38527.fb2 Kobiety Watykanu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Kobiety Watykanu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Rozdział III

Papież Joanna

Legenda o kobiecie papieżu należy do najstarszych i najbardziej barwnych opowieści z historii Kościoła. Jej źródeł należy szukać w połowie XIII wieku, w klasztorach dominikańskich.

Około roku 1250 w kronice dominikanina Jana de Mailly i nieco później w kronice Polaka Marcina z Opawy. Marcin należał do najbardziej wpływowych przedstawicieli (nadzorującym papieskie więzienia) hierarchii kościelnej owych czasów. Data jego narodzin nie jest znana. Wiadomo, że od 1261 roku był penitencjariuszem i kapelanem papieża Aleksandra IV, później jego następców. Właśnie na p[polecenie jednego z nich – papieża Klemensa IV (1265-1268) opracował kronikę papieży i cesarzy „Chronicon pontificum et imperatorum”. Był to zarys dziejów Kościoła od czasów Chrystusa aż po tok 1277. Marcin był autorem wielu publikacji, kazań i rodzaju przewodnika po wiedzy kanonicznej. Jego dzieła były bardzo popularne w całej Europie przez kolejne 300 lat. Były wielokrotnie drukowane aż po wiek XVI. Marcin wyniesiony został do godności arcybiskupa – metropolity gnieźnieńskiego. W 1278 roku, papież Mikołaj III powierzył mu kierowanie sprawami Kościoła w Polsce. Zmarł w Bolonii w drodze do nowej swojej siedziby biskupiej.

Kronika Marcina z Opawy, była w średniowieczu najbardziej popularną wersją historii Kościoła. Nic, więc dziwnego, że zawarta w niej informacja o kobiecie papieży, już chyba na stałe wpisana została w dzieje papiestwa.

Legendarna postać Joanny, wywarła przynajmniej dwukrotnie wielka, ożywioną dyskusję wśród chrześcijan. W średniowieczu, w legendę o papieżu Joannie uwierzono niemal powszechnie. W XVI wieku, w dobie renesansu, przez Włochy przewinęła się fala dyskusji na jej temat, szczególnie w związku z usunięciem pomnika „Kobiety w połogu”, który przypominać miał Joannę i który był ustawiony w miejscu jej tragicznej i nieszczęśliwej śmierci. Na karty historii Kościoła, Joanna wróciła z powodzeniem w końcu XIX wieku, dzięki twórczości greckiego pisarza Emanuela Roidisa.

Warto zastanowić się, dlaczego tak fantastyczna opowieść o kobiecie na papieskim tronie w ogóle powstała, i to bynajmniej nie w środowiskach wrogich Kościołowi, ale w klasztorach oraz dlaczego jej pontyfikat umieszczono w połowie IX wieku.

W dalszej części przypomnimy losy Joanny, korzystając z dziewiętnastowiecznej wersji legendy utrwalonej w Grecji przez Emanuela Roidisa. Wiele wątpliwości budzi fakt, że w przepastnych archiwach Watykanu nie zachowały się żadne informacje zarówno zaprzeczające tej legendzie, jak i ją potwierdzające. I dziś, mimo wielu podjętych badań, nie możemy na ten temat powiedzieć nic pewnego.

Joanna rzekomo sprawować miała rządy jako papież w latach 855-858, miedzy pontyfikatem Leona IV i Benedykta III, lub jak chcą jeszcze inni, po śmierci Hadriana II. Rządy miała sprawować jako papież Jan VIII – ten jednak naprawdę zasiadał na Stolicy Apostolskiej w latach 872-882.

Skąd tak duże rozbieżności? W latach 855-882 tj. w okresie, w którym różni historycy datują pontyfikat naszej bohaterki, na stolicy papieskiej zasiadało pięciu papieży (nie licząc Joanny) i jeden antypapież. Byli wśród nich, z jednej strony wielcy papieże: jak Leon IV – Święty; Mikołaj I Wielki – także Święty Kościoła Powszechnego, a z drugiej strony papieże początkujący niemal 150 letni, najgorszy okres w historii Kościoła – nazywany często okresem upodlenia i pornokracji – wiekiem papieży przeklętych. Wiele razy na kartach tej książki będziemy wracać do tych czasów.

Pontyfikat Joanny w latach 855-858, wyklucza pontyfikat papieża Benedykta III – datowany na ten sam okres. Przy tej okazji warto wspomnieć głównego oponenta i rywala Benedykta III – kardynała Anastazego (Bibliotekarza) – antypapieża, posądzonego o udział w zamordowaniu córki papieża Hadriana II i jej matki Stefanii. I do tej sprawy jeszcze wrócimy.

W XIII wieku, w czasie, kiedy powstawała legenda o kobiecie papieżu, sytuacja w Kościele jak żywo przypominała tę sprzed 400 laty, z czasów, kiedy żyła Joanna. Od Aleksandra IV, którego bliskim współpracownikiem był Marcin z Opawy, do Jana XXI, który Marcina wysłał do Polski, w ciągu 20 lat rządziło siedmiu papieży. Trzech z nich było Francuzami, jeden Portugalczykiem. Dwóch: Aleksander IV i Hadrian V – Italczykami z pochodzenia. Byli blisko spokrewnieni z wcześniejszymi papieżami. Byli bratankami, papieży kolejno: Grzegorza IV i Innocentego IV. W Kościele panował chaos i zamieszanie. O losach tronu świętego Piotra decydował dwór francuski króla Ludwika IX. Także król Sycylii, Karol I Andegaweński nie chciał pozbyć się swoich pretensji do decydowania o wyborze odpowiedniego dla siebie papieża. Miedzy innymi w takiej atmosferze odbyło się w latach 1268-1271 konklawe po śmierci papieża Klemensa IV.

Wybory przeciągły się bez rezultatu przez 33 miesiące. Były i dobre strony takiej sytuacji. Do dziś zachował się, wprowadzony wówczas obyczaj wyboru papieży w trakcie Konklawe. Wreszcie, niezwykłym wyjątkiem w epoce był pontyfikat papieża Grzegorza X, wybranego właśnie w czasie 33 miesięcznego konklawe. Grzegorz uznany został za papieża błogosławionego, a w historiografii określa się go jako najbardziej uduchowionego zwierzchnika Kościoła XIII stulecia.

Źródłem wiedzy o Kościele były przede wszystkim klasztory. Szybko rozwijające się domy zakonne, podejmowały w całej Europie akcje ewangelizacyjne. To właśnie na jej potrzeby, rzesze skrybów przepisywały w klasztorach stare kroniki, umieszczając w nich różnego rodzaju informacje i nierzadko zmyślone historie, które służyć miały określonym celom. Prawda historyczna, wiarygodność faktów nie miała w względzie tym większego znaczenia.

Główna role odgrywały wówczas w Kościele dwa zakony: benedyktynów i dominikanów. To chyba nie przypadek, że do zakonu benedyktów należeli wszyscy bohaterowie naszej opowieści z wieku IX: zarówno papież Leon IV, papież Joanna, jak i jej kochanek, mnich Frumendiusz. Zakon dominikanów reprezentowali natomiast niemal wszyscy twórcy legendy z wieku XIII. Przede wszystkim dominikanem był Marcin Polak, podobnie zresztą jak Jan de Mailly. Szczególną sympatię do Zakonu dominikanów, żywili papieże Aleksander IV i Klemens IV, z którym blisko współpracował Marcin Polak i który na ich polecenie opracował „Kronikę papieży i cesarzy”, umieszczając w nich legendę o Joannie. Sprawa jest tym bardziej tajemnicza, że dominikanie, choć formalnie istnieli dopiero od pięćdziesięciu lat, dzięki papieżowi Grzegorzowi IX (stryjowi papieża Aleksandra IV) zajęli się organizacja inkwizycji we wszystkich diecezjach i mieli być gorliwymi obrońcami prawd wiary. Udowodnienie herezji oznaczało wyrok śmierci. Za największe przewinienia przeciw Kościołowi kary były ciężkie.

