38525.fb2
Janek Machta czekał na mnie z bukietem kwiatów na podeście Szeherezady. Mieliśmy świętować zakończenie naszej współpracy. Już przy pierwszym kieliszku wina zaczął mnie podrywać. Całe szczęście! Otaczała go sława uwodziciela, więc dotąd czułam się przy nim jak brzydkie kaczątko. Kiedy pracuje się razem, dżentelmen powinien dostrzec subtelną granicę między wrednym molestowaniem kobiety a jej niedowartościowaniem. W Szeherezadzie emocjonalny żar Janka rekompensował mi poprzednie niedostatki.
Rozmawialiśmy niby o niczym, jednak powietrze dookoła nas wibrowało. Aż dziw, że filiżanki nie brzęczały o podstawki. Janek wspomniał o kursie samby, który odbywał się wcześniej w kawiarni. Podręcznikowe! W sennikach, jakie miałam w ręku, taniec tłumaczono jako pożądanie. Czułam się w Szeherezadzie, jakbym śniła. W staroświeckiej szafie grającej grał na gitarze Django Reinhardt, za oknami trwał bezśnieżny grudniowy wieczór, wokół pachniało męską wodą kolońską Basetti. A ja byłam kobietą sukcesu. Literackiego. O ile książka odniesie sukces handlowy, rzecz jasna. Czegóż trzeba więcej, mając dwadzieścia pięć lat, za sobą szczęśliwy rozwód, przed sobą szczęśliwe zamążpójście? Paliły mnie koniuszki uszu. W kącie sali jakaś para całowała się namiętnie. Kelnerka miała głos i ruchy Marylin Monroe. Na filarze wisiało zdjęcie Huberta Urbańskiego z datą, kiedy tu był. Zaczęliśmy rozmawiać o tancerkach go-go, co już jest bez ogródek, nie zaprzeczycie! Wreszcie Janek wyznał mi, że kupił sobie nową maszynkę do golenia, bo stara zaczęła kopać go prądem. Tutaj chwilowo mnie zdezorientował, nie miałam pojęcia, do czego zmierza. Ale szybko zmienił temat na żeglugę jachtową. Miał stopień sternika. Klarowanie lin, kilwater, stanie w łopocie, te rzeczy. Słuchałam jak zaczarowana.
Pomyślałam, że z Jankiem Machtą potrafiłabym dogadać się na każdy temat. Przy książce pokłóciliśmy się bodaj raz. O tytuł. Ja upierałam się, że musi pasować do treści, on – że do akcji promocyjnej. Wtedy zdawało mi się, że Janek jest marketingowym potworem. Teraz, widząc go w półmroku kawiarni z kieliszkiem wina, byłam pewna, że gdyby kazał mi pozmieniać tytuły wszystkich książek na świecie, ręka by mi nie zadrżała. Nawet moją ukochaną „Annę Kareninę" przerobiłabym na jakąś bardziej chodliwą „Grę o miłość" albo „Rosyjski pocałunek".
Za plecami Janka Machty przeszła długonoga dziewczyna, w przelocie cmoknęła go w policzek. Była z facetem. Janek odwrócił się ku mnie z rozmarzeniem na twarzy.
– Marta – wyjaśnił. – Byliśmy razem w Inowrocławiu. Damskie znajomości miał posortowane geograficznie, przy czym zawsze wymieniał nazwy miast, dolin i pogórzy takim tonem, jakby chodziło o kobiecą geografię intymną. Twierdził, że mapa cieków wodnych pod polskimi miastami różni się diametralnie. A to ma zasadniczy wpływ na pobudzenie zmysłowe.
– Ładne cieki – zgodziłam się z wymuszonym uśmiechem. -To znaczy miasto.
– Albo w Kutnie…? – Janek zamyślił się głęboko. Poczułam ukłucie zazdrości. Tamta bada cieki wodne, gdzie zapragnie, a ja się, psiakość, ustabilizowałam. Nie, żeby mi specjalnie zależało na tych ciekach. Ale ciekawiło mnie, jak Janek je testuje. Taka ciekawość dowodzi, że kobieta nie jest szczęśliwa z tym, co ma. Czy to moja wina? Niekoniecznie. Tak jak nie są moją zasługą seksowne Jankowe brwi. Mężczyźni bywają różni. W jednym cudownie się zakochać, a z całkiem innym nie nudzimy się na co dzień. Więc co mam począć? Miłość paskudnie wypacza perspektywę, zirytowałam się w duchu. Zwłaszcza miłość do Pedra, który w pewnym sensie jest moim ideałem. W rezultacie nawet obca dziennikarka wieszcząca widzi te rzeczy trzeźwiej. Choć po becherovce.
