38545.fb2 Krolowa Bona. Smok w herbie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Krolowa Bona. Smok w herbie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Biskup Musso rozłożył ręce.

– Bari, małe księstwo lenne, nie gościło nigdy zaufanych Carolusa. Przyjeżdżali tutaj jego komisarze, cesarscy namiestnicy z Neapolu, i to wszystko. Zamiarów Habsburgów nie da się przeniknąć...

– Czyż tak? Ja jednak nie przestanę starać się o to – rzuciła już niecierpliwie. – Widziałam, jaką siecią intryg oplatał nas dwór wiedeński przed laty. I zawsze ostrzegałam króla.

– Mam nadzieję, że miłościwa pani nie okazała podobnej niechęci cesarzowi Karolowi? Ani poseł Dantyszek, ani signor Alifio składający w waszym imieniu hołd lenny w Madrycie nie wspominali o tym.

– Po śmierci principessy hamowałam gniew, aby ratować Bari i Rossano. Ale ilekroć Carolus próbował wymóc na mnie zrzeczenie się italskiego dziedzictwa, mówiłam twardo: no! Starczy, że nasza rodzina utraciła kiedyś Mediolan i Neapol! Nie zapomnę nigdy, że mój dziad był neapolitańskim królem i że jestem ostatnia z rodu Aragonów, władców neapolitańskich.

– Czy to znaczy, że teraz, po przybyciu waszej miłości do Bari, coś się tu zmieni? – zaniepokoił się biskup. – Że mamy odnosić się inaczej do namiestników i legatów hiszpańskiego króla?

– Filip to Habsburg – odparła. – A te ziemie Sforzów powinny po moim życiu...

– Najdłuższym – wtrącił Villani.

– Oby najdłuższym... dostać się mojemu synowi. Zrobię wszystko, aby August przekonał się, że matka dbała o jego splendor więcej niż Carolus pozbawiający syna tytułu cesarza.

– Zwierzchnikiem kościelnym Bari jest kardynał Neapolu – zauważył Musso. – Otóż dotarła do mnie plotka, że w wypadku zrzeczenia się praw do księstwa Bari przez miłościwą panią, prosiłby króla Filipa o nadanie tego lenna jemu.

– Perché? Jakim prawem? – obruszyła się.

– Może to tylko plotka? – wycofywał się biskup. – Ale jeżeli kardynał zapyta mnie o plany polskiej królowej, co mam rzec?

Odparła już gniewnie:

– Że Bona Sforza d'Aragona przyjechała tu nie tylko leczyć gardło, ale także odnowić zamek, który spleśniał pod opieką komisarzy hiszpańskich władców. Że nigdy, przenigdy nie odda Bari Habsburgom! A kardynał nie uzyska nic, choćby się za nim wstawił sam ojciec święty, w co wątpię.

Biskup przerzucił się spojrzeniem z Villanim, po czym zapytał:

– To miłościwa pani nie wie, że neapolitański kardynał jest z rodu Caraffów?

– A cóż to ma do rzeczy? – zlekceważyła tę wiadomość.

– Chyba o tyle ma – wyjaśnił – że osiadły od roku w stolicy Piotrowej papież Paweł czwarty to Gian Pietro Caraffa.

Patrzyła na swoich gości zdumiona, wstrząśnięta. Zetknęła się zaraz po przyjeździe z gąszczem trudnych do rozwikłania spraw i interesów zupełnie sprzecznych z jej własnymi. Westchnęła, ale oczy jej błysnęły.

– Myślałam, że będę tutaj dbać o siebie i riposare, riposare, a słyszę o zakusach nie tylko ze strony Filipa, ale także jakiegoś tam kardynała, krewniaka papieża. Per Bacco? Czuję, że krew zaczyna krążyć w moich żyłach tak żywo, jakbym poskramiała narowiste konie!

– To może skończyć się walką, jak w Polsce z wiedeńskim Ferdynandem – zauważył Musso..

– E alliora? – krzyknęła, – Walka to mój żywioł! I mam nadzieję, że stoczymy ją razem, że znajdę w was sprzymierzeńców. Radam wielce z uroczystości powitania – dorzuciła po chwili. – To wzruszające zobaczyć po tylu latach dom młodości i dzieciństwa. Prawda! Gaetano... Chcę mieć tego masztalerza i sługę mojej matki przy sobie.

– Czyż nie jestem najwierniejszym, stale obecnym sługą najjaśniejszej pani? – próbował sprzeciwiać się Pappacoda, ale Bona odparła, wstając:

– Doradca to inny rodzaj sługi. Jak na pierwszą rozmowę powiedzieliśmy sobie dosyć. Czas wypocząć po długiej podróży. Żegnam eminencję i was, burgrabio. Nie wątpię, że zobaczymy się znowu już w dniach najbliższych...

Nazajutrz obeszła niszczejący zamek oraz obejrzała kaplicę. Po przyklęknięciu przed obrazem świętego Mikołaja, zwróciła się do towarzyszących jej Villaniego i Pappacody.

– Teraz, kiedy jestem w zamku, trzeba będzie wszystko odnowić, a także pozłocić ołtarz patrona Bari. Chcę tu przebywać w blasku świec płonących w wielu świecznikach i w dymie kadzideł jak w katedrze na Wawelu.

– Na to potrzeba dużo złota – zauważył skarbnik.

– Przywiozłam go dosyć – zgromiła go – aby ozdobić te mury. Santa Madonna! Widzę je znowu! A przed laty mówiłam do principessy Izabeli, że nigdy już tutaj nie wejdę.

– Nie pojmuję, dlaczego? – spytał Villani.

– Bo nie myślałam, że ja, polska królowa, będę zmuszona opuścić Kraków. Ale wracajmy do zamku. Zastałam go tak pustym jak niegdyś Jazdów, ale Deo gratias mam czym przyozdobić i te komnaty. Czy Wilga doprowadził cały tabor w należytym porządku? Tak? Tedy daję wam, signor Pappacoda, jeden dzień na wyładowanie wozów i przeniesienie skrzyń do tutejszych lochów.

– Wedle rozkazu najjaśniejszej pani... – odparł.

Przeszła się jeszcze po ogrodzie, ale skończywszy przegląd rodowej siedziby, westchnęła.

– Dziwne wydaje mi się po latach niebo Italii, zupełnie gładkie, bez obłoków. Jednakże... I tutaj nadciągają chmury, choć zgoła inne. Pewność Filipa, że uzyska ode mnie to, czego odmawiałam uparcie jego ojcu. Pretensje Caraffy... Chociaż, kto wie? Jeżeli król Hiszpanii wraz z dożą wyruszą przeciw Rzymowi, kardynał Neapolu musi stanąć po stronie swego krewniaka – papieża. A wtedy stałby się moim sprzymierzeńcem, nie wrogiem.

– Czy mógłbym w tej sprawie coś zdziałać już teraz? – spytał Pappacoda.

– Może... – odparła po chwili namysłu. – Zastanowię się nad tym po objechaniu z Villanim ziem księstwa. Muszę zobaczyć sama, co zniszczyli tutaj komisarze cesarscy, a czego nie dopilnowali moi słudzy.

Odjechała nazajutrz z samego rana, a Marina, stojąc przed frontonem zamku wraz z Pappacodą odprowadzającym królową do karocy, spytała ze zdziwieniem w głosie:

– Tak zawsze przenikliwa, nieufna i nie domyśla się?...

Ale skarbnik Bony patrzył w ślad za pojazdem i zaprzątnięty jedną tylko myślą, mruknął:

– To nie Polska, tylko Bari. I niech ten starzec nie sądzi, że oddam mu klucze, które przy powitaniu rzuciła mi królowa.

– Pytałam o sprawy ważniejsze – nalegała Marina. – Ona naprawdę nie domyśla się, że po rozmowach w Wenecji poseł hiszpański liczy na was jako na sojusznika króla Filipa?

Pappacoda rozejrzał się wokół i odpowiedział szeptem:

– Mówcie ciszej. O tym nie wie nikt prócz nas dwojga. Dawajcie też baczenie na dawnych dworzan i sługi principessy. Będą niechętni nam, dla nich już obcych.

Skinęła głową.

– Certo. Ich niechęć czuję już teraz, ale dam sobie radę z dworem, baczcie tylko, aby Gaetano nie stał się takim jej cieniem jak karlica Dosia.

– Cieniem, cieniem – zamruczał gniewnie Pappacoda. – Dla mnie ważniejszy jest od cienia żywy człowiek, burgrabia Villani.

Tego samego dnia królowa stwierdziła przy wieczerzy:

– Objechałam część moich włości. Santa Madonna! Jakże teraz wydają się one...

– Jakie? – zapytał niespokojnie Pappacoda.

– Małe – odparła z żalem. – Ani tu borów dziewiczych, ani bezkresnych pól i łąk... Wszystko ugłaskane, ujarzmione ręką ludzką i... małe. Szkoda, że tak żałośnie małe.

– Ten zamek to nie Wawel – mruknął Italczyk.

– Teraz – sprostowała. – Ale każę upiększyć go makatami, kobiercami i sprzętem przywiezionym z Mazowsza.

– Miłościwa pani wyda ten rozkaz burgrabiemu Villaniemu? – zapytał. – I będzie miał dostęp dc przywiezionych skrzyń? A także do naszego złota, które wysyłałem z Krakowa do bankierów Neapolu?

– Naszego? – obruszyła się. – Dlatego, żeś w Polsce miał pieczę nad moim skarbcem?

Spokorniał i zaczął się tłumaczyć:

– Myślałem o złocie najjaśniejszej pani, o którym Villani nic nie wie.

– Bene. Rozmyśliłam się – rzekła po chwili. – Zliczysz i rozpakujesz część skrzyń sam. Za kilka dni pojedziesz do Neapolu.

– Jako kto? – zdziwił się. – Burgrabią Bari jest Villani. Ja znowu jestem przy nim nikim, jak przy Alifiu.

– Kiedyś w Krakowie mówiłeś podobnie. Niech będzie. Pojedziesz wybadać, co myśli o planach Filipa kardynał Caraffa, jako mój skarbnik i burgrabia Bari. Ale Villani dowie się o tym dopiero po twoim powrocie.

– Wdzięczność moja... – zaczął Pappacoda, lecz nie dała mu skończyć.

– Liczę na nią. Wytłumaczysz kardynałowi, że nigdy nie oddam Habsburgom moich księstw. I że dla niego byłoby lepiej, abyśmy zawarli sojusz przeciw królowi Hiszpanii, w obronie zagrożonej Romy.

– Bari nie ma takiego rycerstwa, jak Polska. Czym mogę go przekonać?

– Właśnie tym złotem, które wysyłałeś do bankierów Italii. Tylko bez żadnej przesady. Suma ma być na początek niewielka, bo i on może niewiele. Chyba że uzyska od ojca świętego unieważnienie małżeństwa Augusta.

– Jeżeli jednak zetknę się tam z namiestnikiem Neapolu i z którymś z posłów Filipa, choćby hrabią Broccardo, co mam mówić?

– Na razie nic. Zobaczymy, jak się rozegra ta gra... O Dio! Jak dawno już nie wpływałam na losy krajów, ludzi, nie zjednywałam sobie stronników! A przecież powinnam rządzić! Być sobą, Boną d'Aragona!

Zabezpieczysz skrzynie ze złotem oraz kosztownościami w podziemiach, resztę wydasz Villaniemu dla przyozdobienia zamku i wyjedziesz zaraz potem. W Neapolu będziesz pilnie zbierał wieści, nawet plotki. Muszę wiedzieć, co zamyśla król Hiszpanii...

*

Zamek został wysłany kobiercami, ściany pokryły jedwabne obicia, a na stolikach z hebanu stały srebrne puchary, czarki i wazy pełne różnobarwnych kwiatów. Wieczorem w kryształowych żyrandolach z weneckiego szkła płonęły setki świec, ale zamku nie odwiedzał nikt i już po; tygodniu królowa odczuła nudę. Nie było wokół niej tego gwaru oraz zamętu, do jakiego przywykła w Krakowie i w zamku jazdowskim, a który towarzyszył nawet jej przejazdowi przez ziemie Italii. Przypomniały się te złe czasy, kiedy w oczekiwaniu na kolejną córkę przebywała w swoich wawelskich komnatach zupełnie sama, licząc dni do powrotu Zygmunta z wyprawy wojennej. Skarżyła się wtedy na samotność, ale zawsze miała przy sobie Wolskiego, Alifia i Kmitę. Tutaj zaś... Villani i Marina. Santa Madonna, czyż po to jechała tak długo i tak daleko, aby obcować ze swoimi sługami? O leczeniu gardła nie było już mowy, ponieważ chrypka ustąpiła sama.

– Krzyczałam i byłam chora. Milczę i jest mi nudno, nieznośnie nudno! Nie mogę czytać od rana do wieczora, nie mogę objeżdżać wciąż tych samych winnic i pomarańczowych czy oliwkowych gajów. Słyszysz, co mówię?

– Si – przyznała Marina zapalająca świece przy łożu.

Był późny wieczór czerwcowy i królowa układała się już do snu. Ale choć do późna przebywała w rozarium, rozkoszując się odurzającym zapachem bujnie kwitnących róż, musiała mieć zły dzień, bo siedząc przed weneckim lustrem ofiarowanym przez dożę, dłużej niż zwykle wpatrywała się we własne odbicie, dotykała końcami palców policzków, powiek, pobrużdżonego już czoła. Mówiła, żeby nie zapomnieć mówić, jak stwierdziła z goryczą, mówiła raczej do siebie niż do Mariny.

– Moje słynne złote włosy... zaczynają jaśnieć, bieleć. Moja matka umierała mając pięćdziesiąt cztery lata i była prawie siwa. Nie do wiary, że teraz jestem od niej starsza, a jeszcze pełna pomysłów, sił... Tylko kąciki ust nie unoszą się już w górę. Może jednak śmiałam się za mało? Stańczyk… Brak mi tu ludzi, śmiechu i błaznów. Słyszysz?

– Si – przyznała dworka.

– Postaraj się dostać lub kupić kilku karłów młodych i zabawnych. Tylko presto! presto!

– O Si! Si! – potakiwała Marina.

– W Polszcze, choć było dość czasu na festyny i szumne zabawy, nie miałam go nigdy dosyć dla siebie. Nigdy! Nawet w młodości. Czytałam dziś Petrarkę. Mówi, że nie istnieje większe szczęście niż miłowanie. August twierdzi to samo. Barbara… Szukał w tym związku chyba nie tylko rozkoszy, ale także prawdziwych uczuć…

– Si.

– A ja? Nigdy! Od czasu… Tak, to chyba wtedy, gdy w czasie polowania spadłam z konia, coś we mnie pękło. Strach? Chyba nie. Raczej duma. Nie jęczeć, nie pokazywać ludziom skrzywdzonej cierpieniem twarzy, nie chorować. Czy to po przedwczesnym urodzeniem Olbrachta zaczęłam sypiać sama?

– Si.

– A ileż miałam wtedy lat? Trzydzieści trzy? Tylko? Byłam jeszcze piękna, młoda i… sama w łożu. Król już schorowany, stary. Może nie?

– Si.

– A więc perché? Perché? – dziwiła się, dotykając rozpuszczonych włosów. – Podziwiano mnie. Cerę, usta, aksamitne oczy... Nawet uwielbiano. Mogłam brać kochanków, a nie brałam. Czemu? Bo gardziłam miłością? Przyjaźnią? Śmieszne! To nikt nie miał odwagi zbliżyć się do mnie. Nawet Kmita, a cóż dopiero Alifio. Za wyniosła, za groźna.

– Si.

– I teraz sama, sama! Jak w lodowej grocie. Bez rodziny, przyjaciół, nadwornych poetów...

– Si.

– Przestań potakiwać – krzyknęła nagle. – Znudziłaś mnie! Muszę wszystko przemyśleć od nowa. Wyjdź.

Kiedy została sama, podeszła do stolika, na którym stał pięcioramienny świecznik zapalany co wieczór przed wizerunkiem Augusta. Usiadła w fotelu o rzeźbionych poręczach i wygładzając fałdy nocnej szaty zapatrzyła się w światło świec.

Oto siedzi we wspaniałej komnacie, w słodkim zapachu różanych krzewów i jest jej gorzko. Waży jak na szali swoje życie i po raz pierwszy z odległości widzi je lepiej, ocenia trafniej, buntuje się przeciwko losowi mocniej niż kiedykolwiek. Właśnie teraz, kiedy nikt i nic nie zakłóca jej spokoju. Może nie jest stworzona do gnuśnego życia, wlokących się w nieskończoność godzin, bezbarwnych dni pozbawionych sporów, starć, intryg i uniesień?

Amor – rozmyślała. – Nie ujarzmiłam go, ale perché? Kmita... Pragnął mnie, lecz nie poprzestałby na roli kochanka. Chciałby rządzić na Wawelu, jakby to był zamek w Wiśniczu. Byliśmy do siebie zbyt podobni: wybuchowi, niecierpliwi, gniewni... Nie, nie!

Pochyliła się i odruchowo zgasiła dmuchnięciem najbliższą ze świec.

Alifio? Był zakochany już wtedy, gdy odwoził z Bari do Krakowa. A później ostrzegał, chronił. Był zbyt nieśmiały, słabszy ode mnie, trochę bezwolny, ale wierny zawsze, do końca, chociaż ja...

Ostrożnie, końcami palców, zgasiła drugą ze świec. Od tego ruchu ręki zaczął chwiać się i zgasł płomień trzeci. Zdziwiła się, zamyśliła głęboko.