Jeszcze większej tajemniczości w poznaniu prawdy o papieżycy Joannie dodaje fakt, że dominikanie uchodzili za Zakon przywiązujący dużą uwagę do wykształcenia i gruntownego poznania nauk teologicznych i filozoficznych. Dzięki dominikanom rozwinęły się wielkie uniwersytety w Paryżu, Bolonii, Padwie. Wśród dominikanów byli tacy wielcy erudyci tamtych czasów, jak Albert Wielki i Tomasz z Akwinu. Bezpośrednią przyczyną powstania tego zakonu była walka o czystość wiary i przeciwdziałanie ruchowi albigensów. To dominikanie organizowali przeciwko francuskim albigensom, wyprawy krzyżowe.

Legenda o kobiecie papieżu była z pewnością forma walki wewnętrznej w Kościele. Rywalizacji miedzy starymi (benedyktami), a nowymi (dominikanie, franciszkanie, karmelici) domami zakonnymi. Papieże doby średniowiecza szczególnie dbali o rozwój nowych zakonów. Aleksander IV, który przez 27 lat przed wstąpieniem na tron, pracował w Kurii Rzymskiej jako kardynał, był za pontyfikatu Grzegorza IV i Innocentego IV między innymi protektorem zakonu franciszkanów. Mimo reformy, klunieckiej, benedyktyni stali na przegranej pozycji. W XVI wieku większość z blisko 3000 klasztorów zostało skasowanych.

Legenda o Joannie mogła także służyć przybliżeniu kultu religijnego do mas chłopskich› Kościół w coraz większym stopniu czerpać zaczął z elementów ludowych. Dla akcji ewangelizacyjnych potrzebne były i takie – dziś niewiarygodne – historie. IX i XIII wiek były, więc stuleciami do siebie podobnymi. I w tym fakcie także należy szukać prawdziwych źródeł niezwykłej historii o kobiecie na papieskim tronie.

Przenieśmy się, więc na dłużej do Rzymu, Anglii, na tereny dzisiejszych Niemiec, Szwajcarii, Francji i Grecji, na których scenach rozegrała się tragedia Joanny.

Dziwna to była epoka. Świeckie Państwo Kościelne istniało zaledwie od stu lat i już trawione było od środka falą korupcji, walk wewnętrznych, zbrodni i rywalizacji o wpływy różnych rodów rzymskich.

Dziś wiemy, że dokumenty, na których tradycja Kościelna buduje podstawy państwowości, zostały na polecenie papieża sfałszowane. U początku Państwa Kościelnego legło, więc kłamstwo i fałszerstwo.

Okres od połowy IX wieku po kres tysiąclecia, to w historii Kościoła czas najtrudniejszy i najbardziej haniebny. Rządy kobiet, pornokracji, rozwiązłość papieży, zabójstwa, zarówno następców św. Piotra jak i z ich udziałem, to tylko niektóre cechy tamtych lat.

Jeszcze dwukrotnie Kościół rzymski, przeżywał będzie w przyszłości podobne lata. Będzie to mroczny wiek XIII i pełen blasku okres renesansu, papieży z rodu Borgiów.

Dziewiąty wiek rozpoczyna pontyfikat papieża Leona III. Wybrany został 26 grudnia 795 roku, w dniu pogrzebu swego poprzednika Hadriana I. Leon, w przeciwieństwie do Hadriana, nie bardzo dbał o niezależność od Karola Wielkiego. Nazajutrz po wyborze przesłał Karolowi wszelkie insygnia uznające jego zwierzchność i wywołując tym samym poważna opozycję w Rzymie przeciwko sobie. W 799 roku w czasie procesji, Rzymianie, nie bacząc na godność Ojca Świętego, rzucili się na niego z zamiarem wyłupienia oczu. Doszło do ciężkich walk, w wyniku, których papież mocno poturbowany, musiał uciekać ze swojej Stolicy i schować się pod opieką Karola w Padeborn. Uzyskawszy wojskową pomoc protektora, papież, a wkrótce za nim Karol, przybył do Rzymu, by przywrócić porządek i ukarać winnych.

W takiej sytuacji papiestwo utraciło na długie wieki wolność i nie potrafiło wyzwolić się spod dominacji cesarzy.

Następcy Karola, Ludwik Pobożny i Lotar, podporządkowali sobie Rzym i Rzymian. Na różne sposoby zjednywali zwolenników dla stronnictwa profrankońskiego. Papieże udzielili frankońskim królom osobiście sakry cesarskiej, a cesarze potwierdzali władztwo świeckie papieży. Choć cesarz Ludwik Pobożny, w 817 roku potwierdził w dokumencie „Pactum Ludovicianum” suwerenność papieży, to, kiedy Eugeniusz II, w 824 roku informując cesarza o swoim wyborze, potwierdził tym samym jego zwierzchność nie tylko nad Państwem Kościelnym, ale i nad papieżem, który przysięgał cesarzowi wierność. Cesarz, niejako w „podzięce” za takie dowody poddaństwa, sporządził nowy dokument „Constitutio Lotharii”, znacznie uszczuplając przywileje papieskie przekazane przez jego ojca – cesarza Ludwika.

Upłynie jeszcze 30 lat do czasu, w którym według legendy na tron papieski wstąpić miała kobieta. Czas oczekiwania na to niezwykłe wydarzenie wypełnią pontyfikaty Walentyna (przeżył zaledwie miesiąc na tronie papieskim), Grzegorza IV, Sergiusza II, Leona IV, Benedykta III i dwóch antypapieży Jana i Anastazego.

Całe tomy można by pisać o pontyfikatach tych papieży.

Sergiusz II zasłynął przede wszystkim z handlu godnościami kapłańskimi i urzędami na dworze papieskim. Za jego czasów symonia przybrała niespotykane do tej pory w Kościele rozmiary. Papież, kiedy raz doświadczył, że godności kościelne mogą być dobrym towarem i przynosić niezłe zyski do prywatnej szkatuły, uczynił z ich sprzedaży prawdziwe niewyczerpalne źródło bogactwa. Jego brat, choć znany był powszechnie z wątpliwego prowadzenia się, był osoba majętna. Sergiuszowi nic nie przeszkadzało, aby za należyte wynagrodzenie udzielić bratu święceń biskupich. Niewierni taką przestrogę dali papieżowi, kiedy w 846 roku stanęli całą flotą u ujścia Tybru „Z nieprawego dobytku nie ma pożytku”.

Benedykt III nim objął tron, został pojmany i zakuty łańcuchami przez bandy nasłane na Lateran przez kardynała Anastazego, który nie dość, że zasłynął w historii Kościoła jako antypapież, to jeszcze jako zbrodniarz. Podejrzewano go, że uczestniczył i pomagał w 868 roku, Eleuteriuszowi, synowi Arseniusza biskupa Orte, w uprowadzeniu i zgwałceniu córki papieża Hadriana II i jej matki Stefanii. Zbrodniarze, w odwecie za rzuconą na nich klątwę zabili nieszczęsne niewiasty. Anastazy był siostrzeńcem, a niektórzy twierdzą nawet, że synem biskupa Orte. Tak, więc Eleuteriusz był jego najbliższym krewnym, może nawet rodzonym bratem.

Niezwykle ciekawą postacią tamtych czasów, był diakon o imieniu Jan. Nie bez racji pierwowzoru naszej bohaterki – papieżycy – Joanny możemy szukać właśnie w jego osobie. Niewiele jednak do dziś zachowało się o nim wiarygodnych informacji.

