38527.fb2
Los jednej z najbardziej popularnych monarchiń Polski, Marysieńki Sobieskiej, związał ją z Watykanem. Co ta ambitna, przywykła dopinać swego, a przy tym piękna, zawsze dbała o siebie i umiejętnie operująca swym seksapilem kobieta robiła nad Tybrem? Choć znała język polski tak dobrze, jak francuski, w którym wzrastała, to łacina i włoski były jej zupełnie obce. Z papieżami rozmawiać musiała zawsze przy pomocy tłumacza. A jednak przyjęła zaproszenie Innocentego XII i osiedliła się w Rzymie. Towarzyszyła tez niemal całemu pontyfikatowi Klemensa XI. Zanim dojdziemy do tego jak Maria Kazimiera stała się jedną z niezwykłych kobiet Watykanu, przypomnijmy jednak jej wcześniejsze dzieje. Maria Kazimiera d’Arquien urodziła się 28 czerwca 1641 roku, w Nevers we Francji. Jej ród, choć zubożały, wywodził się od Chlodwiga, Karola Wielkiego, Hugona Capet oraz św. Ludwika. Pierwszy raz do Polski trafiła jako czteroletnia dziewczynka w orszaku królowej Marii Gonzagi, która na polskim tronie przybrała imiona Ludwiki Marii. Żona Władysława IV, a później Jana Kazimierza, była matka chrzestną Marii Kazimiery d’Arquien. Trzeba jednak dodać, że współcześni podejrzewali ją, że była naturalna matka Marysieńki, ze związku z markizem Henrykiem Cinq – Mars.
Maria Kazimiera, choć oczko w głowie Ludwiki Marii, za pierwszym razem nie zabawiła w Polsce długo. Została odesłana do Nevers, do klasztornej szkoły urszulanek. Powróciła do Warszawy mając dopiero lat 12. Była „fille d’honneur” królowej. Już wtedy cieszyła oczy mężczyzn swą urodą. Brunetka o jasnej cerze, średniego wzrostu i proporcjonalnej budowy ciała, o dużych ciemnych oczach i pięknych włosach, zniewalała płeć brzydką swym niezwykłym wejrzeniem.
Sobieskiego poznała mając lat 14. Był wówczas starostą jaworowskim i przybył na sejm do Warszawy. Z woli Ludwiki Marii poślubiła jednak podczaszego koronnego Jana Zamoyskiego – znanego birbanta, utrzymującego znaczny harem kobiet. Obronił on Zamość przed wojskami Karola Gustawa tym zjednał sobie ogromną sympatię Ludwiki Marii. Poślubiona innemu, Marysieńka prowadziła ożywiona korespondencję z Sobieskim. Aż 24 września 1661 roku złożyli sobie tajemne śluby w warszawskim kościele Karmelitów, w czasie, których zamienili ze sobą pierścionki. On postanowił „trwać w samotności”. Tymczasem wiosna 1662 roku Marysieńka wyjechała do Francji, gdzie przez półtora roku daremnie wypatrywała Sobieskiego. W końcu powróciła do męża. W 1665 roku 38 – letni Zamoyski zmarł na chorobę weneryczną i już nic nie stało na przeszkodzie połączenia się z Sobieskim. A on właśnie został marszałkiem koronnym. 6 tygodni po śmierci ordynata Zamoyskiego, 13 lub 14 maja, Celadon – jak nazywała go Marysieńka w listach – poślubił potajemnie swą Jutrzenkę. Oficjalne zaślubiny odbyły się rekordowo szybko, jak na okres żałoby, w którym pozostawała Maria Kazimiera. Już 5 lipca młodą parę połączył dozgonnym węzłem w kaplicy Zamku w Warszawie nuncjusz papieski Antonio Pignatelli, późniejszy papież Innocenty XII. Duchowny z włoskim temperamentem rozgrzeszał widać gorącą krew szarmanckiego wojownika i pięknej Francuzeczki.
Czyż nuncjusz, mógł wiedzieć wówczas, że ów 36 – letni pan młody uratuje za 18 lat Europę przed zalewem pogaństwa? A 24 – letnia pani młoda, tak lubiąca piękne stroje i klejnoty, umiejąca zniewalać swego małżonka urodą i wdziękiem, po 31 latach owdowiawszy powtórnie, skorzysta z jego zaproszenia i osiądzie w Rzymie? A jednak tak właśnie się stało. Gdy zabrakło koronowanego w 1676 roku małżonka, który z dojmującą tęsknotą za „najwdzięczniejszym ciałeczkiem” Marysieńki pisał do niej tak sławne dziś listy, Marysieńka przeniosła się nad Tybr.
