38525.fb2
Mieszkała w wynajętym pokoju przy Idoli Polsatu, ale nie zastałam jej. Musiałam wybrać się do przedszkola Kubuś Puchatek. Pracowała tam jako przedszkolanka. Nie znałam jej miasta, ale poradziłam sobie szybko. Parterowy budynek stał przy bocznej ulicy, zza furtki usłyszałam „Jingle Bells" śpiewane dziecięcymi głosami. Grupa szantrapy ubierała się w szatni, żeby przystrajać choinkę w przedszkolnym ogródku.
– Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie. – Czy Agnieszka Rucka?
– Mateusz, na co zakładamy rękawiczki? – odpowiedziała pytaniem szantrapa, kiwając mi głową, że dzień dobry i że Rucka. – Na rączki zakładamy! Nie na nóżki. A już na pewno nie na nóżki Kamilki! Zostaw ją, bądź grzeczny! Czekam!… Kamilka, oddaj mu rękawiczki! Więc jedną, skoro drugą zjedliście! Buty na nóżki, Mateusz! Każdy na inną!
Nie wiem, jak wyobrażaliście sobie Rucką, ale ja wyobrażałam ją sobie inaczej. Gorzej. Ładna blondynka o dużych ustach. Nieprzyzwoicie dużych – jak u tych lalek, wiecie których. Aż się zdziwiłam, że przepisy zezwalają jej pracować z dziećmi. Wyglądała, jakby miała przerwę w nagraniu do „Przytul mnie". Przedstawiłam się, że z urzędu miejskiego w sprawie polepszenia warunków bytu wychowawczyń przedszkolnych. Komputer ją wytypował.
– Ja mam polepszyć warunki wychowawczyniom? – przestraszyła się.
– Nie, my pani polepszymy. Jest bieda, nie możemy polepszyć wszystkim, więc polepszamy losowo. Wypadło na panią. Muszę przeprowadzić z panią krótką rozmowę kwalifikacyjną. Tutaj, od razu.
Rucka popatrzyła na mnie podejrzliwie i powiedziała:
– Robercik, widzę cię. W tej chwili przestań! Czekam! Rozejrzałam się, ale nie rozpoznałam Robercika. Na moje oko wszystkie dzieci robiły coś, co powinny przestać robić, jeśli chciały ukończyć przedszkole. Widać Robercik robił to szczególnie.
– Nie składałam podania – spłoszyła się Rucka.
– Nie szkodzi. Podań nie rozpatrujemy. Z braku funduszy typujemy.
– Wczoraj w supermarkecie wytypowali mnie do gratisowej margaryny – pochwaliła się. – Pierwsze w życiu. Kiedyś mnie typowali do odtwarzacza DVD, ale musiałabym kupić dwie mikrofalówki i grilla. Nie było mnie stać na taki prezent. Do margaryny wystarczyło zaśpiewać kolędę. Za darmo. Pomyliłam się ze zdenerwowania, ale mi uznali.
– Sama pani widzi. Rozpoczęła się dobra passa.
– Oby! Jest wigilijna promocja u mojego fryzjera… Krzysiu, dlaczego masz guziki na plecach? Jak się pozapinasz? Jacusiu, nie pomagaj, ma być samodzielny!… Może porozmawiamy na zewnątrz? Dzieci będą stroiły choinkę. Narzucę płaszcz, sprawdzę szaliki i do pani wracam! Zapraszam w tym czasie na wystawkę „Za oknem naszego przedszkola". Nie, nie! – zawróciła mnie, gdy skierowałam się ku oknu. – Tu wisi, w korytarzu. Te-mat ma „Za oknem…". Dzieci narysowały nasz widok. Roksanka pójdzie na konkurs wojewódzki. Jej tatuś jest bardzo przebo- jowym radnym. Pani z urzędu, to chyba wie?
Nie znam się na twórczości dzieci do lat pięciu. Po co się znać, skoro zawsze trzeba pochwalić, że ładne. Aby dziecko nie wpadło w kompleksy. Odbijają się one w dorosłości na życiu uczuciowym i seksualnym. Może Pedrowi-przedszkolakowi chwalili tylko co drugi obrazek. Na życie seksualne mu wystarczyło, ale z uczuciowym klapa.
