38525.fb2 Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Kobieca Intuicja - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Skarpetki z owczej wełny

Przez resztę soboty i niedzielę czekałam na Pedra. Może głupie, ale prawdziwe. Korzystając z toalety, nie zamykałam się, żeby usłyszeć w razie czego. Telewizor oglądałam na niemo, nawet płytę nastawiłam sobie bez dźwięku, zanim się zorientowałam, że to nie ma sensu. Nie pomyłam szklanek, bo się bałam, że nie usłyszę pukania, kiedy woda będzie się lała do zlewu. Napełniając wannę, stałam z uchem przy drzwiach. Zrobiłam pięćdziesiąt rzeczy niepotrzebnych i ani jednej potrzebnej. Zresztą, czego potrzeba, żeby beznadziejnie czekać?

Jasne, że Żyrafa mogła pójść na podwórko, żeby zamówić trumnę dla Pedra. Tfu, odpukać! Ale kiedy wsadziłam kichającą Gośkę do jej samochodu, zmieniłam zdanie. Jasne, że nie mogła! Kogoś, kto pali byle siano, nie stać finansowo na pochowanie swojej ofiary po bożemu. Przyczepiłaby cegły do nóg i utopiła zwłoki w gliniance. Czy u nas są glinianki? Nie wiem, nie szkodzi – znalazłaby, gdyby jej zależało. Pojechałaby do Swarzędza albo Turoszowa i znalazłaby. Gdyby Pedra zabiła. Tylko po co miałaby to robić? Bezlitośnie uwieść, to tak, ale zabijać? Kobieca intuicja podpowiadała mi, że „Sprzedaż trumien i akcesoriów" znalazła się na mej drodze przypadkiem. Nie ma znaczenia, chyba że symboliczne. Ukatrupiono miłość. To niekaralne, choć szkoda, szczerze mówiąc.

Komu zawadzała na świecie miłość na całe życie? Byłoby pięknie. Siedziałabym teraz z Pedrem przed płonącym kominkiem, trzymałabym go za rękę, snułabym plany. Czy wymagam za dużo? Czulibyśmy wieczną miłość w sobie i ciepło świata za grudniowym oknem. A myśmy nie dotrwali nawet do pierwszej rocznicy. Nie przeżyliśmy wspólnych świąt, chrzcin, złotych godów, nic. Pojedyncze Zaduszki i rocznica wprowadzenia stanu wojennego – tyle było nam pisane. A przecież to takie proste. Wystarczyłoby, żeby ludzie szanowali własne uczucia. Żeby potrafili zakochać się raz na zawsze, odpowiedzialnie!

Stop, wróć!

Gdyby ludzie zakochiwali się na stałe, byłabym z chudym Fryckiem z VI a, w którym zakochałam się na fizyce. Załamanie światła przez pryzmat, pamiętam jak dziś. To było takie nudne, że nie miałam innego wyjścia, jak tylko się zakochać. A gdyby liczyła się jedynie miłość z pieczątką, siedziałabym przed kominkiem z Markiem, moim byłym. Też średnia przyjemność. Wynika z tego, że mogłam być z Pedrem dlatego właśnie, że miłość nie trwa wiecznie. I z tego samego powodu nie mogę być z Pedrem. Od rana przeczuwałam, że to się wszystko kupy nie trzyma.

Oddzwoniłam do księżnej, że Pedro wyjechał do Swarzędza. Innego miasta nie chciało mi się wymyślać. Księżna jest zbyt światową damą, żeby wypytywać o szczegóły. Gdybym powiedziała, że Pedro wyjechał do Pampeluny na gonitwę byków, także przyjęłaby to bez komentarza. Powiedziała, że żałuje, na obiad będzie prosię z kaszą. Oraz pieprzówka bodajże. Też powiedziałam, że żałuję i szybko się rozłączyłam. Mdliło mnie na myśl o kaszy i o prosięciu, i o Pedrze. O pieprzowce mniej, ale resztkę rumu z barku wypiłam po powrocie. Leczniczo.

Zauważyłam, że zadarł mi się paznokieć, jakoś kretyńsko się zadarł, jak nigdy dotąd. To prawdopodobnie pierwszy symptom zaniżonego poczucia własnej wartości. Nie że mi się zadarł, tylko że przypisuję mu złośliwe intencje. Spiłowałam go bez przekonania.