Poprosiłam Janka, żeby nalał mi wina. W ustach miałam Saharę, mimo że nic nie mówiłam. Tylko myślałam. Albo potakiwałam temu, co mówił Janek. Nie wiedziałam, co mówił, ale mężczyźnie wystarczy potakiwać. Randka rozwija się wtedy jak najpomyślniej. Nie poruszało mnie, że kelnerka typu Marylin Monroe zwraca się do Janka per „Jaśku" i z daleka wygląda, jakby siedziała mu na kolanach. Nie poruszała mnie szczerząca się ku niemu siksa, której mini i dekolt sięgały do pępka, tyle że z przeciwnych stron. Nie poruszała mnie ta z Inowrocławia, która dwa razy podchodziła po ogień, choć żadne z nas nie paliło. Ona też. W ogóle nic mnie nie poruszało. Myślałam o naszej ewentualnej przyszłości. To znaczy mojej z Jankiem Machta. Skoro przeznaczenie usadziło nas naprzeciw siebie w Szeherezadzie…
To będzie bolesne dla Pedra, kiedy powiem, że musimy się rozstać. Może spróbuje zrobić coś niemądrego? Tylko co niemądrego może zrobić Pedro? Nie przesadzajmy. Beze mnie Pedro jest szary jak film Bergmana na kanale bez reklam! W końcu każdy z nas musi zmierzyć się z bezlitosnym wyrokiem losu. Czy ktoś użalał się nade mną, jak sobie poradzę, kiedy zostawił mnie Marek? Mąż w końcu, nie przypadkowy facet, z którym się mieszka. Bajbaj, powiedział i ani się obejrzał. Resztę rzeczy kazał przesłać w paczce na adres Marzeny. A ja, głupia, pakowałam przez cały wieczór. Zalewałam się łzami nad każdą skarpetką i pakowałam. Pożyczyłam karton po telewizorze od pana Zenobiusza z trzeciego piętra. Gdybym miała dzisiejszy rozum, zapakowałabym w karton kowadło i wyrzuciłabym Markowi oknem na głowę. Skoro jesteś bezdusznym ciołkiem, zostawiasz osobę, która ci zaufała, kocha cię…
Sorry, co ja plotę?!
Nie mam kowadła. Poza tym Marek miał prawo odejść. Każdy człowiek ma prawo odejść od drugiego człowieka, kiedy spotka trzeciego człowieka. Marek miał to prawo, ja je mam, i Pedro ma to samo prawo, a czy z niego korzysta czy nie, to już nie moja broszka.
Odetchnęłam z ulgą, że tak mi się pomyślnie ułożyło w życiu. Aż zaczęłam znowu słuchać, co mówi Janek. Opowiadał, że alkoholu się nie trawi. Trawienie polega na rozkładaniu węglowodanów, tłuszczów i innych paskudztw na paskudztwa proste. Alkohol zaś po prostu wchłania się do krwi i uderza do głowy. Mózg się od tego kręci wokół swojej osi. Oczy nie mogą za nim nadążyć i człowiek się przewraca. Na półkuli północnej przewraca się lekko w lewo, a na południowej w prawo, co wynika z siły Coriolisa, czyli wirowania Ziemi. Byłam pełna podziwu dla Janka. Co za facet! Pedro potrafi może odróżnić barokowy gzyms od romańskiego nadproża, ale nie sądzę, żeby wiedział coś o sile Coriolisa. Pedro pije po prostu intuicyjnie, jak dziecko.
– Skąd ty wiesz te wszystkie mądrości? – zapytałam, uśmiechając się z podziwem.
– Do spotkania z piękną kobietą należy się szykować przez całe życie, powiada Jan Ewangelista!
Komplement był uroczy. Na pewno. Choć nie do końca go zrozumiałam. Przez cały wieczór Janek robił rzeczy urocze. Wiedziałam, że moje oczy błyszczą jak gwiazdy w noc Kupały. Najseksowniejszą w roku. Więc dość hipokryzji!
Wyciągnęłam dłoń, żeby położyć ją na najbardziej męskiej dłoni stąd do Inowrocławia. Niech się dzieje, co ma być!
Ale widocznie ponad stolikami krążył Pedro w roli zazdrosnej białej damy.