Po śmierci papieża Grzegorza IV w 884 roku, wyższe duchowieństwo i arystokracja wybrało na urząd znanego nam już Sergiusza II. Lud natomiast obrał – mimo wszystko wbrew prawu – diakona Jana. Antypapież opanował wraz ze swoimi zwolennikami pałac papieski na Laterenie. Na niewiele jednak się to zdało, wkrótce został stamtąd usunięty i ostatecznie pokonany przez stronników Sergiusza II. Domagali się oni od papieża skazania Jana na śmierć. Ten jednak nie podjął tak drastycznej decyzji. Uchronił rywala. Zesłał go do klasztoru. Dalsze losy Jana nie są znane. Jan jako diakon był niezwykle popularny wśród ludu, szczególnie za płomienne mowy, przy pomocy, których nauczał Rzymian. Właśnie ten fakt nasuwa badaczom legendy o Joannie tezę o Janie jako pierwowzorze naszej bohaterki. I ona, nim objęła tron papieski zasłynęła wśród ludu tym samym, co Jan.

Prawdziwym wyjątkiem w gronie grzesznych papieży tamtych czasów był Leon IV – panujący w latach 847-855. W Kościele katolickim uchodzi on za świętego. Leon był bezpośrednim poprzednikiem Joanny. W młodości był mnichem benedyktyńskim. Jego pontyfikat miał w historii Kościoła ogromne znaczenie. Papież z wielka uwagą przystąpił niemal natychmiast po swoim wyborze do wzmocnienia władzy biskupów Rzymu. W pierwszym rzędzie chciał zabezpieczyć miasto przed najazdami Saracenów – muzułmańskich Arabów i Berberów z Afryki Północnej i Hiszpanii. Od czasu do czasu wyprawiali się oni do Rzymu, łupiąc ludność, niszcząc świątynie i podpalając całe dzielnice. Leon IV sam pamiętał taki najazd z czasów swojego poprzednika Sergiusza II. Saraceni złupili wtedy miasto i zniszczyli Bazylikę Św. Piotra w Watykanie.

Leon IV w latach 848-852 zbudował potężne mury, które wraz z Zamkiem św. Anioła (mauzoleum Hadriana) chronić miały odbudowana właśnie watykańska bazylikę. W ten sposób powstało silne watykańskie miasto Leonowe – Civitas Leonina.

Papież, zawarł sojusz s sąsiadującymi z Rzymem miastami, podległymi władzy cesarskiej w Bizancjum, by połączonymi siłami pokonać flotę saraceńską, szykującą się właśnie do kolejnego ataku na Rzym.

Leon IV, systematycznie wzmacniając fortyfikacje obronne wokół Rzymu i wchodząc w odpowiednie sojusze wojskowe, dążył do zdecydowanego wzmocnienia swojej władzy. Wzmocnienie Porto – portu u ujścia Tybru, założenie twierdzy Leopolis (Civitavecchia) – zjednały papieżowi niezwykłą sympatie Rzymian. Uznali oni w papieżu swojego obrońcę, tym bardziej, że Leon IV dążył nie tylko do umocnienia swojej władzy, ale także do uniezależnienia wszystkich biskupów od władzy świeckiej. Właśnie wtedy sfabrykowane zostały dokumenty, które przez następne siedemset lat służyły kolejnym papieżom w budowaniu „autorytetu” papiestwa i jego pozycji w świecie feudalnym. W otoczeniu arcybiskupa Hinkmara z Reims w latach 847-852 zebrano pisma papieskie w tzw. Dekrety Pseudo – Izydora. Były to prawdziwe i sfabrykowane dokumenty papieskie, cesarskie, soborowe i synodalne. Wykazywały niezależność władzy biskupiej od władzy świeckiej, ograniczenie władzy metropolitów i postanowień synodalnych nad władzą biskupów diecezjalnych, a przede wszystkim wykazywały zwierzchność władzy papieskiej biskupów Rzymu, do których jedynie należeć miał sąd nad biskupami. Dekrety Pseudo – Izydora aż do XV wieku uznawano za autentyczne.

Pontyfikat Leona IV tak ważny dla pozycji papieży, w legendzie o papieżycy Joannie będzie wielokrotnie przypominany. Autorzy legendy dowodzą, że właśnie dzięki Joannie, która była rzekomo najbliższym doradcą papieża, Leon IV mógł realizować tak jednoznaczną politykę. Argumentem w tej dyskusji było przekonanie, że cały pontyfikat Leona IV odbiegał zdecydowanie od pontyfikatów tamtych czasów. Różnych doszukiwano się powodów takiej sytuacji. Chaos w administracji papieskiej i konflikty miedzy pretendentami do tronu, bardziej odpowiadały obrazowi epoki niż silny pontyfikat Leona IV. Leon IV niemal natychmiast po wyborze zadeklarował, że chce i będzie panował także nad królami.

W takich czasach przyszło spędzić życie na ziemskim padole prostej ubogiej dziewczynie Joannie. Dla prześledzenia jej losów, opuścimy raz jeszcze Rzym i wrócimy w pierwsze lata dziewiątego wieku, tym razem na północno – zachodnie krańce ówczesnego chrześcijaństwa, do Brytanii.

Spróbujmy prześledzić, korzystając z kronik dominikańskich i zapisu wielu historyków Kościoła (w tym także uznanych i akceptowanych przez władzę kościelną) ziemskie niedole Joanny.

Gdzieś tam żyła piękna jasnowłosa gęsiarka o imieniu Juta. To imię znamy na pewno. Żył też pewien mnich, którego choć tragiczne losy przypomnimy dokładnie, to imienia raczej nie znamy. Jedni chcieli go nazywać Baliwaldusem, inni Willafridusem. Nie wiemy też, z jakiej prowincji wywodził się ten mnich. Kronikarze jego rodowód wywodzą z greckich misjonarzy, którym palma pierwszeństwa należy w chrystianizacji Irlandii i Brytanii. Twierdzą też, że nasz mnich był uczniem Eriugeny – Szkota, któremu z kolei przypisuje się pierwszeństwo pomysłu przepisywania starych rękopisów. Tyle wiemy o człowieku, który, jak się okaże, będzie wychowawcą bohaterki – choć może nie ojcem, jak dowodzą cytowani przez nas kronikarze.

Znana nam już, jasnowłosa Juta pasała gęsi u saskiego barona. Baron sam obserwując gęsi, aby na stół trafiały najlepsze, i przy tej okazji nie zapomniał o podobnym traktowaniu ich pasterki. Juta dobrze dbała o saski drób i łoże barona. Krótko jednak mogła cieszyć się względami swego pana. Ten podarował ja podczaszemu, a on z kolei kucharzowi. Kucharz dar przekazał pomywaczowi. Przekazywana z rąk do rąk, czy raczej z łoża do łoża, trafiła wreszcie do mnicha, który zamienił ja za relikwie świętego Gudlaga. Pomywacz z kuchni barona saskiego wymienił dziewczynę za ząb świętego pustelnika.

Tym razem związek Juty i naszego mnicha okazał się bardziej szczęśliwy. Zamieszkali w grocie – pustelni. Mnich odwiedzał okoliczne grody, sprzedawał wota, różańce, zbierał pożywienie, nie tylko dla siebie, ale i dla jasnowłosej, która wyczekiwała na niego tęsknie.

Tak upływały im dni i miesiące w szczęściu i dostatku. Pewnego dnia ich pustelnię nawiedziło dwóch anglosaskich łuczników, którzy z rozkazu króla Egberta, nakazali mnichowi i jego żonie długą wyprawę na dwór biskupi. Trzy dni i noce wędrowali przez góry i doliny pod zbrojną eskortą, kiedy wreszcie dotarli do miasteczka Garianoro – dzisiejsze Yarmouth.

Wśród tłumów powitalnych wiwatów przybył też świątobliwy biskup Yorku. Z całej Anglii sprowadzono sześćdziesięciu mnichów, których biskup wyściskał i obdarował dwoma denarami. U brzegu, na wzburzonych falach morskich kołysał się już przysposobiony do drogi statek. Biskup nakazał zebranym mnichom, aby czym prędzej udali się z akcją, ewangelizacyjną na kontynent, do kraju Franków. Mówił, przywołując słowa Chrystusa „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. Mnisi, zebrani nierzadko w towarzystwie żon, wzmocnieni nauką biskupa i wyposażeni w dwa denary, natychmiast wsiadali na statek i udawali się w trudną podróż.