Dla poprawy samopoczucia pozapalałam wszystkie światła, a i tak zdawało mi się, że jest ciemno. Dla większej jasności mogłam jeszcze otworzyć lodówkę, tylko że wtedy zaczęłoby mnie mdlić od zapachu jedzenia. Pomyślałam, że Pedro jest sadystą, nienawidzę go, pójdę do łóżka z Jankiem w Swarzędzu albo w Nowym Sączu, albo w Starym Targu, wszystko mi jedno. Nie zwlekając, najwyżej tyle, żeby kupić bilet i dojechać.

Z tą kojącą myślą zasnęłam o wpół do trzeciej w nocy.

Obudziłam się przed czwartą i już nie zmrużyłam oka. Nic się nie działo. Godzinami. Zadzwoniłam do Gośki. Berni powiedział mi, że śpi. Jest zakatarzona i poobijana, jakby po futro przeciskała się podkopem. Poprosiłam go, żeby nie wymawiał jej zakupu, a on wyjaśnił, że Gośka nie daje mu na to szansy. Śpi od powrotu ode mnie.

– Od wczoraj? Chryste, może umarła? – Poddałam się pesymizmowi na całej linii. – Zmarzła na kość. Sprawdź, Berni, proszę. To moja wina. Może wydzielina z płuc zatkała jej drogi oddechowe?

– Jaka wydzielina? Dlaczego tak mówisz? – obruszył się Berni.

– Bez złej myśli – zapewniłam go. – Lepiej dmuchać na zimne, uwierz mi.

– Ona jest gorąca, ma trzydzieści dziewięć z kreskami.

– Chryste! Może jej się białko ścięło. Sprawdź, Berni, proszę cię. Nie wybaczę sobie, jeżeli Gośce coś się stanie. Tylko ona mi została na świecie.

Nie załamywać się, pomyślałam, odkładając telefon. Nie panikować. Patrzeć na świat z optymizmem. To i tak nic nie pomoże, a przyjemniej. Kiedy Marek odszedł, dałam sobie radę. Długo trwało, ale udało się. Teraz potrwa krócej, mam wprawę. Może już jutro stanę na nogi? Czemu nie? I wpiszą mnie do Księgi Rekordów Guinessa w rozdziale „Najszybsze tragedie miłosne świata".

Z tym, że poprzednim razem pojawił się przy mnie Pedro jako lekarstwo na starą miłość. Teraz go nie mam. Czy ktoś ulituje się nade mną?

Wystukałam numer Janka.

– Co ze Swarzędzem? – zapytałam. – Aktualny?

– Jak najbardziej. Właśnie jestem w Swarzędzu. A co się stało? Miałam wrażenie, że słyszę w słuchawce jakiś daleki, głośno oddychający ciek wodny. Powiedziałam, że dzwonię przez ciekawość. Sprawdzam, jak długo jedzie się do Swarzędza. Gdybym kiedyś się wybrała. Albo do Pampeluny, gonić się z bykami po ulicach. Jeszcze nie zdecydowałam, gdzie i po co.

O wpół do szóstej pojechałam do rodziców. Nie mogłam usiedzieć w domu. Byłam pewna, że po kolejnej samotnej godzinie zwariuję. I choć nie mogłam ustalić, czym zwariowanie różniłoby się od mojego obecnego stanu, postanowiłam przeciwdziałać.

To była zła decyzja. Od progu mama pokazała mi jakieś beznadziejne skarpetki w pasy – prezent dla Pedra pod choinkę. Ciepłe, lecznicze, z prawdziwej owczej wełny.

Co oczywiście przypomniało mi nie tylko o Pedrze, ale i o psychopatce w wełnianej sukni.

– Owcze gryzą w skórę – oświadczyłam.

– Jak to gryzą? – obruszyła się mama. – Skąd możesz wiedzieć? Nie wydaje mi się, żebyś kiedykolwiek nosiła coś z owczej wełny.

– W powstaniu styczniowym też nie byłam, a wiem, że przegraliśmy.

– Ona ma rację – poparł mnie tata.

Siedział w fotelu przed telewizorem i skakał po kanałach. Może z tego powodu przyszło mi jeszcze na myśl powstanie warszawskie. Ale co za różnica, też przegraliśmy.

