38525.fb2 Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Markiza

W ostatnich blaskach złotej jesieni Pedro zabrał mnie do Wilkowyska, żeby pokazać mi pałac. Piękny. Jego zdaniem – barokowy, moim – wściekle romantyczny, ale tym razem nie pokłóciliśmy się o słowa, jak przy nieszczęsnych myszach i rurach. Mieszkał tam kątem, odkąd rozszedł się z żoną. Do pracy miał wrócić po wygaśnięciu zwolnienia, w marcu, ale przyrzekliśmy sobie, że zabalujemy tutaj na sylwestra. Pedro zastanawiał się, czy nie ożenić dawnej chwały Wilkowyska z aktualnymi funduszami księżnej Reńskiej. Pod względem mocy opiekuńczej sponsor stoi w dzisiejszej Polsce zaraz za Maryją Królową, daleko przed premierem, Generalnym Konserwatorem Zabytków czy inną specgrupą.

Znacznie gorsze wrażenie niż sypiące się lewe skrzydło albo zaniedbany ogród francuski zrobili na mnie pracownicy. Właściwie pracowniczki. Same. Nie zdawałam sobie sprawy, że Pedro obraca się w tak sfeminizowanym środowisku. Jak w „Seksmisji". Księgowa była kobietą, dwie sprzątaczki, wicekustoszka, nawet ogrodnik była kobietą, a słynna biała koza Dafne okazała się erotomanką. Już przy pierwszym spotkaniu uszczypnęła mnie w tyłek, kiedy się przy niej pochyliłam. Jeszcze gorzej od kozy wypadała sekretarka o uśmiechu Julii Roberts. Jeśli arystokratycznym zwyczajem jadało się tu szparagi, na pewno jadała je w poprzek. Nie szczypała mnie wprawdzie w tyłek, ale już z daleka śmiała się do Pedra. Sto dwadzieścia osiem śnieżnobiałych zębów i nienagannie utrzymane dno żołądka. Albo księgowa o buzi aniołka, której wciąż rozpinały się guziki na biuście, gdzie najmniej wyglądała na aniołka.

W pałacu egzystuje też biała dama. To znaczy już nie egzystuje. Parę razy do roku straszy pośmiertnie na piętrze, gdzie któryś z książąt zamurował żywcem córkę za trucicielstwo. Ta istota jako jedyna w Wilkowysku budziła moją sympatię, ponieważ kierowała się jasnymi motywami. Zamurowałabym raczej pozostałe. I to nie w pałacu, ale na blokowisku. Tam, żeby straszyć, trzeba się starać, nie wystarczy wyć i dzwonić łańcuchami. Za duża konkurencja.

Po kolacji Pedro oprowadził mnie po pałacu. Nareszcie mogłam zrobić to, na co nigdy mi nie pozwalano w dzieciństwie. Z perwersyjną rozkoszą dotykałam eksponatów. Rzeźbionych zegarów, wypastowanych do połysku dębowych owoców, farfurek z porcelany, kanap obitych mięciutkim złotogłowiem, no i naturalnie kustosza osobiście. A rano bez problemów odnalazłam stanik, tyle że nie mój.

Gabinet Pedra miał osobną łazienkę. W stylu barokowym pewnie, w każdym razie pełną zakamarków. I w jednym z nich, macając za ręcznikiem – bo barokowe mydło szczypało w oczy -trafiłam na biustonosz powieszony do wysuszenia. Model markiza, z miseczkami w wachlarz, nagrodzony rok temu w Rzymie. Nie pozostał po byłej kustoszowej. Widziałam ją dawno temu, ale zapamiętałam jako B 80. Tu szło o dorodne 70 E.

Wyszłam z łazienki, niosąc biustonosz w dwóch palcach.

– Wiedziałem, że coś takiego znajdziesz – powiedział Pedro ani trochę nie stropiony. Akurat przygotowywał dla nas śniadanie na swoim biurku. To znaczy otwierał serek biały. – Kobiety wykazują nieprawdopodobne zdolności do wynajdywania czegoś, co nie ma najmniejszego znaczenia.

