartkowała z Alfem kolorowe pismo. Ponieważ co się dało, robił Berni. Podsuwał Gośce sok ze słomką, obcierał jej usta, zmieniał kanały w telewizorze, obdzwaniał znajomych z hiobową wieścią, kroił szynkę w kosteczkę, choć Gośka nie jadła, poprawiał jej koszulę nocną, nogę, głowę, gdyby mógł, mrugałby za nią. Wspominając, jak na siebie patrzyli, gdy stąd wychodziłam, nie wierzyłam własnym oczom! To jakiś romantyczny przesąd, że miłość mieści się w sercu. Skądże. Zdecydowanie w prawej nodze.

Ponieważ nikt nie zwracał na mnie uwagi, przycupnęłam obok Gośki. Pogłaskałam ją ostrożnie, żeby nie zniszczyć terapeutycznej fryzury, dałam książkę, którą przyniosłam na poprawienie humoru. Gdyż nie wiedziałam, że ma niezły. W każdym razie nie zdaje sobie sprawy, że ma zły.

– Twoja książka? – ucieszyła się. – Już druga? Jak szybko.

– Nie moja, Gosiu. Jak może być moja? Widzisz, że na okładce jest napisane Grochola.

Gośka uśmiechnęła się do mnie szczerym uśmiechem człowieka, który od wczoraj jest na prochach.

– To znaczy, że nie twoja? Jak u znajomych widzę książkę, zawsze na okładce pisze Grochola. Myślałam, że tak się pisze na okładkach.

– Jak piszą Grochola, to znaczy, że nie moja, Gosiu – zapewniłam. -I jak piszą Homer albo Konopnicka, to też nie moja.

– Dużo jest nie twoich – orzekła z zadumą Gośka i zasnęła z dziesięcioma przyklejonymi tipsami. Nie na długo, gdyż pielęgniarka przyszła pomacać gips, czy nie zmiękł. Berni tyle zapłacił za opiekę, że biedna kobieta nie wiedziała, co robić, żeby się wywiązać.

– Czy sądzisz, że wycieczka do Egiptu jest tańsza niż do Kenii? – zapytała Gośka, otwierając oczy. – Biorąc pod uwagę równorzędne hotele.

– Nie mam pojęcia. Nie wybierałam się nigdy. Można sprawdzić.

– Naturalnie, że można sprawdzić. Pytam, jak sądzisz bez sprawdzania.

– Dlaczego?

– Boja sądzę, że tak – odpowiedziała Gośka i usnęła znowu.

Nie nadążałam za jej tokiem rozumowania, moje leki przestały działać parę godzin temu. Syty nie zrozumie głodnego. Berni zaproponował, że wykorzystamy drzemkę Gośki i on raz dwa mnie odwiezie. Nie miałam jeszcze zamiaru wracać na stryszek, ale pojęłam, że Berni woli mnie poza swym domem. Pewnie obawiał się, że w moim towarzystwie jego ukochana ponownie zona zapadnie na czarną ospę. Albo poduszka w rozowe kotki odgryzie jej znienacka rękę. Dotychczasowe doświadczenie uczyło, że na łagodny przebieg przyjaźni ze mną nie ma co liczyć.

Nie chciałam psuć ich kolejnej idylli, więc bez protestu wsiadłam do samochodu. Co miałam tu do roboty, kiedy Gośka spała? Pozostali mnie ignorowali. To był dom ludzi bogatych i szczęśliwych, ja byłam biedna i nieszczęśliwa. Nie pasowałam do otoczenia. Nie, żebym narzekała. Znam swoją wartość. Zresztą, na biedę i nieszczęście zawsze można liczyć. A bogaci i szczęśliwi są jak pyłek na wietrze! Wystarczy, żeby los złożył dłoń w trąbkę i dmuchnął!… Aż mnie zatkała głębia tego spostrzeżenia! Zerknęłam spod oka na Berniego, który prowadził, nie odzywając się wcale. Czy zauważył, że tuż obok niego tak filozoficznie myślę. Na pewnym poziomie refleksji to już powinno rzucać się w oczy.

Widocznie nie osiągnęłam jeszcze tego poziomu. Berni patrzył przed siebie, w jego oczach bezmyślnie odbijały się świąteczne iluminacje ulic. Żywił teraz wobec mnie uczucia, które wykluczały docenienie zalet. Podobno w nieszczęściu człowiek zaczyna rozumieć świat. Po co mam pisać Robercie powieść o miłości. Albo inny babski poradnik kulinarny „Sto przypraw dla Romea i Julii". W tym natchnieniu własnym nieszczęściem zdołałabym machnąć Biblię! Bestseller wszech czasów! „Wiara dla zakochanych. Krótki spis osób, którym życie miłosne kiełbasiło się od Adama i Ewy".

Berni odchrząknął dostojnie (dotychczas nie miałam pojęcia, że umie chrząkać dostojnie), wyciągnął z kieszeni zwiniętą karteczkę i wręczył mi ją, nie patrząc.