Były to czasy Karola Wielkiego. Od czterdziestu blisko lat był on już królem Franków, odbył niezliczone bitwy. Z wojskiem przebył niemal połowę ówczesnej Europy. Do swego państwa przyłączył Bawarię, a po przeszło trzydziestoletnich wojnach z Sasami zmusił ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Od 800 roku był cesarzem namaszczonym w Rzymie z udziałem papieża. Osiadł wreszcie w starożytnej rzymskiej twierdzy w Akwizyranie. Pomny obietnic danych papieżowi, że będzie ze wszystkich sił bronił Kościoła i szerzył idee chrześcijańskie, Karol równie bezwzględnie jak na polu bitwy jął się nawracania niewiernych Sasów. Przed chrztem Sasowie, którzy chowali do tej pory w puszczach, całymi rodami musieli z rozkazu cesarskiego pozbyć się swoich długich włosów, bród i długich paznokci. Dopiero wtedy dostąpić mogli daru nawrócenia. Trudniej było jednak utrzymać pogańskich Sasów w nowej wierze. Frankijscy mnisi, którzy towarzyszyli cesarzowi, lepiej znali się na warzeniu piwa niż na nauczaniu nowych wiernych.

Za radą Alkuira z Tours – Anglika, zwrócił się cesarz do biskupów z Brytanii o przysłanie mnichów, którzy mieli poznać Sasów z tajemnicami świętej wiary. Angielskie klasztory słynęły wówczas w całej Europie z bogatej wiedzy teologicznej.

Takim właśnie sposobem, sześćdziesięciu mnichów wysłanych przez biskupa Yorku, po pięćdziesięciu dniach podróży, dotarło do brzegów państwa Franków, na ziemie germańską. Ich statek z Morza Północnego, wpłynął na wody Renu i przybił do brzegu, gdzieś w okolicach miasta Noriomagus. Tu mnisi przesiedli się na osły i na ich grzbietach udali się w dalszą podróż do Padeborn, gdzie z obozem rozłożył się cesarz Karol.

Cała Saksonia podzielona została na okręgi i rozdzielona miedzy mnichów. Każda napotkana przez nich chata miała być zdobiona Krzyżem. Nasz utrudzony mnich, otrzymał misje na południu. Udał się wtedy tam wraz z Jutą, wyekwipowany w cztery bochenki czarnego saskiego chleba.

Osiem lat wędrował i nauczał w Westfalii. Chrzcił niewiernych, spowiadał, grzebał. Kroniki pełne są opisu cierpień, jakie spotkały naszego bohatera na drogach i dróżkach prac prawdziwie apostolskich. Czego on nie doświadczył? Był wielokrotnie biczowany, dziesięciokrotnie kamienowany, pięciokrotnie pławiony w Renie, dwukrotnie w Łabie, czterokrotnie palony, trzykrotnie wieszany. Dzięki opiece Matki Boskiej – ze wszystkich męk udało mu się ujść cało. Z jeszcze większym zapałem i uskrzydlonym duchem nauczał swoich dręczycieli.

Jedynymi chwilami radości, były dla niego chwile spędzone z ukochaną Jutą. Na szlakach Westfalii ich stadko powiększyło się o dwójkę potomstwa.

Nikt, kto widział mnicha przed ośmiu laty w Anglii, teraz nie poznałby go. Fryzowie wyłupali mu oko, Lombardowie obcięli oboje uszu, Turyngowie nos, a na koniec mieszkańcy Lasu Arkońskiego, najpierw zabijając dwójkę ich dzieci, pozbawili mnicha możliwości dalszego ojcostwa.

Wierna małżonka Juta, modlitwami zabiegała o cud ojcostwa dla swojego mnicha. Jej życzenie wkrótce się spełniło. Dwóch maruderów z wojska księcia erfurckiego, zdybawszy Jutę nad brzegiem Fuldy, piorącą koszulę mnicha, wkrótce sprawiło, że ta stała się brzemienna. Wszystko to działo się w obecności małżonka, który jeszcze jednej nauki musiał doświadczyć. Jednym swym okiem widział wszystko, ukryty przed niebezpiecznymi żołdakami.

I tak po dziewięciu miesiącach przyszła na świat dziewczynka, której nadano imię Joanna. A działo się to gdzieś w okolicach Iggelheime, jak chcą jedni, lub w pobliżu Mogumcji, jak woleliby inni.

Był rok 818. Joanna, choć zrodzona z tak nieszczęsnej sytuacji, cieszyła się prawdziwie ojcowską i matczyną miłością. Była przecież jedynym ich żyjącym dzieckiem. Mnich, aby zahartować dziecię do trudów wędrownego życia, zamoczył je w mroźnej toni Renu, śladem Sasów, którzy tym samym sposobem hartowali swoje miecze.

Jak przy wielu tego typu dziejach, opatrzność sprawiła, że Joannie od początku towarzyszyły oznaki przyszłej wielkości. Tylko herosom los towarzyszył cudami. Nasza bohaterka, nigdy nie chciała ssać piersi w środy i piątki. Kiedy w te dni matka chciała ją karmić, ta odwracała głowę jakby przerażona. Za zabawki służyły jej święte relikwie, krzyże i szkaplerze. Zanim wyszły jej pierwsze zęby, mówiła już główne modlitwy (Ojcze Nasz) po angielsku, łacinie i po grecku. Jako pachole pomagała ojcu w ewangelizacji ich prześladowców – Sasów.

Joanna – urodziwa dziewczynka – dorastała pod troskliwą opieka rodziców. Ojciec, mnich, od niemowlęcia przysposabiał dziecię do misji apostolskich. Uczył ją skomplikowanych prawd teologicznych.

Tę szczęśliwą gromadkę, jako pierwsza, opuściła matka Juta. Ośmioletnia Joanna wygłosiła na grobie matki mowę pożegnalną siedząc na ramionach grabarza.

Joanna wzrastała w urodę i mądrość. Udręczony trudami życia, osłabiony mękami mnich wraz z piękną córką wędrowali dalej między Frankfurtem a Moguncją, miedzy Łabą a Renem, cierpiąc głód. Tak przeżyli pięć lat. Wyczerpany, u kresu swego życia dotarł do chaty pustelnika Arkulfusa, by tam dokończyć żywota. Joanna pożegnała swojego ostatniego opiekuna, sama kopiąc zmarłemu grób. Pochowała go nad Renem, pod wierzbą, na jej korze opisując cnoty i niedole zmarłego ojca. Żalu po stracie bliskiego nie ostudziły łzy, wylane do Renu. Była już dziewczyną w pełni dorosłą, o wcale okazałych przymiotach. Sama się o tym przekonała, omywając twarz po łzach, wylanych nad grobem ojca.

Po tak ciężkich przeżyciach naszą bohaterkę we śnie nawiedziły dwie niewiasty. Jedna z nich przepowiedziała Joannie przyszłość i wskazała drogę do klasztoru. Pierwszą z niewiast była święta Ida. Sama w młodości doświadczyła wszelkich rozkoszy życia – była dwukrotnie żoną, miała dwóch kochanków, siedmioro dzieci, ucztowała przy najlepszych stołach, doznawała rozkoszy z kwiatem młodzieży. Proponowała Joannie, aby idąc jej śladem i uniknąć w przyszłości życia w łachmanach, zdobyła bogatego męża i żyła w szczęściu i dostatku.