– Żebyśmy się dobrze zrozumieli, Pedro. Nie mam pretensji o coś, co było przede mną. Przyniosłam go… – Zastanowiłam się. Za chwilę wyszłabym na zazdrosną idiotkę. – Przyniosłam go, ponieważ już wysechł. Niepotrzebnie wisi.

– Szczerze mówiąc, Do, nawet nie wiem, czyje to może być i czy miałem z tym jakikolwiek związek. A jeśli nawet, na pewno nie ma to nic do rzeczy dzisiaj.

– Dlaczego?

– Bo dzisiaj kocham ciebie, Do! – zadeklarował. – Liczy się dla mnie tylko twój stanik.

W konsekwencji pół godziny później znów nie mogłam się go doszukać. Okazało się, że zwisa z jeleniego poroża cztery metry nad naszymi głowami, pod stiukowym niebem pulchnych amor-ków i kiści dorodnych winogron. Tak wysoko nie pofrunęłam jeszcze nigdy w ekstazie miłości.

Kiedy siedliśmy wreszcie do serka i kawy, zadzwoniła Roberta. Koniecznie mam wrócić po południu do domu, bo odezwała się dziennikarka z pisma „My Fair Lady" w sprawie wywiadu. Roberta obiecała jej, że mnie nakłoni. Właściwie już jestem umówiona. Dziś na osiemnastą u mnie w domu, ponieważ ta dziennikarka przeprowadza wywiady uczestniczące czy obserwujące, jakieś takie. Spotyka się z daną osobą w środowisku naturalnym. W wiejskim domu tej osoby, na jej jachcie, w przydomowym oceanarium. Kawiarnia odpada.

– Ja mam tylko stryszek – przypomniałam Robercie z niepokojem.

– Może być. Byle nie typowe w bloku, z tego i geniusz nie zrobi wywiadu, ona mówi.

Pedro kusił, żebyśmy nie jechali. Mamy pałac i zatrzęsienie poroży do zarzucenia stanika. Prasą nie warto się przejmować. Taki Russell Crowe bije dziennikarzy na każdym kroku. Urna Thurman oblewa ich piwem. Mick Jagger wykorzystuje seksualnie obie płci. Kiedy Pedro wyliczał, pakowałam się na drogę. Nie sądzę, żeby Urna oblała dziennikarkę piwem podczas pierwszego wywiadu w życiu. Czy to na jachcie, czy wpław.

Po drugiej byliśmy w domu. Pedro wyskoczył po coś do kawy, ja posprzątałam. Z grubsza, żebym zdążyła się wyszykować. Jeśli dziennikarka obserwująca popstryka fotki, kurzu pod telewizorem nie będzie widać. Za to zły makijaż jest nie do wyretuszowania. Za piętnaście szósta Pedro zapytał, czy dam sobie sama radę. Gdyby co, w lodówce stoją piwa. Trzeba dobrze potrząsnąć i zamaszyście otworzyć puszkę. Umie Thurman się udało. On mógłby nie wytrzymać i powiedzieć dziennikarce coś mądrego. Lepiej pójdzie do kina na „Powrót króla". Fantasy nie jest dla kustoszy, bo przypomina muzeum z eksponatami ustawianymi po pijaku, ale seans trwa chyba ze cztery godziny. Do tego czasu dziennikarka węsząca powinna skończyć.

Spóźniła się o półtorej godziny, ponieważ solistce zespołu „Mormoni" urodziło się dziecko. Nie wiem, jaki to ma związek. Chętnie wypiła kawę, zjadła ciasteczka, dopiero kiedy zaproponowałam likier bananowy, skrzywiła się z obrzydzeniem.

– Nie znajdzie pani zwykłej czystej? Miałam koszmarną noc. Też nie widziałam związku, ale sprawdziłam w barku. Nie miałam czystej, miałam czeską zieloną, którą Pedro dostał od Berniego. Wolała. Wypiła dwa kieliszki i poprosiła, żebym jej streściła książkę w dwóch zdaniach. Miała wyraźne upodobanie do dwójki.

– Nie czytała pani?