Może trudno w to uwierzyć, ale ta temperamentna kobieta, która w alkowie tak łaskawie obsypywała wdziękami swych mężów rodząc Zamoyskiemu trzy córki, a Janowi III Sobieskiemu 14 dzieci, była osobą szalenie pobożną. Nieodrodna córka doby Kontrreformacji, uważała za najważniejszą rzecz zapewnienie sobie zbawienia. Pobożność jej miała, więc walor praktyczności, była rodzajem targu – coś za coś. Dlatego ta despotyczna, kapryśna, chciwa na pieniądze – jak określali ja współcześni jej i późniejsi historycy polscy, „Wenus Triumfująca” – jak ochrzcił ją w biografii Tadeusz Boy – Żeleński, tak często chodziła do kościoła. Bywała na nabożeństwach rano lub wieczorem, czasem i rano i wieczorem. Chodziła, co roku na pasterkę. Zabierała do świątyni także dzieci, a zwłaszcza córkę. Szła z nimi w procesjach. Modliła się za zmarłych, obchodząc „groby” w świątyniach Warszawy w czasie świąt Wielkanocy. Jej pobożność objawiała się też w dziele miłosierdzia. Biedocie rozdawała postna jałmużnę. Przed Wielkanocą szyła ze swymi dworkami koszule dla biedoty. Ufundowała kościół i klasztor Sakramentek w stolicy jako wypełnienie ślubu uczynionego w krakowskiej świątyni Karmelitów w czasie pochodu Jana III na Wiedeń. Sprowadziła w 1687 roku do adoracji Najświętszego Sakramentu, benedyktynki z Francji. Często bywała w ich zakonie, miała w nim własne pokoje, jadała tam obiady, nocowała, a w czasie wielkich upałów w lipcu 1693 roku „zażywała”, co dnia u sakramentek wanny. W Marywilu, wzniesionym poza Starą Warszawą, w latach 1692-1695 zbudowała kaplicę Matki Boskiej Zwycięskiej, na pamiątkę wiedeńskiej wiktorii Jana III.
Kiedy nie udało się jej zachować tronu dla siebie i nic tez nie wyszło z prób przekazania go jednemu z synów – pierworodnemu Jakubowi czy ulubionemu Aleksandrowi, postanowiła, że zamieszka w Rzymie. Tylko w Watykanie mogła cieszyć się dalej poważaniem jako polska monarchini, wdowa po tym, który w wiedeńskiej wiktorii przywrócił Kościołowi bezpieczeństwo.
Podjęła tą decyzję przypuszczalnie jeszcze w czasie sejmu konwokacyjnego. Wówczas to wszczęła w tajemnicy odpowiednie kroki nad Tybrem. Kiedy zaraz po Wielkanocy 1697 roku Marysieńka opuściła Warszawę, żegnał ją zjadliwy pamflet. Nieznany autor podkreślał, że królowa ulżyła swym wyjazdem Ojczyźnie i duszy Jana III. A w usta zmarłego monarchy wkłada przestrogę, aby Marysieńka nie myślała już nigdy o Warszawie i nie oglądała się nawet za siebie, gdyż może ją spotkać los żony biblijnego Lota zamienionej w słup soli.
Marysieńka pojechała do Gdańska, gdzie zatrzymała się do czasu wyboru nowego króla. O koronę ubiegali się jej syn Jakub, książę Conti, książę Lotaryngii Karol, książę Badenii Ludwik, książę neuburski, elektor Saksonii Fryderyk August oraz don Livio Odescalchi, bratanek papieża Innocentego XI – błogosławionego. Don Livio wysłał swego posła Monte Cattiniego na gdański dwór Sobieskiej, by zdobyć jej poparcie w walce o tron. To właśnie on nakłaniał Marię Kazimierę, ażeby po przyjeździe nad Tybr zamieszkała w pałacu don Livia. Propozycja zamieszkania w tym pięknym pałacu, położonym naprzeciw kościoła Św. Apostołów, przypadła królowej do gustu. Przyjęła, więc zaproszenie Odescalchiego, zapewniając zarazem posłów, że udzieli mu poparcia, gdyby kandydatura Jakuba upadła. Kiedy Jakub wycofał się w przeddzień elekcji z walki o tron, popierała Włocha. Obrano jednak Sasa. Wtedy to Marysieńka powróciła do Warszawy. Dopiero wówczas odbył się pogrzeb Jana III Sobieskiego, w którym nie wzięła udziału, bo chorowała. W Wilanowie przyjęła Sasa a potem rewizytowała go w zamku. Potem zajęła się porządkowaniem spraw majątkowych, większość dóbr przekazując synom. Podjęła też przygotowania do wyjazdu do Rzymu. Wystąpiła o uzyskanie formalnego pozwolenia Rzeczypospolitej na jej pobyt w Watykanie przez „dwa lata”. Motywowała to tym, że jej zamiarem było uczestniczenie w uroczystościach jubileuszu 1700 roku. Chciała opuścić Polskę, nie tracąc praw do swego majątku ani innych przywilejów. Pozwolenie takie otrzymała.
W podróż wyruszyła 2 października 1698 roku. Żegnało ją – wiemy to z dariusza ks. Antonio Bassaniego wydanego dwa lata później w Rzymie jako „Viaggio a Roma stella Sua Reale Mta di Maria Cisimira, Regina di Polonia, vedova dell’iniwitissimo Giovanni III” – błogosławieństwo uzyskane w jaworowskim kościele Ojców Dominikanów. Królowa podróżowała z ogromnym orszakiem. Z takim właśnie po pięciu miesiącach podróży wjechała triumfalnie do Stolicy Apostolskiej. „Jako królowa i jak królowa” – jak napisze polski jej biograf Michał Komaszyński. Orszak Marysieńki liczył ponad 300 osób. Jechała wraz z wnuczką, swoja imienniczką i sędziwym ojcem, kardynałem d’Arquien. Towarzyszył jej poseł elektora Bawarii, Pompejo Scarlatti, który pozostanie w Rzymie na jej służbie.