Druga niewiasta, odziana w habit, to święta Lowa, opisała swój żywot. Srodze doświadczona przez los i rany męża, ukojenie znalazła w murach klasztornych. I tu nastąpił długi opis życia w habicie. Tak w opinii świętości przeorysza Lowa przybyła na dwór cesarza Karola, który właśnie zaślubił kolejną żonę Hildegardę. Tam zwrócił na nią uwagę piękny młodzieniec Robert, a i Lowa nie oparła się jego urodzie. Pomna jednak misji, do której powołał ją Pan, opuściła dwór cesarski, by nie wodzić się na pokuszenie. Robert z rozpaczy wyrwał sobie włosy z głowy. I tak Lowa dochowała czystości i niewinności życia zakonnego, które szczerze zachwalała Joannie. Ta ocknąwszy się z tej wizji, wybrała klasztor jako cel swojego życia. W pobliżu zaś znajdował się zakon Świętej Blitrudy w Mosbach.

Do klasztoru Joanna dotarła nie bez pomocy Opatrzności. Kiedy, chroniąc się przed nastającymi na jej cześć niewieścia mnichami, schowała się w trumnie, po obudzeniu się miała długa brodę i wygląd iście nie niewieści. Ta broda pozwoliła jej uciec spod władzy napastników. A skoro była już wolna, to i broda zniknęła

Znów po wielu przygodach, przez gęste lasy Westfalii dotarła do Mosboch. Klasztor był położony u stóp stromej góry. Właśnie zapadała jutrznia, kiedy Joanna zapukała do klasztornych bram. Od razu przyjęta została z serdecznością. Szczególna sympatią nowicjuszkę obdarzała zwłaszcza przeorysza – świętą Blitruda. Joanna błyszczała niby klejnot, nie tylko urodą, ale głównie wykształceniem i sprawnym umysłem.

Święta Blitruda powierzyła jej opiece, więc największe bogactwo klasztoru – bibliotekę. Tu zgromadzonych było aż sześćdziesiąt tomów – jak na owe czasy wielkie bogactwo. W klasztorze Joanna prowadziła surowy tryb życia, spędzając czas głównie w bibliotece, gdzie nie tylko wzbogacała swą już bogatą wiedzę teologiczną, ale głównie chroniła się przed nadmierna życzliwością matki przeoryszy. W takich warunkach poznawała życie. Wyróżniała się spośród mniszek wykształceniem, pobożnością, a nadto sztuka kaligrafii. Przepisywanie ksiąg kościelnych było wówczas głównym zadaniem klasztorów.

Joanna dobiegała wówczas – godnego jak na owe czasy wieku – dwudziestu wiosen. Mając w pamięci opisy życia, dane jej we śnie przez Lowe i Idę, targały nią mary. Jakby nie mogła znaleźć dla siebie miejsca w klasztorze. Modliła się do Lowy, aby wreszcie spełniły się jej obietnice, szczęśliwej przyszłości w mnisim habicie. Zamknięta w swojej celi lub bibliotece, często płakała, ukrywając łzy przed towarzyszkami życia.

Monotonne do tej pory życie klasztorne ożywione zostało nagłą wizja mnicha z Zakonu Świętego Benedykta o bardzo pięknym licu. Ten szczegół nie umknął obserwacji wszystkich mniszek, w tym i Joanny, kiedy przez krużganki klasztoru prowadziła go do biblioteki matka przeorysza. Joanna niemal olśniona została widokiem przybysza.

Opat z Fuldy przysłał tu mnicha Frumendiusza, aby, jako najbardziej biegły w kaligrafii, przepisał listy świętego Pawła, by mogły służyć w przygotowanej przez opata misji chrystianizacyjnej do Turyngii.

Na życzenie opata Hrabenusa Maurusa, matka przeorysza Blitruda, przydzieliła do pomocy Frumendiuszowi właśnie Joannę. Oboje posiedli po mistrzowsku trudną sztukę kaligrafii i oboje przystąpić mieli do zbożnego zadania kopiowania drogocennych ksiąg.

Pięknego lica, osiemnastoletni mnich zupełnie nie znał tej strony życia, której opisu oczekuje teraz z pewnością nasz Czytelnik. Wedle podań mnisi benedyktyńscy, choć żyli pospołu, za przyzwoleniem władzy papieskiej, zachowywali niewinność i czystość, idąc w ślady Świętego Amuna. Mieszkał on, aż przez osiemnaście lat z małżonka, która gdy oddawała ducha nadal była dziewicą. Inni jednak twierdzą, że z tego wspólnego zamieszkania osób Bogu poświęconych niejedno wyszło zgorszenie, niejedno dziecię poznało świat.

Frumendiusz, nie dość, że sam życia nie znał, to nawet stale przebywając w klasztornej bibliotece nawet nie poznał tych ksiąg, które zakony z lubością przechowywały, a które pełne były opisów rozkoszy. Frumendiusz był czysty i niepokalany.

Zrazu do wspólnej pracy przystąpili z ochotą. Dość szybko posuwało się naprzód, a stosunki miedzy współpracownikami w ogóle się nie zmieniły. Aż tu, pewnego dnia, niby to przypadkiem, ręka Joanny musnęła rękę Frumendiusza. Innym razem ich włosy dotknęły się we wspólnym pochyleniu nad przepisywana księgą.

Joanna wiedziała więcej. Sama dużo widziała, a i opisów poznała sporo. Na osobności z mężczyzną znalazła się jednak pierwszy raz w życiu. Obojgu serce zaczęło przyspieszać w dziwny sposób. Oboje dziwne przechodzili uczucia. Sytuacja była kłopotliwa. Mnich nie wiedział, czego oczekiwać, mniszka nie wiedziała, co ofiarować. Iskra jednak wznieciła ogień.

Tymczasem dzieło dobiegało końca, a mnich musiał opuścić klasztor. Oboje zapamiętali piękne chwile, pieszczoty i pocałunki, wśród których upływały im dni przy przepisywaniu listów. Choć rozstanie przerwało tę sielankę, Joanna nadal śniła, o Frumendiuszu. Będąc w błogim uniesieniu, otrzymała pewnego razu list przekazany przez posłańca. Pisany był „czerwonym inkaustem na cieniuchnej skórze martwo urodzonego jagnięcia”. Poznała od razu autora listu, a piękne słowa w nim zawarte, tęsknotę jeszcze wzmocniły.

Frumendiusz, także tęskniąc za niedawna współpracownicą, listów słał jej wiele. W jednym z nich, namówił Joannę do spotkania poza murami klasztoru. I tak los połączył ich dwoje.

Joanna w męskim – mnisim przebraniu, udała się z Frumendiuszem w podróż w poszukiwaniu właściwego dla siebie miejsca. Uciekli o świcie na osiołku. Trzydzieści mil, jakie dzieliły Mosbach od Fuldy przebyli w dwanaście dni. I ta podróż nie odbyła się bez przeszkód. Pewnego ranka, kiedy leżeli sobie po nocy na koniczynie, przybyły do nich dwie niewiasty jaskrawo pomalowane w nieskromnym stroju. Napotkanych wędrowców prosiły o nocleg i jałmużnę, proponując jedyną znaną im zapłatę. Za drobne datki, oferowały młodym chłopcom – mnichom – otwarcie wrót raju i ramion. Frumendiusz, choć już wcześniej poznał takowe rozkosze z Joanną, teraz musiał poskromić męskie ochoty. Wiernie pomagała mu w tym towarzyszka podróży, także, dlatego, aby ukryć pod habitem prawdę o pięknym nie mnisim ciele.

I tak przybyli do opactwa w Fuldzie, zakonnego domu Frumendiusza. Przez współbraci powitani zostali z radością, niemal świątecznie. Frumendiusz przedstawił Joannę jako swego krewniaka sierotę, Jana. Nowe gniazdko uwili sobie kochankowie w opactwie, które było raczej zamkiem niż klasztorem. Co noc spotykali się w grocie w pobliżu klasztoru.

Niestety, radość nie mogła trwać długo. Pewnej nocy, cierpiący z nieszczęśliwej miłości do siostrzenicy biskupa Moguncji, mnich Corrinus odkrył gniazdko kochanków, znajdując ich w miłosnym uścisku. Doszło do bójki miedzy mnichami. Corrinus, choć mocno poturbowany i z rozkwaszonym nosem, zdołał uciec.