Obrazki wychowanków szantrapy przypięto na korytarzu do długiej listewki. Szłam wzdłuż nich, podczas gdy szantrapa splatała dzieciom ręce w pary. Nie rozpoznałam Roksanki. Na każdej kartce widniała ramka – okno, kratka – ogrodzenie z siatki i różne konfiguracje kresek – nagich drzew wzdłuż ulicy. Pejzaż katastroficzny w swojej szarości, nic dziwnego, że dzieci skupiły się na kolorowym kształcie za siatką. Wypracowały go kredkami w jadowitej gamie barw. Żółto-czerwonej. Wyjrzałam za okno, ale niczego takiego nie zobaczyłam. Co to mogło być? Kosz na śmieci? Hydrant? Angielska budka telefoniczna? Nie na darmo przeczytałam za młodu pół twórczości Agathy Christie. Ludzka postać! Stała kiedyś za przedszkolnym płotem, zaglądając przez siatkę. Zanim odeszła dokądś. Na moją zgubę. Bo to była ona! Żyrafa jak żywa. W czerwonej wełnianej sukni i z plecaczkiem!
Spytałam Rucką, kto to. Nie wiedziała. Pewnie skrzynka na listy, skoro czerwona. Dzieci mają bardzo rozwinięty zmysł obserwacji. Co zaobserwują, narysują. Skaner w oku. Zwróciłam jej uwagę, że na parkanie skrzynka na listy nie wisi. Zerknęła przez okno dla upewnienia, stwierdziła, że w takim razie nie skrzynka. I pobiegła rozłączać Kamilkę z Pawełkiem, którzy sczepili się rzepami w pozycji „czapka do buta".
Dla ukojenia nerwów założyłam, że Żyrafa tropi Pedra jako swojego ulubionego bohatera literackiego. Można śladami Stasia i Nel, to można też i śladami Pedra. Spotykam ją, gdyż wędruję tym samym tropem. Chociaż dla mnie Pedro nie jest ulubionym bohaterem. Wolę Wrońskiego z „Anny Kareniny". Też ma różne męskie wady, ale u boku ukochanej, nie tajnie jak Konrad Wallenrod!
W ogródku przysiadłyśmy na barierkach wkopanych w ziemię wokół świerczka. Dzieci łaziły jak małpki po szczebelkach oraz po nas, żeby dosięgnąć do gałęzi. Wieszały na nich własnoręcznie wykonane ozdoby świąteczne. Zgniecione w kulkę papiery na sznurkach, splątane tasiemki pasmanteryjne w roli choinkowych łańcuchów, anielskie włosy z pociętych nitek, przedziwne różności. Miałam wrażenie, że w czasie klejenia ozdóbek wyrzuciły, co miały zostawić, a zostawiły, co miały wyrzucić. Wykazywały za to wiele zapału.
Dla niepoznaki odpytałam Rucką ze spraw obojętnych i przeszłam do meritum. Czy ma męża, narzeczonego? Gdyż wychowawczyniom rozwojowym podwyższamy stopę rozwojowo. Co do kwoty.
– Taka piękna dziewczyna sama, mmm? – mruknęłam przebiegle, gdy odpowiedziała, że jest singlem. – Żadnych planów?
– Miałam, owszem. Nie tak dawno. Ale to nieaktualne.
– Zna pani przysłowie o starej rdzy…? Sorry, to moja trzydziesta rozmowa kwalifikacyjna dzisiaj. O starej miłości i rdzy.
Dobrze, że nie powiedziałam o pochyłej kozie, na którą każda miłość skacze. Z powodu tych jej przerażających ust kręciły mi się przysłowia, których nawet Rapcuchowicz by nie pokręcił.
– Nigdy! – zapewniła mnie porywczo szantrapa. – Nienawidzę go!… Maciuś, jeśli w tej chwili nie zawiesisz bombki prosto, wstanę i dam ci po pupie!
Pomogłam Maciusiowi z gazetową kulką na nitce. Elizie pomogłam z gumą do żucia, której nie dawała rady wyrzucić.
