38526.fb2 Kobieta Honoru - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Kobieta Honoru - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Dzisiaj

1

Blady księżyc wędrujący po granatowym, rozbłyszczonym niebie zajrzał przez prostokątne okno rozmównicy, rzucając delikatne światło na wysoki sufit. Głos Nancy słabł jak ogień na kominku. Ostatnie słowa były szeptem, którego magnetofon prawdopodobnie nie zdołał zarejestrować. Mówiła już od wielu godzin, opowiadając słuchającemu jej z zapartym tchem dziennikarzowi zadziwiającą historię. Jaki sens miało to dramatyczne wyznanie dotyczące znanych i nieznanych osób z mafii i życia Nancy? Dlaczego właśnie jemu, w tym miejscu i w tym momencie? Długie cienie ich postaci, które rzucał zamierający ogień, tańczyły na białej ścianie rozmównicy.

Mark zadrżał z zimna i na skutek nowego, niepokojącego uczucia, które nim zawładnęło. Informacje, które zebrał, mogły wybuchnąć z siłą ładunku atomowego. I to go niepokoiło. A przecież rozmowa nie była jeszcze skończona. Siostra Anna miała w zanadrzu jeszcze inne dowody, które mogły zwiększyć moc tej broni. I to go już przerażało.

– Pan jest zmęczony – stwierdziła siostra.

Fawcett był wyczerpany, ale był gotów wysłuchać opowiadania aż do samego końca. Wydawało mu się, że podjął się zadania ponad ludzkie siły. A przecież uważał się za starego dziennikarskiego wygę. Udało mu się powrócić z wielu wojen, rewolucji, frontów, ale to napięcie powaliło go.

Siostra podniosła się i podeszła do stojącej lampy przy oknie. Zapaliła ją, a jej miękkie światło rozproszyło księżycową poświatę.

Otworzyły się drzwi rozmównicy i ukazała w nich okrąglutka i pulchna siostrzyczka, która była mu przewodniczką podczas kolejnych wizyt w klasztorze. Trzymała w rękach tacę, którą postawiła na stoliku. Była tam butelka jego ulubionego bourbona, kryształowe wiaderko z lodem, pękaty, pusty kieliszek i wysoka, smukła szklaneczka z gorącym mlekiem.

– Mleko jest dla mnie – uśmiechnęła się Nancy, wracając na swoje miejsce.

Okrąglutka i pulchna siostrzyczka odeszła niepostrzeżenie.

– Proszę się poczęstować – zaprosiła Nancy.

Mark nalał sobie.

– Trafiła pani w mój gust – powiedział dorzucając lód.

– Czysty przypadek. Żadne nadprzyrodzone zdolności.

Mark czuł, że nie jest to prawdą. Był pewien, że zakonnica wiedziała o nim wszystko.

– Poprzednio to pani była zmęczona – powiedział.

– A skąd pan wie, czy teraz nie jestem? – przyglądała mu się pobłażliwie, ale było jasne, że to ona prowadziła tę grę.

Wiatr przyniósł im uderzenia dzwonu.

– Północ – stwierdziła nie dając mu czasu na odpowiedź. – Musi pan już iść, panie Frawcett.

Mark się podniósł.

– Czy będzie ciąg dalszy? – wątpił nawet we własne słowa.

– Może.

– Jutro?

– Jutro – wyszeptała. – Jutro. Podoba mi się to słowo. Całe życie spędziłam na mówieniu: „jutro”. O ile teraźniejszość jest ponura i smutna, to jutro zawsze jest radosne, pełne obietnic, nadziei. Potem jutro przemienia się w dzisiaj i staje się smutne. Kiedy odchodzi w przeszłość, wypełnia się tęsknotą i znów je kochamy. Dobranoc, panie Fawcett.

Nie odpowiedziała mu. Speszony stał nieruchomo w progu. Potem położył rękę na klamce, nacisnął, otworzył drzwi i zrobił krok opuszczając pokój, pogodzony z tym, że musi się pożegnać.

– Fawcett – zawołała go energicznie.

Zatrzymał się i odwrócił, aby na nią spojrzeć. Zauważył, że patrzyła na niego pochłonięta jakąś myślą. Chciała mu coś powiedzieć, ale nigdy nie poznał znaczenia tej informacji, bo w chwilę później zakonnica rozmyśliła się.