Po nim wkrótce zmarł Gamrat. Może dlatego ta świeca zgasła? Na jego pogrzebie płakałam wielkim płaczem.. Był mi potrzebny do rady, do uczonych sporów. Polityk, mądry doradca, opiekun uczonych i poetów. Kochał księgi. Mnie? Nie, jemu wystarczały płoche dziewczęta, wesołe gamratki... A Dantyszek? Posłował w moim imieniu do Carolusa, był jego doradcą i chociaż musiał złożyć hołd lenny z Bari, bronił uparcie moich praw do tych italskich ziem. Układał wiersze jak Krzycki na moją cześć. Tylko że... Byłam dla nich obu zimna, wyniosła, odtrącałam to, co mogło przerodzić się może w miłość. Chociaż... Szacunek, wierność, przyjaźń, ale amor? No! No! A potem już ciągła walka o niedopuszczenie Habsburgów do Czech, do Węgier i o samodzielne rządy w moich dobrach na Litwie, w Koronie, na Mazowszu. Król? Ostrożny, odkładający wszystko do jutra, jak teraz jego syn. Piano, piano... Ociężały a może po prostu stary, zbyt stary dla mnie nie umiejącej udawać, żądnej ruchu, odmiany... Nie było w tym winy żadnego z nas, ale też zabrakło wielkiego miłowania, o jakim śpiewają poeci i jakie znał August...

Zgasiła czwartą świecę i wpatrzona w jedyną z pozostałych ujęła w obie ręce konterfekt syna.

Augustus – tłukło się w myślach, kołatało w sercu. – On? Si, zawsze i tylko on. Był mały, a już buntował się przeciwko swoim wychowawcom i z dumą nosił jako dziesięciolatek królewską koronę. Był z krwi Sforzów, dawnych kondotierów. Kiedy pokazywała mu w katedrze na Wawelu nagrobek Jagiełły i kazała modlić się o to, aby Bóg pozwolił mu zostać tak wielkim królem, jak pierwszy z Jagiellonów, pogromca Krzyżaków, zapytał: "A ja? Teraz, kiedy mam koronę, czyż nie jestem już dość wielki?" I zdziwił się, słysząc odpowiedź, że o wielkości nie świadczy urząd, jeno mądrość. Zdziwił się, ale uwierzył. Jeszcze wtedy wierzył jej słowom, jeszcze ją kochał, nie ukrywał, jako młodzik, swoich miłostek, a potem przychodził żalić się do niej, że w noc poślubną z Elżbietą trzymał w ramionach trupa... Był wówczas tylko jej! Jej! Słała heroldów, aby głosili poddanym, że do Wilna zjeżdża ich władca, magnus dux. Dała mu tyle złota, ile chciał, kiedy jechał na Litwę. I ciągle jeszcze kochał ją, słał gońca co kilka dni, pytał o rady, cieszył się, że jest daleko od chorej Elżbiety i może – jak długo chce – polować w litewskich puszczach na dzikiego zwierza. Dopiero gdy zjechał do Gieranojnów, gdy poznał Barbarę... Si. Nie pisał już listów, zaczął ulegać Radziwiłłom, czuć do matki nieufność, nawet niechęć... Santa Madonna! A przecież ona, choć była przeciwko tamtej zwodnicy, kochała go nawet wtedy, kiedy musiała odstąpić Barbarze swoje komnaty na Wawelu i wyjechać na Mazowsze... On zaś... Odkąd sprzeciwiła się jego małżeństwu z Radziwiłłówną, powziął do niej nienawiść i teraz już nikt, nikt...

Nie wypuszczając wizerunku Augusta z rąk, zaczęła wpatrywać się w światło jedynej świecy palącej się w lichtarzu. Po chwili zmęczone oczy przymknęły się same, pod powiekami złoty płomyk zaczął powiększać się, rosnąć, aż wreszcie zamienił się w świetlistą ogromną plamę...

Nazajutrz pytała Marinę:

– Nie było żadnych listów od króla, od burgrabiów moich zamków w Sanoku, w Krzemieńcu?

– Nie.

– Aż Jazdowa? Od królewny Anny? Katarzyny?

– Także nie.

– I ani słowa od burmistrza Warszawy, od pana Chwalczewskiego?

– Niestety, nie.

– A z Neapolu? Od Pappacody?

– Jeszcze nie, miłościwa pani.

– Niente! Niente! – wykrzyknęła już z gniewem. – Per Bacco! Czyżby w Polszcze zapomnieli o mnie wszyscy?! Każ wybadać sługi. Może ktoś z habsburskich agentów przejmuje moje listy?

– Wasza Królewska Mość! – zgorszyła się Marina. – Kto by śmiał? W jakim celu?

– Bene. Dzisiaj nie będę wieczerzała sama, tylko z burgrabią Villanim. Powiadomisz go o tym.

Stary sługa principessy Izabeli dopiero przy fruktach i mocnym słodkim winie odezwał się nie pytany:

– Darujcie, miłościwa pani, ale od paru dni nie mogę zdobyć się na odwagę, aby zapytać... – głos mu się załamał i zamilkł.

– O co? Słucham uważnie – ośmieliła go królowa.

– Czy to prawda, że signor Pappacoda wyjechał do Neapolu jako burgrabią Bari?

– Kto śmiał wam o tym powiedzieć? – zmarszczyła groźnie brwi.

– Powiedział komuś przed odjazdem, że w Italii będzie o wiele więcej znaczył niż w Polonii.

– Głupiec! – mruknęła Bona.

– Zarządzałem dobrami Sforzów przez z górą czterdzieści lat. Wiem, że wszystko ma swój kres – skarżył się Villani. – Ale czy właśnie teraz muszę odejść, kiedy Bari znów ma swoją principessę, a zamek odżył, wrócił do dawnej świetności?

– No, no! – zaprzeczyła. – Jesteście nadal moim burgrabią i Pappacoda skłamał, chociaż...

– Rozumiem. Dla nas dwóch nie będzie tutaj miejsca.

Namyślała się przez chwilę nad odpowiedzią.

– A gdybyście samodzielnie, jak dotychczas, zarządzali Rossano?

– Rossano to nie Bari – odparł ze smutkiem.

– Si – przyznała. – Chciałam mieć w was przyjaciela, doradcę. Pappacoda jest ambitny, żądny władzy, ale będzie musiał zrozumieć, że zarządców w Bari może być tylu, ilu ja zechcę.

Pochylił głowę, wyraźnie ujęty, wzruszony.

– Wierzę w sprawiedliwość, miłościwa pani – wyszeptał.

– Tak więc jako mój doradca powiedzcie, burgrabio, na kogo mogę tutaj liczyć, komu naprawdę zaufać? Biskup Musso?

– Si, Całkowicie oddany.

– Kardynał Caraffa z Neapolu?

– Byłbym ostrożny w ocenie. Biskup Bari lęka się jego wezwań i kiedy tam jedzie odprawia uroczyste nabożeństwo przed ołtarzem naszego patrona, świętego Mikołaja. Nie wiem, czy miłościwa pani słyszała o tym, że papież rzucił klątwę na Filipa? Król Hiszpanii, Aragonii, Neapolu, Sycylii, Sardynii, król zamorskich posiadłości w Ameryce, książę Mediolanu, Lotaryngii, Burgundii, Luksemburga i wielu hrabstw w Europie został wyklęty na czas bitwy i pokoju, na czas modlitw i postów, gdy mówi i gdy milczy, gdy je i pije, a światło w jego oczach winno tak zagasnąć, jak zapalona świeca, którą papież, zdmuchnąwszy, rzucił z okna katedry świętego Piotra na głowy tłumnie zebranych rzymian.

– Cóż to za wspaniałe teatrum – szepnęła królowa. – A gdzie był wtedy jego krewniak, kardynał Caraffa?

– Stał tuż za nim i cisnął swoją świecę także w dół, na plac czerniejący od zebranego tam tłumu. On jeden. Inni kardynałowie nie byli tak zuchwali, aby powtórzyć gest swojego pasterza.

– Czyżby jego krewniak aż tyle znaczył w Rzymie – spytała.

– Tak, miłościwa pani, znaczy tam niemało i wiele może...

Jeszcze tego wieczoru królowa pisała sama długi list, który po zalakowaniu oddała Marinie ze słowami:

– Każesz wysłać to pismo do Neapolu, do Pappacody. Dzisiejszej nocy, przez umyślnego kuriera. I nikt nie ma o tym wiedzieć. Nikt, prócz konnego posłańca.

Marina przeszła przez ciemne już komnaty zamku ze świecą w ręku i po przekroczeniu progu swojego pokoju przekręciła klucz w zamku. Małym, ostrym sztyletem podważyła pieczęć i przeczytała pismo. Było ono ostrzeżeniem przed posłami hiszpańskiego króla, a zarazem rozkazem: Pappacoda ma zjednać sobie kardynała i wymóc na nim wstawiennictwo do papieża w sprawie rozwiązania ślubów Zygmunta Augusta.

– Tajemnica – mruknęła do siebie, chowając list do schowka w sekretarzyku. – Bene. To będzie tajemnica.

Zaraz potem zasiadła do pisania sprawozdania dla Pappacody. Niech czyni, jak zamierzył, królowa nudzi się, a jej nuda jest groźniejszym wrogiem Habsburgów niż zbrojne hufce. Przejęła pismo, w którym Bona domaga się pozyskania względów kardynała Neapolu, ale w tej chwili nie unieważnienie małżeństwa Augusta zaważy na losie ich obojga oraz księstwa Bari, tylko nuda principessy...

Zapieczętowała list, odcisnąwszy na czerwonej powierzchni laku herb Sforzów. Ten sygnet Bony zginął jeszcze w Krakowie, przed wyjazdem do Warszawy, i wszyscy zdążyli już o nim zapomnieć. Tak więc posłaniec, który wyruszy tej, jeszcze nocy do Neapolu, będzie pewny, że jest gońcem principessy, że wiezie pilne i tajne pismo od niej samej...

*

Pappacoda powrócił po dwóch tygodniach i Bona dawała już odczuć swemu otoczeniu, że nie jest zadowolona z pobytu w Bari. Po dawnemu, choć nadworny medyk di Matera zalecał jej spokój, ciskała na cenne kobierce wszystko, co znalazła pod ręką, najmniejszy sprzeciw budził w niej gniew. Nie znosiła czekania, a teraz musiała czekać zarówno na listy z Polski, jak i na gońców Pappacody. Kiedy jednak przybył on sam, nie była pierwszą, z którą odbył ważną, choć krótką rozmowę. Marina zabiegła mu drogę do komnat królowej, pytając:

– Dostaliście moje pismo?

Si. – odparł. – A co było dokładnie w jej liście?

– Żebyście zjednali dla planów królowej kardynała Caraffę i przekonali go, że można unieważnić śluby Augusta z krewniaczką drugiego stopnia. Oto jej pismo.

– Pisaliście w swoim, aby działał w myśl dawnych planów. Benissimo. Działałem i kardynał będzie bruździł.

– Poseł Filipa bardzo z tego rad?

– Sicuramente Si.

– Ale ona nudzi się tutaj i to jest groźne.

Pappacoda roześmiał się nagle.

– Bezczynność nie jest dla wytrawnych graczy. Ale wplącze ją w taką grę, że od jutra nudzić się przestanie…

Był rad z siebie, jednakże Bona powitała go kwaśno. Po co siedział aż tak długo? Miał tylko rozmawiać z kardynałem, unikać grandów hiszpańskich. Tak czy nie?

– Si – przyznał skwapliwie.

– Tedy tłumacz się, mów.

– Uczyniłem wszystko, co było w ludzkiej mocy, aby zjednać i przekonać Caraffę. Obiecał, że będzie po naszej stronie i wstawi się do ojca świętego. Jednak ważniejsza od tej jest inna wiadomość: w czasie mojego pobytu wicekról, namiestnik hiszpańskiego króla w Neapolu, ciężko zachorzał i liczą się teraz tam z jego rychłym zgonem. Udało mi się przekonać hrabiego Broccardo...

– Miałeś unikać postów Filipa – przerwała.

– Ale sytuacja zmieniła się tak – tłumaczył – że musiałem pertraktować i z nimi.

– I do czego udało ci się namówić hiszpańskiego granda? – spytała zgryźliwie.

– Przekonałem go – odparł – że jedynym, najlepszym następcą po śmierci namiestnika byłby ktoś z rodu... Sforzów.

Patrzyła na niego zdumiona, wstrząśnięta.

– Odważyłeś się to powiedzieć? – spytała dopiero po chwili.

Skinął głową.

– Więcej. Wymieniłem imię: Bona Sforza d'Aragona.

– O Dio! – westchnęła. – A cóż on?

– To jeden z posłów króla Filipa. Musi zwlekać i namyślać się, nim podrzuci taką myśl w Madrycie.

– Za ile? – spytała krótko.

– W rozmowach hrabia był twardy i nieustępliwy – cedził słowa burgrabia.

– Pytałam, ile chce? – powtórzyła już niecierpliwie.

– Tymczasem dwadzieścia tysięcy dukatów dla siebie, ale... Nie ukrywa, że król Filip nie odda takiego namiestnictwa za darmo.

Odparła żywo, z dawnym błyskiem w oczach.

– Wiem, że za beneficja i tytuły trzeba płacić, chyba jednak... nie zrzeczeniem się lenna Bari po mojej śmierci?

– No, no! Hrabia myśli, że Filip zadowoliłby się teraz pożyczką. Oni wiedzą, że najjaśniejsza pani wysyłała z Polski złoto do Neapolu.

Zmarszczyła brwi.

– Wiedzą? Od ciebie?

– No! – zaprzeczył. – Wiedzą od habsburskich ajentów i od tutejszych bankierów.

– Co mówił hrabia Broccardo?

– Że potrzeba im pieniędzy na wojnę z Rzymem, z Francją...

– Nie dam ani dukata na wojnę z papieżem i chcę mieć za sojusznika kardynała Caraffę. Natomiast, jeżeli mają ochotę wojować z Walezjuszami...

– Kto wie, czy nawet nie przed wyprawą na Rzym? – wyjaśniał pośpiesznie .

– Niechże wojują za moje pieniądze i za przyrzeczenie, że zostanę namiestnikiem Neapolu. Ale kto mi za to poręczy?

– W razie zgody miłościwej pani – sam król.

Namyślała się, wreszcie zadała pytanie ostatnie:

– Czy w królestwie Filipa byłabym jedyną niewiastą na tym urzędzie? Należy sprawdzić, czy to jest możliwe, zgodne z prawem.

– Sprawdziłem od razu – zapewniał Pappacoda. – Regentką czy też namiestnikiem króla w Niderlandach była ciotka cesarza Carolusa, arcyksiężna Małgorzata. A to kraj niełatwy do rządzenia, rozdarty przez religijne wojny. Sroży się tam inkwizycja.

– Opowiesz mi o niej później. Czy poza krewnymi Filipa ktoś nie z Habsburgów mógłby zostać namiestnikiem?

– To Filip ustanawia w Hiszpanii prawa, sam jest prawem. Hrabia Broccardo zaręcza, że wszystko jest możliwe, zwłaszcza że miłościwa pani mogłaby zasilać jego skarbiec.

– Starczy. Czy wymienił sumę, za jaką Filip oddałby namiestnictwo?

– Jeszcze nie. Jak mówiłem, Broccardo musi sprawdzić, czy taki układ poręczy król.

– To wieści dziwne, aczkolwiek ciekawe. Nie wyrzucę dukatów bez pisma od Habsburga. Trzeba też sprawdzić, czy ten grand nie chce tylko zarobić na pośrednictwie?

– Hrabia ma przybyć sam do Bari za tydzień. Ale sicuramente. Trzeba sprawdzić.

– Bene – zakończyła rozmowę. – Pomyślę nad tym. Kiedyś płaciłam drogo za jednanie Augustowi sojuszników na Litwie. Teraz... Si, teraz kupować będę tytuły nie dla niego, mego syna, ale dla siebie...

Pappacoda skłonił się i wyszedł. Królowa klasnęła w dłonie.

– Marina! – zawołała donośniej niż zwykle. W jej głosie była znowu dawna siła. – Każ przygotować szaty noszone przeze mnie na Wawelu.

Stojąca w progu dworka odważyła się przypomnieć:

– Miłościwa pani była wtedy szczuplejszej kibici…

– Poszerzyć można każdą. Chcę je zobaczyć.

– I suknie wyszywane złotą nicią, najstrojniejsze? Ozdobione cennymi kamieniami? – pytała zdumiona Marina.

– Tamte piú tardi. Teraz te, w których wyglądam najmłodziej.

– Mają być gotowe kiedy?

– Do końca tygodnia. Chcę w nich wyglądać tak, jak kiedyś w Krakowie. Nie patrz tak na mnie. Będzie, jak zechcę.

Następnego dnia raz jeszcze wezwała Pappacodę. Była nieufna, ich rozmowa wyglądała raczej na przesłuchanie.

– Ile lat ma obecny namiestnik Neapolu? – spytała.

– Wygląda na sześćdziesiąt – odparł po namyśle.

– Incredibile! – zadrwiła. – Nie widziałeś chorego, a wiesz, jak wygląda? I po co kłamiesz? Widzę cię na wylot. Wiem także, żeś chwalił się, wyjeżdżając, nowym tytułem. Perché? Uraziłeś signora Villaniego, a on – nie ty – wie, na ile lat wygląda namiestnik. I dlatego za tydzień on powita hrabiego Broccardo jako burgrabia Bari.