Trzeba było podjąć odważna decyzję. Albo czekało ich ciężkie więzienie, jeno o chlebie i wodzie, albo ucieczka. Na tej samej oślicy, na której przed laty przyjechali do Fuldy, owijając jej dla zatarcia śladów kopyta, ruszyli w dalszą drogę, nieznaną podróż. Tym razem na południe.

Ich droga wiodła przez Bawarię.

Był rok 840. Rok śmierci następcy Karola Wielkiego – Ludwika Pobożnego. Cały czas w państwie frankońskim trwały walki miedzy spadkobiercami cesarstwa Karolingów: Ludwikiem, Pepinem i Lotarem. Kraj ogarnął chaos i wojny domowe. Waśnie spadkobierców króla dały się szczególnie we znaki w Germanii.

Władza cesarska upadła, jedność państwa była tylko iluzją. Dominacja Kościoła była coraz bardziej oczywista. Nie lepiej zapowiadało się miedzy spadkobiercami Ludwika.

W ucieczce z Fuldy nasi bohaterowie ponownie zjawili się w Moguncji, mając tym razem nadzieję na uczestnictwo w uroczystościach pojednania synów cesarza. Zamiast radości zastali tam jednak rozpacz. Miasto przygotowywało się właśnie do uroczystości pogrzebowych. Cesarz Ludwik zmarł.

Kłótnie między spadkobiercami Ludwika przybierały na sile. W tych warunkach Joanna – już jako Jan i Frumendiusz ruszyli w dalszą drogę. Właśnie przez Bawarię, Jezioro Bodeńskie dotarli do Klasztoru Świętego Galla w Saint Gallen, w dzisiejszej Szwajcarii. Tamtejsi mnisi ofiarowali im gościnę, schronienie przed wilkami, a szczególnie przed rozproszonymi po drogach żołdakami Lotora. Nasi bohaterowie radzi by tu zostać dłużej, gdyby nie kolejny nieprzychylny im incydent. Pewien wścibski mnich, przyglądając się Joannie, dojrzał przekute ucho. Od razu rozbudziło to w nim pewne podejrzenia. Do wielu klasztorów Helvetti, bowiem – jak podają kronikarze – nie miały wstępu nie tylko kobiety, ale nawet żadne zwierzęta rodzaju żeńskiego. Jan w obawie, że jej pleć zostanie rozpoznana, namówiła Frumendiusza do dalszej ucieczki. Tym razem w obronie przed dziwacznymi Helwetami udali się w dalszą drogę, przez prastare szwajcarskie miasto – siedzibę Tigurynów, dotarli do Lucerny. Stamtąd pieszo wędrowali do Aventicum – stolicy Helwetów. Wreszcie udali się do Sedunum, gdzie wsiedli na statek kupców żydowskich. Przez Lucernę dotarli do Lyonu, gdzie mieli nawet okazje ucałować pierścień słynnego na całe chrześcijaństwo, tamtejszego biskupa Agobarda. I tu nie dane im było zabawić dłużej. Dalej płynęli Rodonem. Po sześciu dniach podróży dotarli do kolejnego klasztoru. Tym razem był to żeński klasztor – najstarszy we Francji, który jeszcze w VI wieku wzniósł święty Cezariusz, własna krwią spisując przy tym surową regułę zakonu.

Szybko upływały im miesiące pod opieka mniszek. Jedna z nich ponad przyjęty obyczaj okazywała Frumendiuszowi cielesne wdzięki kobiety.

Mimo iż młodzi mnisi odnaleźli spokój i wygodę w klasztorze, przybierali na ciele, to niedługo Jan dotknięty został nieznaną choroba zazdrości. Różnych leków próbowano, aby zaradzić cierpieniu młodego mnicha. Rada w radę mniszki postanowiły wysłać chorego do groty świętej Magdaleny, w której rosło zawsze zielone drzewo. Jego zapach przepędzał demony, leczył ślepych i niepłodne niewiasty.

I znów wyruszyli w podróż. Znów w trudach wspinaczki pomagał wierny osioł, towarzyszył im w niedoli podróży od początku. Frumendiusz nie zostawił przyjaciela samego. Podróż trwała trzy dni, kiedy znaleźli się u stóp góry. Wspinaczka trwała kolejne dwie godziny. Jak się wydaje, jej trudy najbardziej wdały się we znaki osiołkowi.

Kronikarze podają, że święta Magdalena w tej właśnie grocie, przez trzydzieści lat opłakiwała swoje grzechy. Świętą do grobu złożył święty Łazarz, Trofim i Maksymilian, którzy we Francji schronili się po ucieczce z Izraela przed prześladowaniami. Święte szczątki Magdaleny spoczywać miały w tej grocie przez osiemset lat, kiedy przybyli do niej nasi mnisi.

Nad grobem Magdaleny, chroniąc go przed słońcem, rosło pachnące i wiecznie zielone drzewo. Modlitwa pod nim, nad grobem świętej – niemal już uwalniała od grzechu i najbardziej odrażających przypadłości. I nasi pątnicy upadli na kolana, pokornym sercem, prosząc o łaski. Podczas gdy pielgrzymi zagłębiali się w gorącej modlitwie, osioł, chroniąc się w pieczarze przed żarem słońca, czując piękną woń, pod nieuwagę mnichów oskubał wszystkie liście świętego drzewa.

Od tego czasu, według legendy, wszystkie osły skazane zostały na potępienie za świętokradcze obżarstwo. Przerażeni tym oślim występkiem wędrowcy, nie ośmielili się już wrócić do klasztoru. Dotarłszy do Tulonu, zaokrętowali się na statek płynący do Aleksandrii. Nasi bohaterowie nie mieli zamiaru udać się w aż tak daleka podróż. Postanowili, że płynąc przez Korsykę, podróż swoja skończą w Atenach. Mnich Jan znakomicie władał greka już od dziecka. Pochodził przecież z greckiego rodu. Tak dotarli najpierw do Korsyki, a później przez Megarę właśnie do Aten. Łaskawy los i w Atenach sprzyjał podróżnikom. Uczestniczyli oni w obrzędach kościelnych prowadzonych według nieznanych mnichom ceremoniałów, przez biskupa ateńskiego Nikitę, a następnie trafili na ucztę wydaną przez niego.

Był to w Atenach czas ożywionej dyskusji zwolenników i przeciwników kultu ikon. Przy stole zastawionym suto jadłem, jakiego mnisi do tej pory nie widzieli, toczyły się żywe dyskusje i spory teologiczne. Ateny wkrótce obiegła wieść o szczególnych gościach z zachodu.

Jan w rozmowie z biskupem Nikitą podejmował najtrudniejsze spory coraz bardziej dzielące chrześcijaństwo wschodu i zachodu. Chodziło o istotę Eucharystii, przemienienia chleba w wino, obecności Chrystusa w Komunii, o tytuł Bogu – Rodzicy należny Najświętszej Marii, wreszcie nawet o wygląd wschodnich kapłanów, odprawiających nabożeństwa. Jan wywarł wielkie wrażenie na archireju z Aten.

Całe dnie kochankowie zwiedzali starożytne zabytki Aten, podziwiali piękno i skromność ateńskich dziewic. Dziwił ich jednak skąpy strój kobiet, mocno prześwitujący i mężczyzn, którym do gołych ud przylegał miecz wojownika.