– Gosia prosiła, żebym ci oddał, Dominiko.

– Co to?

– Nie wiem, prosiła, żebym oddał, więc oddaję. Przyjrzałam się liścikowi. Nie szło go odczytać w światłach zza okien. Dwa krótkie zdania. W tym parę tajemniczych cyferek. Ostatnio miałam złe doświadczenia z liścikami, więc także ten wpłynął fatalnie na mój nastrój. Już nie chciało mi się pisać Biblii. Czemu miałabym zbawiać ten wredny świat? Czy on kiwnął palcem w mojej sprawie? Pedrowi dal schronienie, a przede mną mnoży idiotyczne niejasności!

– Dlaczego sama mi nie dala?

– Spala – wyjaśni! Berni, jakby on też był na lekach ogłupiających. – Szczerze mówiąc, wcześniej mi dała. Jak ją zabierali na chirurgię. Żebym ci zawiózł. Właściwie sam powiedziałem, że ci zawiozę… – zaplątał się. – Żeby nie dzwoniła do ciebie. Ale uparła się i… przyjechałaś. W każdym razie oddaję, bo miałem oddać.

Ach, więc kochany Berni robił, co mógł, żebym tylko nie odwiedziła jego żony. Ofiarował się za listonosza, byle uchronić ją przed katastrofą, jaką jest kontakt ze mną. Czyżby szykowało się nieszczęście do pary? Pedro odszedł, teraz stracę przyjaciółkę? Nie, Gośka do tego nie dopuści. Choćby przeczuwała, że zrównam z ziemią jej rodzoną willę, desperacko szukając Pedra.

W mojej torebce odezwał się telefon, w telefonie Janek Machta. On też był przeciwko mnie, choć przewrotnie. Nie chciał mnie odseparować, tylko zbliżyć. Widać nasze książkowe korekty weszły mu w krew. Nie potrafi bez nich żyć. Nocami marzy o mnie, wędrując palcem po mapie przez Kotliny Kłodzkie, Lądki Zdroje i inne perwersyjne siatki cieków wodnych.

Odbierałam z komórki uwodzicielskie fale, lecz u boku Ber-niego wolałam reagować na nie oschle i konkretnie.

– Co z twoim Pedrem? Wróciliście na swoje łona? Zaprzeczyłam oschle i konkretnie.

– Zdawało mi się. Widziałem Pedra z kobietą na ulicy. Z daleka. To nie byłaś ty?

– Myślałam, że mnie rozpoznajesz? Dzwonisz jak do znajomej.

Janek roześmiał się. Sztucznie. Czyżby obawa odmowy z mojej strony? Czy znów odmówię czarującemu Jankowi Machcie?! Chryste, gdyby Pedro mógł to zobaczyć!

– Rozmawiajmy jak dorośli, proszę – zaproponowałam. – Tak naprawdę dzwonisz, żeby mnie zaprosić do Swarzędza, zgadłam?

– Co to, to nie – zaprzeczył zdecydowanie. – Do Ełku.

– Pedra z tą babą zmyśliłeś. Żeby ułatwić mi decyzję, zgadłam?

– Uważasz, że łgam?

– Tak. Jeżeli się przyznasz, zostaniesz wynagrodzony. Wybiorę się z tobą do Ełku czy gdzie tam trzeba.

Berni spojrzał na mnie karcąco, ruszając na zielonym. Ja spojrzałam na niego lekceważąco. Był w męskiej spółce z Machta. Obaj przeciwko mnie.

– Prawda jest taka, że nagiąłem fakty dla dobra sprawy. – Janek roześmiał się znowu, tym razem szczerze. – Widziałem jakąś kobietę. Bez Pedra. Zadowolona? Może jutro, bo przez święta jestem zajęty?

– Przed świętami odpada. -., -A po?

– Po też.

– No to kiedy? Obiecałaś.

– Nie obiecałam – wyjaśniłam. – Nagięłam fakty dla dobra sprawy.

Berni zaparkował przed moją kamienicą i czekał, aż skończę. Postukiwał palcami po kierownicy, pogwizdywał, minę miał taką, jakbym to z nim nie chciała jechać do Ełku. Więc skończyłam, choć Janek wyraźnie miał nadzieję, że będziemy się droczyć do skutku. Póki co nie zależało mi na skutkach ani na przyczynach z Jankiem.

– Sorry, Berni, ważna rozmowa – wytłumaczyłam, wysiadając. – Ktoś spotkał Pedra. Ale to nie on i nie Pedra, wyjaśniło się. Dziękuję ci za podwiezienie.

– Ja spotkałem Pedra – odezwał się Berni takim tonem, jakby miał mi za złe, że dotąd się nie domyśliłam. – Dziś w południe z nim rozmawiałem.

Zrobiło mi się zimno w palce u nóg i w uszy. Wyłącznie, choć na dworze mróz panował całościowo. Wsiadłam na powrót do samochodu, domknęłam drzwi na tyle, żeby lampka nie zgasła. Wolałam mieć Berniego na oku. Bark rwał mnie nieprzytomnie.