– Już nic, panie Fawcett. Dobranoc – pożegnała się.

Była druga nad ranem i nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok w tym obcym łóżku przeżywając raz jeszcze dramatyczne opowiadanie Nancy. Wiedział, że był pierwszym i jedynym świadkiem, który wysłuchał zwierzeń madame Carr. I teraz spowiedź wieku była tam, nagrana na magnetycznej taśmie maleńkich kaset jego „Aiwy”. Przywilej wyłączności i ciężar zeznań, duma zawodowa i odpowiedzialność za ten parzący materiał powodowały, że czuł się nieswojo. Uczucie to w pewien sposób było zbliżone do strachu.

Dlaczego Nancy Carr narzuciła mu rolę spowiednika? W gruncie rzeczy przyjechał na Sycylię, żeby wyjaśnić tajemnicę jej nagłego zniknięcia z życia publicznego. Nie była to byle jaka wiadomość – odnaleźć w klasztorze związaną z mafią kobietę, która miała zostać syndykiem Nowego Jorku. Ona natomiast zaczęła mu dyktować swoją biografię, odkrywając przed nim część z tajemnic Cosa Nostra. Dlaczego? Co spowodowało, że kobieta honoru, która schroniła się w klasztorze, opowiadała mu o zdarzeniach i zbrodniach ze swojego życia? Były poza tym pytania, na które nie udzieliła odpowiedzi. Powiedziała mu, że Nathalie Goodman dobrze trafiła oskarżając ją o zabójstwo, lecz nie wyjawiła mu, kto był odpowiedzialny za śmierć dziennikarki. Ani kto dostarczył Goodman informacji dotyczących życia Nancy. I dlaczego później nikt nie znalazł śladu po tym wywiadzie w papierach wysłanniczki „New York Magazine”. Nie wyjaśniła mu jeszcze, dlaczego schroniła się w klasztorze i czy przekroczyła progi tego miejsca z własnej woli.

Znane zapiski kronikarskie dotyczące wojny między rodzinami Latella i La Manna należały już do historii zorganizowanej przestępczości, ale nikt nigdy nie domyśliłby się roli Nancy w tym konflikcie.

Nancy powiedziała mu:

– Będę mówić. Pozna pan moją prawdę. Będzie pan mógł ją opublikować, jeśli pan zechce. Nawet jeśli nikt panu nie zechce uwierzyć.

Mark zapalił światło. Jego rolex wskazywał drugą rano. Skierował się w stronę barku, gdy zatrzymał go przeraźliwy dzwonek telefonu.

Podniósł słuchawkę i usłyszał mocny i wyraźny głos swojego naczelnego redaktora, Burta Ritmana. W Nowym Jorku o tej porze ludzie byli jeszcze w pracy.

– Szukam cię przez cały dzień – naskoczył na niego. Wydawał się zaniepokojony.

– Nie spędzam czasu w łóżku – odrzekł sucho.

– Wychodzi na to, że nocy też nie – zarzucił mu.

– Miałem robotę. Dobrze wiesz, czym się zajmuję – powiedział podkreślając wagę i dyskretny charakter swojej pracy. – Co jest tak pilnego? – zapytał.

– Tyle, że tracisz za dużo czasu na tę sprawę, której końca nie widać – Burt próbował mówić spokojnie, ale nie umiał ukryć napięcia.

– Czy dobrze zrozumiałem? – osłupiał Mark. Pamiętał entuzjazm szefa, kiedy mu wyjawił, że zna miejsce pobytu Nancy Carr i jego natychmiastową decyzję wysłania dziennikarza tropem nieuchwytnej osobistości. A teraz?

– Wydaje mi się, że wyraziłem się jasno – powiedział Burt, który czepiał się słów i pauz, aby uczynić bardziej wiarygodną zmianę kursu.

– Spróbuj być taki do końca – nalegał Mark, który chciał usłyszeć z ust szefa decyzję, którą przeczuwał.

– Musisz wrócić do domu, Mark – rozkazał ponurym głosem i tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

Fawcettowi wydawało się, że śni.

– Posłuchaj mnie, Burt. Właśnie przygotowuję ci sensacyjny materiał. Nie masz pojęcia, co znalazłem!

– Nie sądzę, żeby warto było tracić na to czas – powtórzył.

– Ale jak możesz decydować, siedząc na swym tłustym tyłku w wygodnym fotelu, dziesięć tysięcy kilometrów stąd?