Zahaczyłam bransoletką o serwetę. Poleciały kieliszki z nie-dopitym winem. Potem filiżanki. Cola. Kryształowy wazon z kwiatami. Brzęk tłuczonego szkła, od którego podniosły się wszystkie głowy w Szeherezadzie, to jeszcze nic. Ze dwa litry różnokolorowej cieczy, w tym świeże parujące kawy z ekspresu, chlusnęły na spodnie Janka. Bardziej na lewą nogawkę – może z powodu tej cholernej siły Coriolisa.
Janek skoczył na nogi, przewracając krzesło. Ujrzałam, jak z centralnego punktu jego ciała buchają kłęby pary. Zgroza! Modliłam się, żeby to nie działo się naprawdę. Żeby się okazało, że z podwiniętymi nogami siedzę w domu pod lampką i czytam jakąś damską książkę. Tam dziewczyny tak robią. Ale celowo, przebiegle, z premedytacją, nie bez sensu jak ja!
Janek szarpnął zamek spodni i zsunął je do kostek, ujawniając pod spodem ekskluzywne bokserki Sirocco. Zmartwiałam. Moja psyche nie wytrzyma widoku Janka z opuszczonymi spodniami na środku Szeherezady. Czyż jest żałośniejszy widok? W najprymitywniejszej komedii, gdy chcą zmusić widzów do rechotu, pokazują faceta z opuszczonymi spodniami. Najlepiej, żeby się o nie potykał. Smieszniejszy może być tylko Jaś Fasola, kiedy ma rozstrój żołądka na audiencji u królowej angielskiej.
I teraz sama zostałam wtrącona w kretyńską komedię. Żegnaj, uwodzicielski Machto! Może to kara boska za to, że chciałam porzucić Pedra? Może jak się w życiu spotka ideał, to już nie ma wyjścia? Można tylko prać ideałowi koszule i czekać, aż poprosi o pierwszą szklankę ziółek na wzdęcie.
Tak myślałam w popłochu. Ale zrozumiałam, że dzieje się coś fascynującego. Janek ze spodniami u kostek nie stracił swojego uwodzicielskiego uroku. Stał w marynarce i w bokserkach uśmiechnięty, a ze wszystkich stron Szeherezady biegły mu na ratunek i ta z Inowrocławia, i Marylin Monroe, i ta nie wiadomo kto, i jeszcze czwarta, której dotychczas nie zauważyłam. Nie dziwiłam się ich entuzjazmowi. Pełen godności mężczyzna w mokrych majtkach to rzadkość w dzisiejszym świecie.
Wycierały go, otulały garsonkami, pocieszały. Cztery dobre wróżki kontra wredna wiedźma Dominika. Na domiar złego ta z Inowrocławia miała samochód, którym postanowiła odwieźć gołego Janka do domu.
Mnie zaproponował odwiezienie facet, z którym ona przyszła. Choć bez jej samochodu był tak samo pieszy jak ja. Po tonie wyczułam, że nie będzie miał za co wrócić do siebie w środku nocy. Jak nic zapomniał portfela. Przypomni sobie o tym pod moim domem. Cwaniaczek!
Odmówiłam stanowczo i ukradkiem zadzwoniłam po taksówkę.
Pedra nie było w domu. Postanowiłam poczekać, aż wróci. Nie chodziło mi o to, żeby już jutro przeprowadzić się do Janka. Poza tym lubię mój stryszek i wolałabym, żeby to Pedro się wyprowadził. A my z Jankiem uwijemy tu nowe gniazdko miłości.
Jako zadatek gniazdka ustawiłam w wazonie kwiaty od Janka i usiadłam naprzeciw nich. Pachniały odurzająco. Kawą, winem, orzechowym ciastkiem, fajkowym tytoniem, colą, wydeptaną wykładziną dywanową z Szeherezady, Jankiem Machtą, perfumami tej z Inowrocławia. Trochę kwiatami. Już wiedziałam, jaki będzie mój ulubiony bukiet zapachów na resztę życia.
Kiedy już sobie to życie ułożę po mojej myśli.
Dzisiaj powiem tylko Pedrowi: „Nudzisz się ze mną. Kiedy wracam do domu, ciebie nie ma". I zobaczę, co on na to. Za dwa dni westchnę: „Nigdy cię nie ma w domu, kiedy wracam… Widocznie masz ważniejsze sprawy". Gdybym od razu powiedziała, że musimy się rozstać, głupio by wyglądało. Jakbym kogoś miała. A przecież nie mam. Zrozumiałam tylko, że nie pasujemy do siebie z Pedrem. Tysiące ludzi mijających się codziennie na chodnikach tysięcy miast nie pasują do siebie i nikt nie robi z tego powodu tragedii.