– Pedra? Ty? Gdzie?

– Nie miałem czasu. – Jakimś cudem Berni znalazł pytanie, którego nie zadałam, i na nie odpowiedział. – Trudno mówić o spotkaniu. Rozmawiałem z nim jedynie przez telefon. Zadzwonił.

Pedro zadzwonił do Berniego, to dopiero. Znali się, ale nie uprawiali zwierzeń od serca. Ja też mogłabym zadzwonić do Placido Domingo, dajmy na to, tylko po co?

– W pewnym sensie chodziło o ciebie.

– Mógłbyś nie być tajemniczy, skoro sam zacząłeś?

– Pytał, jak sobie radzisz bez niego. Czy wszystko w porządku.

– Świetnie sobie radzę, Berni! Co za szlachetne pytanie! Wzruszyłam się zawartą w nim troską! Po prostu doskonale sobie radzę!…

– To on się pytał, nie ja – przerwał mi Berni. – Po co się unosisz? Rzeczywiście, nie miało sensu naskakiwanie na Berniego, skoro nie on pytał. Faceci zawsze się wspólnymi siłami wymigają od odpowiedzialności. Paskudna solidarność plemników… Nie, to jakoś inaczej się nazywa. Nie jajników… Aż tak daleko ich ewolucja nie zaszła! Co za różnica, niech będzie gang!

– Skąd dzwonił?

– Od jakiejś… – Berni przerwał. – Nie wiem.

– Poznałam cię, gdy hołdowałeś zwyczajowi kończenia zdań, Berni – wycedziłam przez zęby. – Miałam cię wtedy za bystrego gościa.

– Nie wiem, skąd dzwonił. Była z nim jakaś kobieta. Odezwała się. Chyba.

– Strasznie jesteś niepewny dzisiaj. Co powiedziała?

– Z kuchni, coś pichciła. Tak myślę.

– Nie pytam, czego się domyślasz, tylko co usłyszałeś, proszę? -Usłyszałem jak… że z… kuchni… – Berni utknął, ale nie spuszczałam z niego karcącego spojrzenia. – Odezwała się głosem… Z kuchni, tak… się zapytała… mniej więcej, że… „ty pieprzysz, Romku, czy nie?" – Końcówkę wygarnął jak kulomiot. Na moment zapadła cisza.

– Chyba zgłupiałeś, Berni! – orzekłam bezlitośnie. – Czego się jąkasz? Chodzi o to, że doprawiała mu jajecznicę albo zupę ogórkową. A tobie się wydaje, że co?

– Że nic! – naburmuszył się Berni. – Chodzi o pieprz. Bałem się, że nie zrozumiesz tego właściwie. Zdenerwujesz się.

– Zrozumiałam właściwie, Berni! Jakaś lafirynda pichci dla niego ogórkową, a ja mam się nie denerwować?! Naprawdę zgłupiałeś!

Gdy otworzyłam drzwi na stryszek, Zenek podskoczył w balii. Nie chciał okazać radości z mojego powrotu, tylko nachlapać na półkę z książkami. U Gośki miałam bogate plany na wieczór z karpiem. Napalę w kominku, zjemy coś, włączę „O mój rozmarynie, rozwijaj się", obejrzymy drugi odcinek mumifikowania zwłok, tym razem w Georgii. Odechciało mi się. Wytarłam podłogę, wysuszyłam Trylogię, włączyłam talk-show w telewizji. Zenkowi dolałam ciepłej wody do balii zamiast kominka. Dobrzy ludzie ostrzegają, żeby uważać na marzenia, bo jeszcze się spełnią. Siedziałam na gruzach spełnionych marzeń. Czy pragnęłam zbyt wiele? Mieć obok mężczyznę do towarzystwa i rybkę w szklanej kuli. Ziściło się! Rybka waży trzy kilo i ma chamskie narowy, a mężczyzna idealny… Jeśli tak wygląda miłość, to proszę, Boże, o coś innego. Mogą być lody z bakaliami, katar sienny, wszystko mi jedno!

Życie dzieli się na nic niewartą miłość i resztę nic niewartą bez miłości.

I jeszcze na liścik od Gośki, przypomniałam sobie na pociechę.

Przeczytałam go. Gośka dzwoniła do byłej w sprawie kosztów za wiertarkę. Przy okazji dostała od niej adres tej narzeczonej. Z ludźmi trzeba grzecznie, a nie demolować im gabinety. To nieaktualna narzeczona, ta po byłej, a przede mną. Agnieszka Rucka. Kiedyś Pedro o niej wspominał, już wtedy jej nie lubiłam. Tajemnicze cyferki na kartce okazały się numerem mieszkania tej szantrapy.

Uznałam z rozczuleniem, że Gośka jest najmądrzejsza na świecie. Nie z powodu tego adresu. Z powodu słowa „szantrapa", którego użyła. Przyjaciółka potrzebna jest kobiecie po to, żeby pomogła trafnie nazywać świat i ludzi.