Orszak kierował się przez Wysock – ulubioną rezydencję Marysieńki, Łańcut, Kraków. 29 października opuścił granice Rzeczypospolitej. W przejeździe przez cesarski Śląsk towarzyszyli królowej jej trzej synowie. Przez Racibórz, Opawę, Ołomuniec, droga wiodła do Wiednia. Tu Marysieńka pożegnała się z synami. Potem przez Salzburg, Insbruck, Trydent, Rzeczpospolitą Wenecką – a więc Weronę, Viacenzę, Padwę i Wenecję, dotarła wraz ze swym orszakiem 9 lutego 1699 roku do granic Pastwa Kościelnego. Nad Padem w imieniu Innocentego XII powitał ją nuncjusz Zondadari, który towarzyszył polskiej monarchini do samego Rzymu. A był to iście triumfalny pochód.
We włoskich miastach, sławę Jana III Sobieskiego, obrońcy chrześcijaństwa przed Turkami uważano za sławę Kościoła, a pamięć wielkiego monarchy czczono w rozlicznych utworach. Marysieńkę przyjmowano jako „wdowę po niezwyciężonym Janem Trzecim”. Władze miejskie, dostojnicy kościelni oraz arystokracja prześcigali się w podejmowaniu znakomitego gościa ucztami i zabawami.
Podróż przeciągała się właśnie z tego powodu. W końcu królowa dotarła do Rzymu 23 marca. Zachowując incognito, udała się do domu barona Jana Baptysty Scarlattiego – dyplomaty Maksymiliana Emanuela. Przez cały następny dzień odpoczywała, a przed zapadnięciem nocy przeniosła się do rezydencji don Livia Odescalchi, gdzie jeszcze niedawno zamieszkiwała słynna królowa Szwecji Krystyna. Znajdowało się tu mnóstwo bezcennych dzieł sztuki; obrazy starych mistrzów, gobeliny i rzeźby antyczne. Wiele z nich z nich zakupił don Livio przed jej śmiercią 10 lat wcześniej.
Marysieńka była w Watykanie osoba wyczekiwaną. Już w trzy dni później Innocenty XII przyjął królową na prywatnej audiencji. Przyjechała trzema karocami don Livia. Zgodnie ze zwyczajem pozostawiła w przedpokoju rękawiczki i wachlarz. Ucałowawszy stopę i rękę Ojca Świętego, usiadła po prawej jego stronie. Rozmawiali ze sobą ponad pół godziny za pomocą tłumacza w osobie księdza Kurdwanowskiego. Innocenty XII bardzo łaskawie odnosił się do polskiej monarchini. Rozrzewnił się, gdy wspominał swe młode lata, które spędził w Warszawie. Dobrze pamiętał tez ślub,, jaki połączył Marię Kazimierę z marszałkiem wielkim koronnym Sobieskim. Mówił długo o Janie III, chwaląc jego czyny i zasługi dla Watykanu i chrześcijańskiej Europy. Na zakończenie audiencji przyprowadzono przed oblicze papieża królewska wnuczkę. Papież udzielił królowej i jej wnuczce błogosławieństwa, życząc równocześnie jak najszczęśliwszego pobytu w Rzymie.
Zanim nastąpił triumfalny wjazd polskiej monarchini do Watykanu, Marysieńka oddała się pobożnym praktykom. Przybyła tu w czasie Wielkiego Postu. W Wielkim Tygodniu uczestniczyła we wszystkich modłach w bazylice św. Piotra. W swej rezydencji umyła nogi trzynastu ubogim, a potem służyła im przy obiedzie. Tą pobożnością wprawiła w zachwyt Rzymian i zyskała sobie uznanie Stolicy Apostolskiej. W pierwszy dzień świąt Wielkiej Nocy, po błogosławieństwie Innocentego XII, podejmował ja dwór papieski.
Jeszcze nie zdążyła się dobrze rozgościć, a już większość czasu poświęcała na odwiedzaniu tak licznych w Rzymie kościołów. Duchowieństwo przyjmowało ją u bram świątyń wśród bicia dzwonów. Gdy orszak jej przejeżdżał ulicami, Rzymianie witali ją oklaskami. „To tu potrzeba mieszkać, gdzie umie się żyć i oddawać należne honory” – pisała ukontentowana licznymi honorami.
Trzy miesiące po przybyciu do Rzymu, odbył się w końcu uroczysty wjazd królowej Polski do pałacu kwirynalskiego. Tyle czasu pochłonęło uszycie liberii dla służby oraz inne przygotowania. 21 czerwca 1699 roku wyruszył z pałacu odescalchich długi sznur karoc. Na placu kwirynalskim wojsko papieskie prezentowało broń. A potem książę Poli wiódł Królową po stopniach do Sali audiencyjnej. W Sali tronowej czekał na polska monarchinie papież Innocenty XII. Maria Kazimiera wkroczyła przed jego oblicze z rozpuszczonym trenem. Rozmawiali ze sobą, jak i za pierwszym razem, za pośrednictwem kanonika Kurdwanowskiego. Po skończonej audiencji wprowadzono do Sali cały orszak królowej, a Innocenty XII pobłogosławił go. Potem służba papieska podała napoje chłodzące. Z pałacu kwirynalskiego Marysieńka udała się do bazyliki św. Piotra, aby pomodlić się u grobu Apostołów. Odtąd zaczęło się dla niej codzienne życie w Rzymie.