– Radzę ci, wsiadaj do pierwszego samolotu i wracaj do domu!

– Burt, co ty do cholery gadasz? – ścisnął telefon jakby to była szyja Burta. Ciśnienie podskoczyło mu gwałtownie.

– Posłuchaj, Mark – uciął krótko. – Tę gazetę robię ja. Ja decyduję, czy warto iść tropem, czy nie. – Wydawał się być przestraszony, próbował niezwykłym dla siebie despotyzmem zastąpić dyskusję, do której byli przyzwyczajeni jego współpracownicy. – I ja ci mówię, że masz to wszystko rzucić. Natychmiast.

Nastąpiła pełna napięcia i wyczekiwania cisza, wypełniona lekkim szumem na linii.

– Wypchaj się, Burt! – skończył nieuprzejmie. – Ty i twój gówniany dziennik!

– Wróć do domu i powiedz mi osobiście, co o mnie myślisz – odrzekł naczelny redaktor.

Co oznaczało to zaproszenie? Próbował przekazać mu wiadomość, której nie mógł powierzyć telefonowi? Burt wrzeszczał, aby podkreślić swoje racje, ale nie był przekonujący.

– Miałbym zostawić moją największą sensację dziennikarską? Wyjaśnij mi chociaż dlaczego.

– Ponieważ gazeta nie jest już nią zainteresowana – za agresją krył się proszący ton. – I skoro jestem przy tym, chciałbym udzielić ci przyjacielskiej rady: zostaw wszystko i wsiadaj w pierwszy samolot – powtórzył jeszcze raz.

Mark odebrał całym sobą ostrzegawczy sygnał. Pomyślał o Nathalie Goodman, o jej śmierci. I przypomniał sobie wyraz twarzy Nancy, kiedy zatrzymała go w rozmównicy chcąc mu coś powiedzieć – przypadek bez znaczenia czy może ostrzeżenie?

– Słyszałeś mnie, Mark? – zapytał zaniepokojony Burt.

Dziennikarz wpatrywał się w starą reprodukcję wiszącą na ścianie, ale myślami był gdzie indziej. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć, odłożył powoli słuchawkę, na tyle powoli, że miał czas, aby usłyszeć charakterystyczne pyknięcie. Ktoś podsłuchiwał ich rozmowę. Mark przetarł czoło ręką, była mokra od zimnego potu. Zapuścił się w zdradliwą puszczę, z której nie widział wyjścia. Poczuł się smutny i bezbronny jak bezpański pies.

Telefon Gianniego Ricci powtarzał w nieskończoność wolny sygnał, nikt nie odpowiadał. W redakcji znudzony telefonista rzucił mu: „Doktor Ricci jest na urlopie”.

Mark postanowił pojechać do Palermo. Być może nie spotka przyjaciela, ale przynajmniej coś będzie robić, będzie próbował skontaktować się z nim. Odczuwał natychmiastową potrzebę zwierzenia się komuś, komu ufał. Była piąta rano, gdy zaparkował pandę od Hertza przed kamienicą na ulicy Ruggero Settimo, w której mieszkał sycylijski kolega.

Brama była zamknięta i Mark musiał długo dzwonić, zanim korpulentna kobieta koło sześćdziesiątki, zmęczona, zaspana i wściekła uchyliła drzwi pytając, o co chodzi w malowniczym i niezrozumiałym języku, tonem nie pozostawiającym wątpliwości co do jej opinii na temat nieoczekiwanej pobudki o tak absurdalnej godzinie.

Mark przywołał na pomoc całą swoją nędzną znajomość włoskiego, ale udało mu się uciszyć wrzaski i uspokoić agresywnie zachowującą się kobietę dopiero za pomocą różowego banknotu, wartości pięćdziesięciu tysięcy lirów. Ostrożny uśmiech pojawił się w kącikach zmęczonych, bezbarwnych ust, podczas gdy banknot znikał za dekoltem wełnianego szlafroka w kratkę.

– Dottore wyjechał z panią i dziećmi – zaczęła chętnie i rozwlekle opowiadać. – Pojechał na wakacje. Pan jest tym amerykańskim przyjacielem, prawda? – zapytała. – Zostawił u mnie list dla pana – otworzyła bramę, wpuściła go i poszła do dyżurki. Wyjęła kopertę z szuflady stołu i podała mu ją.