– Przekartkowałam, żeby się przygotować do tego wywiadu. Ale treści nie znam.

Gdy streszczałam, myszkowała po mieszkaniu. Czekałam, aż sprawdzi kosz z brudną bielizną, ale się powstrzymała. Jutro przyśle fotografa ze sprzętem, na razie rozgląda się, co mu kazać pstryknąć. Po czym zajrzała pod łóżko. Po trzecim kieliszku odważnie wskrabała się na gzyms kominka. Nie miałam zielonego pojęcia, czy mój stryszek oglądany z kominka przejawia jakiś sens. Z niepokoju zaczęłam się jąkać, jakbym sama nie wiedziała, o czym traktuje książka o miłości do Pedra. Nie wiedziałam dotąd, że nienawidzę wywiadów. Kiedy się je czyta, są jakieś roztropniejsze. A ja nie miałam romansu z Michaelem Douglasem, nie zdemolowałam Hiltona, nie wystąpiłam w „Barze" – kompletna pustka. Czułam, że dziennikarkę moje życie strasznie nudzi, choć profesjonalnie nie daje tego po sobie poznać.

Wierciła się na pupie, rozglądała po niebie przez moje okna w dachu, wypiła następne dwa kieliszki, które sama sobie nalała. Aż zrobiło jej się ciepło. Zdjęła serdak na podbiciu – pod nim nosiła prześwitującą bluzkę, a pod spodem markizę. Mówiąc, nie mogłam oderwać wzroku od jej bielizny, chociaż wiedziałam, że prasowa markiza nie może mieć najmniejszego związku z pałacową markizą.

W końcu dziennikarka zauważyła moje zainteresowanie i zareagowała. Przesiadła się bliżej, położyła dłoń na moim udzie. Ciepłą. Ciężką od sygnetów. Szepnęła mi czule w ucho, żebym przyznała się, że Pedro jest literacką maską. Ma zatkać twarz temu zdewociałemu społeczeństwu. Pachniała męską wodą Prostata.

– Zidiociałemu? – zapytałam niepewnie.

– Zdewociałemu. Od „dewot" – wyjaśniła. Przesuwała dłoń po moim udzie aż pod spódnicę. Zrobiło mi się gorąco. Nie niemiło, niemniej gorąco. – Pierwowzorem bohatera idealnego musiała być kobieta! Facet nie istnieje, zgadza się? Zdradź mi to, złotko, zrobię z tego hit numeru. Dostaniesz kopa w górę, daję ci słowo. Do świąt namber łan. Może do Nowego Roku. Chyba że mormońskiemu dziecku wszczepili coś zakaźnego w szpitalu. Wtedy cię przeskoczy, niestety.

– Pedro istnieje! – jęknęłam spazmatycznie. – Na „Powrocie króla"… istnieje…

Drugą dłonią chwyciła mnie nie wiem dokładnie za co, ponieważ zaczęłam się robić rozkojarzona. Było mi gorąco, chętnie bym coś zdjęła z siebie, ale nie mogłam niczego zdejmować. To nie był odpowiedni moment. Nie zanosiło się na wariant Urny Thurman. Raczej Micka Jaggera. Zawsze wolałam Okudżawę. Ma w sobie więcej romantyzmu i delikatności. Więc sprężyłam się wewnętrznie. Obciągnęłam spódnicę. Położyłam dłoń na dłoni tamtej, a kiedy zamruczała jak kot, przeniosłam jej dłoń na neutralne miejsce. Wcale mi nie zależało, żeby być namberem łan do świąt. Mój żołądek by tego nie wytrzymał. Wykończyłabym się.

Dziennikarka uwodząca popatrzyła na mnie drwiąco, nim przesiadła się na wcześniej zajmowane miejsce.

– Małe miasto, wielkie problemy. Jak chcesz – orzekła wyniośle. – Więc on jest z tych wiecznych chłopców, którzy oglądają bajki o królu?

Żarliwie zaprzeczyłam. Pedro jest supermanem. Kustoszem. Zajmuje się prawdziwymi królami. Znajdzie sponsora dla Wi-kowyska. Zarzuci damski stanik w dowolne miejsce. Kocha mnie. Ja kocham jego. Do szaleństwa.