Mama zwinęła skarpetki z grobową miną.

– W czym ma rację?

– Że… przegraliśmy – spuścił z tonu tata. – Ale na przykład byliśmy pod Grunwaldem, Do. Pamiętasz? W rocznicę zwycięstwa. Miałaś osiem latek. Albo dziewięć.

– Grunwald się nie liczy! A owcze i tak gryzą w skórę! Pedro uważa tak samo.

– On nie może tak uważać. To jest roztropny człowiek. Mamy zdaniem. Matki zawsze są o jedno ważne wydarzenie do tyłu. Kiedy rozchodziliśmy się z Markiem, mama kupiła nam śpioszki. Naszemu ewentualnemu dziecku. Trafiła super-okazyjnie na antypoślizgowe. Przez całe małżeństwo nie trafiła, a kiedy papiery były już w sądzie – trafiła. W rezultacie musiałam jej zapłakanej tłumaczyć się z dwóch rzeczy: że rozchodzę się z Markiem i że na diabła mi śpioszki. A mogłam z jednej, gdyby nie była uparta.

– Zadzwoń do Pedra i zapytaj, trudno – powiedziała chmurnie. – Przecież nie dam mu czegoś, czego nie chce. Od razu w pierwsze święta. Jest w domu?

– A gdzie ma być? – odpowiedziałam, zanim się zastanowiłam. – To znaczy… ma komórkę… Gdziekolwiek jest… A jest w domu! Tylko że…

– Tylko że co? Może sobie wyobrażasz, że stać mnie, żeby mu kupić samochód?

– Przecież nie o to chodzi, mamo. Dobrze, podaruj mu te skarpetki. Ładne są, kolorowe. Podrapie się od czasu do czasu i wytrzyma, nie przesadzajmy.

– Nie, zadzwoń. Nie chcę, żeby miał mnie za teściową z głupich dowcipów.

Popatrzyłam na mamę spode łba. Rozsiadła się na kanapie ze skarpetkami na kolanach i czekała na mój telefon.

– Za jaką teściową, mamo? Kto ci powiedział, że się pobierzemy?

– Jak to się nie pobierzecie? Mieszkacie razem i się nie pobierzecie?

– Z mieszkania razem wynika, że możemy wspólnie opłacać czynsz. A nie że wspólnie spędzimy życie.

– Boże drogi, Do, ty się robisz cyniczna! – przeraziła się mama.

– Ona ma rację – poparł ją tata i nawet przestał skakać po kanałach. – Czy coś się między wami psuje, córeczko? Nam możesz powiedzieć prawdę.

– Okej, okej, w porządku. Zadzwonię, jeżeli ma to wam spędzać sen z powiek. Zawsze szukacie dziury w całym.

Wyjęłam komórkę, wyświetliłam Pedra, połączyłam się z jego nieodbierającym telefonem, rozłączyłam się ukradkiem i przyłożyłam komórkę do ucha. Gdybym wyszła zadzwonić z holu, podejrzliwość rodziców by wzrosła.

– Cześć, kochanie – powiedziałam do głuchej ciszy po tamtej stronie i ścisnęło mi się serce. – Co robisz?… Wiesz, dzwonię do ciebie, Pedro, w takiej sprawie, że…

„Tylko oględnie", pokazała mi na migi mama.

– Czy ty sądzisz, kochany Pedro, że owcze gryzą? Bo właśnie zastanawiamy się z rodzicami…

Mama postukała się nerwowo w czoło.

– To znaczy z koleżanką się zastanawiamy… To nic ważnego. Przy okazji pytam.

Mama akceptująco kiwała głową.

– Tak, słucham cię, Pedro? Mówisz, że mnie kochasz? Mama zapatrzyła się dyskretnie w telewizor, więc mogłam sobie chwilowo pozwolić, żeby oczy zaszły mi łzami.

– Ja też cię kocham. Bardzo cię kocham. Kiedy sobie pomyślę, że mogliśmy się nie spotkać, nie mogę oddychać. Nie wiem, co bym poczęła bez ciebie.

Tata wyjrzał nie wiadomo po co za okno i wyszedł do drugiego pokoju. Nie trawił moich rozmów intymnych. Chwilę po nim wyszła mama, widocznie ją wywołał na migi.

Zostałam sama, więc wreszcie mogłam dać szczery upust uczuciu.