Na oczach zaciekawionej kobiety, ułagodzonej napiwkiem, Mark rozerwał kopertę, rozłożył starannie kartkę i przeczytał krótką wiadomość od przyjaciela. „Wyjeżdżam z rodziną na kilka dni. Radzę ci, zrób to samo. Natychmiast.”

Jeszcze jedno ostrzeżenie. Jeszcze jedna prośba, aby zrezygnował.

– No co, zadowolony? – zapytała kobieta widząc, że Mark patrzy na te dwie linijki, jakby były napisane starożytnym etruskim pismem.

– Wie pani, dokąd pojechał? – zapytał.

– Kto? Doktor Ricci? Któż to wie. Bardzo się śpieszył. Jeśli nie napisał panu… Ja nie wiem.

Każdy element należał do jednej i tej samej układanki. Postanowił wrócić do Villarosa. Zatrzymał się na stacji obsługi, aby zatankować do pełna i napić się kawy, ale przede wszystkim, aby sprawdzić podejrzenie, które bał się nawet sformułować. Od kiedy opuścił o północy klasztor Santa Caterina, miał wrażenie, że jest śledzony, pilnowany. Z pewnością była to obsesja, gdyż za każdym razem, gdy szukał wokół siebie osoby, której badawczy wzrok czuł na sobie, nie widział nikogo. Również teraz, w barze stacji obsługi, nie zauważył niczego podejrzanego.

Minął Pergusę i swój hotel. Jechał prosto do klasztoru. Długo przyciskał dzwonek, zanim w judaszu pojawiła się surowa, oliwkowa, błyszcząca twarz nieznanej mu zakonnicy.

– Siostra Anna nie może pana przyjąć – sprzeciwiła się zakonnica, gdy poprosił o rozmowę.

Mark prawie błagał.

– Chodzi o ważną i pilną sprawę.

Niewzruszona twarz zakonnicy nie zmieniła się ani na jotę.

– Przykro mi, proszę pana. Nie mogę pana wpuścić.

Zamknięcie judasza przerwało tę krótką wymianę zdań.

Wszystkie drzwi, jakby poruszane tą samą ręką, zamykały mu się przed nosem jedne po drugich. A więc to była mafia? Od kogo pochodził rozkaz? Od Nancy Carr czy też kogoś stojącego jeszcze wyżej? Pomyślał, że w świetle nowych faktów było to prawdopodobne. A jeśli istniał ktoś silniejszy od Nancy, ktoś, kto miał wystarczająco długie ręce, żeby zmusić ją do milczenia?

Mark wrócił do hotelu. Portier wręczył mu klucz, poranne gazety i kopertę z Alitalii. Mark otworzył ją. W środku był bilet lotniczy Palermo-Nowy Jork w business class, odlot o trzynastej z Punta Raisi jeszcze tego samego dnia. Jeszcze jeden niedwuznaczny rozkaz opuszczenia Sycylii.

– Kto to przyniósł? – zapytał znając zresztą odpowiedź.

Portier wzruszył ramionami.

– Goniec z Alitalii – wyjaśnił. – Albo na takiego wyglądał.

Mark poczuł, jak strach ściska mu żołądek. Przypomniała mu się historia kozła alpejskiego opowiadana przez myśliwych. Ścigane zwierzę, osaczone na krawędzi przepaści, ginie skacząc w otchłań. On też był tropionym zwierzęciem. Przypomniał sobie ścieżkę wśród pól na peryferiach Manchesteru w Vermont, na której będąc nastolatkiem stawił czoła chłopakom, którzy nie chcieli go widzieć na swoim terytorium. Za pierwszym razem uciekł. Potem zdał sobie sprawę, że nie może chować się do końca życia i stanął do walki, z której wyszedł poturbowany, lecz zwycięski. Niebezpieczeństwo, które tym razem mu zagrażało, nie mogło być porównywane z tym, co do tej pory przeżywał. Nie widział wyjścia z labiryntu, w który się zapuścił.

Wszedł do pokoju. Wyglądał jak pole bitwy. Wszystko zostało zniszczone z precyzyjną dokładnością: jego ubrania, materace, wycinki z gazet, fotografie. Notatki i kasety z nagraniem zwierzeń zakonnicy zniknęły. Mały, wierny „Aiwa” został rozbity.