Nawet gdyby nie wypadek w Szeherezadzie, nie powiedziane, że spędziłabym dzisiejszą noc u Janka. Nawet sądzę, że raczej nie. Pomimo że nalegałby. Nie mogłabym zostać z nim bezdusznie, kiedy tu czeka na mnie Pedro.
Z tym, że Pedro wcale nie czekał.
Gdzie go poniosło? Nie miał zwyczaju włóczyć się po nocach bez uprzedzenia. Może domyślił się wszystkiego? Zobaczył mnie czule objętą z Jankiem… Niemożliwe, na razie nie obejmowałam się czule z Jankiem. Jak to będzie, kiedy to się wreszcie stanie?
Albo ktoś doniósł o nas Pedrowi! Ta zołza z Inowrocławia? Chyba że to oni właśnie ze sobą kręcą, ta z Inowrocławia i mój Pedro.
Bredziłam. Kleiły mi się oczy. Była druga w nocy. Powinnam położyć się i przespać. Pogadam z Pedrem od rana, jutro sobota. Wygarnę mu: „Nie obchodzi cię, że czekając na ciebie, zasypiam ze zdenerwowania w środku nocy?".
O trzeciej piętnaście uznałam, że jednak rozstanę się z Pedrem, jak tylko wróci. Natychmiast. Nie pozwolę traktować się w taki sposób. Siedzę w fotelu przed wygaszonym kominkiem, owinięta kocem, za oknem grudniowa noc, wiatr wyje – i ani zasnąć, ani do kogo ust otworzyć. Dlaczego mam pozwolić, żeby Pedro pomiatał mną jak ślubną żoną?
O czwartej zrobiłam sobie herbatę, włączyłam telewizor i przyszło mi do głowy, że może on miał wypadek? Ale jaki? Akurat wtedy, kiedy miałam przeprowadzić z nim zasadniczą rozmowę? Musiałby chyba być niepoważny.
Obudziłam się w fotelu o piątej osiem, choć byłam przekonana, że nie zasnęłam. Bardzo dziwne. W telewizorze leciał obraz kontrolny Jedynki. Na TVN-ie leciał obraz kontrolny TVN-u, a na Dwójce – Dwójki. Zostawiłam obraz kontrolny z Polsatu. O tej porze nie miałam ochoty na nic ambitnego.
Wyjrzałam przez okno. Ciemność. Chyba padało.
Posłuchałam pod drzwiami. Cisza. Deszczu nie słychać.
Usiadłam na taborecie w kuchni, bawiąc się kluczami od mieszkania. Wchodząc do domu, powiesiłam je na wieszaku, jak zwykle. Teraz znów wpadły mi w ręce. Kiedy je zdjęłam? Czyżbym uzależniła się od Pedra do tego stopnia, że kiedy go nie ma, kursuję po mieszkaniu jak lunatyczka i wykonuję bezsensowne czynności? Których nie pamiętam?
Podeszłam do wieszaka przy drzwiach. Klucze wisiały na haku. Tak jak powiesiłam je, wchodząc. Co się dzieje?
Więc te w kuchni to klucze Pedra. Bo trzeci komplet, z małpką na breloczku, był u rodziców. Pedro wyszedł, zatrzaskując drzwi. Dlaczego nie wziął kluczy?
Zapaliłam górne światła na stryszku i bukiet od Janka rozbłysnął żywymi kolorami. Patrzyłam na niego z uśmiechem, chłonąc zapach mojego życia. Ale coś nie dawało mi spokoju. Rozejrzałam się dokładniej. Na gzymsie kominka jaśniała przylepiona kartka.
Do, kochanie, tak będzie lepiej. Wybacz. Zapomniałem o trudnych sprawach z mojej przeszłości. Jest coś groźnego, przed czym nie potrafię Cię obronić. Nie mogę ryzykować Twoim losem. Nie szukaj mnie, proszę. Kocham Cię zawsze i wszędzie. Twój Pedro.
Przeczytałam z niedowierzaniem raz, drugi, trzeci.
Tekst jak z telenoweli. Beznadziejne! Przeczytałam po raz czwarty. Piąty. Szósty.
I wtedy poczułam, że ta telenowela niczym nie różni się od meczu z Gołota! Mam ciemno przed oczami i wszystko mnie boli!