Dwór królowej, liczący blisko 260 ludzi, składał się z Polaków i dobranych w Rzymie Włochów. W jego bramie stała zawsze honorowa warta złożona z 12 żołnierzy z oficerem. Gdy jechała przez miasto, powóz jej otaczali gwardziści na koniach. Pajukowie – ubrana z turecka gwardia Jana III – kroczyła pieszo w czasie uroczystych wjazdów. Na służbie Marysieńki znaleźli się też z czasem Szwajcarzy. Jej dwór był, więc pod tym względem podobny do papieskiego. Jego utrzymanie było bardzo kosztowne. Codziennie pochłaniało aż 1000 skudów. Dlatego trzy lata później oba dwory – Marii Kazimiery i jej ojca, kardynała d’Arquien liczyły już tylko 160 osób. Trzeba było oszczędzać.
Marysieńka bardzo dbała o ceremoniał. Nie chciała dopuścić do takiej sytuacji, w jakiej znalazła się kiedyś królowa Krystyna. Ta nigdy nie zgadzała się na żadne ustępstwa i żądała od kardynałów, by, gdy przejeżdżała przez miasto, zatrzymywali przed nią swe powozy. W rezultacie kardynałowie uciekali przed szwecką królową. Polska monarchini uznała, że korona jej z głowy nie spadnie i gdy kardynałowie zatrzymali przed nią swój pojazd, ona czyniła to samo.
O ile wobec purpuratów kościelnych była łaskawa, to wobec cywilnego korpusu dyplomatycznego Watykanu nie poszła na żadne ustępstwa. W jej obecności, tak, jak i kiedyś w obecności królowej Krystyny, ambasadorowie mieli prawo zasiadać jedynie na taborecie. Marzyło im się krzesło z oparciem, ale Marysieńka zasłaniała się listem z Rzeczypospolitej, nakazującym jej wystrzegania się wszystkiego, co przyniosłoby ujmę królowym polskim.
Zaszczytów Marysieńce nie było nigdy dość. Najlepiej świadczył o tym skandal, jaki wybuchł tuż przed uroczystością otwarcia Wielkiego Jubileuszu Roku 1700. 24 grudnia inicjowała go ceremonia otwarcia „Drzwi Świętych” w bazylice św. Piiotra. Dla znamienitych widzów zbudowano naprzeciw kościoła specjalne trybuny. Loża królowej Polski przewyższała znacznie wszystkie pozostałe, na co szczególnie oburzyli się przedstawiciele Wiednia i Wenecji. Siedząc na fotelu, polska monarchini miałaby stopy ponad głowami ambasadorów oraz ich małżonek. Skandal zażegnano po usilnych naleganiach dyplomatów i loże ambasadorskie zostały podniesione, ustępując tylko o kilkanaście centymetrów loży królowej. Ale na tym nie koniec demonstracji siły. Przed fotelem Marysieńki rozścielono dywan. Zanim, więc zaczęły się uroczystości, pod stopami ambasadorów cesarza i Rzeczypospolitej Weneckiej musiał pojawić się podobny. A mocno już podstarzały papież Innocenty XII obserwował z rozbawieniem tę dyplomatyczna potyczkę, całym sercem będąc przy nadal pięknej i bardzo dumnej Marysieńce.
Kiedy Innocenty zaczął zapadać coraz bardziej na zdrowiu, rola Marysieńki w Watykanie jeszcze się umocniła. Polska monarchini pozostawała w dobrych stosunkach z książętami Kościoła, a zwłaszcza z Ottobonim – kardynałem protektorem Francji, posiadającym duże wpływy w Stolicy Apostolskiej. Łączyła ją z nim wielka zażyłość, podobnie jak w serdecznych kontaktach pozostawała z kardynałami Sacripante i Spinolą. Kardynał Ottoboni – był siostrzeńcem poprzedniego papieża, Aleksandra VIII. Uważano, że Marysieńka, może odegrać pewną role w obiorze nowego papieża. I słusznie. Żądna władzy – choćby tylko zakulisowej – polska monarchini aktywnie włączyła się w polityczne knowania.
Choć Innocenty XII zmarł dopiero 23 września 1700 roku, to już na początku tego roku Marysieńka opowiedziała się głośno za wyniesieniem na tron papieski kardynała Pallavaciniego. Przeprowadzała w tym celu wiele rozmów z kardynałami, w tym z Ottobonim, montując koalicję dla jego poparcia. Jednak postawiła na złego konia. W połowie lutego „papabiki” dotknięty apopleksją, po dwóch dniach wyzionął ducha. Francja liczyła zaś na pomoc w obiorze papieża jej sprzyjającego głosem sędziwego kardynała d’Arquien. Wbrew jednak zamierzeniom Wersalu konklawe wybrało papieżem kardynała Giovanniego Francesco Albaniego. Przybrał on imię Klemensa XI. Na jego długi pontyfikat – trwający ponad dwadzieścia lat – przypadł prawie cały pobyt królowej Polski nad Tybrem.