Przez sekundę pomyślał o złożeniu skargi u dyrektora hotelu i poczuł się śmieszny. Nie miało sensu zwracanie się do policji. Zebrał kilka ocalałych rzeczy oraz paszport, który nietknięty leżał na stole jako kolejne ostrzeżenie.

Zszedł do holu, zapłacił rachunek i wyjechał. W południe był w Castellammare del Golfo naprzeciw willi José Vicente Dominici. Postanowił kontynuować. Gdyby dał się zastraszyć, straciłby szacunek do siebie i do swojej pracy.

W holu przyjęła go dama o wyglądzie królowej. Miała na sobie rozpinaną suknię od Valentino szaroperłowej barwy, jak jej oczy mieniące się złotem i jedwabną bluzeczkę. Czarne lakierki na wysokim obcasie dodawały lekkości jej smukłej sylwetce. Wokół niej unosił się zapach perfum Chanel.

– Czekałam na pana, panie Fawcett.

– Ja natomiast nie spodziewałem się zastać pani tutaj, pani Carr – odrzekł Mark, po czym ucałował podaną mu dłoń.

Przyglądał się jej zafascynowany, zastanawiając się jednocześnie kim jest ta kobieta, którą miał przed sobą. Zakonnicą w sukni od znanego krawca? Adwokatem Carr? Kobietą honoru klanu Latella?

– Niech pana to nie dziwi, panie Fawcett – upomniała go. – Pan jest twórcą, utalentowanym dziennikarzem. Powinien pan wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.

– Przykro mi, że panią zawiodłem. Przyjechałem tu tylko po to, aby spotkać się z José Vicente Dominicim. Nie byłem przygotowany na to efektowne powitanie.

Był zmęczony, zniechęcony, rozczarowany. Kiedy wydawało mu się, że już poznał działanie poszczególnych mechanizmów, jedno wydarzenie wywracało wszystko do góry nogami.

Nancy wzięła go poufale pod rękę i dziennikarz poczuł, tym razem bez cienia wątpliwości, ulotny, nieodparty urok jej perfum. Zauważył, choć nie mógłby przysiąc, umiejętny makijaż, który leciutko podkreślał jej dojrzałą urodę.

– Chodźmy na werandę. To najspokojniejsze miejsce w tym starym domu. Nikt nam nie będzie przeszkadzał – powiedziała Nancy prowadząc go do pomieszczenia osłoniętego wielkimi taflami szkła. Mogli z niego podziwiać piękny ogród.

Były tu bambusowe kanapki i bujane fotele. Szklarniowe rośliny zostały rozstawione w celowym nieładzie. Słońce zaglądało przez szyby dając przyjemne ciepło.

– Proszę się rozgościć – zaprosiła go Nancy wskazując mu fotel.

Mark zajął miejsce i zaczął się łagodnie kołysać.

– Czy mogę zadać pierwsze pytanie, jakie mi przychodzi do głowy? – zapytał dziennikarz.

– Ma pan wolną rękę, jak zwykle – odpowiedziała siadając z elegancją na kanapce.

– Dlaczego nosi pani tę suknię?

– Jest pan zmęczony – uniknęła odpowiedzi. – Powinien pan odpocząć.

Na twarzy Marka widać było ślady nieprzespanej nocy. Był zarośnięty, miał podkrążone oczy.

– Zanim udzielę sobie zasłużonego odpoczynku, czy zechciałaby pani powiedzieć mi co tu się dzieje? – spoglądał zdezorientowany wokół siebie.

– Czy to właśnie ja muszę to panu powiedzieć, panie Fawcett? – Nancy traktowała go niczym roztrzepanego uczniaka, który nie jest w stanie patrzeć dalej niż czubek własnego nosa.

– Stworzyli pustkę wokół mnie – wyznał. – Z Nowego Jorku zawiadamiają mnie, że wywiad ich już nie interesuje. I nakazują mi powrót każąc zapomnieć o artykule. Gianni Ricci daje nogę z całą rodziną i zostawia mi wiadomość. Radzi mi, żebym zrezygnował ze sprawy. W hotelu zastaję ten bilet lotniczy – powiedział wyciągając go i kładąc na stoliku – który jest kolejnym zaproszeniem do opuszczenia wyspy.

Nancy wzięła bilet i obejrzała go.

– Pan nie skorzystał z tego zaproszenia. Samolot do Nowego Jorku odleciał bez pana.