– Kocham cię, Pedro. Tak bardzo cię kocham, jak nikogo na świecie. Nie zrób mi krzywdy, błagam cię. Bądź ze mną. Ja z tego zrobię długie, wspaniałe życie dla nas obojga, daję ci słowo. Tylko mnie kochaj, Pedro. Proszę.

Obłęd!

Siedziałam na fotelu naprzeciw telewizora opadła z sił, gdy zajrzała mama.

– No i co powiedział?

– Pedro? Ze na kolację pizza, napalił w kominku, jest minus dwa na dworze, to znaczy że nie wie, ile jest, bo siedzi w domu… Aha, no i że mnie kocha.

– Ale o skarpetkach?

– Co o skarpetkach? Ach, o skarpetkach – przypomniałam sobie. – Że mogą być.

– Do, ty jesteś nieprzytomna – rozzłościła się mama. – Przecież pytałaś go o skarpetki, słyszałam. I mówisz mi, że się nie pobierzecie? Dziecko, wystarczy, jak Pedro powie, że cię kocha, a tracisz głowę. To jeden z powodów, dla których ludzie się pobierają. Sama zadzwonię i zapytam go wprost!

– Nie! – poderwałam się z fotela. – Chryste, nie wolno ci tego zrobić.

– Jak to nie wolno?

– Nie w tej chwili – poprawiłam się. – No bo… Pedro siedzi akurat w wannie. Do gołego chcesz dzwonić?

– Też pomysł, Do! Skąd miałam wiedzieć, że w wannie? -Mama spłoniła się jak pensjonarka. – Umówmy się, że sama spytaj, tylko na pewno.

Ta nieszczęsna miłość robi ze mnie niedojrzałą emocjonalnie gimnazjalistkę, głupszą od moich własnych uczennic, pomyślałam fatalistycznie, kiedy tata odwoził mnie do domu. Przekształca mnie w infantylne stworzenie. Bo chyba w rzeczywistości jestem dorosła? A co ja robię? Wypłakuję się do słuchawki, w której nikogo nie ma. Czekam na faceta, który uprzedził, żebym na niego nie czekała. Gonię po mrozie za dziewczyną, o której niczego nie wiem. Analizuję wyroby trumienne. Przeziębiam najlepszą przyjaciółkę do 39 stopni. Czy można być tak zdziecinniałą w wieku 25 lat? Kiedy wreszcie dojrzeję i zakocham się jak zrównoważona kobieta, której nie w głowie fiu-bździu? Ma na przykład czterdziestkę, trzynastoletnią córkę i buduje dom, jak inni dorośli ludzie. Dojrzale nadzoruje wylewanie fundamentów, krycie dachu, montaż instalacji co i WC… Tylko kiedy ja dorosnę do czterdziestu lat, z kim mam mieć trzynastoletnią córkę, jakim cudem postawię dom z nauczycielskiej pensji? O ile wydawnictwo nie każe mi dopłacać do książki o miłości do Pedra, kiedy nakład się nie sprzeda.

– Popatrz, Do, miasto przed świętami pięknie wygląda -odezwał się lirycznie tata zza kierownicy. – Lampki, wystawy, choinki w oknach, światełka. Święty Mikołaj pewnie już wyruszył saniami z Laponii.

Pewnie tak. Może już wpadł pod tira na naszych drogach. Który wiózł tony świątecznych karpi do zarżnięcia. Renifery nie żyją, Mikołaja ze złamaną nogą trzeba będzie dobić. Tak pomyślałam, ale odpowiedziałam z bożonarodzeniową nadzieją:

– Cudownie, masz rację, tato. I ta przedświąteczna cisza, którą uwielbiam.

Tata uciszył się z bożonarodzeniową domyślnością.

Może nie ma wyjścia, niezależnie od wieku, pomyślałam. Z tym zdziecinnieniem. Obojętne, czy ma się piętnaście lat czy osiemdziesiąt. Wystarczy, że człowiek się zakocha i zaraz dostaje małpiego rozumu. Infantylność wyłazi z niego niczym słoma z dziurawego siennika. Tak musi być i już. Przecież żeby się zakochać, trzeba wierzyć w miłość. Inaczej się nie da. A ci, którzy wierzą w miłość, są jak dzieci. Normalnie jak dzieci.