– Tak być nie powinno. Hrabia może przestać mi ufać... – wyjąkał skarbnik.

– Zaufa złotu. Byłeś moim posłem, i starczy. Jak Filip w Hiszpanii, ja stanowię prawa w Bari.

– Miłościwa pani, gdybym jednak mógł powitać... – niemal błagał Pappacoda.

– Basta! – krzyknęła. – Powiedziałam: nie.

Odszedł wściekły i natknąwszy się w sąsiedniej komnacie na Marinę, wybuchnął:

– Kiedyś pożałuje swoich słów. Jesteście chmurni? Także w niełasce?

– No. Na szczęście nie ma tu polskich dworek, ale nie ma też i karłów. A chce je mieć koniecznie.

– Jak namiestnictwo Neapolu. Gdybym wiedział, że pragnie znów rządzić, ustanawiać prawa, byłbym ostrożniejszy.

– W działaniu czy w słowach? – spytała drwiąco.

– Za dużo chcecie wiedzieć – mruknął. – Lepiej szukajcie karłów...

*

Kilka dni później weneckie zwierciadło ukazało królowej jej własną twarz, ale młodszą więcej niż o dziesięć lat. Uróżowane policzki, kryza z koronek zasłaniająca więdnącą szyję, na jasnych włosach nie ciemny czepek, tylko purpurowy aksamitny toczek. Dawna suknia uszyta na wawelski festyn czyniła ją szczuplejszą, drogie kamienie naszyjnika zwisającego spod koronek na piersi oślepiały blaskiem.

– Jak wyglądam? – spytała, odwracając się do Mariny.

– Tak samo jak kiedyś, gdy w Krakowie oczy wszystkich wyrażały zachwyt – przyznała dworka.

– Si. Trochę barwiczki, blask w oczach i żelazna wola, a nie ma już królowej wdowy. Czuję się znowu godna hołdów, podziwu... Popraw z boku fałdy sukni...

Majestatyczna, wspaniała przeszła do audiencyjnej sali zamku i zasiadła na podwyższeniu, na złoconym fotelu principessy Izabeli. Odkąd przyjechała do Bari, czyniła to dopiero po raz drugi, choć często patrzyła z żalem na opustoszały tron matki.

– Zgaś świece w najbliższych lichtarzach, wolę rozproszone i słabe światło kinkietów bocznych...

Grand hiszpański przekroczył próg pierwszy, jednakże krok za, nim, po jego bokach, szli obaj burgrabiowie: Villani i Pappacoda. Na ten widok Bona zmarszczyła brwi, ale natychmiast coś jakby uśmiech pojawił się na jej wargach. Była znowu pogodna, życzliwie patrząca z wyżyn tronu na zbliżającego się posła króla Filipa. Miał na sobie ubiór z czarnego aksamitu, agrafa z diamentów iskrzyła się przy szyi. Jego twarz, bystre i przenikliwe oczy przypominały dumnego pana na Wiśniczu. Kto wie zresztą, czy ten grand nie znaczył lub też nie chciał znaczyć tyle, co Kmita za rządów triumwiratu w ostatnich latach życia króla Zygmunta?

Skłoniwszy się, zamiótł niemal posadzkę piórami kapelusza.

– Mam zaszczyt pokłonić się nisko przed władczynią Bari w imieniu mego pana, króla Hiszpanii, Niderlandów, Neapolu, władcy Mediolanu, Sycylii i krajów zamorskich.

– Witajcie, hrabio. Przywozicie jakieś posłanie od króla Filipa? Może listy? – spytała dając mu dłoń do ucałowania.

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Polecono mi tylko przeprowadzić wstępne rozmowy. Od siebie pragnę złożyć hołd najjaśniejszej principessie italskiej, a jednocześnie polskiej królowej.

– Ale chyba zdążyłeś, hrabio, porozumieć się z Madrytem? Inaczej o czym moglibyśmy mówić?

Nie próbował nawet udawać, że się namyśla.

– O pożyczce, o której wspominałem burgrabiemu Bari.

– Jednemu z burgrabiów – sprostowała natychmiast. – Bene. Ale wy macie na myśli wydatki na wojnę, a ja namiestnictwo Neapolu.

– Si – przyznał – namiestnictwo, ale dopiero, gdyby...

– Wiem – przerwała. – Jaki stan zdrowia chorego?

– Zły, niestety. Przybyłem właśnie dlatego...

– Ach tak... Czy wysokość sumy była już wymieniana przez króla Filipa?

– Nie raz i nie dwa. Hiszpania potrzebuje jeszcze przed kampanią jesienną z górą... – zawahał się tylko na chwilę – czterystu pięćdziesięciu tysięcy dukatów.

– Ależ to suma olbrzymia!

– Sądzę – rzekł z uśmiechem – że regina Poloniae ma dość złota w bankach Neapolu?

– Na potrzeby własne i mojej dynastii – odparła sucho.

– Jednak warto pamiętać – przypomniał z naciskiem – że dochody namiestnika Neapolu są bardzo znaczne. Poza tym król otoczyłby szczególną opieką księstwo Bari.

– Wolałabym, aby w zamęcie wojen o nim zapomniał – rzuciła.

– Być może uda się mnie, jego posłowi, nie przypominać o niektórych lennych księstwach, których ma aż tyle.

– Za taką właśnie sumę? – spytała.

– Rozmowa z najjaśniejszą panią przypomina skrzyżowanie szpad wytrawnych szermierzy – zauważył z podziwem.

– Och! – westchnęła. – Chciałabym być mężczyzną, aby otrzymać ranę na policzku i zobaczyć, czy z blizną byłoby mi tak do twarzy jak wam, hrabio.

– Świadczy ona o obronie honoru szlachetnej, pięknej seniory – odparł. – I raczej o jej dobrej sławie niż o moim męstwie.

– Co budzi we mnie nadzieję, że moje sprawy znajdują się w dobrych rękach – uśmiechnęła się łaskawie królowa. – Omówimy je szczegółowo jutro, gdy hrabia wypocznie po podróży. Tymczasem zastanowię się, rzecz całą przemyślę...

Wstając skłonił się znów bardzo nisko i wyszedł poprzedzany tym razem przez Pappacodę, który odprowadzał gościa do jego komnaty.

Idąc, skarbnik pytał:

– Sądzicie, hrabio, że uwierzyła?

– Si.

– Potrzebne będą jakieś królewskie listy. Nie obejdzie się bez zobowiązań z jego podpisem.

– Rozumiem. Ale ona wygląda młodziej, niż mówiliście, burgrabio. Musiała być kiedyś bardzo piękna, choć jak wszystkie Włoszki utyła z wiekiem.

– Jest starsza, niż sądzicie – mruknął Pappacoda.

– Być może, ale pożyje jeszcze sporo lat. Jeżeli uprze się przy krótkotrwałej pożyczce, nie zdążymy jej spłacić.

– A złoto przywożone z Peru przez wasze karawele?

– Zbyt często toną lub są napadane przez angielskich piratów. Król Filip wciąż grozi, że wyśle wielką armadę na wody wyspiarzy i zniszczy ich statki korsarskie, ale najpierw musi rozprawić się z Francją, z Rzymem i wysłać posiłki do Niderlandów, gdzie heretycy zaczynają wypowiadać posłuszeństwo. Złoto królowej Bony byłoby pewniejsze niż przesyłki tego kruszczu z Peru i Meksyku. Tylko... Czy nie zechce odrestaurować zamków? Tamten w Rossano chyli się ku ruinie.

– Och! – zapewnił posła Pappacoda – królowa nie potrzebuje sum z banków z Neapolu. Na wszystko wystarczy jej to, co ma tutaj, w Bari.

– I co razem z księstwem dostanie się po jej śmierci mojemu królowi? – raczej stwierdził, niż spytał Broccardo.

– Tego nie byłbym pewien – zawahał się Pappacoda. – Jest rozrzutna, kocha się w zbytku...

Hrabia zmarszczył brwi.

– Ach tak? Nie wiedzieliśmy o tym – rzekł z nutką niezadowolenia w głosie.

Wyjechał dwa dni później z obietnicą Bony, że gdy tylko nadejdzie pismo hiszpańskiego króla, sumy neapolitańskie będą do dyspozycji Filipa na przeciąg lat pięciu. Zabiegał wprawdzie o termin dłuższy, królowa jednak była nieugięta: pożyczka zostanie zwrócona, gdy ona sama dobrowolnie zrzeknie się władania Neapolem. Pragnie tego namiestnictwa, ale nie sądzi, aby przebywała w tamtym mieście dłużej niż kilka lat. Nie ma ochoty zachorować z przemęczenia jak obecny regent. Daje sobie jeszcze pięć lat młodości i tyleż im na pokonanie Francji oraz zgromadzenie złota z Indii Zachodnich.

Roześmiał się z tych przepowiedni jak z dobrego żartu i odjechał. Zaraz potem, wraz z czekaniem na zobowiązania Filipa, wróciła do Bari nuda. Może nawet tęsknota? Któregoś dnia królowa usłyszała dźwięki fletu urwane nagle jak hejnał mariacki. Przystanęła na środku alei rododendronów.

– Słyszałaś? – zapytała Marinę.

– Nie – odpowiedziała dworka.

I nagle, jak dawniej, Bona wpadła w gniew.

– Nic nie słyszysz, nic nie pamiętasz, niczym nie potrafisz zabawić! Od ostatniej utarczki słownej z Broccardo, kiedy przed odjazdem udało mi się obiecać Filipowi tylko czterysta trzydzieści tysięcy zamiast czterystu pięćdziesięciu i urwaną sumą zapłacić hrabiemu za wstawiennictwo w moich sprawach, nudzę się. Żadnych działań, sporów, festynów jak na Wawelu! Gdyby chociaż bawiły mnie błazny i karły!

– Obiecano nam przysłać ich wkrótce – zapewniała dworka.

– A pisma? Z Neapolu nie było żadnej wieści o pogorszeniu? O żałobie?

– Jeszcze nie – przyznała z żalem.

– I ciągle żadnych listów z Krakowa?

– Nie.

– Aż Jazdowa? Od królowej Izabeli? Od moich zarządców z Mazowsza?

– Także nie.

– Niente! Per Bacco! Każ wezwać tu burgrabiego Villaniego. Może słyszał coś, co mnie zajmie, poruszy krew w żyłach. Idź. Presto, presto!

Pytała burgrabiego, jakie kłopoty ma Filip w Niderlandach. Czy podobne mogłaby mieć i ona, zostawszy namiestnikiem królestwa Neapolu? Villani zaprzeczył.

– On musi utrzymać spokój w kraju, w którym heretyków jest więcej niż członków inkwizycji z katolikami łącznie. Siedzi tam jak na beczce prochu, gdyż ludność żąda zniesienia edyktów przeciw kacerzom i złagodzenia tyranii. Groźnym przeciwnikiem jest Wilhelm Orański, wróg świętej inkwizycji, sądów duchownych, tortur i palenia na stosach "grzeszników", jak ich nazywa największy z despotów i grzeszników – król hiszpański.

– Inkwizycja nie sroży się w Italii tak jak w Madrycie czy w Antwerpii i Brukseli?

– Nie. To tylko o Niderlandczykach powiedział król Filip, że z tymi kacerzami nie może być żadnej ugody, że nie obejdzie się tam bez tortur, toporu i stosu.

– A co myślicie o kardynale Caraffa?

– Kiedy nie było miłościwej pani, interesował się tak księstwem Bari, jako lennem Carolusa, że aż wysłałem ostrzegające pismo do Waszej Królewskiej Mości.

– Do mnie? – zdziwiła się. – Na Mazowsze?

Zaprzeczył. Wysłał pismo, jak to bywało za czasów Dantyszka, do Krakowa.

– Do kancelarii królewskiej?

– Jak zawsze, do królewskiej kancelarii na Wawelu. Patrzyła przez chwilę prosto przed siebie, ale nie widziała ani uginających się od owoców pomarańczowych drzew, ani spalonej już słońcem zieleni trawników. Przed oczami miała to skrzydło zamku, w którym urzędowali sekretarze i skryby królewskie. Który z nich miał pismo Villaniego w ręku? Który wrzucił je do szuflady jako wiadomość zgoła nieważną? Chyba że August... Tak, nie jest pewna, czy August odesłał ten list do Jazdowa. Santa Madonna! Jakże mało przyjaciół zostawiła na Wawelu, jakże nie była pewna samego króla...

– Szkoda – rzekła po chwili – że nie powiedzieliście o tym zaraz po moim przyjeździe. Wiążę z kardynałem wiele nadziei, licząc, że wstawi się za moim synem do papieża. Ale jeżeli prawdą jest, że zabiegał już u Carolusa o przekazanie mu jakiegoś lenna i że miało nim być, po moim zgonie, Bari wraz z Rossano, zaczynam lękać się, czy Caraffa nie prowadzi teraz gry podwójnej. I nie wiem nawet, jak mogłabym dowiedzieć się prawdy?

Villani wstał z ogrodowej ławki, na której siedział, i zbliżył się do krzesła królowej.

– Czy wolno mi powiedzieć, co myślę? – zapytał prawie szeptem.

– Tak, aby nie dowiedział się o tym nikt?

– Si.

– Miłościwa pani, nie wierzę w życzliwość Caraffy. Dlatego przedwczoraj wysłałem gońca do mojego bratanka w Neapolu. Niech on wybada, co zamyśla i zamierza kardynał. Gdyby nie dowiedział się niczego, pozostałby jeszcze biskup Bari. Mógłby przywieźć z Neapolu wiele nowin ważnych dla miłościwej pani.

– Va bene – obdarzyła go życzliwym uśmiechem. – Obiecuję, że kiedy już zostanę namiestnikiem, wy będziecie wśród moich doradców.

– Grazie – skłonił siwą głowę. – Spodziewam się, że bratanek przyśle mi jakąś wiadomość do końca listopada.

Hrabia Broccardo był jednak szybszy i powrócił do Bari już w październiku. Przywiózł pismo króla Hiszpanii z prośbą o pożyczenie sum zdeponowanych w bankach Neapolu i obietnicę wzięcia pod uwagę jej kandydatury przy obsadzaniu namiestnictwa w królestwie neapolitańskim. Ta część listu wydała się królowej zbyt ogólnikowa: było to mgliste przyrzeczenie, nie zaś umowa. Jednakże Broccardo twierdził, że za życia namiestnika król nie może w oficjalnym piśmie dysponować jego urzędem i że jawne pertraktacje mogłyby pogorszyć stan zdrowia chorego. Bona miała już na ustach słowa "tym lepiej", ale zdołała się opanować, nie wybuchła, tak więc uczty pożegnalnej nie zamącił żaden zgrzyt. Pismo Filipa pozostało dokumentem tajnym i w początkach listopada król Hiszpanii mógł już przejąć depozyt od neapolitańskich bankierów.

Jednak sprawy zamieszek w Niderlandach i zaciągu na wojnę z Francją zeszły na razie na drugi plan wobec wieści, która wstrząsnęła całym światem: w klasztorze Świętego Hieronima w Yuste umierał władca, który panował niedawno na wielu kontynentach, pan połowy świata, cesarz Karol, teraz mnich, brat Carolus.

– Co o nim wiecie? – pytała Bona Villaniego. – Czy odbywał pokutę w tym klasztorze hiszpańskim? Czy naprawdę wzgardził nie tylko panowaniem nad połową Europy i Indiami Zachodnimi, ale też swoją sławą wielkiego wojownika i męża stanu?

Villani zmieszał się, ale po chwili namysłu spróbował dać odpowiedz, na niełatwe pytania.

– Miłościwa pani, nikt nie wiedział nigdy, co myśli naprawdę Karol Piąty. Wszystkie jego obietnice i listy były kłamliwe lub wykrętne, wszystkie podboje zamorskie dawały Hiszpanii złoto, a jednocześnie czyniły ludzi mniej ludzkimi. Twierdził zawsze, że aby coś zbudować, trzeba najpierw zburzyć. Mówią, że klęskę poniósł w życiu tylko raz: w walce z kacerzami w Niderlandach i w samej Hiszpanii. Poza tym... Jest połamany przez podagrę, poruszał się ostatnio z wielkim trudem. Medycy zakazali mu pić i jeść, polecali schudnąć. Wtedy to zrzucił ciężkie brzemię rządów na Ferdynanda i syna Filipa, a sam...

– Sam?

– Osiadł w klasztorze, ale złe języki nie oszczędziły i brata Carolusa, mnicha. Zamiast pokutować i schnąć na wiór jak inni bracia hieronimici, oddał się obżarstwu. Jadał trzy obiady dziennie i podobno sprowadzano dla niego ryby z Niderlandów, szynki z Estramadury, oliwki z Perejon, a kuropatwy oraz dziczyznę aż z Flandrii. Kucharze klasztorni musieli przygotowywać dla niego dziennie dwadzieścia potraw, z piwnic całej Hiszpanii słano do Yuste najlepsze wina, którego wypijał parę kwart przy każdym posiłku. Odbywał częste sjesty, tył, dokuczała mu coraz bardziej podagra. Medycy wciąż przestrzegali, ataki bólów w kościach i w stawach stawały się coraz częstsze. Mimo to czytywał podobno uważnie raporty swoich ajentów z Hiszpanii, Niderlandów i Burgundii, dyktował odpowiedzi na wszystkie prywatne listy. A teraz... Umiera za życia otoczony zakonnikami i przedstawicielami świętej inkwizycji. Nie słyszałem, żeby jedyny syn jego, Filip, powrócił z Brukseli do Hiszpanii. Może zdąży dopiero na pogrzeb?