Wracała jak bumerang. Na rękawie, na podeszwie, na warkoczu, obrzydliwie lepka. Odciążona w obowiązkach szantrapa zwierzyła mi się, że jej narzeczony Roman nie tylko odszedł, ale zapomniał o niej. Mało tego, ma lekarskie zaświadczenie, że zapomniał! Amnezja powypadkowa! Czy słyszałam o podobnej podłości męskiej? Znalazł sobie inną szantrapę. Tak szantrapa nazwała mnie. Znalazł, kiedy nie pamiętał. Bo nie pamiętał. Miał czyste sumienie. Teraz nie chce tamtej zostawić, bo już pamięta. Ma zobowiązania. Tylko że wobec tamtej.
– Nienawidzę go! – powtórzyła zimno. – A czy to znaczna różnica?
– Z czym?
– Co do kwoty. Gdybyście mi polepszyli z narzeczonym a bez. Nie jestem zaślepiona w uczuciach. Odrzucić, weźmy, trzysta złotych z głupiej nienawiści. Lekkomyślne, co? Byłabym ewentualnie w stanie wybaczać mu w dni wypłat.
Obudziła się we mnie podejrzliwość. Czy szantrapa leci na pieniądze, czy, nie daj Boże, wciąż na Pedra? Po takiej wszystkiego można się spodziewać! Miłości też.
– To nie lekkomyślność! – zapewniłam. – Prędzej wierność sobie, zasadom.
– Tak pani myśli? Odrzucić trzysta złotych dla wierności sobie. Lekkomyślne, co? Bartuś, od kiedy gryziemy dziewczynki w ucho przy ubieraniu choinki?!
Miałam chwilę na zastanowienie, ponieważ Kamilka weszła mi na obolały bark, żeby zawiesić rurkę od papieru toaletowego. Na pomponie Jasiowej czapki. Rurka była oklejona złotkiem i pełniła rolę choinkowego czubka. Zestawiłam Kamilkę na ziemię, ale to Jasio zaczął płakać.
– Chodzi o kwotę rzędu złoty dziesięć, złoty dwadzieścia -wyjaśniłam.
– Aha, czyli jak zwykle. – Rucka posmutniała. – Nie, ja go nienawidzę jednak! Jasiu, przestań płakać, czekam! Usmarkasz się i dzieci cię wyśmieją! Był u mnie parę dni temu, wygarnęłam mu prosto w twarz, że go nienawidzę.
Kot zdechł! Nie umiała mi wyjaśnić, podpytywana, po co Pedro ją odwiedził, gdyż wściekła się wtedy na niego. Nie że przyszedł, tylko że nie przychodził. Ale kiedy nie przychodził, nie mogła mu wygarnąć, że nie przychodził. Skorzystała z okazji, że przyszedł. Więc nie słuchała go dokładnie. W ogóle krótko rozmawiali, choć intensywnie. Roman mówił o anonimach. Czy że chciał wysłać anonimy, czy może pytał, czy ona wysłała. Mędził coś w kółko o anonimach. Tymczasem ona chciała przedyskutować, kto kogo porzucił z czyjej winy. I że nim za to gardzi.
– Nudzę panią moimi sprawami – zakończyła. – Robercik, zejdź z choinki! Czekam! Jak to nie sam? A kto cię powiesił? Marcysia? Co miałaś wieszać, Marcysiu? Nie odróżniasz Robercika od bombki?
Jakie anonimy, co za bzdury? Może szantrapa ma nierówno pod sufitem? Taka hipoteza wyjaśniałaby wszystkie zagadki naraz. A może nie chciała mi powiedzieć, po co Pedro przyszedł naprawdę? Może przyszedł poprosić ją o rękę? Chryste, nie, to ja mam nierówno pod sufitem! Niepotrzebnie tu przyjechałam i niepotrzebnie wrócę do domu i w ogóle niepotrzebnie plączę się po świecie. Nie dość, że nikomu nie jestem potrzebna, to na dodatek niczego nie rozumiem. Można się załamać.
Na szczęście przypomniałam sobie, że jestem potrzebna Zenkowi. Umrze, jeśli przynajmniej raz dziennie nie dam mu jeść.