Klemens XI uczynił Marię Kazimierę centralną postacią w czasie swojej ceremonii objęcia bazyliki laterańskiej. Uczestniczyła w niej, siedząc na górującej nad innymi trybunie. Do chwili pojawienia się papieża miała na swej nadal pięknej twarzy maskę z czarnego aksamitu. Zdjęła ją dopiero wówczas, gdy nadszedł Klemens XI. Na cześć udziału królowej w tej uroczystości senat Wiecznego Miasta postanowił ustawić na Kapitolu jej popiersie z tablicą pamiątkową podnoszącą chwałę tej, „która zachęciła swego królewskiego małżonka do oswobodzenia Wiednia i ocalenia chrześcijaństwa”.
Nowy papież okazywał pięknej Marysieńce wiele względów. Przyjmował ją często u siebie, a nawet – co było szczególnym gestem – odwiedził kilka razy jej rezydencję. W kronikach Rzymu szczególnie barwne odbicie znalazła wizyta, jaką Klemens XI złożył w pałacu Odescalchi w dzień Wniebowstąpienia 1701 roku. Odwiedziny zapowiedział jego przedstawiciel przynosząc królowej półmisek wypełniony poziomkami z ogrodu papieskiego. Maria Kazimiera oczekiwała dostojnego gościa w bramie pałacu. Gdy wysiadł z lektyki, przyklęknąwszy ucałowała jego stopę. Po tym powitaniu Klemensa XI podniósł królową i udał się z nią do Sali tronowej. Rozmawiali ze sobą ponad godzinę. Potem weszła na salę wnuczka Marysieńki, córka królewicza Jakuba oraz damy dworu. Także i one całowały z szacunkiem stopę papieża. Służba zaczęła roznosić ciasta, konfitury i napoje chłodzące. Gwardia i dworzanie papiescy podjęci zostali przy dużych stołach rozstawionych w dolnych salach pałacu. Na koniec królowa odprowadziła Klemensa XI do bramy, aby odebrać tam ze swym dworem jeszcze jedno błogosławieństwo.
O ile Marysieńka często widywała papieża, o tyle w tych spotkaniach nigdy nie chcieli wziąć udziału jej przebywający w Rzymie synowie. Byli tak samo dumni, jak ich matka. Chcieli, by tytułować ich „Jego Majestatami”, a według ceremoniału mogło to być jedynie, „Jego Wysokości”. „Jego Wysokość” ich zdaniem była zbyt wygórowaną ceną za przywilej audiencji papieskiej.
Królowa Marysieńka chciała imponować papieżowi i watykańskim purpuratom. Nie liczyła się, więc z groszem. Nabyła willę markiza Torresa, na zboczu cudownego wzgórza Monte Pincio, z przepiekanym widokiem na cały Rzym i ogrodami, które zajmowały część terenu, gdzie znajdowały się niegdyś sławne ogrody głośnego bogacza i smakosza Lukullusa. Wynajęła też w pobliżu od francuskich zakonników z klasztoru Trinita de’Monti kilka domów przy Via Felice. W jednym z nich zamieszkał kardynał d’Arquien. Po przeciwnej stronie zajęła palazzo Zuccari, w którym na początku XVII wieku przez ponad pół roku mieszkał Jakub Sobieski, ojciec Jana III. Połączono pałac z rezydencją kardynała d’Arquien, przerzuconym nad Via Felice mostkiem, który otrzymał nazwę „łuku królowej”. Urządzono również kaplicę i mały dom prowincjonalny dla dziesięciu benedyktynek, które Maria Kazimiera sprowadziła z Reims. Polska monarchini wybudowała też prywatny teatrzyk oraz wzniosła tzw. tempiettę – rodzaj okazałego ganku u wejścia do pałacu. Wynajęła willę poza miastem, by spędzać w niej upalne lato. Dyplomatów i kardynałów przyjmowała na oficjalnych audiencjach w pałacu don Livia, w jego Sali tronowej.
Maria Kazimiera prowadziła się w Watykanie dobrze. Poza jedna sprawą. Była namiętną hazardzistką. Przy jej stolikach karcianych spotykało się najbardziej beztroskie towarzystwo Wiecznego Miasta, wśród którego nie brakowało i kardynałów. Nie podobało się to papieżowi. Napominał kardynałów (ci, dla zachowania incognito do gry zakładali maski), jednak pałac Marii Kazimiery pomijał taktownym milczeniem.
Kardynał d’Arquien, sędziwy ojciec Marysieńki, (gdy przybyli do Rzymu miał 97 lat), należał do tych, którzy wzbudzali największy gniew papieża. Nadal – jak w czasach młodości i wieku dojrzałego – lubił spędzać czas w gronie młodych i urodziwych kobiet, zalecał się do dwórek córki, lubował się w balach i biesiadach. Wśród zamieszkujących Rzym purpuratów, wielu było dalekich od świętości, ale w przeciwieństwie do nich kardynał d’Arquien nie dbał wcale o zachowanie pozorów. Oddawał się namiętnie hazardowi.
Marysieńka wpływała na życie kulturalne Watykanu. Co roku urządzała serenady w wybudowanym specjalnie dla koncertów tempietto. Ta z roku 1712 była szczególnie ważna – przygotowana została bowiem na pamiątkę odsieczy wiedeńskiej, a uświetniła ją kompozycja Domenika Scarlattiego – nadwornego kompozytora Jej Majestatu. Wielkim powodzeniem cieszył się też teatr Marysieńki, którego animatorem stał się Aleksander.