Klasztor w Dafne ofiarował benedyktyńskim gościom dożywotnią gościnę. Kiedy tam trochę odpoczęli, na swoją siedzibę wybrali erem błogosławionego Herniliusa. Ten święty pustelnik zasłynął z tego, że uczynił ślub, iż oprócz Komunii niczego do ust nie weźmie. Ślubu dochował, ale w dziesięć dni później wyzionął ducha. Po nim nasi mnisi odziedziczyli bicze, trupia czaszkę i dobry przykład. Sami dokupili pozostałe wyposażenie pustelni miękkie posłanie, nieduży rożen, miedziany garnek, dzban oliwny, dwie kozy, dziesięć kokoszek i na dodatek dużego psa, który pilnować miał ich dobytku. Wiedli życie niby w sielance. Jan prowadził gospodarstwo, przyrządzał jadło. Frumendiusz łowił ryby, łapał zwierzynę na posiłki. Oboje żarliwie studiowali pisma greckie, wiele z nich przepisywali. Znów pochłonięci byli taką samą pracą, która ich przed laty złączyła. Stało się już od dawna aż nadto widoczne, że Jan zarówno w dyskusjach teologicznych, jak i w żarliwości lektury pism, przewyższał towarzysza podróży. Nic, więc dziwnego, że w tej przystani odbywały się długie i uczone dysputy, na które przybywali do Jana biskupi i uczeni mężowie greccy. Wielu z nich wyczuwało prawdziwą – kobiecą naturę Jana. Tymczasem ten oddalił się od Frumendiusza. Jego miłość dawno zblakła. Frumendiusz swoja miłością zatruwał życie Jana, tak, że tajemnica płci wszystkim stawała się znana. W obawie przed anatemą Jan zamierzał opuścić zazdrosnego i niemiłego już sercu mnicha. I znów szczęśliwy zbieg okoliczności pozwolił Janowi na rozwiązanie tej trudnej sytuacji. Do Aten wpłynął wówczas statek biskupa Genui, który po jednej zaledwie nocy postoju w porcie nazajutrz miał odpłynąć do Rzymu. Jan szybko skorzystał z okazji. Pozostało tylko pożegnanie Frumendiusza. Ten rozpaczał wielce po utracie wieloletniej towarzyszki doli i niedoli. Z rozpaczy nasz kochanek – mnich benedyktyński, zmarł w żałobnym lamencie, cudownie nawiedzony wcześniej przez swojego patrona.

Jan, tymczasem dotarł do Rzymu gdzie władzę biskupią sprawował Leon IV. Mnich wzbogacony o wiedzę nabytą wśród Greków, w Rzymie trafił na trudne dla Kościoła dysputy o Trójcy Świętej. Wszechstronna wiedza Jana szybko zjednała mu zwolenników. Rozgłos o uczonym mężu dotarł do papieża. Jak chce legenda. Leon IV po godzinnej dyspucie, mianował Jana profesorem teologii w Kolegium św. Marcina. Na jego wykłady garnęły tłumy, w tym sam papież. Nauczał Rzymian przez dwa lata, używając pięknego języka. Stał się wśród ludu niezwykle popularny. Dla wyższego duchowieństwa i kardynałów był godnym współpracownikiem.

Nowym Augustynem mianowano Jana, gdyż jego sława dorównywała tej, którą wcześniej miał święty Augustyn, główny teolog Kościoła, także nauczający w Kolegium św. Marcina.

Schorowany i starzejący się papież dokończył żywota. Zdążył uczynić Jana poufnym i bardzo oddanym swym sekretarzem. Wkrótce nasz bohater stał się szarą eminencja dworu Jego Świątobliwości. Załatwiając u papieża sprawy swych przyjaciół i popleczników, rychło budował swoje stronnictwo. Chyba nie dbał przy tym jednak o interesy papieskiego protektora. Są i dziś tacy, którzy podejrzewają mnicha o udział w praktykach czarownic, aby przyspieszyć zejście z tego świata władcy Kościoła. Wkrótce też Leon IV zachorował jeszcze bardziej i koniec wydawał się już bardzo bliski.

Umierający papież zdążył przed śmiercią powierzyć opiece Jana swojego jedynego syna Florosa. Do tego wątku legendy wrócimy nieco później.

Kiedy po długich ceremoniałach pogrzebowych ciało papieża złożono w podziemiach Kościoła, przyszedł czas, aby dokonać wyboru jego następcy. Wtedy głos o wyborze pontifeksa nie należał tylko do kardynałów. Wszyscy Rzymianie mieli lub chcieli mieć wpływ na bieg wydarzeń.

I teraz starły się, w walce o pierwszeństwo, stronnictwa rzymskie. Każde z nich faworyzowało swojego kandydata. Misterna grą zbudowane stronnictwo Jana, szczególnie jego czterystu uczniów, dworzanie Leona, a zwłaszcza kobiety, wielbiące urodę i piękne lico mnicha benedyktyńskiego, murem stanęło po jego stronie.

Walka o tron była zażarta. Na jej wyniki oczekiwał Jan w odosobnieniu, nasłuchując jednak, oby pomyślnych wieści z tłumu zgromadzonego przed pałacem papieskim na Lateranie. Wtem radość ogarnęła wszystkich. Wybrany został wreszcie Ojciec Święty – Jan VIII. Nikt z Rzymian jeszcze nie wiedział, że wybrano raczej matkę świętą. Jan na wieść o swoim wyborze dzięki składał świętej Lowie, która we śnie przed dwudziestu laty, wielka przyszłość jej przepowiedziała.

W legendzie o papieżu Joannie, wiele świadectw przywoływanych jest na poparcie tezy, że był on dobrym papieżem. Strzegł tradycji dogmatyki Kościoła. Konsekrował czternastu biskupów, zbudował pięć nowych kościołów, do Credo – wyznanie wiary, dołączył nowy dogmat o poczęciu z Ducha Świętego. Napisał trzy księgi przeciw obrazoburcom. Dobrze współpracował z cesarzem Lotarem i jego synem Ludwikiem. Chleba i igrzysk dawał Rzymianom, dbając o ich bogactwo doczesne i organizując im wystawne uroczystości ze swoim udziałem. Wierni Rzymianie spragnieni byli widoku swojego, pięknego papieża.

Ale naszym bohaterem inna sprawa zaprzątała ciało i duszę. Pozbawiony pieszczot i pocałunków Frumendiusza, śnił o nich po nocach, a i we dnie marzył o nich stale. Gdyby nie brak uroków tej strony życia, lata spędzone w Rzymie uznałby za niezwykle udane.

Nic więc dziwnego, ze szybko papież zwrócił uwagę na młodego Florosa. Niewiele pewnego o nim wiemy. Choć autorzy legendy podają, że był synem papieża Leona IV, to w wielu innych źródłach o tak ważnym pokrewieństwie się nie wspomina. Floros, wedle tych źródeł był jednym z wielu sekretarzy dworu papieskiego, dodatkowo odpowiedzialny jeszcze za garderobę Jego Świątobliwości. Wszyscy zgodni są jednak, co do jego wieku – miał dwadzieścia lat i niezwykłą urodę. Włosy miał płowe i ponad wszystko wierny był Janowi. Choć papież zbliżał się już do czterdziestki, szybko ich znajomość zmieniła charakter. Floros sypiał zwykle w komnacie przylegającej do papieskich apartamentów. Jan w bezsenne noce często opuszczał swoje łoże i niby lunatyk udawał się na palcach do komnaty Florosa. Tam korzystając tylko ze światła księżyca długo przyglądał się pięknemu przyszłemu kochankowi. Początkowo było to niby przypadkowe dotkniecie śpiącego adonisa, a to muśnięcie ustami czoła śpiącego. Kiedy Floros budził się rano, opowiadał dworzanom, że zjawa nocna odziana w haftowana koszulę, nawiedziła go we śnie.

Kolejne noce przynosiły bardziej już śmiałe dotknięcia, aż nagle dłoń Florosa spoczęła na obnażonej piersi Jego Świątobliwości. I tak zaczęła się burzliwa znajomość obojga. Burzliwa i zgubna. Przezorny i roztropny do tej pory Jan, z miłości do Florosa stracił wszystkie hamulce. Mijały miesiące, minęło lato, sielanka trwała. Złośliwi kronikarze dowodzą nawet, że po nocnych uniesieniach, we dnie Jan wspominał swego oblubieńca. Kiedy odprawiając mszę, w miejsce chleba powszedniego, nawoływał do Pana, aby Florosa powszechnego dał papieżowi.