– A co to zmienia? – zapytała dziennikarka powątpiewająca. Zatkało mnie. Nigdy w życiu nie zadałam sobie pytania, co wynika z miłości. Miłość to miłość. Nic z niej nie musi wynikać. Wystarczy, że jest. Choć rzeczywiście, z mojej miłości do Marka nic wielkiego nie wynikło. Oprócz krótkotrwałego małżeństwa. Ale to nie była ta miłość. To była pomyłka od pierwszego wejrzenia. Z Pedrem co innego.

Zbierałam chaotyczne myśli, żeby je w usystematyzowany sposób przekazać dziennikarce, ale ona nie czekała na moją odpowiedź. Wypiła resztę becherovki i poszła sobie. Nieprzekonana, niezaspokojona, nieułagodzona, jedno wielkie „nie". To „nie" plątało się między wierszami jej artykułu, kiedy za jakiś czas przeczytałam go w „My Fair Lady".

Byłam o krok od podłożenia bomby pod redakcję. Wydrukowali historię mitomanki, która trafiła na faceta pospolitego do bólu i lewą ręką z prawego ucha wyciągnęła love story, żeby zrekompensować sobie brak podwyżek w szkolnictwie. Ten swobodny bełkot na mój temat wydrukowano z fotką i – szczyt! – datą urodzenia. Nie zdemolowałam redakcji w nadziei, że Pedro zrobi to za mnie jako dżentelmen. Ale on wył ze śmiechu nad „My Fair Lady". Leżał i przebierał nogami. Czytał na głos co bzdurniejsze bzdury. Żadnej żądzy zemsty!

– Zaszkodziło ci, Pedro? – spytałam. – Spodziewałeś się pism Arystotelesa?

– To wasze dzieło! My z Arystotelesem nie mamy z tym nic wspólnego.

W końcu spadł z wersalki, śmiejąc się. Nie wierzyłam własnym oczom i uszom.

Pomyślałam, czy by nie zacząć się śmiać razem z nim, skoro takie śmieszne, ale śmiech nie przechodził mi przez gardło. Postukałam się w czoło i poszłam samotnie na spacer. Żeby odreagować.

To nie był dobry pomysł. Wiało, mżyło i w tych niesprzyjających warunkach pomyślałam, że tej dziennikarki nie przyjęliby do „My Fair Lady", gdyby była idiotką. Może ona ma rację, patrząc z boku, a ja nie mam racji. Jestem mitomanką. Nie mam podwyżki. Pedro jest śmiejącym się chłopczykiem. A dziennikarka dostanie Nagrodę Pulitzera za jasnowidztwo. Na dowód sfotografują ją w gazetach z artykułem o mnie. Z datą urodzenia i ze zdjęciem z dzieciństwa, jak siedzę na nocniku.

To mają być wielkie wzloty miłości? Czy w dzisiejszym świecie możliwa jest jeszcze romantyczna miłość po grób albo i dalej? W dobie mass mediów, oglądalności i niepoczytalności? Kiedy Don Kichot zakochał się w Dulcynei, to trwało i trwało, aż oboje zdążyli poumierać. Ponieważ żadne kolorowe pismo nie wywlokło ich na okładkę. A kiedy Russell Crowe zakocha się w Meg Ryan, już w następnym numerze piszą, że to nieaktualne.

Ale gdy wróciłam do domu, Pedro czekał na mnie z szampanem czerwonym jak wzburzona krew. Nawet przeniósł mnie przez próg w nowe życie bohaterki pism dla kobiet. Bo nieważne, co piszą, Do, byle nie przekręcali nazwiska.

Więc pomyślałam, że romantyczna miłość jest jeszcze możliwa. Nie da się tego wykluczyć. Tylko czy na pewno z Pedrem? W sferze uczuć nie ma żadnych konieczności.

I pijąc szampana z Pedrem, gadając z Pedrem, wtulona w Pedra i jego pszeniczny zapach – wbrew niedawnemu postanowieniu – pomyślałam o Janku Machcie.