Klemens XI lubił Marysieńkę. Miał do tej de facto zdetronizowanej królowej Polski wielka słabość. Kiedy więc August II kazał w 1704 roku porwać i uwięzić w twierdzy Pleissenburg Jakuba i Konstantego Sobieskich, papież nie tylko przysłał do pałacu Zuccari kardynała Sacripanti z wyrazami ubolewania, ale pchnął także kuriera z listem do Augusta II. Domagał się w nim uwolnienia królewiczów przez wzgląd na Jana III wybawcę Wiednia oraz królową, która swą pobożnością buduje cały dwór papieski.
Skłonność papieża ku pięknej Marysieńce nie przeszkadzała mu jednak w prowadzeniu podwójnej gry. Z jednej strony nie szczędził Klemens XI „wielkich oznak przyjaźni” królowej Polski, z drugiej zaś jednak potajemnie popierał Sasa, bo August przechodząc na katolicyzm dla zdobycia korony po Sobieskim zaskarbił sobie łaski Rzymu. Kiedy więc Marysieńka chciała wykorzystać dzień św. Stanisława – patrona Polski, do demonstracji przeciw Sasowi, spotkała się z naganą papieża. W portalu narodowego kościoła Polaków tradycyjnie zawieszano w tym dniu portrety Klemensa XI i Augusta II Sasa. Tym razem Marysieńka rozkazała w portretu Sasa umieścić wizerunek Jana III. Kiedy tak się stało, poseł saski Lagnasco udał się niezwłocznie z protestem do papieża. Na jego rozkaz portret Wettyna powrócił na swoje miejsce. W odpowiedzi Sobieska dała do zrozumienia głowie Kościoła, że czuje się urażona. Ta sprawa stała się pierwszą z, wielu, które poróżniły królową Polski i papieża.
Po elekcji Leszczyńskiego papież opowiedział się jednak bez wahania za Wettynem, zapewniał go, że może liczyć na poparcie, ale zarazem domagał się wypuszczenia obu Sobieskich. Mimo zadrażnień w stosunkach między papieżem a królową Polski, Klemens XI przyjął Marysieńkę na audiencji. Prosiła go usilnie o nowe interwencje u Sasa i Leopolda I w sprawie swych uwięzionych synów. Pod wrażeniem tych próśb papież skierował jeszcze kilka pism do Augusta II. Jednak królewicz odzyskali wolność dopiero jesienią 1706 roku i to dzięki orężu króla Szwecji Karola XIII, nie zaś łasce Augusta II, pozostającego głuchym na żądania papieża.
Polityka, co rusz łączyła Marysieńkę z Klemensem XI. Elektor Bawarii – mąż córki Marysieńki i Sobieskiego Teresy Kunegundy, walczący po stronie Ludwika XIV – króla Francji w wojnie o sukcesję hiszpańską, doznał druzgocącej klęski w bitwie pod Hochstadt 13 sierpnia 1704 roku. Zmuszony był uchodzić na zachód. Przekazał, więc swą regencje żonie, jednak by ta przybyła do niego do Brukseli. Jej miejsce zajęła Marysieńka, która zadbałaby o Bawarię, jak i swoje wnuki. Królowa Polski i papież często spotykali się w tej sprawie, co wzbudziło podejrzliwość akredytowanych w Rzymie dyplomatów. Próbowali oni udaremnić wyjazd królowej z Rzymu. Jednak ona postawiła na swoim. Przy cichym poparciu papieża liczącego na to, że Marysieńka będzie jego potajemnym posłem, królowa Polski, wyruszyła w drogę 14 lutego 1705 roku pożegnawszy się z Ojcem Świętym serdecznie. Jechała incognito z małym orszakiem jako polska szlachcianka. Towarzyszył jej na polecenie papieża kapitan gwardii papieskiej hrabia Saint – Martin. Klemens XI wydał też rozkaz, aby królewska podróżniczkę przyjmowano gościnnie we wszystkich jego posiadłościach. W Padwie Marysieńka spotkała się ze swą „Pupusieńka” – jak od dzieciństwa nazywała Teresę Kunegundę – i usiłowała wywiązać się z tajnych p[poleceń papieskich, prowadząc ożywiona korespondencje z cesarzem Austrii Leopoldem I, elektorem bawarskim Maksymilianem Emanuelem, a nawet z jego stronnikami w Bawarii.
Kiedy wróciła do Rzymu, pomagać zaczęła kardynałowi de La Tremoille w zabiegach zmierzających do przełamania nieprzychylnego stanowiska dworu papieskiego wobec Leszczyńskiego. Zajęła się też nominacją nowego kardynała protektora Rzeczypospolitej – Barberiniego.