– Przez mój pokój przeszła banda niszczycieli – kontynuował nie słuchając jej. – Czego nie zniszczyli, zabrali ze sobą. Również taśmy nagrane w klasztorze.

– A pan jest zbulwersowany tą serią wydarzeń.

– Nic już nie rozumiem – spokój Nancy irytował go.

– A może nie chce pan zrozumieć.

Dziennikarska ciekawość i ludzki strach były jednakowo silne, czuł się przez to nieswojo, nie będąc w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji. Nancy obserwowała go niewzruszona i uśmiechnięta niczym doskonała pani domu, ale nie wyglądała na skłonną do pomocy, do wyjaśnienia jego wątpliwości.

– Wszystko zostało wymazane – podkreślił dziennikarz. – Jakbyśmy nigdy ze sobą nie rozmawiali. Rozumie pani? Ależ oczywiście – podjął po krótkiej przerwie – pani to doskonale rozumie. To ja nie potrafię odnaleźć się w tym labiryncie. Czy pani wie, o czym marzę? Chciałbym zasnąć, a po przebudzeniu stwierdzić, że był to tylko zły sen.

– Powinien pan odpocząć.

Fawcett nie słyszał jej i kontynuował.

– Ponieważ widzi pani, pani Carr – mówił dalej – prześladuje mnie, niczym złowroga przepowiednia, wspomnienie śmierci Nathalie Goodman. A w nocy przypomniało mi się stwierdzenie jednego z ojców chrzestnych Cosa Nostra: „Kto wsadza nos w sprawy mafii, nie żyje wystarczająco długo, by móc poznać do końca jej tajemnice.”

Nancy przyjęła uprzejmą, nieco ironiczną pozę kobiety światowej.

– Kto wysłuchał śpiewu syren, nie powróci cały i zdrów do Itaki – powiedziała.

– Więc potwierdza pani?

– To tylko szkolne wspomnienie. Nic więcej.

– Jestem więc aż tak daleki od prawdy? Czy ścigam upiory, czy też potykam się o rzeczywistość, która mnie zniszczy? Jaka jest moja sytuacja, pani Carr?

– Niech mnie pan nie nazywa panią Carr – odrzekła zdecydowanie. – Rozwiodłam się z profesorem Taylorem Carr cztery lata temu. Potem złożyłam śluby. A teraz jestem siostrą pod każdym względem. Nawet w tym stroju. Wie pan, możemy je nosić, kiedy okoliczności tego wymagają.

– A więc, siostro Anno, czy mogę wiedzieć, co się dzieje? Może Nearco Latella przeszedł do ataku? – wydawało mu się to prawdopodobne. – Syn Franka, usunięty z organizacji, zesłany na Sycylię, mógłby próbować odzyskać utraconą pozycję? – nie był o tym zbytnio przekonany.

– Nearco jest nieszkodliwym, znudzonym starszym panem. – zaprzeczyła Nancy. – Od śmierci żony przestał nawet nastawać na cnotę pokojówek. Junior po śmierci starego Franka nieraz namawiał go do powrotu do Ameryki. On jednak urządził się w Agrigento i nie chce się stamtąd ruszyć.

– Więc może młody Albert La Manna ruszył do boju? – próbował zgadywać, gdyż czuł potrzebę ustalenia, kto jest odpowiedzialny za ostatnie ataki. – Mam rację?

– No comments.

– Wnuk Alberta Chinnici, syn Joe La Manny, postanowił wydać pani bitwę. Chciała pani zostać syndykiem, a on pani w tym przeszkodził. A teraz wie, że pani rozmawiała ze mną i chce nas obydwoje usunąć. Mam rację? Czy mam mówić dalej?

– Nie mogę panu zabronić.

– W takim razie to prawda. Pani poczuła się zagrożona i schowała się pod skrzydła José Vicente.

Nancy uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Jakiż jest pan daleki od prawdy, panie Fawcett – wytrąciła go z równowagi. – Młody La Manna, jak go pan nazywa, jest teraz dojrzałym mężczyzną. Prowadzi ośrodek dla niepełnosprawnych. Pomaga mu w tym żona Brenda i starszy syn Ron. Nie, panie Fawcett, pan naprawdę idzie złym tropem. Nie ma już rywalizacji między klanami. Bo nie ma już rodzin.