– Byłaby to okropna śmierć – szepnęła królowa. – Chciałabym umierać wśród moich bliskich, jak król Zygmunt na Wawelu. Czy pochowają go jako mnicha, bez żadnego ceremoniału, który przysługuje cesarzom i królom?

– Tego nikt nie wie – odparł. – Chce być rzekomo pochowany w kościele Świętego Hieronima, na odludziu, ale zapewne po śmierci przewiozą trumnę do Grenady, gdzie spoczywają jego dziadowie i rodzice.

– Będę musiała wysłać, jak wszyscy królowie i jego dawni lennicy, moich posłów na uroczystości pogrzebowe – stwierdziła po chwili Bona. – Ale on jeszcze żyje, choć nie wiadomo, jak długie będzie konanie wielkiego grzesznika i największego z cesarzy naszego wieku. Jedźcie tedy wy, burgrabio, do klasztoru w Yuste. Bez rozgłosu, z dwoma dworakami i pachołkami dla ochrony przed rozbojem na gościńcach. Przywieziecie stamtąd do Bari nie tylko wieści o stanie zdrowia mojego wroga, Karola Piątego, ale i o pogrzebie mnicha Carolusa. A poza tym... Myślę, że tam, wśród wielu duchownych, którzy zjadą do Yuste z całej Hiszpanii i z Italii, dowiecie się więcej o kardynale Caraffie niż wasz krewniak w Neapolu...

– Burgrabia Pappacoda nie będzie rad... – zaczął Villani, ale przerwała mu gwałtownie:

– Jest tu obcy, nie był w Bari za czasów, gdy przyjeżdżali do was Alifio z Dantyszkiem. Jedźcie, i to presto. Nie chciałabym, abyście zwlekali tak, jak syn jego Filip, oby był przez ojca przeklęty!

Miał już wychodzić, kiedy powracając raz jeszcze do sprawy wysłanego przez niego raportu sprzed dwóch lat, spytała:

– Zaczekajcie. Naprawdę nie pamiętaliście, burgrabio, że od śmierci mego dostojnego małżonka przebywam w Masovii, to znaczy w Warszawie?

Po jego zmieszaniu, po rumieńcu wypełzającym na policzki i czoło była już pewna odpowiedzi, ale zaskoczył ją słowami:

– Miłościwa pani zechce darować staremu słudze, że wie za mało, ale dopóki przyjeżdżał tu biskup Dantyszek, mówił nam o Polonii, natomiast już od wielu lat... Ten kraj leży tak daleko, prawie na krańcach Europy i – odkąd zakon krzyżowy przestał werbować rycerzy z zachodu do krucjaty antypolskiej – tak rzadko słyszy się o nim. Nie wiedziałem, że kancelaria najjaśniejszej pani jest teraz poza Cracovią, gdzieś – na ziemiach Lithuanii...

Chciała sprostować, wołać o mapę i pokazać temu ignorantowi, gdzie leży Warszawa, ale pomyślała, że zdąży to uczynić po jego powrocie i że w tej chwili ważniejsza jest misja burgrabiego w Hiszpanii.

Jednakże cały dzień miała zepsuty: czyżby stąd, gdzie mówiono tylko o rozgrywkach między Anglią, Francją, Italią a Habsburgami, nie dostrzegano nawet kraju, który przywykła nazywać potęgą w środkowej Europie? Czyżby mylił się Zygmunt sądząc, że nie zmieni się wiele po zagarnięciu przez Austrię Czech i Węgier? Dla ludzi tutejszych wciąż jeszcze liczyło się imperium Carolusa, w którym nie zachodziło słońce. Jagiellonowie... Czyż naprawdę następował zmierzch tej dynastii? Także i z jej winy, ponieważ przyczyniła się do śmierci małego Olbrachta? Ponieważ, zamiast wiernie trwać przy Auguście i być podporą jego tronu, wyjechała do Bari i pozwoliła, aby słowo "Polska" dla niej samej stało się tylko wspomnieniem... Jazdów? Czy jest pewna, że leży na południe od staromiejskich murów? A może Mazowsze włączono do Litwy? Maledizione! Jeszcze parę miesięcy pobytu nad rybną zatoką, a i ona zapomni, że można słać gońców do Polski. Czemu tak rzadko wysyłała ich dotychczas? Nie zapomnieliby o niej, gdyby stąd, z Bari, szły nieustanne rozkazy do córek, do Chwalczewskiego, do Wilgi. Chciała riposare... Śmieszne! Załatwi tutaj unieważnienie ślubów Augusta, będzie nareszcie pewna, że srebrna kołyska nie stoi pusta, a wtedy przyjedzie na chrzest i zostanie na Wawelu na zawsze już, na zawsze...

*

Villani wyruszył w drogę do Hiszpanii ku niezadowoleniu Pappacody, ale Marina ostrzegła skarbnika królowej, że nie należy jej drażnić wymówkami, gdyż jest zaniepokojona brakiem listów z Polski i przewlekającą się chorobą neapolitańskiego namiestnika.

– Musicie ją zająć czymkolwiek, choćby odnawianiem kaplicy albo zamku w Rossano. Odkąd wyjechał Villani, gniewa się ciągle, tłucze kielichy, co prawda tylko te nadszczerbione w drodze. I coraz częściej mówi o wspaniałościach dworu w Krakowie, nawet... w Warszawie.

– Nie wspomina o unieważnieniu małżeństwa? O Caraffie?

– Si. Aż za często. Czeka chyba na jakieś wieści z Neapolu. Ale od kogo? Nie wiem.

– Ciekawe – mruknął Pappacoda. – A co do namiestnika... Ode mnie dowie się wkrótce, że biedak został tknięty paraliżem...

– A... I ten stan może trwać długo?

– Sicuramente. Rok, dwa.

Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.

– Deo gratias! – westchnęła Marina. – Czuj? się tak szczęśliwa w Bari...

Nie minął nawet tydzień, kiedy wczesnym rankiem Pappacoda usłyszał tętent konia pod oknem. Wychylił się i zbiegł pośpiesznie na dziedziniec, aby jako pierwszy zagadnąć posłańca:

– Pismo dla principessy?

– Nie. List z Neapolu od mojego pana, kawalera Villani, do burgrabiego.

– Daj i możesz wracać. To ja jestem burgrabią Bari. Niemal wyrwał z rąk umyślnego przejęte pismo i spojrzał w górę na okna komnat królowej. Zasłony nie były jeszcze rozsunięte, tedy już spokojnie ruszył w głąb ogrodu. Obejrzał dokładnie list, po czym złamał pieczęcie. Przeczytał raport kawalera Villaniego o planach oraz nadziejach kardynała Caraffy raz, potem drugi, i na twarzy jego wyraziło się najpierw zdumienie, a potem wściekłość. Sądził, że tutaj, w Bari, on jeden prowadzi niełatwą, lecz dobrze ukrytą grę. A tymczasem ten stary Villani... On? Wysłała go przecie do Hiszpanii. Czyżby więc sama królowa? Maledizione! Smok Sforzów miałby jeszcze w sobie tyle jadu? W pierwszym odruchu gniewu zgniótł pergamin, po chwili jednak zaczął go starannie prostować. Patrzył teraz w stronę zamku i namyślał się: wtajemniczyć we wszystko Marinę? Zataić przybycie posłańca czy też sfałszować treść listu? Stary Villani prędko nie wróci, a następnego gońca mógł odprawić w podobny sposób jak pierwszego. Miał czas. Miał bardzo dużo czasu...

Królowa próbowała rozproszyć nudę wlokących się dni, sprowadziwszy do Bari budowniczego, który zajął się odnowieniem zamku w Rossano. Odbyła nawet podróż do tej drugiej siedziby principessy matki, ale komnaty zamkowe wiały takim chłodem, takim opuszczeniem, że skróciła pobyt i wróciła do Bari, zdziwiona nie mniej od innych, że nie potrafi już z tym samym zapałem co na Litwie tworzyć coś z niczego, planować i karać za opieszałość w wykonywaniu poleceń.

– Czyżbym jak Carolus znudziła się władzą, wpływaniem na losy innych ludzi? – mówiła do towarzyszącej jej w drodze Mariny. – Ale nie, nie! Kiedy wrócimy do Bari, kiedy zaczną przychodzić listy od Villaniego, z Polski, z Neapolu, a Pappacoda zacznie składać codzienne raporty, znów poczuję się potrzebna, młodsza. Ruch. Konieczna jest ciągła odmiana!

Ale w Bari nie czekały na królową żadne listy ani dobre wieści, tedy narzekała znowu:

– Raporty Pappacody? Śmieszne, nieważne sprawy miasteczka i rybnej zatoki. Dawniej narzekałam wciąż na brak czasu. Trzeba było in permanenza udzielać audiencji, kaptować stronników, pouczać ludzi i mówić, mówić... A teraz? Żadnego dworu, żadnych dysput z dostojnikami, uczonymi. Wokoło pustka. Rozmowy, z kim? Z tobą? Z Pappacoda?

– Ale to od niego miłościwa pani dowiedziała się zaraz po naszym powrocie o pogorszeniu się stanu zdrowia namiestnika – przypomniała Marina.

– Santa Madonna! Paraliż. Wspaniała nowina! To może potrwać bardzo długo, a ja chciałabym działać już teraz. Minęło osiem miesięcy, odkąd siedzę tutaj bezczynnie, choć mogłabym rządzić w Italii albo na Mazowszu. Duszę się w ciasnocie zamku i parku Bari.

– Wyjazd do ciepłych źródeł mógłby nie tylko uleczyć gardło, ale także rozerwać, zabawić...

– Jechać?! – oburzyła się. – Teraz, kiedy każdego dnia może przybyć poseł z Neapolu z żałobną wieścią? Przyznać się, że podlegam chorobom jak ten ich namiestnik, że nie jestem już dość silna, młoda? Wyjdź! Stulta! Stulta!

A że dzień byt ciepły i słoneczny, wyszła sama do parku. Musiała zastanowić się, zrozumieć, co stało się z jej dawną żywotnością, energią, wiarą w siebie? Nuda i monotonnie upływające dni czy też jakaś skaza w niej samej, choroba duszy, zmęczenie umysłu? Nie, nie! Była zdrowa, gotowa do wprowadzania w czyn wielkich zamysłów, ujęcia mocną ręką steru rządów w królestwie neapolitańskim. Zmęczyło ją i znudziło po prostu czekanie, którego nie znosiła od najmłodszych lat. Czekała teraz bezczynnie na rozwój wypadków w Neapolu, na posłańców, na listy z Polski. Basta! Trzeba temu położyć kres. Sama wyśle gońca do kardynała Caraffy albo nawet do papieża i uzyska dla Augusta unieważnienie małżeństwa. To będzie działanie pierwsze, a drugie...

Jej rozmyślania przerwał szelest za plecami, czyjeś pośpieszne kroki. Odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z obcym człowiekiem. Ogród był dobrze strzeżony, a ten mężczyzna wyglądał na świeżo przybyłego gońca, jego ubiór nosił na sobie ślady długiej podróży. Zobaczywszy ją, uskoczył w bok, za wysoki cyprys i dopiero wtedy uklęknął.

– Dio! Przestraszyłeś mnie. Kim jesteś?

– Posłańcem z Neapolu. Czekam tutaj od rana...

– Czekasz? Na co?

– Przywożę pismo od kawalera Villaniego.

– Dopiero teraz?! – krzyknęła gniewnie.

Ale on położył palec na ustach i rozejrzał się po alejach parku, zanim odpowiedział szeptem:

– Byłem tu już dwa razy i zawsze odbierał pisma nowy burgrabia. Teraz, kiedy mój pan wie, że signor Villani wyjechał do Hiszpanii, kazał oddać list do rąk samej principessy. Ale że bałem się wjechać na podwórzec, zostawiłem konia za murami parku...

– Bene. Zrobiłeś mądrze. Zostaw pismo pod drzewem i uciekaj stąd. A swojemu panu powiedz, żeby zawsze tylko przez ciebie przysyłał wieści do mnie. Zapamiętasz? Tylko do moich własnych rąk.

– Si.

– A teraz idź już. Presto!

Znikł za cyprysami, a ona, nagle lekka i zwinna, zeszła z alei na trawnik i podniósłszy pismo przełamała pieczęć. Była zrowu w swoim żywiole: coś działo się wokół niej, w tajemnicy przed dworakami przyjmowała gońców i kto wie, czy w tajemnicy przed wszystkim nie będzie wysyłała swoich ludzi do Neapolu, do Rzymu?

Ale podniecenie trwało krótko, ustąpiło wybuchowi wściekłości, gniewu. Szarpnęła jedną gałązkę cyprysu, drugą, wgniotła ją w trawę, a potem przeczytała powtórnie, ukryta w gąszczu drzew, posłanie kawalera Villaniego.

Donosił, że nie otrzymując żadnej odpowiedzi i dowiedziawszy się o wyjeździe stryja, ośmiela się przekazać osobiście królowej wieści zupełnie pewne: kardynał Caraffa obecnie znajduje się w Hiszpanii przy łożu Carolusa, jeżeli ten jeszcze żyje, gdyż ostatnio w Neapolu krążą wieści o zgonie ex-cesarza. Z kancelarii Caraffy nie wyszły dotychczas żadne pisma w sprawie unieważnienia małżeństwa polskiego króla, a hrabia Broccardo nigdy nie prosił kardynała o wstawiennictwo u papieża. Trzeba tedy starania zacząć od początku lub, po powrocie Caraffy z klasztoru w Yuste, wysłać do niego posłów w sprawie króla Zygmunta Augusta i jego małżonki Katarzyny. Kto odbierał listy w Bari? Umyślny twierdzi, że burgrabia. Jaki? Kawalerowi znany jest tylko jeden, jego stryj, prosi więc o wyjaśnienie tej dziwnej sprawy i o dokładne instrukcje.

Tedy Pappacoda... Nie był dość znacznym dostojnikiem, aby hiszpański grand musiał się z nim liczyć. A kiedy okazało się, że Broccardo, uzyskawszy pożyczkę, ma za nic własne obietnice, Pappacoda zaczął przejmować listy kawalera Villaniego. To dlatego nie pojechał z nią do Rossano, tłumacząc się atakiem wątrobianej kolki. Chciał być na miejscu, w Bari, aby odbierać od umyślnego słane z Neapolu pisma...

Mogła go wezwać, pokazać otrzymany ostatnio list i zapytać czemu nigdy nie poruszał z nią sprawy przeciągających się starań o unieważnienie małżeństwa Augusta. Ale co by to dało? Zrzuciłby całą winę na hrabiego Broccardo i wytłumaczył się chęcią zaoszczędzenia jej zawodu, dbałością o stan zdrowia królowej, której wiernie służył od tylu lat. Marina? Powtórzy wszystko staremu przyjacielowi. Należało więc udawać, że nic nie zaszło, i wysłać do Neapolu kogoś, kto mógłby dowiedzieć się prawdy od samego hrabiego. Tym kimś mógłbyś tylko biskup Bari, Musso... Że też wcześniej nie pomyślała o nim! Ile ważnych spraw załatwili przed laty dla pary królewskiej biskupi Międzyleski i Krzycki, jak sprawnie działał na dworze Carolusa polski poseł, Jan Dantyszek, biskup chełmiński. Kim był dla doradców hiszpańskiego Filipa Gian Lorenzo Pappacoda? Nikim, pośrednikiem w załatwianiu spraw pieniężnych, skarbnikiem Bony Sforza d'Aragona. Bene. Mając go na oku, trzeba teraz rozpocząć – jak radził Villani – sprawę od nowa. To śmieszne, aby przebywając w Italii, tak blisko Rzymu, nie mogła zdziałać więcej niż ongiś Dantyszek.

Wróciła z długiej przechadzki spokojniejsza, wysłuchała bez żadnych złośliwych uwag raportu Pappacody o postępie prac budowlanych w Rossano i poleciła wysłać gońca z zaproszeniem biskupa Bari na wieczerzę. Nudziła się, a Musso mógł wiedzieć więcej niż mieszkańcy zamku o śmiertelnej chorobie mnicha Carolusa. Kto wie, może Karol Piąty zszedł już z tego świata?

Po wieczerzy, na której obecni byli nieliczni dworzanie i burgrabia zamku, przeszła z biskupem do wnęki w swoim gabinecie. Była pewna, że tam nie podsłucha ich nikt, zaczęła tedy od razu od prośby, aby zechciał być jej posłem.

– Tylko Wasza Eminencja potrafi wybadać, jak przedstawiają się naprawdę dwie obchodzące mnie żywo sprawy: po pierwsze, kiedy mogłabym zostać regentką królestwa Neapolu? Obecny namiestnik Filipa jest tak ciężko chory...

– Miłościwa pani wierzy, że król hiszpański wyraziłby na to zgodę? – spytał, nie kryjąc zdziwienia.

– Si, mam nawet jego przyrzeczenie, co prawda mgliste, ale dane w zamian za moje złoto zdeponowane u neapolitańskich bankierów.

– Nie wiedziałem...

– Nikt nie wie o tym poza moim skarbnikiem i posłem Filipa, hrabią Broccardo. Od niego tedy moglibyście, eminencjo, dowiedzieć się prawdy o stanie zdrowia namiestnika. Jako tknięty paraliżem, czy będzie nadal sprawował władzę, czy też król ma zamiar pozbawić go tego urzędu? Jeżeli tak, to kiedy? Mam jednak i drugi powód, aby prosić was o wyjazd do Neapolu. Trzeba sprawdzić, co zrobił kardynał Caraffa w sprawie unieważnienia ostatniego małżeństwa mego syna z arcyksiężniczką austriacką.