Jednak rola jej w Watykanie słabła. Czego dowodem stały się zmiany w ceremoniale. Dotąd kardynałowie zdejmowali birety przed koronowanymi głowami. Teraz nowo mianowani kardynałowie złożyli kilka wizyt Sobieskiej, nie zdejmując biretów. Sobieska broniła się przed poniżeniem, zmieniając swój ceremoniał. Zdejmujących birety odprowadzała zgodnie z tradycja do samych drzwi, a zwolenników nowego ceremoniału – tylko do połowy Sali tronowej. Postępowanie takie wzbudziło wśród purpuratów ostatniej promocji duże niezadowolenie. Sprawa zdejmowania biretów oparła się w 1710 roku o papieża. Zwolennicy nowego ceremoniału oznajmili bezpośrednio papieżowi, że będą zmuszeni zaprzestać odwiedzania królowej. Marysieńka odpowiedziała na to, że chętnie obejdzie się bez takich wizyt. Klemens XI udał, więc, że potępia kardynałów nowej promocji, ale nie czynił nic dla uporządkowania owej drażliwej dla Marii Kazimiery sprawy. Wtedy to rozgniewana królowa po raz pierwszy postanowiła opuścić Rzym. Rozpoczęła starania o pozwolenie Ludwika XIV na zamieszkanie we Francji.
Sprawa biretów zbiegła się z inną, także bolesną dla Marysieńki. Jej pajukowie wdali się w bójkę ze strażnikami miejskimi, zwanymi zbirami, których dotkliwie pobili. Klemens XI postanowił ukarać przykładnie winnych, wypędzając ich ze Stolicy Apostolskiej. Rozgniewał się niezmiernie, kiedy dowiedział się, że jeden z nich był już wcześniej zabójcą, skazanym zaocznie już kilka razy. Maria Kazimiera nie bacząc na to, trzymała go na swej służbie. Towarzyszył jej nawet podczas audiencji w pałacu papieskim, co wyprowadziło już całkowicie Klemensa XI z równowagi. Sobieska faworyzowała pajuka i chcąc wyjednać dla niego przychylność papieża, zagroziła, że jeśli tego nie uczyni, wyjedzie na zawsze z Rzymu. Zabrała swój dwór i w pełni lata 1710 roku opuściła Watykan zamieszkując w Genui, gdzie wynajęła rezydencję. Wzajemne stosunki uległy ochłodzeniu.
Tymczasem w Rzymie nie ustawano w zabiegach nad pogodzeniem królowej Polski z papieżem. Kierował nimi kardynał Ottoboni. Pierwszy do zgody rękę wyciągnął papież. Ale Sobieska nawet nie uległa, gdy Klemens XI zaproponował jej zręcznie spotkanie w rocznicę bitwy wiedeńskiej. W tydzień później udała się jednak do pałacu papieskiego na audiencje pojednawczą. Powróciła z niej wielce zadowolona. Jeszcze spędzi w Watykanie kilka lat, zanim decyzja o wyjeździe do Francji dojrzeje ostatecznie w 1714 roku.
Układy z Klemensem XI stały się coraz bardziej zawiłe. W 1711 roku Klemens XI zakazał Sobieskiej wydawania corocznego balu w karnawale. Królowa – choć w młodości bardzo lubiła tańce, teraz wydawała bale przede wszystkim dla wnuczki. Nic nie robiła sobie z zakazu papieża. Rok później Klemens XI znów wydał zakaz organizowania balu w pałacu Zuccari i ostrzegł rzymska arystokrację, że sporządzi listę uczestników zabawy u królowej Polski… Po takim oświadczeniu zjawiło się tam zaledwie kilka odważnych dam oraz trochę bawiących w Rzymie cudzoziemców. To towarzyskie fiasko królowej Polski w Watykanie.
Pogorszenie się stosunków Marysieńki z Klemensem XI miało związek z ulubionym bratankiem papieża, Hannibalem Albani, który mianowany został kardynałem i odbył w niedzielę 12 stycznia 1712 roku tradycyjny wjazd do Wiecznego Miasta. Młody purpurat otrzymawszy kapelusz kardynalski wybrał się z wizyta do królowej Polski. Było publiczna tajemnicą, że Albani nie zdejmie przed nią biretu. Związał się bowiem z kardynałami nowej promocji z zamiarem przewodniczenia im. Królowa wiedziała dobrze o wszystkim. Zgodziła się jednak przyjąć go, aby mu dać nauczkę.
Gdy po zakończonej wizycie Albani powstał z fotela i czekał na odprowadzenie go do drzwi, Maria Kazimiera nie ruszyła się z tronu. Królowa powiedziała do pupilka Klemensa XI, że z prawdziwą przykrością nie może okazać całego szacunku jego purpurze. Słowa owe mówiła bardzo uprzejmie, ale w głosie jej brzmiała równocześnie monarsza duma. Wielce zmieszany kardynał Albani złożył głęboki ukłon mówiąc, że jego godność nie pozwala mu uczynić nic więcej. Ujął następnie za ramię pierwszego szambelana królowej i opuścił z nim komnatę. Po drodze wybuchnął tysiącem skarg, był tak wzburzony, że zamiast wsiąść do karocy, zajął miejsce na koźle. Dopiero na uwagę szambelana przesiadł się na tył.
Obraza kardynała Albaniego wywołała sporo zamieszania. Dumna królowa widziała w tym zajściu obrazę swego majestatu. Napisała obszerny list do Klemensa XI, ale nie otrzymała nań odpowiedzi. Sprawa z zakazem urządzania balu była, więc zemstą papieża na Marii Kazimierze za niezbyt życzliwe przyjęcie, jakie zgotowała jego bratankowi. Nadasana na papieża, Sobieska przestała w odwecie uczestniczyć w uroczystościach procesyjnych oraz innych obrzędach. Z tego powodu nie wzięła też udziału wiosną 1712 roku w uroczystościach kanonizacji czterech świętych.