Zaczęłam się zbierać do odejścia, kiedy padło nazwisko Solskiej. Pierwszej miłości byłego Romana Ruckiej. Przyjaźnią się, skrzywdzone przez tego samego faceta. Och, jak to łączy kobiety! Nie czułam się specjalnie połączona z nimi, choć i mnie Pedro wystawił do wiatru. Niemniej okazja sama pchała mi się w ręce.
– Iwona Solska? – powtórzyłam. – Wysoka blondynka w okularach?
– Nie, niska brunetka. Ale w okularach. Zna ją pani?
– Boże, Iwonka jak żywa… – Uśmiechnęłam się nostalgicznie. – Byłam z nią na koloniach. Wieki temu. Świetna dziewczyna. Co u niej? Od tamtego czasu jej nie widziałam. Aż nie chce się wierzyć!
– Ma pani chęć na rendez-vous po latach? Ona jest gościnna, ucieszy się. Mateusz, coś zrobił ze spodenkami? Miałeś na sobie, jak wychodziliśmy! Jeżeli ich nie znajdziesz, wrócisz do sali! Chyba że od razu będzie mi pani polepszała warunki? Nie chcę przeszkadzać.
– Nie, po szesnastej nie polepszamy. Mam czas.
Rucka oświadczyła, że sama mnie zaprowadzi, to tylko pół godzinki autobusem. Od tygodnia wybiera się z życzeniami świątecznymi. Zgodziłam się. Na miejscu powiem, że pomyłka. Kto mi udowodni?
Umówiłyśmy się o czwartej na przystanku.
Szantrapa ustawiła dzieci w rządku, żeby machały na pożegnanie.
– Pani odchodzi, co mówimy? Do – wi – dze – nia – we – so -łych – świąt! Co śpiewamy w naszej ukochanej polskiej ojczyźnie, jeżeli cieszymy się na święta i na Świętego Mikołaja z prezentami? „Jingle Bells" śpiewamy, tak jest. Pokażemy pani, jak to umiemy robić. Proszę, wszyscy równo, otwieramy szeroko buzie, żegnamy panią ładnym śpiewem. „Jingle bells, jingle bells"… Jasiu, swoją buzię otwieramy szeroko, nie Marcysi!… „Jingle all the way"… No i przewróciłeś choinkę, Robercik, wiedziałam, że tak będzie! Po co ją przepięknie ustroiliśmy? Czy przewracamy przepięknie ustrojone choinki? Dzieci, proszę Robercikowi odpowiedzieć głośno i wyraźnie, czy przewracamy? Czekam!
Za plecami usłyszałam chóralne „nieeee", potem znowu rozległo się „Jingle Bells".
Jaki ten świat jest typowy, aż do bólu, pomyślałam. Co Pedro widział w zwyczajnej Ruckiej? Przecież w niej nic nie widać, całość przesłaniają te nieproporcjonalne usta z sex-shopu. Taki zboczony męski popęd da się objaśnić wyłącznie z psychoanalitycznego punktu widzenia. Normalna logika tego nie tłumaczy. Pedro rozstał się z władczą dentystką, która nie zaspokajała jego samczej potrzeby dominacji. Dla kontrastu skumał się z jej przeciwieństwem emocjonalnym. Z erotyczną ikoną kobiecości. Jednak podświadomie tęsknił za królewską naturą byłej, więc postawił na kobietę, która dominuje niegroźnie – nad dziećmi w wieku przedszkolnym. Żeby udowodnić sobie, że jest seksualnie atrakcyjny mimo załamania się poprzedniego związku, wybrał największe usta w okolicy. Pasuje? Jak puzzel do puzzla.
Dopiero gdy znalazł prawdziwe uczucie u prawdziwej polonistki, która oprócz ust ma coś więcej do zaoferowania… Ha, czytałam w Pedrze jak w książce! Może napiszę Robercie poradnik psychologiczny? Mądry, kasowy. „Mężczyzna i my -trudna droga do szczęścia". Tylko to mało wesołe jak na wymogi dzisiejszych czasów. Za to prawdziwe. Prawda też jest ważną wartością, gdy chwilowo rozrywkowych wartości brak.
Z tym, że gdyby faktycznie miała być prawda, trzeba by podrasować tytuł. „Mężczyzna i my – trudna droga do szczęścia i łatwa z powrotem" – tak to powinno brzmieć.