– Kardynał musi liczyć się z królem Filipem, a to także Habsburg – przypomniał Musso.

– Ale hiszpański, z Madrytu. Może nawet nie znać Katarzyny – upierała się przy swoim.

– Tak, jednakże idzie ręka w rękę z jej ojcem, teraz cesarzem. Poza tym... Nie tak łatwo wpuści znowu Sforzów do neapolitańskiego królestwa. Obie misje wydają mi się bardzo trudne. Miłościwa pani, gorące pragnienia nie spełniają się zawsze.

– Moje, si. Nasz syn został królem jeszcze za życia ojca.

Namyślał się chwilę, wreszcie rzekł:

– Pomówię z Broccardo, a także dowiem się, co uzyskał od papieża Caraffa. I to wszystko. Moje wpływy nie są aż tak wielkie, aby zmienić bieg wypadków.

Skinęła głową.

– Rozumiem. W tej chwili potrzebna mi jest właśnie pewność. Mam niejakie podejrzenia, wątpliwości... i dlatego liczę, że Wasza Eminencja pomoże mi w podjęciu ważnych decyzji. Muszę wiedzieć, czy zdołam uwolnić syna od bezpłodnej żony? Czy będę jeszcze tutaj, w Italii, wpływała na losy ludzi, dworów? Zechciejcie zrozumieć, eminencjo, że dawniej grał nam jeden dzwon, ale dzwon królewski. Zamieniłam wielkość na co? Na świergot sygnaturki w zamkowej kaplicy? Na małe, lenne księstwo nad cichą zatoczką pod bezchmurnym niebem? Nie mówcie nic! Dobrze pamiętam, że sama tego chciałam. Ale czyż mogłam wiedzieć, że nie potrafię riposare? Że muszę, że powinnam aż do śmierci być zawsze sobą, Boną Sforza d'Aragona?

– Teraz ja powiem: rozumiem – odparł biskup. – Burgrabia Pappacoda...

– Nie, nie! – przerwała mu gwałtownie. – Nikt poza wami nie powinien wiedzieć o celu podróży do Neapolu. Czyż biskup nie może wyjeżdżać, kiedy chce i dokąd pragnie, dla dobra powierzonej mu diecezji? Nasza rozmowa była ściśle poufna, eminencjo!

Skłonił głowę i choć czuła, że czeka na bliższe wyjaśnienia, nie dodała już ani słowa.

*

Niestety burgrabia Villani zawrócił z drogi przed czasem. Jako poseł nie spełnił swojej misji, był bowiem niezdrów, narzekał na serce. I kiedy po paru dniach Pappacoda zgłosił się na audiencję do królowej z prośbą, aby wysłać go do Rossano, gdyż z dwóch burgrabiów jeden powinien dopilnować tamtejszego zamku, zapytała tylko:

– Nie mógłby tam dojeżdżać co jakiś czas?

– Miłościwa pani – tłumaczył – dwóch burgrabiów nie ma co robić w Bari. Jeżeli wybór Waszej Królewskiej Mości padnie na mnie, pojadę do Rossano sam. Tylko że... Nie wiem, czy Villani po ataku serca, któremu uległ w drodze, podoła tutaj pracy burgrabiego i jednocześnie skarbnika?

– Dobrze wiesz, że nie widział nigdy nawet mojego skarbca – odparła – i nie zna treści umów z hrabią Broccardo. Bene. Niech jedzie na czas jakiś do Rossano. Nie chcę jednak, aby odczuł to jako wygnanie, pozbawienie tytułu. Wiemy oboje, że w Krakowie było wielu burgrabiów i że Alifio został dziesiątym.

– Pamiętam o tym aż nadto dobrze, ale Bari to nie Kraków, miłościwa pani.

Przyjrzała mu się uważnie, był jednak tak gładki, tak rzeczowy w swych wypowiedziach, że nie mogła uwierzyć, aby po prostu chciał pozbyć się Villaniego i zazdrościł mu tak samo łask królowej, jak ongiś doktorowi Alifio. W samej rzeczy jako skarbnika tamten starzec zastępować go nie mógł. Niech tedy dawny sługa principessy matki jedzie na odpoczynek do Rossano i pilnuje odbudowy zamku.

Czekała już teraz tylko na wiadomości, które mógł przywieźć biskup Musso. Dni wlokły się jednostajne i nudne mimo urody rozkwitających krzewów mimozy i zapachu, który przypominał jej młodość, lata beztroski. Aż wreszcie któregoś dnia posłaniec z biskupiego pałacu doniósł, że Jego Eminencja biskup Musso powrócił i że stawi się w popołudniowych godzinach w zamku.

Przyjęła go sama, odprawiwszy wszystkich dworzan witających kościelnego dostojnika i wyciągnęła do niego obie ręce.

– Nareszcie! Grazie a Dio! Radam wielce Waszej Eminencji. Nowiny? Nie mogłam się ich doczekać! Już po pogrzebie namiestnika? Zostaję regentką Neapolu?

Biskup rozłożył bezradnie ręce.

– Niestety, nie mam dla najjaśniejszej pani dobrych wieści. Namiestnik istotnie chorował, ale niezbyt groźnie: złamał nogę, przez jakiś czas nie opuszczał swojego pałacu. I to wszystko.

– Nie rozumiem. A teraz?

– Jest zdrowy, sprawuje od świąt Bożego Narodzenia swój urząd, zaprasza gości na uczty i na jednej z nich byłem obecny sam.

– Trudno zrozumieć... Pappacoda wspominał o paraliżu, o bliskim zgonie – nie mogła uwierzyć królowa.

– Wprowadzono go chyba w błąd?

– Tedy... O regencji dla mnie myśleć teraz nie można? – nalegała.

– Żałuję, ale nie widzę żadnych możliwości. Namiestnik to człowiek jeszcze młody, w pełni zdrowia i sił.

– Santa Madonna! A przecież Pappacoda razem z hrabią Broccardo zapewniali mnie... – Jej głos stawał się chrypliwy, ostry. – I tylko dlatego zgodziłam się na pożyczenie Filipowi złota z neapolitańskich banków...

– Przykro mi być zwiastunem tak złych nowin, jednakże...

– A Caraffa? – przerwała gwałtownie. – Czy uzyska od papieża unieważnienie małżeństwa mojego syna?

– I to wygląda inaczej – mówił coraz bardziej zmieszany. – Kardynał zabiegał ongiś sam o lenno Bari...

– Wiem. Ale ja przecież żyję! Jeszcze żyję! – krzyczała.

– Si. Wydaje się, że powrót najjaśniejszej pani pokrzyżował wprawdzie jego plany, lecz ich nie zmienił. Caraffa liczy na to, że kiedyś, później...

– A jeżeli August będzie miał syna, na którego sceduję prawa do Bari i Rossano?

Biskup, chociaż oskarżał kardynała, swojego zwierzchnika, nie uciekł się do kłamstwa.

– Syna, z kim? Z Katarzyną? – zapytał.

– No! No! – krzyczała już stukając laską, ale nie zdołała zamknąć mu ust:

– Bo zgody na czwarte małżeństwo papież nie da, a w interesie Caraffy jest, aby Katarzyna...

– Była do końca żoną Augusta? Jako ostatniego z Jagiellonów?

– Niestety, na to wygląda – przyznał niechętnie.

– Allora... – dusiła się już z gniewu. – Allora kłamali wszyscy? Zwodzili, aby obedrzeć mnie nie tylko z nadziei, ale i ze złota? Hiszpański grand... Pappacoda? A może ten kłamał zawsze? Może... przekupili go hiszpańscy Habsburgowie?

Biskup milczał, jednakże brak odpowiedzi był potwierdzeniem. Bona nagle chwyciła się za gardło, rozrywając naszyjnik z pereł, które posypały się na dywan.

– Nie wierzę! No! No! – chrypiała. – Nie mogę uwierzyć, że oszukują mnie wszyscy i wszyscy nienawidzą. Perché? Jeżeli Bóg jest dobry, a święty Mikołaj naprawdę ma Sforzów w swojej opiece...

Biskup wstał i schylił się w pożegnalnym ukłonie.

– Nie przystoi mi tego słuchać: – rzekł.

– Sicuramente si! – zaprzeczyła. – Monsignor nie wyjdzie stąd i będzie mnie słuchał, choćby... choćby pod tajemnicą spowiedzi! Właśnie tak! Spowiedzi z całego życia. Piú tardi – osądzi. Teraz wysłucha tego, co muszę wyrzucić z siebie, presto! Presto!

– W konfesjonale – odparł prawie szeptem.

Ale królowa krzyknęła w pasji:

– No! Tutaj! Nie pójdę do kaplicy, bo czuję ból w sercu, bo jakaś kula dławi mnie, dusi... Nie wiem czy to nienawiść, czy poczucie krzywdy. Kapłan nie może odmówić duszy, która żąda pocieszenia...

I dodała ciszej, z trudem uśmierzając gniew:

– Która potrzebuje pomocy...

Biskup patrzył w milczeniu na królową, na jej dłonie przyciśnięte do gardła, do skroni. Miał przed sobą kobietę wzburzoną, bliską ataku serca, podszedł więc do wysokiego tronu, na którym królowa siedziała, przyjmując go w dniu przyjazdu, i ruchem ręki wskazał na stojący niżej fotel. Bona wahała się chwilę, jednakże wstała ze swojego krzesła i zaczęła iść z oporami, bardzo wolno, w stronę biskupa. Zajmując fotel, zarzuciła na głowę ciemnoliliowy koronkowy szal, który wlokła za sobą, idąc przez całą salę. Teraz, siedząc niżej tronu i przechylona w stronę jego wysokich poręczy, znalazła się jakby w pozycji penitentki, u stóp konfesjonału.

Milczała i biskup zaczął pierwszy:

– Słucham cię, mia filia. Nie spowiadałaś się u mnie od przybycia do Bari. Czy wierzysz?

– Si. O si! – odpowiedziała bez chwili wahania.

– Chcesz wyznać grzechy główne? – spytał, a ponieważ milczała, zniżył głos: – Zabijałaś?

Zaprzeczyła gwałtownie.

– No, nigdy! To niechęć, w której tonę, która mnie otacza, sprawiła, że oskarżono mnie o otrucie mazowieckiego księcia Janusza i Elżbiety, pierwszej żony Augusta. Ale to były oszczerstwa, ohydne oszczerstwa!

– A inne żony: Barbara i Katarzyna?

– Radziwiłłówna? No, no! Barbarę zabiła zła choroba. Krwawiła, cuchnęła od wrzodów. Mąż był zawsze przy niej. Nawet gdybym chciała...

– A chciałaś?

– Jeżeli grzeszyłam, to tylko myślą. Tak bardzo pragnęłam, aby August miał syna, a ona... Do umierającej wysłałam jednak list ze słowami pojednania...

– Pytałem także o Katarzynę.

– Próby jej trucia przez moich kucharzy wymyślili Habsburgowie.

– Nie pragnęłaś jej śmierci?

– O Dio! No! Chciałam, aby urodziła dziedzica korony. I przecież jest zdrowa, choć odepchnięta przez króla, jako bezpłodna. Teraz – zawada na jego drodze.

– Grzeszyłaś nienawiścią?

– Zawsze z miłości do syna.

– Znasz szóste przykazanie?

Poruszyła się gwałtownie.

– Nie cudzołożyłam. Byłam wierna małżonkowi aż do końca, chociaż...

– Żałujesz, żeś dotrzymała wiary?

– Że odtrąciłam miłość innych? Si. Że nie potrafiłam jednać i utrzymać przy sobie przyjaciół? Si. Ale jesteście świadkiem, ojcze. Jedyny przyjazny mi tutaj człowiek choruje w Rossano.

– Buntujesz się przeciwko bożym wyrokom?

– Skarżę się – wyszeptała. – Jestem martwa, pusta. Zostają przy mnie wyrachowani, przekupni, mali ludzie.

– Tedy przyznajesz się do przekupstwa?

– Si. Ale nie namawiałam, nie zmuszałam nikogo. Sami brali to, co było do wzięcia, do kupienia.

– Grzeszyłaś przeciw przykazaniu siódmemu? – wyliczał po chwili dalej.

– Czy okradałam kraj i króla? No! To niechęć do cudzoziemki albo zwykła zawiść zrodziła takie plotki. Bogaciłam siebie i innych, uczyłam ich pracować, ciężko pracować i w końcu zebrałam plony. A wywiozłam z własnego skarbca tylko to, na co zezwolił senat i król.

– Byłaś pyszna?

– Si i często gniewna. Ale, per amor di Dio!, zawsze żeby uszczęśliwić mojego syna.

– Nigdy siebie? Z żądzy władzy?

– Może... Kiedyś... Spowiadałam się z tego przed laty, w Krakowie.

– I nigdy nie krzywdziłaś poddanych? Nie uciskałaś ubogich, sierot?

– No, no! Odbierałam tylko możnym to, czym zawładnęli bezprawnie albo siłą. Dbałam o słabych, ubogich. Lud nazywał moim imieniem zamki, polany i place, na których sprawowałam sądy. Dostawał też z moich rąk ziemię. Bez żadnej zapłaty...

Zastanawiał się czas jakiś, zanim zapytał:

– Dlaczego więc miotasz się i dręczysz, zamiast wypoczywać tutaj, w Bari?

– Bo zwodzi mnie król Filip, czyha na Bari kardynał, bo i tutaj zaplątuję się w zastawione sieci – wyliczała pośpiesznie. – I drżę na myśl, że Habsburgowie z Wiednia tak samo usuną Jagiellonów z Polski, jak z Czech i z Węgier. Boję się o przyszłość Augusta. Tęsknię za nim, widzę we snach i na jawie. Bóg jest pono sprawiedliwy, a jednak pozwala mnie krzywdzić. I dręczyć, dręczyć!

– Spowiedź – skarcił ją surowo – to nie wyliczanie doznanych krzywd. Filia mia, nie umiesz znosić cierpień.

– Bo cierpię zbyt okrutnie. I za długo...

– Bóg zna miarę w doświadczaniu człowieka.

– No, no! Może chciałam za wiele dla Augusta, dla Jagiellonów. Ale nie mogę już... Czuję, że przegrałam życie. Moja wiara zaczyna słabnąć... Ojcze duchowny, jeżeli ty nie pocieszysz, nie dasz mi nadziei...

– Nadziei, na co? – przerwał. – Na zdobycie władzy w Neapolu? Na utrzymanie Bari dla wnuków? To mrzonki. Siły szukaj w sobie. Dadzą ci ją modlitwa, pokora i szczera skrucha. Czy przebaczasz swoim wrogom? Odpuszczasz im winy i sama obiecujesz poprawę?

– Odpuścić? Upokorzyć się?! – podniosła głos. – Przebaczyć Habsburgom? Nigdy! Padłam ofiarą nikczemnego oszustwa i zażądam od nich zwrotu pożyczonych sum. I to presto! Zostałam stworzona do walki, do czynów godnych rodu Sforzów... Santa Madonna! Pragnęłam wykrzyczeć mój ból i żal, wysłuchać życzliwych rad, a spotkał mnie zawód. Spowiednik każe mi przestać być sobą, chce lwicę przemienić w jagnię! O Dio! Nie po to upokorzyłam się i zeszłam na chwilę ze stopni tronu! Nie takiej pragnęłam pomocy!

Wstała nagle, zrywając z głowy koronkowy szal. Biskup miał już przed sobą nie pokorną penitentkę, lecz rozgniewaną księżnę Bari.

Wstał także i, stojąc na stopniach tronu, rzekł:

– Błądzisz, córko, ale cierpisz, tedy będę żarliwie modlił się za ciebie, a także za twojego syna. I wierzę, że wkrótce, w zamkowej kaplicy, odbędziesz spowiedź prawdziwą. Wtedy będę mógł powiedzieć: absolvo te. Teraz tylko błogosławię.

Szepcząc bezgłośnie modlitwę, skreślił nad stojącą bez ruchu królową znak krzyża i ruszył ku wyjściu. Bona stała czas jakiś jak martwa z opuszczonymi powiekami, potem, ciągnąc za sobą szal, weszła powoli na stopnie tronu i usiadła na nim ciężko, z trudem. Nie minęła jednak chwila, gdy już ręce jej oparły się mocno na poręczach, postać wyprostowała się, oczy wpatrzyły w drzwi, do których dochodził właśnie Bitonto Musso. Ten, jakby przyciągnięty siłą spojrzenia swojej penitentki, przystanął i odwrócił głowę. Mierzyli się długo wzrokiem: biskup Bari z siedzącą na tronie jego władców principessą Boną Sforza d'Aragona. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. I to był już koniec spowiedzi...

Następnego dnia od rana rozpętało się piekło. Zawezwany przed oblicze królowej Pappacoda stał na środku komnaty, a ona krążyła wokół niego, jakby go owijała splotami węża. Zataczała duże koła, potem coraz mniejsze, aby w końcu stanąć tuż przed zdrajcą.

– E allora? – mówiła z pozornym spokojem. – Kłamałeś. Stale, od początku. Namiestnik chorował niedługo i od miesięcy jest już zdrów. Żadnego paraliżu, żadnych powodów do jego usunięcia. E terribile! Ufałam tyle lat kłamcy i zdrajcy. Ile dostałeś od Broccarda, żeby wyszarpnąć z mojej kiesy przeszło czterysta tysięcy za obietnicę rządzenia Neapolem? Nie milcz! Mów!