Dwadzieścia lat cielesnych związków z Frumendiuszem i innymi nie przyniosło żadnych owoców. Pochłonięty miłością Florosa, Jan był przekonany, że zakazany owoc można spożywać wedle woli i bez trwogi.

Skutki jednak okazały się brzemienne. Według innych legend, Jan prowadził w Rzymie rozpustne życie erotyczne. Jego – czy raczej jej kochankiem był nie tylko kamerdyner – syn poprzedniego papieża, ale wielu innych rzymskich młodzieńców.

W tej dziwnej, zaskakującej legendzie, pełnej cudów i niewiarygodnych przypadków, nie mogło obejść się bez zagadkowego zakończenia.

Są przynajmniej dwie opowieści o śmierci papieża Jana. Jedna wspomina o błagalnej procesji, której przewodził, aby uchować Rzym przed plagą szarańczy. Inna, choć również mówi o procesji, o pladze szarańczy nie wspomina. W jednej Jan jedzie konno, w innej pieszo przewodzi modłom na ulicach Rzymu. Odziany w ciężkie szaty pontyfikalne mimo niezwykłego upału.

Tak czy owak papież, przewodząc procesji, pod wzgórzem laterańskim, tak nieszczęśliwie upadł, że w wyniku potłuczenia poronił i zmarł.

Dziecko i nieszczęśliwa kobieta pochowane zostały w miejscu tragedii. Sam moment śmierci opisywany jest także w kilku przynajmniej wersjach. Według jednej śmierć była naturalna, a i dziecko urodziło się martwe. Według innych, śmierć nastąpiła w wyniku wykrwawienia – dziecko też było martwe. Jeszcze inni, wskazując, że nieszczęśliwy papież, kiedy okazało się, że był kobietą, przez rozwścieczony tłum został ukamienowany, a dziecko rozszarpane na kawałki przez Rzymian. Wszystko działo się gdzieś miedzy Koloseum a Kościołem Świętego Klemensa. Rzymianie w miejscu, gdzie rzekomo pochowana została papieżyca wraz z dzieckiem, ustawili pomnik kobiety w połogu, który przetrwać miał do XVI wieku. Jeszcze w końcu XV wieku w miejscu pochówku nie odbywały się żadne uroczystości kościelne, gdyż Rzymianie odmawiali brania w nich udziału mając w tradycji pamięć o kobiecie papieżu i jej tragicznej miłości. Pomnik Joanny otoczony był napisem: „Papa Pater Patrium Peperit Papissa Papellum” – „papież rodzic ojców papieżyca spłodziła papieżysko”.

Obszernie przytoczona legenda nie byłaby warta nawet wspominania – jak chcą dzisiaj wszyscy historycy – gdyby nie fakt, że uwierzono w nią powszechnie w całym świecie chrześcijańskim. Wierzył w nią lud, wierzyli hierarchowie Kościoła. O wysokich rangą twórcach legendy już wspominaliśmy. W 1400 roku w katedrze w Sienie – papieżyca została zaliczona do grona legalnych papieży. W tej katedrze przez blisko dwieście lat znajdowało się popiersie papieżycy z napisem „Joanna, kobieta z Anglii”. Dopiero z polecenia papieża Klemensa VIII (1592-1605) popiersie zostało usunięte.

Prawdopodobieństwu całej historii nadają i inne zachowane do dziś dowody. Są to świadectwa papiestwa Joanny. Dla uniknięcia w przyszłości podobnego wydarzenia postanowiono, że odtąd będzie sprawdzana płeć każdego papieża. Wybrańca sadzano na specjalnym krześle – tronie dla sprawdzenia jego męskości. Najstarszy kardynał poświadczał płeć wybrańca. Zwyczaj ten przetrwał do końca XV wieku, a do dziś w Muzeum Watykańskim znajduje się jeden egzemplarz „papieskiego tronu” – „sedia stercoraria”. Jeszcze w XIX wieku panowało powszechne przekonanie, że płeć papieży była sprawdzana, chociaż żaden kardynał nigdy nie chciał potwierdzić tego zwyczaju.

Dziś historycy powszechnie odrzucają prawdziwość legendy o kobiecie papieżu. Przytaczana jej wersja wskazuje, że jest ona przykładem wielu średniowiecznych pieśni i bajek, pozbawionych jakichkolwiek podstaw faktograficznych. Dziwne, że kiedy o innych sprawach z historii Kościoła źródła milczą, w tej aż przepełnione są zbyt szczegółowymi opisami. Zachowały się jednak dowody materialne, których odrzucić nie sposób. Nigdy już nie dowiemy się, jaka była prawda o kobiecie na papieskim tronie.

Snucie kolejnych przypuszczeń będzie jałowe. Poprzestańmy wiec tylko na przypomnieniu tej najbardziej z barwnych i niewiarygodnych opowieści z historii Kościoła.

Czy jednak tylko opowieści?

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt legendy o kobiecie papieżu. Niektóre wyznania zrodzone na gruncie chrześcijańskim, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, z legendy tej brały argumenty do polemiki z naukami Kościoła.

Do dziś przekazują oni w nauczaniu domowym, że tradycja święta Bożego Ciała – wywodzi się z aktu narodzenia dziecka przez papieża kobietę. Otóż, kiedy lud rzymski ujrzał zrodzone z papieża dziecko – wołał, że to boże ciało. Nic bardziej błędnego.

Uroczystości Bożego Ciała, chociaż też w formie zewnętrznej stanowi procesję do czterech ołtarzy, po raz pierwszy odbyła się w 1246 roku w Liege (Leodium), a wiec w czasach, w których legenda powstawała, tj. czterysta lat później niż miały miejsce opisywane wydarzenia.

Boże Ciało, dopiero w 1317 roku ustanowione zostało dla całego Kościoła na Zachodzie, a w Polsce wprowadzone zostało trzy lata później, w 1320 roku.

W głównym zarysie losy papieżycy Joanny przypomnieliśmy za greckim pisarzem Emanuelem Roidsem. Opublikował on w 1866 roku barwną opowieść pt. „Papież Joanna”. Książka Roidsa, od razu przyjęta została przez różne środowiska z oburzeniem. Czytelnicy natomiast uznali ją za pisarski bestseller. W ogromnych nakładach, książka ukazała się w tłumaczeniach w większości krajów europejskich i mimo archaicznego języka, jakim została napisana, jest popularna do dnia dzisiejszego.

4 kwietnia 1866 roku Święty Grecki Synod wydał encyklikę przeciw książce Emanuela Roidisa, żądając zakazu jej sprzedaży i czytania. Wydaje się, że właśnie ta encyklika oraz późniejsza twórczość biskupa kościoła greckiego, Karystii Makariosa – przyczyniły się do wielkiej popularności – marnej raczej skądinąd – powieści. Biskup Makarios – jeden z najbardziej błyskotliwych polemistów wezwany został przez Święty Synod Kościoła Grecji do walki zarówno z autorem powieści o Joannie, jak i z rządem, o wydanie zakazu rozpowszechniania tej książki. Biskup zagroził nawet władzom państwowym, że jeżeli nie podejmą odpowiednich działań, uniemożliwiających sprzedaż książki – to Kościół wypowie posłuszeństwo rządowi.

Skandal wywołany wokół książki odniósł tylko jeden skutek – dotarła ona nawet do tych kręgów społeczeństwa Grecji, które nigdy z literaturą nie miały do czynienia.

Nie pierwszy i nie ostatni raz Kościół, podejmując ostrą polemikę w swojej obronie, przysporzył polemistom wiele argumentów o hipokryzji moralnej i ciemnocie. Autor bronił się, że wszystkie fakty opisane w powieści potwierdził w czasie swoich gruntownych studiów w archiwach niemieckich. Był i pracował tam w istocie.

Mimo, iż najsłynniejsza z powieści Emanuela Roidisa święciła triumfy wydawnicze w Grecji i wkrótce przekroczyła jej granice, jej autor umarł w Atenach w 1904 roku – o ironio – w prawdziwej biedzie.