– W wywiadzie udzielonym Nathalie Goodman utrzymuje jednak pani, że mafia istnieje. Więc mafia jest, czy też wymyśliłem ją sobie? – chciał wyjaśnienia, które można by zweryfikować.

Nancy przyjęła postawę nauczycielki zmuszonej streścić nierozgarniętemu uczniowi całą myśl za pomocą przykładów.

– Mafia istnieje, panie Fawcett. Jest tak silna jak nigdy przedtem. Jest lepiej przygotowana do walk i jest bardziej niebezpieczna i podstępna, gdyż kryje się pod płaszczykiem legalnej działalności. Mafia jest w polityce, w magistracie, w policji. Mafia jest w pokoju z przyciskami. Wkroczyła do banków i międzynarodowych spółek. Jest odpowiedzialna za wstrząsy na giełdzie. Również w wojnach jest mafia – Nancy przerwała na chwilę, później podjęła. – Capone, Luciano, Chinnici, La Manna, Latella, słynni ojcowie chrzestni mieli o wiele mniejszą władzę, niż się im przypisywało.

– Należeli do kasy zapomogowej? – zareagował Mark. – Stowarzyszenia wzajemnej pomocy?

– Och, nie. Zabijali, obrażali, tyranizowali, ciągnęli zyski. Ale w końcu byli tylko narzędziem w rękach kogoś, kto był ponad nimi i prowadził tę grę. Jako adwokat i również jako deputowana pomogłam niektórym z nich. Ale nigdy nie znieważyłam słabszego, nie wykorzystałam biednego, nigdy nie zachęcałam do prostytucji, nigdy nie podałam dziecku narkotyku. Przeciwnie, zawsze walczyłam z tym zjawiskiem.

– To zwyczajowy kodeks honorowy mafii? – zareplikował ironicznie dziennikarz.

– Może pan to nazwać, jak pan chce – odpowiedziała spokojnie Nancy. – Potem zdarzyło się coś nieoczekiwanego – kontynuowała ciszej. – Zawsze jest jakiś przypadek, fatum lub los, jeśli pan woli. To był przerażający wybuch. Wyszłam z tego rozbita – wyszeptała. – Straciłam wiele, ale nie utraciłam chęci życia. Tyle, że nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Musiałam zamknąć jeden rozdział i zacząć drugi. I tak najpierw się rozwiodłam, później wstąpiłam do klasztoru.

– To nieprzewidziane wydarzenie, o którym pani mówiła, skłoniło panią do rozwodu?

– Właśnie tak.

– Żeby pani mąż, osoba bez skazy, nie został zamieszany w ewentualny skandal?

– W pewnym sensie.

– I wciąż to samo, nieprzewidziane wydarzenie lub przyczyny od niego zależne sprowadziły dzisiaj panią do willi José Vicente?

– W tej chwili nie mogę udzielić precyzyjnych odpowiedzi.

– A jednak jestem przekonany coraz bardziej, że to samo nieprzewidziane wydarzenie, które zmieniło pani życie, zagraża mojemu. Sądzę, że ktoś już otrzymał rozkaz zabicia mnie.

– Nikt pana nie zabije, panie Fawcett – stwierdziła z dumnym uśmiechem. – Pan jest pod moją opieką. Dlatego jestem dzisiaj tutaj.

Spojrzała na mały, metalowy zegarek.

– Zresztą powinien tu być lada moment – dodała.

– O kim pani mówi? – zapytał Mark, który postanowił oddać się w ręce tej coraz bardziej tajemniczej kobiety.

– Przylatuje tutaj z Nowego Jorku profesor Taylor Carr, mój były mąż. Odbędzie się zebranie rodzinne. Pan jest tutaj bezpieczny.

– Co ja mam wspólnego z tym zebraniem?

– Wszystko. Pamięta pan, co obiecałam panu podczas naszego pierwszego spotkania? Obiecałam panu, że pozna pan prawdę.

– Zauważyłem jedną rzecz. Nigdy mi pani nie opowiada o swoim synu, synu Seana McLeary. Czy zna tajemnice, które mi pani wyjawiła?

– Nie, wielu rzeczy nie wie. Mój syn jest poza tym wszystkim. Mojego syna nie rusza się. Będę go dalej chronić, tak jak robiłam to do tej pory. On jest najcenniejszą, najczystszą cząstką mnie samej.