Zanim odpowiedział, wytarł znad brwi i ze skroni kropelki potu.

– Oszukano i mnie. Hrabia zaklinał się...

– Łżesz! To ty przejmowałeś pisma do mnie od kawalera Villaniego, a nie Broccardo. Ty byłeś szpiegiem Filipa, a może i wszystkich Habsburgów? Od kiedy? Także w Krakowie?

Pappacoda padł na kolana. Zaklinał się, żebrał:

– No! No! Wprowadzono mnie teraz w błąd, oszukano. Łaski, miłościwa pani! Służyłem zawsze wiernie, chciałem widzieć Sforzów znowu w Neapolu. W tamtych listach, które trafiły do burgrabiego Bari, a więc do mnie, nie było nic. Nic! Kawaler pisał, że trzeba dużo czasu, żeby przesłać wieści zupełnie pewne. Nie chciałem niepokoić, gniewać...

Stuknęła laską, której ostatnio nie wypuszczała z ręki.

– Nie wierzę! Kłamiesz. Jesteś wężem, który zawsze wyślizguje się z rąk. Jadowitym gadem... Giorno ferale! A ja ufałam tej kreaturze bardziej niż staremu Villaniemu! Bona Sforza, królowa Polski, oszukana, okradziona! Żadnego Neapolu, tylko Bari, Bari! O Dio! A może i to jest kłamstwem? Odpowiadaj! Może przekonałeś kardynała Caraffę, że może liczyć na zrzeczenie się przeze mnie pretensji do dziedzicznych księstw? Milczysz? Może nie załatwiłeś także i sprawy królewskiego małżeństwa?

– Zabiegałem o unieważnienie... Zaklinam się na wszystko, co święte! I Broccardo obiecywał wpłynąć na króla, żeby kardynał nie upominał się o Bari. Opętał mnie...

– Broccardo – powtórzyła to słowo z nienawiścią. – Groźny, obłudny, bardzo niebezpieczny... Wstań i zejdź mi z oczu. Do jutra zastanowisz się nad tym, co masz na swoją obronę. Bo jeżeli nie masz niczego...

Patrzyła na niego z pogardą i gniewem, a Pappacoda coraz niżej pochylał głowę. Wreszcie wyciągnęła rękę i wskazała mu drzwi. Wychodził zgięty w pół, cofając się tyłem, jakby opuszczał komnatę po audiencji.

Sprowadzony z Rossano Villani został wtajemniczony we wszystkie plany królowej i intrygi zmierzające do ich udaremnienia. Miał zawieźć do Neapolu oficjalny dokument i wręczyć go nie hrabiemu Broccardo, lecz jego zwierzchnikowi, nadzwyczajnemu posłowi króla Hiszpanii. W liście tym Bona żądała zwrotu pożyczonych sum w ciągu pół roku w związku z niespełnieniem danych jej przyrzeczeń.

– Macie – tłumaczyła burgrabiemu – wybadać, czy król Filip, oszukawszy mnie w sprawie namiestnictwa w Neapolu, nie ponowi teraz żądań ekscesarza Karola zrzeczenia się na rzecz Habsburgów księstwa Bari i Rossano. Co do pożyczki, zwrot najpóźniej do końca pięćdziesiątego siódmego roku.

– Spłacenie całej sumy w tak krótkim terminie? To rzecz nie praktykowana, trudna do wykonania – kłopotał się Villani. – Do końca roku dziewięć miesięcy, a Filip rwie teraz Italię na strzępy i zwalcza innowierców w Niderlandach.

– Nie obchodzą mnie jego wojny! Chcę położyć kres kłamliwym obietnicom i podstępnym działaniom. Z Neapolu możecie słać do mnie gońców przez kawalera Villaniego.

– Signor Pappacoda zna treść tego pisma?

– Dowie się, kiedy będziecie już w drodze. Jedźcie jutro i na wszystkie obietnice hiszpańskich posłów odpowiadajcie – nie! Muszę otrzymać w tym roku zwrot pożyczonych sum. Pamiętajcie, burgrabio, że Sforzowie nie znoszą porażek!

Przez trzy dni nie rozstawała się prawie z Pappacoda. Przeglądała wraz z nim skrzynie złożone w piwnicach zamku, kazała sporządzać spisy cennych makat i kobierców znajdujących się w komnatach, aż wreszcie czwartego dnia oznajmiła mu, że zażąda od króla Hiszpanii zwrotu pożyczonych sum.

– Wyłudził je podstępnie – oświadczyła – i kiedy teraz wiem, że nie odda mi regencji, nie mam powodu uszczuplać zasobów skarbca.

– Miłościwa pani! Błagam o pozwolenie wyjazdu do Neapolu. Sprawa jest trudna...

– E vero. Za trudna dla was. Dlatego załatwię ją inaczej, listem do samego króla.

– Ależ ja muszę powiedzieć Broccardo, co sądzę o sposobie załatwienia przez niego sprawy pożyczki. Inaczej najjaśniejsza pani gotowa pomyśleć...

– Wyjaśniłeś już, że hrabia oszukał was, że wprowadził w błąd...

– Nie, nie! Jestem szlachcicem i mam prawo żądać zadośćuczynienia. Nie zniósłbym plamy na moim honorze...

Przyjrzała mu się mrużąc oczy, aby nie dostrzegł w nich błysku rozbawienia.

– Nie wiedziałam, że aż tak zależy memu skarbnikowi na ukaraniu hiszpańskiego granda. Jedź tedy, burgrabio, ale zaraz wracaj. Mam zamiar skrócić mój pobyt w Bari.

– Żeby wyjechać do ciepłych wód?

– Po co? Słońce Italii wróciło mi zdrowie.

– Nie pojmuję. Jeśli nie Bari... to... Rossano?

– Zastanowię się jeszcze. Jeden z otrzymanych dziś listów jest z Warszawy. Muszę go odczytać uważnie i wtedy dopiero będę wiedziała, co czynić. Chiaro?

Zaskoczony, nie ukrywający zdumienia, chciał pytać dalej, ale odprawiła go ruchem ręki. Udał się natychmiast na poszukiwanie Mariny, aby dowiedzieć się od niej o planach królowej. Przywitała go gradem wymówek.

– Załatwiliście wszystko źle, rzecz wydała się za wcześnie. Paraliż namiestnika... Śmieszne! Biskup Musso był u kardynała i to on chyba przywiózł wieści, że regent cieszy się dobrym zdrowiem. Spoczęliście na laurach, a tymczasem prawda wyszła na jaw. Z Neapolu do Bari wieści idą szybciej niż z Litwy do Krakowa!

– Nie wiecie nic o jej zamiarach? – pytał.

– A wy? Burgrabia Bari, zaufany sługa principessy?

Rozeszli się po raz pierwszy pogniewani, chociaż nie na długo. Przed wyjazdem Pappacoda wiedział już o wszystkim, co było mu potrzebne do odbycia poufnej rozmowy z hrabią Broccardo.

*

List od królewny Anny leżał na stoliku obok wizerunku Augusta i wciąż przyciągał oczy, zmuszał do brania go z wielką ostrożnością do rąk, jakby był przywidzeniem sennym i mógł rozpłynąć się, zniknąć, zamienić w białą pustą kartę. Zbliżała się już północ, ale Bona nie wołała nikogo, nie myślała o nocnym wypoczynku. Wspominała ostatnie dnie spędzone w Jazdowie, jakże gwarne, przepełnione krzątaniną dworek wokół odjeżdżającej królowej, poleceniami rzucanymi Chwalczewskiemu, rozmową z Wilgą, który wciąż liczył ładowane na wozy skrzynie.

Wydawała rozkazy jednym, ganiła drugich.

– Źle, źle, nie tak! Gdzie są królewny? Niech przyjdą zaraz tutaj, do moich komnat.

Dopiero teraz, wpatrzona w list napisany po polsku, zdała sobie nagle sprawę z tego, że już od roku nie wypowiedziała w tym języku ani jednego słowa, że ostatnim widzianym Polakiem był odjeżdżający z Bari starosta ostrołęcki Wilga. August, Anna, Katarzyna... List nie mówił o tym, co myślą o matce, która pewnego zimowego dnia opuściła w pośpiechu kraj będący ich ojczyzną, ale przypominał słowa biskupa Zebrzydowskiego: "Nigdy jeszcze żadna z królowych po śmierci małżonka nie opuszczała tego królestwa". Nie opuszczała... A ona? Czy chciała opuścić je na zawsze? Jeżeli nie była tego pewna wtedy, to teraz tym bardziej chciałaby powtórzyć po polsku rozkaz: Niech królewny przyjdą do moich komnat. Natychmiast.

Opowiedziałaby im o zawodzie, jaki ją tutaj spotkał, o tęsknocie za Augustem i o nieudanej próbie uwolnienia go od Katarzyny. Spytałaby, czy zadbał o posagi sióstr, o znalezienie dla nich odpowiednich mężów? Kogo widują, kto ze znanych jej dostojników był ostatnio w Jazdowie?

Wstała nagle czując potrzebę ruchu, działania. Ze świecznikiem w ręku wyszła do sąsiedniej sali, pustej i mrocznej. Przemierzała długą amfiladę komnat i nie spotkała nikogo, żadnego z dworzan ani pokojowców. Sama. Zupełnie sama w ciemnym i ponurym zamczysku. Madonna santa! Czyż po to przyjechała do rodzinnego Bari?

Jakiś cień ukazał się na ścianie, ale była to tylko zbroja średniowiecznego rycerza stojąca we wnęce przy drzwiach. Krzyknęła bardzo głośno:

– Marina! – i odpowiedziało jej echo. Dopiero po chwili usłyszała kroki i zatrzymała się, niepewna, kogo zobaczy, nagle pełna lęku. Ale była to tylko Marina z palącą się świecą uniesioną wysoko w górę.

– Gdzie byłaś?! – krzyknęła gniewnie. – Wołałam tyle razy. Presto! Presto! Już po północy, pora na spoczynek. Jutro od rana muszę pisać listy do Warszawy, Krakowa...

– Miłościwa pani coraz częściej wspomina Polonię – westchnęła dworka już w sypialni, podając nocną szatę.

– Prima di tutto: bo tam byłam młoda, bo trzymałam cugle w rękach, a nie tylko pióro, jak to uczynię jutro. I nie byłam tak samotna, jak tutaj.

– Przecież ja... – zaczęła Marina.

– Ty? Zawiniłaś więcej niż inni. Czyż nie wmawiałaś we mnie, że Zarembianka jest na żołdzie Habsburgów, a Zuzanna Myszkowska nie powinna jechać do Bari, bo o wszystkim będzie donosić Ferdynandowi? Nie ma tu, prócz ciebie, ani jednej z moich ulubionych panien dworskich. Nie ma też córek... Po tym liście z Jazdowa obudziłam się jak ze złego snu. August jest także sam. Nieszczęśnik, w którym człowiek wziął górę nad królem, co nie znaczy aż tyle, a nawet... Nie znaczy nic, nic! Może być jeszcze potężnym monarchą. Mądry i uparty, prawdziwy Sforza. Teraz wielka jest jedynie jego męka. Ale to byt także i mój błąd. Chiaro! Trzeba było ratować Augusta, obudzić nadzieję na czwarte matrimonium. Tak! Właśnie tak! Jechać najpierw do Rzymu, a dopiero potem wstąpić tutaj, do Bari. Padre eterno! Gdyby mnie zawdzięczał zgodę papieża na nowe małżeństwo, byłoby inaczej, na pewno inaczej. On i ja moglibyśmy potem w kraju przeprowadzić wszelkie reformy. Frycz... Chwalczewski, tak bardzo doświadczony. Och, zdolniejszy jest od Pappacody. O wiele zdolniejszy.

– Może... – wyszeptała Marina.

– E allora? Jeszcze czas! Wszystko zacząć od początku, od nowa. Bez nienawiści i gniewu! O Dio! Pomyśleć tak i... zacząć. Nie wahać się dłużej, bo wszystko już jasne, jasne! Zbudzisz mnie jutro wcześniej niż zwykle. I postaraj się jeszcze przed moim wyjazdem...

– Wyjazdem? Dokąd?

– Jak to dokąd? Najpierw Rzym, a potem Mazowsze. Córki w Jazdowie, a wreszcie Kraków i August... Dwór na Wawelu zawsze gwarny, rojny. Stańczyk... Otóż to! Umieram tutaj z nudów. Postaraj się kupić parę karłów, których zabiorę do Polski. Tylko presto, presto! Wydam festyn w dniu ich zaślubin. Zabawimy się jak kiedyś na Wawelu czy też w Wiśniczu.

– Zabawimy się? Teraz?

– Przecież słyszysz? Jeszcze teraz, tutaj! Na samą myśl o pożegnalnej uczcie w Bari czuję się weselsza. I młodsza, o wiele młodsza!

*

Burgrabia Villani wrócił do Bari wcześniej, niż zamierzał, ponieważ wszystko było aż nadto jasne. Do Caraffy nie dotarła nawet prośba królowej o wstawiennictwo w Rzymie, a hrabia Broccardo oświadczył, że dopóki namiestnik jest w pełni sił, trzeba odłożyć plany principessy Bari na czas nieokreślony. Natomiast jego zwierzchnik, nadzwyczajny poseł króla Filipa, nie chciał słyszeć o tak szybkim zwrocie zaciągniętego długu. Twierdził, że królowa powinna uzbroić się w cierpliwość, Hiszpania zwróci złoto, ale nie wcześniej niż w umówionym terminie.

Cały gniew i oburzenie na przewrotność Habsburga Bona wywarła na Pappacodzie, który powrócił z Neapolu w dwa dni później, ale ten oskarżał o złą wolę hiszpańskiego granda i wspominał o bardzo ostrej wymianie zdań z hrabią Broccardo.

– I co z niej wynikło? Padre etemo! Nic, nic! – wybuchnęła gniewem królowa. – Należało wcześniej wybadać zamiary tych przeklętych posłów Filipa i nie przywozić do Bari tego oszusta, kłamcy, złodzieja... Jeżeli nie byłeś z nim w zmowie, w co jeszcze chcę wierzyć, to dałeś się podejść, jak... jak... Słów mi braknie. Możesz odejść i zacząć myśleć nad odwołaniem się bezpośrednio do króla Hiszpanii. Jak? Przez kogo? Powiesz mi o tym jutro, najdalej pojutrze!

Ale Pappacoda jeszcze tego samego dnia, po zgaśnięciu świateł w oknach królewskiej sypialni, zastukał do drzwi komnatki Mariny.

– Szalała jak zawsze – mruknął siadając naprzeciwko – ale gorsze to, że przede mną był u nadzwyczajnego posła i Villani.

– Zniosła się z nim tajemnie, poza waszymi plecami? – zmarszczyła brwi.

– Na to wygląda.

– To znaczy, już wam nie ufa?

– Nie. Ale zapłaci za to jak i za Kraków. Mogłem tam być kimś znacznym, a byłem nikim, nikim!

– Mniejsza o to – przerwała niecierpliwie. – Co przyrzekł wam Broccardo w imieniu Habsburga, jeżeli... ona przestanie upierać się przy zwrocie neapolitańskich sum?

– Filip żąda więcej – odpowiedział po chwili. – Chce, aby nie wyjeżdżała z Bari. Nie może to być, aby wracała do Polski przez Rzym.

– A... I co obiecuje wam za to?

– Niemało. Tytuł margrabiego Capurso, dobra Noja i dożywotnią pensję.

Spojrzała na burgrabiego z ukosa.

– A wy... mnie?

– Skrzynię naczyń srebrnych.

Roześmiała się, wzruszając ramionami, dorzucił tedy pośpiesznie:

– Także pięć tysięcy dukatów.

– I będę panią na dobrach Noja? – nalegała.

– Za wiele chcecie – odburknął, krzywiąc usta.

– Bene. Róbcie to sami. Zupełnie sami, beze mnie – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Milczeli chwilę, wreszcie Pappacoda zapytał:

– Żal wam... principessy?

Oburzyła się szczerze.

– Jej? No! Gardziła nami i nie zawsze ufała. Mówiła, że każdego można kupić. Krzyczała na mnie: "Stupida! Stulta! Nudzisz mnie!". Nie żałuję jej wcale, ale odkąd przyjechaliśmy tutaj, nie przestaje tęsknić za Polską. Wspomina Niepołomice, łowy na dzikiego zwierza, wspaniałość Wawelu i królewskiej katedry. Nawet głos dzwonu... Za nic ma nasze Bari! Za nic! Ja jednak ruszyć się stąd nie dam! Nie wrócę na Mazowsze.

– D'accordo! Niech będzie dziesięć tysięcy dukatów.

– I jedwabne obicia oraz kobierce z sypialni królowej?

– Niemało – zadrwił. – Co jeszcze?

– Porozmawiamy – odparła z uśmiechem. – Tylko wina przyniosę...