Dumna i wrażliwa monarchini odczuwała z rosnącą przykrością wszelkie ujemne dla niej zmiany w ceremoniale. Uskarżała się głośno, że otacza się ją zbyt małym szacunkiem. Kardynałowie tymczasem coraz bardziej się rozzuchwalali. Postanowili nie zatrzymywać przed nią swoich karoc. W odwecie Marysieńka przestała iluminować swój pałac przy ich uroczystych wjazdach do Rzymu.
20 kwietnia 1713 roku umarł don Livio Odescalchi. Marysieńka straciła nie tylko wiernego przyjaciela, ale i jego pałac, w którym dotąd oficjalnie przyjmowała znamienitych gości.
Wojna o ceremoniał prowadziła nieuchronnie ku jednemu. Zbliżająca się do siedemdziesiątki Marysieńka, którą opuszczało zdrowie i która z coraz większym trudem wiązała koniec z końcem, choć czyniła przecież wszystko, by podtrzymać wysoko swą monarszą pozycję, nie mogła sobie pozwolić na taka utratę pozycji. Postanowiła, więc definitywnie opuścić Watykan.
Klemens XI nie zatrzymał jej. Udostępnił Marysieńce swe galery, w tym także nową, zdobioną w rzeźby i bogate złocenia, niezaprzeczalnie najpiękniejszą z galer na wodach śródziemnomorskich. Galera ta posiadała z każdej strony dwadzieścia siedem pokaźnych wioseł, każde z nich poruszało aż sześciu ludzi. Był to statek godny królowej Polski.
Przed ostatecznym wyjazdem z Watykanu, w którym spędziła 15 lat, nastąpiły pożegnania Marysieńki z papieżem. Na początku czerwca Klemens XI przyjął ją z wnuczką na audiencji pożegnalnej, wręczając podarki. Potem, na kilka dni przed opuszczeniem przez nie Rzymu, przybył po południu na Monte Pincio. Królowa powitała Ojca Świętego u wejścia do swoich ogrodów, klękając na rozścielonym chodniku. Papież wysiadł z lektyki, aby ją podnieść. Po wielu wzajemnych grzecznościach przeszli po Arco della Regina do komnat. Rozmawiali ze sobą półtorej godziny. Następnie Maria Kazimiera przedstawiła dostojnemu gościowi damy swego dworu. Zapadł zmierzch. Po ostatnich pożegnaniach Klemens XI wsiadł do lektyki i oddalił się przy blasku pochodni. Nie zjawił się natomiast w pałacu Zuccari żaden z kardynałów. Opowiadano, więc, że królowa wyjeżdża ze Stolicy Apostolskiej bez żadnego żalu. Nie oddawano tu, bowiem należnych jej randze honorów.
Rankiem 16 czerwca Maria Kazimiera opuściła na zawsze Watykan. Podążyła do Civitavecchia, gdzie na galerach znajdowała się już część jej ludzi i bagaży. Po przybyciu nad morze zamieszkała w zamku Palo, stanowiącym do niedawna własność don Livia. Oczekiwała aż reszta dworu załaduje się na galery. Zabierała ze sobą ponad 150 osób. 19 czerwca 1714 roku wyruszyła w podróż do swej ostatniej w życiu rezydencji. Tuż przed północą galery opuściły port. Był to pierwszy jej w życiu rejs morski. Podróżowała incognito pod nazwiskiem markizy de Quelus. Zatrzymała się w Livorno i Genui. 4 lipca dopłynęła do Marsylii. Witał ją z należnymi honorami przedstawiciel Wersalu, jej siostrzeniec markiz de Bethune. Zatrzymała się w papieskich posiadłościach pod Avinionem, a potem nurtem Rodanu dotarła do Lyonu, gdzie zamieszkała w pałacu arcybiskupim, w którego murach gościła niegdyś królową Krystynę. Marysieńka znów podążała jej śladem. Potem Loarą płynęła do rodzinnego Nevers. W końcu 18 września dotarła do Blois, gdzie postanowiła spędzić resztę dni. Ludwik XIV wydał zakaz, by nigdy nie pojawiła się w Paryżu i Wersalu. Bezskutecznie pisała do niego prośby, w których mówiła: „chcę być uważana jako prosta wasalka, a nie jak królowa, opuszczając, bowiem Rzym, królestwo swe złożyłam u stóp papieskich”.
Ludwik zmarł w 1715 roku. Ona w styczniu 1716 roku, po zarządzonym przez lekarza płukaniu żołądka. 2 kwietnia przeniesiono trumnę do kościoła św. Zbawiciela w Blois, do kaplicy św. Eustachego. Serce w urnie złożono w miejscowym kościele Jezuitów. Pozostało ono we Francji, lecz przepadło w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Trumna z ciałem Marysieńki spoczęła w warszawskim kościele Kapucynów obok Jana III w 1717 roku. Tam spoczywało do 1733 roku, kiedy prochy Marysieńki wraz z prochami Królewskiego męża przewieziono do Krakowa na Wawel.