*

Któregoś wieczoru królowa długo siedziała przy oknie wpatrzona w italskie niebo, ale myślami nieobecna w Bari. Układała teksty pism do księżnej brunświckiej Zofii i do najstarszej córki, Izabeli: chciała zwierzyć się obu siostrom Augusta, że zatęskniła za synem, za krajem ich dzieciństwa. Królewna Anna rzadko słała gońców, ale starczyło i tych skąpych wiadomości w listach z Warszawy, aby zrozumiała, że w Polsce nie dzieje się nic, że August zamknął się w sobie głuchy na narzekania postępowej szlachty, podpisujący wszystko, co tylko podsuwali mu senatorowie. Plany reform i naprawy Rzeczypospolitej miał odkładać ciągle do następnego dnia i zwano go już kąśliwie "dojutrkiem" Bolało ją to bardziej niż niechętny stosunek do niej samej, niż czarna niewdzięczność wielu poddanych. Zastanawiała się, dlaczego jest tak właśnie, i po namyśle musiała przyznać, że jednego nikt nie mógł jej zarzucić: obojętności na sprawy państwa, na dobro dynastii, podczas gdy Zygmunt August dotychczas żył wyłącznie dla siebie, istniał, lecz nie królował. Czyż po to, wbrew magnatom Litwy i Korony, wyniosła na tron dziesięciolatka? Po to usuwała wszystkie przeszkody, łamała obyczaj i prawo, aby dać Rzeczypospolitej króla – dojutrka? Nie, nie! Jej obowiązkiem było czuwać nad nim nadal, zmuszać do czynów godnych ostatniego z Jagiellonów. Padre eterno! Naprawdę ostatniego? Temu także powinna zapobiec i za wszelką cenę doprowadzić do czwartego matrimonium. Powinna, mimo to zwleka, oczekuje wieści z Rzymu, które mogą wcale nie nadejść. A przecież wystarczyłoby wydać rozkaz, by po jej wyjeździe z Bari wszystkie oficjalne pisma kierowano do kancelarii warszawskiej. Może zaufać biskupowi i burgrabiemu Villaniemu, który powinien teraz powrócić na stałe z Rossano do baryjskiego zamku...

Wstała i dawnym gwałtownym ruchem pchnęła oburącz zamknięte okno. Długo wdychała rześkie powietrze listopadowej nocy wpatrzona w gwiaździste niebo. Augustus... Jeżeli dotychczas był nikim, za jej sprawą zaczną liczyć się z nim teraz władcy Europy. Jeżeli wydawał się słabym lwiątkiem, stanie się odtąd potężnym, silnym lwem. Czyż to nie ona sprawiła, wijąc się w opóźnianych bólach, że urodził się nie w końcu lipca, lecz dopiero pierwszego dnia Augusta, pod znakiem Lwa?

W dwa dni potem Pappacoda zatrzymał wychodzącego z sypialni królowej doktora di Materę.

– To groźne przeziębienie? – zapytał.

– Ból gardła, lekka gorączka. Musiała zbyt długo stać przy otwartym oknie. Na razie poleciłem leżeć i wypoczywać.

Szli chwilę w milczeniu, ale w następnej komnacie burgrabia przystanął, rozejrzał się wokoło i rzekł z naciskiem:

– Pamiętacie naszą ostatnią rozmowę?

– Si – przytaknął medyk.

– Tym lepiej, bo zwlekać dłużej nie można, Habsburgów bardzo niepokoją plany jej wyjazdu z Bari. Powrotu do Polski, może nawet na Wawel? Przeziębienie i ból gardła to przecież dostateczny powód, żeby podać wasze lekarstwo.

– Tak... Gardło, listopadowe chłody. Ale sami wiecie. Najpierw każe wypić połowę leku mnie.

– I co z tego? – zdziwił się burgrabia. – Przygotujecie sobie odtrutkę.

Medyk zmarszczył brwi.

– Antidotum? To będzie kosztowało dwa razy tyle.

– Tak dużo? – usłyszał protest.

– Zdrowie mam tylko jedno. Jeszcze warunek: odtrutkę przygotuję sam i zostawię ją w sąsiedniej komnacie.

– Niech będzie – rzekł po chwili namysłu Pappacoda.

– Musicie zostać z królową, gdy na chwilę wyjdę, aby zażyć owo antidotum – pouczał go di Matera.

– Bene. Zostanę potem z wami aż do zgonu. To znaczy, jak długo?

– Trudno przewidzieć: dzień, dwa, może nawet trzy? Połowa dozy nie zabija od razu. Inaczej nie odważyłbym się narażać siebie... – dodał.

Burgrabia skinął głową.

– Rozumiem. Obaj musimy mieć dużo czasu. Tedy do jutra?

– Do jutra.

Spotkali się przy łożu chorej następnego dnia rano i obaj musieli stwierdzić, że czuła się lepiej, że wydawała rozkazy mocniejszym, choć wciąż jeszcze zachrypniętym głosem.

– Jesteś pewna? – pytała Marinę. – Hrabia obiecał przysłać karła? To dobrze, zabawi mnie. Przeklęty kaszel! Rób coś, dottore! – zwróciła się do di Matery. – Gotowam dostać zapalenia oskrzeli, a może nawet płuc. Kłuje mnie w lewym boku.

Medyk przysunął się ze srebrnym kubkiem w ręku.

– Właśnie przyniosłem nowy lek. Podobno czyni cuda. Wyjęła mu lekarstwo z rąk i powąchała złocisty płyn mający jej powrócić zdrowie.

– Wygląda nieźle i nie cuchnie – orzekła. – Bene. Spróbuj. Jeden tyk. A teraz drugi...

Przyglądała się z uwagą pijącemu, przygadując:

– A, krzywisz się? Co dottore? Niedobre? Bardzo niedobre?

– Gorzkie – przyznał. – Ale ręczę, że skuteczne.

– Trudno. Daj! – westchnęła. – Muszę wstać przed końcem tego tygodnia.

Przetarła brzeg kubka jedwabną chusteczką i, nie zwlekając już, wychyliła jego zawartość aż do dna.

Obaj mężczyźni i dworka nie spuszczali oczu z ręki, która zwróciła medykowi pusty kubek.

– Gdyby najjaśniejsza pani mogła teraz zasnąć? – odezwał się pierwszy di Matera. – Ten lek działa także uspokajająco, nasennie...

– Spać teraz, po nieźle spędzonej nocy? Nie wiem, czy potrafię, ale jeżeli to konieczne...

– Si – zapewnił.

– Bene. Spróbuję. Ale obudźcie mnie, kiedy przywiozą karła! Chcę go zobaczyć, i to prędko, presto, presto!

Skłonili się obaj i di Matera zaczął iść spiesznie w stronę drzwi do sąsiedniej komnaty. Pappacoda był jednak szybszy: wyprzedził go i przekręciwszy klucz w drzwiach wsunął go do kieszeni. Stali teraz przed sobą twarzą w twarz. Oczy medyka najpierw wyrażały tylko zdumienie, potem śmiertelny lęk. Spojrzał na Marinę, jakby z jej strony spodziewał się ratunku, ale dworka stała tyłem do drzwi, otulając szczelniej drzemiącą już królową. Przerażony chwycił za ramię Pappacodę, szepcząc:

– Na Boga! Wiecie sami, że muszę tam wejść. Muszę! Antidotum...

Ale burgrabia odparł równie cicho, choć stanowczo:

– Nie potrzebuję aż tylu świadków...

Medyk zbladł i jego obie ręce uczepiły się złotego łańcucha burgrabiego.

– To morderstwo – syknął.

– Tedy krzyczcie! Krzyczcie! – drwił wspólnik. – Powiem, kto podał kielich.

– Nie ma... ani chwili... do stracenia... – jęczał już di Matera.

Pappacoda przyjrzał mu się z niepokojem i nagle spytał:

– Czy ona za chwilę także nie będzie mogła mówić?

– Błagam! Piecze... Pali... Litości... – żebrał medyk słaniając się na nogach.

– Odpowiadajcie! Prędzej! – nalegał burgrabia, ponieważ jednak di Matera zaczął już charczeć, otworzył pośpiesznie drzwi do garderoby królowej i wepchnął tam mdlejącego.

Pochylił się jeszcze nad leżącym na posadzce, aby zmusić do dania odpowiedzi, ale było już za późno: medyk stracił przytomność. Jednocześnie z sypialni dobiegł do niego krzyk królowej:

– Marina! Zapadam się! Zapa...

I zaraz potem usłyszał wołanie dworki:

– Prędzej, prędzej! Ona traci głos...

– Tak, idę! – odkrzyknął.

Zamknął drzwiczki garderoby i zbliżył się do łoża. Twarz Bony była skrzywiona, ze spuchniętych ust wydobywało się to samo charczenie, które słyszał przed chwilą. Dotknął dłoni, potem ramienia królowej, nie czuła już jednak nic, nie uniosła powiek. Dopiero wtedy wyjął z kieszeni klucz i złożony we czworo pergamin, podszedł do drzwi sąsiedniej komnaty i zniknął na chwilę. Kiedy powrócił, szło za nim dwóch pokojowców i Włoszka z fraucymeru Bony. Ujrzawszy wchodzących, Marina stanęła przy wezgłowiu i nieznacznie wsunęła lewą rękę pod poduszkę. Dworacy zatrzymali się blisko drzwi, wpatrzeni w Pappacodę, który zaczął wyjaśniać:

– Królowa nasza nagle zasłabła. Lekarz, który wyszedł po nowy, skuteczniejszy lek, stwierdził atak serca. Principessa czując się źle, pragnie na wszelki wypadek złożyć podpis na sporządzonym uprzednio testamencie, który to dokument w obecności waszej, jako świadków, odczytam teraz.

Rozłożył pergamin i zaczął czytać włoski tekst wyraźnie i głośno:

"Ja, Bona, Dei gratia regina Poloniae, magna ducissa Lithuaniae et domina Masoviae, principessa Sforza D'Aragona zapisuję księstwa Bari i Rossano oraz dobra Modunio i Pali synowi cesarza Karola Piątego Filipowi Drugiemu, Habsburgowi".

Przerwał i spojrzał w stronę łoża. W tejże chwili poduszka poruszona ręką Mariny uniosła się nieco w górę i królowa wykonała potakujący znak głową. Burgrabia podjął czytanie na nowo:

"Zapisuję ponadto królowi Hiszpanii Filipowi sumę dłużną 430 000 dukatów w złocie i unieważniam uprzednie umowy dotyczące tych sum neapolitańskich".

Znów przerwał, a obecni stwierdzili, że królowa daje znak potakujący lekko uniesioną głową, choć wciąż nie otwiera oczu. Ktoś westchnął, ale nikt nie odważył się wypowiedzieć ani słowa i Pappacoda czytał dalej:

"Syna mojego, Zygmunta Augusta, króla Polski i Wielkiego Księcia Litwy obdarzam wszystkimi moimi dobrami w Koronie, na Mazowszu, na Litwie i w Księstwie Pińskim, a ponadto klejnotami, które zostały w Warszawie. Córkom: Annie, Zofii i Katarzynie zapisuję po 50 000 dukatów jednorazowo, a Izabeli – 10 000 rocznie. Wiernemu słudze mojemu Gian Lorenzo Pappacodzie – zapisuję jako legat dobra Noja i Triviano, stajnie z końmi oraz wszystkie naczynia srebrne i złote znajdujące się w Bari".

Na znak potakujący zbliżył się do łoża i ująwszy rękę królowej wcisnął między jej palce przygotowane zawczasu gęsie pióro.

– Miłościwa pani zechce podpisać – rzekł. – Pomogę. Tak, dobrze. "Bona, regina Poloniae".

Odwrócił się od razu ku zebranym i podnosząc do góry dokument, aby go wszyscy zobaczyć mogli, oświadczył:

– Życzeniu Jej Królewskiej Mości, naszej umiłowanej principessy, stało się zadość. Dziękuję w jej imieniu wam, jako świadkom. Akt datowany jest: dnia 17 listopada 1557 roku.

Wycofali się w niskich ukłonach, a gdy tylko znikli za drzwiami. Marina cofnęła ramię. Głowa królowej obsunęła się nisko na poduszki, ale ręka pozostała tam, gdzie ją położył Pappacoda.

– Zdążyliśmy – rzekł. – Teraz będzie spać, dopóki nie obudzi jej ból. Di Matera twierdził, że może konać trzy dni. Serce ma mocne.

– A on sam? – spytała po chwili Marina.

– Wypił mniej niż połowę, tedy pożyje jeszcze dni cztery, pięć...

Zamkniecie tę komórkę na klucz. Nikt nie powinien tam zaglądać.

– Si – przytaknęła.

– Sądzę, że principessa umrze nieświadoma tego, co zaszło. Gdyby jednak choć na chwilę odzyskała przytomność, wołajcie mnie. Będę czuwał w sąsiedniej komnacie.

– A biskup? Jeżeli zechce z nią mówić...?

– Od naszych świadków nikt nie dowie się o niczym, a chora... Może poczuć się na tyle lepiej, by nie życzyć sobie żadnych odwiedzin, zwłaszcza duchownych, chętnych do mówienia o śmierci, o przygotowaniu się do niej. Zresztą z posłami czy też gońcami będę rozmawiał sam. Wy nie odchodźcie od łoża ani na krok.

Rozejrzała się po sypialni, po barwnych obiciach, cennych kobiercach.

– Ale to wszystko moje? Moje? – nalegała.

– Nie zwykłem łamać danego słowa – mruknął.

Tej nocy dworka spała mocnym snem wtulona w fotel stojący przy łożu. Nie obudziła obu kobiet nawet sygnaturka z zamkowej kaplicy i dopiero głód postawił Marinę na nogi. Sięgnęła po przygotowane poprzedniego dnia pieczywo, sery, wino i owoce, a potem podeszła do łoża. Królowa leżała w tej samej pozycji, tylko głowa przechyliła się na bok i policzek zasłaniały koronki poduszek. Dotknęła jej palców: były jeszcze ciepłe, choć już bezwładne. Dopiero wtedy zaczęła rozglądać się uważnie, obchodzić dookoła wielką sypialnię. Sekretarzyk wykładany perłową macicą... Zanim wejdzie tu Pappacoda, ona zdąży zabrać i schować szkatułkę z klejnotami. Zapomniał je wymienić w testamencie, a "złoto i srebro" – to przecież nie drogie kamienie.

Podniosła rzeźbione wieko szkatuły i zanurzyła z rozkoszą dłonie w zimnych łańcuchach wysadzanych szafirami, w diamentowych koliach, w bransoletach i wisiorkach. Czerwień rubinów, zieleń szmaragdów, fiolet ametystów... Będzie mogła odtąd nie tylko całe życie spędzić w Bari, ale także aż do śmierci cieszyć się widokiem tych szlachetnych kamieni, ich blaskiem i rzadką urodą.

Zdjęła z ramion szal i owinęła nim szczelnie rzeźbioną szkatułkę. Zaraz potem zaczęła zdzierać cenne makaty ze ścian i zwijać jedwabne kobierce. Nie śpieszyła się nawet, a jednak niecierpliwe ręce musiały drżeć, bo wyciągając spod stolika turecki dywanik, potrąciła stojące obok krzesło. Wywróciło się z hukiem i serce w niej zamarło. Od strony łoża usłyszała dobrze sobie znany, gniewny, choć słaby głos:

– No! No! No!

Patrzyły na siebie przez długą chwilę. Marina trzymająca w ręku zwinięty w rulon dywan i Bona usiłująca bez skutku usiąść w łożu. Jej głowa chwiała się, to opadała na poduszki, to unosiła znowu w górę, czarne oczy płonęły w pobladłej, spuchniętej twarzy. Mówiła głosem zmienionym, z wielkim trudem:

– Bestia... Vipera... Żmiję hodowałam na łonie... Rzuć to! Rzuć!

Wykonała ten rozkaz machinalnie, gdyż od lat nawykła do słuchania rozkazów, ale nie próbowała ani usprawiedliwiać się, ani bronić. A głos nakazywał:

– Wody! Wody! Ten lek pali mnie, zżera...

Po raz pierwszy okazała się nieposłuszna. Niemal pędem, porwawszy zawiniątko z klejnotami, przebiegła sypialnię i otworzyła drzwi do sąsiedniej komnaty.

– Signor Pappacoda! – krzyknęła.

Siedział przy oknie, ale zerwał się natychmiast, dostrzegłszy wzburzenie na jej twarzy.

– Ocknęła się? – spytał.

– Si, o si! I chyba... Chyba oszukał was di Matera.

– To być nie może! Chodźmy tam.

– Idźcie sami. Wrócę za małą chwilę. Przeraziłam się tak, że muszę zebrać myśli...

Potrącił ją przechodząc i niemal wbiegł do sypialni. Ale i jego opanował strach, gdy ujrzał Bonę starającą się usiąść na łożu. Widział – nie wierząc – jak spuszcza nogi, jak próbuje iść w jego stronę boso, chwiejąca się, półprzytomna. Nie zrobił ani kroku w tamtą stronę, ale królową w tejże chwili opuściły siły. Uczepiła się kolumny podtrzymującej baldachim nad łożem i stała tak, przywarta do mahoniowego słupa, drżąca z zimna i bólu.

– Wody! – szeptała ochrypłym głosem. – Wody!

Nie poruszył się, ale zaraz potem padł nowy rozkaz.

– Wołaj... Wołaj świadków! Chcę... sporządzić... testament... – bełkotała.

Zmusił się do uniżonej odpowiedzi:

– Miłościwa pani zapomina, że... wczoraj przed zaśnięciem podyktowała i podpisała już własnoręcznie jeden testament.

Zaprzeczyła ruchem głowy, usiłowała zrobić krok naprzód i znów przywarła do kolumny, obejmując ją ramionami.

– Nie pamiętam... – szeptała. – Może... Ale no! No! To nie tak! Ja sama, sama... Teraz. Wołaj notariusza... Śpiesz się.

– Może jednak... – próbował przekonywać, ale krzyknęła głuchym, niskim głosem:

– Prędzej! Poślij po niego! Presto!

– Wedle rozkazu...

Nie mógł powiedzieć nic innego, bo zląkł się, że Marina odgadła prawdę. Di Matera oszukał ich oboje, mógł ich oszukać, nie chcąc narażać siebie. Zanim więc wyszedł, zbliżył się do drzwi garderoby i zajrzał do środka. Nadworny medyk leżał na kamiennej posadzce wciąż jeszcze nieprzytomny, jego oddech był świszczący, przerywany. Patrząc na otrutego, burgrabia nie mógł oprzeć się odruchowi podziwu: "Starsza od niego, wypiła więcej i zwlokła się z łoża. A on, on..."

Zamknął komórkę na klucz i dopiero wtedy rzucił się ku wyjściu, wołając:

– Marina! Wzywa was najjaśniejsza pani...

Ale gdy mijali się w progu, zdążył wydać polecenia:

– Ani kropli wody! I ani słowa o tym, co podpisała wczoraj.

– Przytomna? – spytała dworka.

– Aż nadto! Ale niech stoi! Niech zwali się z nóg! Warujcie z tej strony przy drzwiach i nie wpuszczajcie nikogo...

Notariusz Scipio Cattapano, przyjaciel i daleki krewniak Pappacody, nie zdziwił się wcale, zastawszy królową siedzącą w fotelu przy przysuniętym aż do fałd jej nocnej szaty niskim stoliku. Odbył przedtem dostatecznie długą rozmowę z burgrabia, aby wiedzieć, że principessa podpisała poprzedniego dnia, czując się źle, dokument, który podobno nie byłby po myśli króla Filipa, a teraz postanowiła go zmienić, krzywdząc jeszcze bardziej władcę Hiszpanii. Jako lojalny sługa Habsburgów, nie widział nic złego w tym, że zawrze z burgrabia Bari układ korzystny dla siebie, a być może w przyszłości i dla Filipa Drugiego.

Królowa była bardzo blada, obrzękła twarz postarzała ją o wiele lat, ale nie mógłby zaprzeczyć, że spisuje wolę kobiety w pełni władz umysłowych. Dziwił go tylko głos ochrypły, wymawiający z trudem każde słowo i dopominający się wciąż o odrobinę wody. Chciał nawet przerwać dyktowanie i spełnić jej prośbę, ale stojąca za swą panią dworka szepnęła:

– Lekarz zakazał pić ze względu na gardło.

Skinął głową i powrócił do pisania testamentu. Był to zresztą akt bardzo krótki, ponieważ królowa zapisywała wszystkie swoje dominia w Polonii i w Italii, a także klejnoty, srebro oraz złoto ukochanemu synowi i jedynemu spadkobiercy królowi Zygmuntowi Augustowi. Tylko córki otrzymywały skromne legaty, poza tym nikt z rodziny Habsburgów ani też z licznego dworu nie był wymieniony w tym dokumencie.

Podpisała go ręką tak drżącą, że nie miał już wątpliwości: principessa Bari była u kresu sił. Złożył swój podpis stwierdzający wiarygodność aktu i wstał, trzymając pergamin w ręku. Sądził, że królowa może udaremnić plan Pappacody, ale ona przymknęła oczy i nagle osunęła się tak nisko, że kolanami odepchnęła lekki stolik. Podszedł więc zgodnie ze wskazówkami burgrabiego do drzwi i tam wręczył mu dokument. Poza nimi dwoma i Mariną nie było w sypialni nikogo, kto by mógł potem zeznać pod przysięgą, że widział, jak notariusz wręczał Pappacodzie drugi testament królowej w zamian za sporą, bardzo ciężką sakiewkę...

Ledwo wyszedł, królowa otworzyła oczy i z ust jej wyrwał się ni to jęk, ni to skowyt. Zaczęła znów tracić równowagę, jej głowa opadła na piersi.

– O Dio! Co mi jest? – szepnęła. – Czuję się okropnie. Gdzie medyk? Wołaj di Materę.

– Kazałem go szukać. Zaraz będzie – rzekł Pappacoda.

– Niech ratuje. Słabo mi. W głowie zamęt – mówiła coraz ciszej.

– Pomogę miłościwej pani dojść do łoża – zaczęła Marina, ale królowa tracąc siły, nie straciła widać, pamięci, bo odepchnęła ją ostatnim, bezradnym ruchem dłoni. Zaczęta rzęzić i burgrabia ująwszy ją pod ramiona, podciągnął w stronę łożnicy. Jej nogi były już bezwładne, ręce zwisały wzdłuż ciała. Tylko z ust wydzierała się ciągle ta sama skarga:

– Pali... Pić... Och! Aa...

Z trudem dowlókł ją pod szkarłatny baldachim i obalił, zupełnie już bezsilną, na rozesłane łoże. Leżała na nim przez chwilę wijąc się w bólach i dopiero razem z Mariną zdołał ją ułożyć na wznak, przykryć prześcieradłem. Nie reagowała na nic, choć po chwili zaczęła szeptać:

– Strzeż się... Jadu... smoka...

– Bredzi? – zapytał Pappacoda.

– No – zaprzeczyła Marina. – Powtarza dokładnie słowa, które kiedyś w Bari powiedział jej mag. Chyba zrozumiała? Wie...

– Czy to nie wszystko jedno? Teraz? – wzruszył niecierpliwie ramionami. – Mam pilną sprawę do załatwienia. Klucz od garderoby schowajcie dobrze. Zostawiam was tutaj samą. Pamiętajcie, to był bardzo ciężki atak serca...

Wyszedł, a Marina przysiadła na krześle, wpatrując się w konającą.

Minęło popołudnie, zmógł ją sen, a kiedy ocknęła się, była już noc. Ponieważ Pappacoda nie wracał, a królowa leżała nieprzytomna, nie jęcząc już nawet, dworka powróciła do przerwanej uprzednio grabieży.

Utworzone z szalów i prześcieradeł toboły wypełniły się wkrótce szczelnie makatami, świecznikami, haftowanymi złotem szatami królowej. Wszystkie jedwabie, futra, cenne kobierce znikły z sypialni, którą oświetlały tylko świece ze srebrnego lichtarza stojącego przy łożu. W komnacie było już prawie ciemno, ale Marina, wyjąwszy z kieszeni klucz, trafiła bez trudu do królewskiej garderoby. Di Matera, skręcony w kłębek, leżał pod ścianą, zdołała więc wepchnąć do wnętrza wszystkie toboły i znowu zamknęła drzwi. Była pewna, że przed rankiem nikt obcy nie wejdzie do sypialni, a po powrocie Pappacody mogła – za jego wiedzą i zgodą – przenieść wszystko do własnej komnatki. Ku jej zdumieniu, stało się jednak inaczej. Któryś ze świadków odczytywania pierwszego testamentu musiał opowiedzieć innym pokojowcom o śmiertelnej chorobie Bony i od świtu zaczęli wciskać się do sąsiedniej komnaty dworacy oraz służba królowej. Marina słyszała tupot wielu nóg. skrzyp przesuwanych mebli, gwar głosów. Stanęła w progu, ale nie spłoszyła pojawieniem się swoim nikogo. Rabował, kto mógł, i wynoszono wszystko, co dało się wyrwać ze ścian lub zdjąć z posadzek. Pożałowała, że nie wymogła na burgrabim więcej: urządzenia całego zamku, nie tylko samej sypialni. Stała jednak dalej w drzwiach gotowa bronić dostępu do łoża królowej, a zwłaszcza do jej garderoby. Wpuściła tylko starego masztalerza Gaetano, który prosił:

– Nie myślałem, że principessa umrze przede mną. Dajcie tylko popatrzeć. Ostatni raz...

Pozwoliła mu wejść, ale zaraz potem zamknęła drzwi i podeszła do łoża, aby zgasić świece.

Wstawał już dzień i stary sługa patrzył przez długą chwilę na nieruchome ciało, na umęczoną twarz. Ileż razy te usta wydawały mu rozkazy, rozchylały się w młodości w czarującym uśmiechu. Nie sądził nigdy, że przyjdzie taki czas, kiedy on, koniuszy principessy matki, będzie patrzył na spierzchnięte, obrzmiałe wargi polskiej królowej. Przyszło mu na myśl, że mógłby je zwilżyć, i zaczął rozglądać się za srebrnym kubkiem, ale nie znalazł żadnego naczynia poza szklaną karafką. Zniknął nawet ze stolika płonący do tej chwili świecznik. Zwilżył więc róg prześcieradła i położył go na ustach chorej. Nie drgnęła nawet, krople wody zaczęły ściekać po jej brodzie, po szyi. Wciąż jednak czekał na jakiś znak życia i po długiej chwili... Ale nie było to powolne unoszenie powiek, tylko gwałtowne otwarcie oczu, w których był potworny, śmiertelny strach. Zaraz potem stały się puste, szkliste, martwe. Podszedł jeszcze bliżej, pochylił nad łożem i przesunął zgrubiałe palce po niedomkniętych powiekach. A że nie było już świecznika, otworzył okno, ułamał kawałek dachówki i, podniósłszy jedną z porzuconych na ziemi świec, przykleił ją do zagłębienia w skorupie.

Bona leżała teraz na łożu cicha, ze złożonymi przez niego rękami, a tuż przy jej głowie płonęła biała woskowa świeca. Chciał uczynić dla principessy coś jeszcze, ale w tej chwili za Mariną uchylającą drzwi przed burgrabią, runął tłum dworzan i pachołków, wynosząc z sypialni dosłownie wszystko: ozdobne skrzynie, ciężkie fotele, bogato rzeźbione stoły. Dziwiło go, że Pappacoda nie zakazuje rabunku, ale wolał nie pytać o nic.

Principessa nie miała w Bari krewnych ani bliskich, tedy po jej nagłej śmierci musieli rozdrapać wszystko, jak nie ci, to inni. Certo. Takie właśnie jest życie! Słyszał jeszcze, jak burgrabią pytał dworkę Marinę:

– Nie żyje?

– Ona? Już nie.

Przepychając się ku drzwiom, pokiwał osiwiałą głową.

– Si – mruknął. – Nie żyje.

Gdy wyszedł, burgrabia opadł na ławę w pobliżu drzwi do garderoby.

– Wynieśli już chyba wszystko – rzekł. – Zaraz będzie tu pusto. A di Matera?

– Jeszcze żyw – westchnęła, siadając przy nim. – Czemu nie było was tak długo? Można było zapobiec grabieży.

Spojrzał na nią z leciutką drwiną.

– Czyjej? – zapytał, a ponieważ milczała, dorzucił: – Im więcej z tych ludzi będzie miało coś na sumieniu, tym łatwiej okiełznam ich potem. Ważniejsze, że zdążyłem zgłosić wczoraj oficjalnie do królewskiego urzędu pierwszy testament. Tylko pierwszy.

– Co zrobicie z drugim? – spytała po chwili.

– Schowam go tak dobrze, że posłowie królewscy z Krakowa znajdą go dopiero po mojej śmierci albo wcale.

– Finalmente w Bari. Już na zawsze... – westchnęła znowu Marina, lecz tym razem było to westchnienie ulgi.

Pappacoda wyciągnął ku niej rękę.

– Klucz! – mruknął.

Zanim wykonała polecenie, przypomniała z naciskiem.

– Wszystko, co znajdziecie za drzwiami garderoby, należy do mnie. Tylko medyk jest wasz.

Skinął głową.

– Niech i tak będzie. Nic mi po niewieścich strojach i koronkach.

*

Pappacoda wydał ucztę dla wszystkich dworzan tego samego wieczoru, zanim jeszcze powiadomiono biskupa Musso i wysłano gońców do Polski oraz do Rossano, a była to uczta podobna bardziej do hucznego festynu niż do żałobnej stypy. W zamkowej sali jadalnej stały długie stoły poowijane płótnem, na których piętrzyły się góry mięsiwa, wszelakich ciast, serów i owoców, przetykane gęsto dzbanami z winem. Nie było na tej wieczerzy srebrnej zastawy ani cennych pucharów, za to nie brakowało świec wyszarpniętych z żyrandoli w całym zamku. Izba gorzała od świateł, siedzący na fotelu obok Mariny burgrabia przepijał łaskawie nie tylko do dworaków, ale także do pokojowców i służby. Wznosili tedy coraz gorliwiej jego zdrowie, pili na umór i, postawiwszy świeżo przywiezionego karła na stół, uczynili go honorowym podczaszym. Karzeł był młody, niebrzydki i dworki podsuwały mu nie tylko kubki, ale także zaróżowione policzki, do których przytulał chętnie twarzyczkę dziecka. Dzbany krążyły nad stołem, obok stołów, wyrywano je sobie z rąk. Ochota była coraz większa, gwar głosów zagłuszał dźwięki kapeli, która miała przygrywać do uczty, ale cichła, w miarę jak grajkowie pijący dotychczas na puste żołądki zaczęli przypinać się do smakowitego jadła. W chwili, gdy hałas stał się już zbyt wielki, Pappacoda uderzył trzonkiem łyżki w swój kielich, jedyny ocalały z grabieży, i nagle uciszyli się wszyscy.

– Silenzio! – zawołał. – W dniu dla nas tak osobliwym pragnę podzielić się z oddanymi przyjaciółmi i sługami ważną nowiną. Król Hiszpanii, łaskawie nam teraz panujący Filip Drugi, raczył mnie mianować od dziś jedynym burgrabia tego zamku i komisarzem księstw Bari oraz Rossano. Mam zatrzymać przy sobie tych dworzan, których zechcę, a najwierniejszym ze sług dać sowite nagrody.

Przerwał mu radosny gwar, ale natychmiast ucichł, oczy biesiadników przykuła bowiem zwykła, drewniana taca, na której dworka Marina podawała w tej chwili burgrabiemu stos sakiewek wypełnionych złotymi monetami.

– Masz! – krzyknął Pappacoda, rzucając pierwszą z nich jednemu ze świadków spisywania testamentu. – I ty! I ty! Si, pamiętam, ty także. A kto przenosił trumnę do kaplicy?

– My! – ozwały się głosy z końca stołu. – I Gaetano.

– Bene! Łapcie! Wy także, piękne signoriny! Macie, macie, macie! A teraz wina! Dla wszystkich!

– Niech żyje nasz burgrabia! – darły się pijane głosy.

– Wasze zdrowie, przyjaciele! – wzniósł kielich Pappacoda i tym razem przepił do Mariny. Odpowiedziała mu uśmiechem i sięgnęła upierścienioną ręką po kubek.

– E viva Bari! – zawołała. – Nasze słoneczne, najpiękniejsze na świecie Bari!

Ten toast przyjęto tak wielkim krzykiem, że Pappacoda, widząc walących się pod stół, dał znak kapelmistrzowi.

– Grajcie! – rozkazał. – Poprowadzi farandolę najsmuklejsza signorina z najmniejszym z signorów. Złaź, karle!

Prawie strącił karzełka na posadzkę i podał jego rączkę siedzącej przy sobie dworce Beacie. Biesiadnicy zaczęli porywać się od stołu i po chwili barwny korowód otoczył burgrabiego z Mariną. Taniec był gorący, południowy, ruchy ciał coraz bardziej swobodne, chwilami bezwstydne.

– Vivo! Vivace! – Pijani winem, nagłym wzbogaceniem się i pochwałami dawali wyraz niekłamanej radości.

E vero! Piękne jest Bari! Piękna jaskrawo oświetlona na ich cześć zamkowa sala! A nade wszystko jakże piękne jest życie. Si, o si! Życie pod łaskawym niebem południa.

Zamkowa kaplica była naga i pusta, na jej kamiennej posadzce stała tylko trumna z nieheblowanych desek. Obok niej paliła się jedna jedyna świeca, tak źle osadzona w ogrodowej doniczce z ziemią, że chyliła się coraz bardziej, aż wreszcie przewróciła się na bok. W tej właśnie chwili drzwi skrzypnęły i stanął w nich pijany Gaetano. Dostrzegł płomień, zbliżył się, oderwał świeczkę od osmalonych już desek i przez czas jakiś stał, chwiejąc się na nogach, zapatrzony w trumnę. Czegoś mu na niej brakowało, bo przyjrzawszy się uważniej doniczce, zaczał kreślić jej brzegiem koślawy znak krzyża na powierzchni wieka. Dopiero wtedy, z trudem zachowując równowagę, pochylił się i ustawił płonącą świecę nieco dalej, tuż przy stopniach ołtarza świętego Mikołaja. Wówczas to kilka złotych monet wypadło z mieszka sterczącego z kieszeni i potoczyło się w stronę trumny. Zaklął usłyszawszy brzęk metalu i najpierw przysiadł, a potem zaczął pełzać po kamiennej posadzce zbierając dukaty. Sapał, ocierał rękawem pot z czoła, ale nie ustawał w poszukiwaniach. Zajęło mu to tyle czasu, że ucztujący słudzy musieli zauważyć jego nieobecność, gdyż wołać zaczęli ochrypłymi głosami:

– Gaetano! Gaetano!

Usłyszał, podźwignął się z trudem i doszedł na niepewnych nogach do drzwi kaplicy. Mocując się z nimi, mruczał:

– Przecież idę. Idę...

Chwilę jeszcze stał w progu ogłuszony wybuchami śmiechu, gwarem i dźwiękami kapeli, wreszcie zatrzasnął za sobą odrzwia.

Kaplicę zaległa znów martwa cisza. Pozostała w jej murach samotna, uboga trumna, a przy niej dopalająca się świeca, której blask padał teraz na posadzkę, na zgubioną przez pijanego sługę złotą monetę. Na jeden jedyny dukat – nędzny ślad po legendarnych skarbach królowej Bony, władczyni rządnej i mądrej, gwałtownej i namiętnej, ale przez nikogo nie kochanej...