38548.fb2 Ksi?ga powietrza i cieni - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Ksi?ga powietrza i cieni - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

18

Puk.

Crosetti poruszył się niespokojnie przez sen i próbował wrócić do bardzo przyjemnego marzenia sennego, w którym siedział na planie filmowym z Jodie Foster i Clarkiem Gable'em, gawędząc o filmach. Spoglądał znacząco na Jodie, bo oboje wiedzieli, że w rzeczywistości Gable nie umarł, i czekali, aż wyjaśni im, jak wyprowadził w pole cały świat, ale za ich plecami rozległ się jakiś grzechot i aktor powiedział, że musi iść i zobaczyć, co to takiego.

Puk puk puk pukpukpukpuk

Usiadł na łóżku w nieznanym sobie pokoju w hotelu „Linton Lodge” na przedmieściach Oksfordu. To przyjemne lokum zawdzięczał uprzejmości profesora Marcha. Potrójne wykuszowe okna wychodziły na ogród; w tej chwili była za nimi ciemna noc i to właśnie one stanowiły źródło hałasu, który wyrwał go ze snu. Kamyki znów zagrzechotały o szybę. Crosetti spojrzał na zegarek: wpół do trzeciej w nocy.

Wstał, wciągnął dżinsy, podszedł do okna, otworzył je i dostał garścią żwiru w twarz. Zaklął i wychyliwszy się, dostrzegł na trawniku ciemną postać, która właśnie schylała się, żeby zgarnąć ze ścieżki kolejną garść kamyków.

– Kto tam, do cholery? – zapytał głośnym szeptem, jakim mówi się zwykle, gdy nie chce się obudzić domowników.

Postać na dole wyprostowała się i odpowiedziała takim samym szeptem:

– To ja, Carolyn.

– Carolyn Rolly?

– Nie, jakaś inna Carolyn. Zejdź i otwórz mi drzwi!

Przez dłuższą chwilę patrzył z góry na bladą, uniesioną ku niemu znajomą twarz, a potem zamknął okno, włożył koszulę i buty, wyszedł z pokoju, natychmiast cofnął się po klucz, zanim zatrzasnęły się drzwi, przemknął krótkim korytarzem i zbiegł po schodach, po czym wypadł do ogrodu. Stała przed nim w T-shircie z długimi rękawami i w dżinsach, przemoknięta; pasemka czarnych włosów lepiły się jej do policzków.

Przecisnęła się obok niego do holu.

– Boże, zmarzłam na kość powiedziała i rzeczywiście wyglądała na zziębniętą; w nikłym świetle czerwonej lampki nad drzwiami jej usta były sine. Spojrzała w stronę baru. Możesz mi postawić drinka?

– Wszystko jest już zamknięte. Ale mam butelkę w pokoju.

Rzeczywiście miał whisky kupioną dla matki w sklepie wolnocłowym na lotnisku.

Kilka minut później napuścił gorącej wody do wanny, wręczył Carolyn swój stary kraciasty płaszcz kąpielowy i kazał jej zdjąć mokre ciuchy. Poszła się przebrać do łazienki, on tymczasem nalał do hotelowych szklanek dwie porządne porcje. Kiedy wyszła w płaszczu i z głową owiniętą ręcznikiem, podał jej drinka.

Wypiła jednym haustem, krztusząc się i pokasłując, a on wpatrywał się w jej twarz. Napotkała jego wzrok.

– O co chodzi? zapytała.

– O co chodzi? Carolyn, mamy drugi grudnia, nie, już trzeci, a ty zniknęłaś… kiedy to?… pod koniec sierpnia. Bulstrode nie żyje, wiedziałaś o tym? Ktoś go zamordował. A jego prawnik zastrzelił dwóch facetów w saloniku mojej mamy. I próbowali mnie uprowadzić gangsterzy, i… Chryste, nie wiem, od czego… Carolyn, gdzie się podziewałaś i co, do cholery, robiłaś?!

– Nie wrzeszcz na mnie! – powiedziała zdławionym głosem. – Czy mogę

usiąść i trochę pomilczeć?

Wskazał jej fotel przy oknie, a sam usiadł na łóżku naprzeciwko. Wydawała się groteskowo drobna i młoda, choć oczy miała podkrążone, a ich błękit przygasł nieco jak zmatowiały metal.

Dopiła w milczeniu whisky i wyciągnęła dłoń ze szklanką w jego stronę.

– Nie – powiedział. – Najpierw opowiadaj.

– Od jakiego momentu? Od urodzenia?

– Nie, możesz zacząć od swojego małżeństwa z H. Olerudem, zamieszkałym w Braddock w Pensylwanii przy Tower Road sto sześćdziesiąt jeden.

Głęboki wdech, znajome czerwone plamy na policzkach. Rolly nie potrafiła nad tym zapanować, choć uważał, że jak na taką skończoną kłamczuchę powinna radzić sobie z tym lepiej.

– A więc wiesz wszystko? – zapytała.

– Tak. Nawet pojechałem tam, do tego domu. Pogadaliśmy sobie przyjaźnie z Emmettem.

Oczy jej się rozszerzyły, zacisnęła usta.

– O Boże, widziałeś go? Co z nim?

– Całkiem zdrowy, choć może trochę chudy. Wygląda na bystrego chłopca. Widziałem też dziewczynkę, też zdrowa, nie zdążyłem się jej przyjrzeć. Ojciec wygląda na gwałtownika.

– Delikatnie powiedziane. Harlan nie panuje nad rękami.

– Zauważyłem. Jak to się stało, że za niego wyszłaś? Wygląda na znacznie starszego od ciebie.

– Był moim szwagrem. Mama umarła, kiedy miałam trzynaście lat, i Emily, moja siostra, zabrała mnie do siebie. Była cztery lata starsza ode mnie, a on sześć lat starszy od niej.

– A co z twoim ojcem?

Parsknęła pogardliwie.

– Nie znałam go. Mama była małomiasteczkową kelnerką i barmanką, dorabiała do pensji, świadcząc usługi mężczyznom. Zapłać za mnie komorne w tym miesiącu, a dostaniesz dupy, ile zapragniesz. Była, jak to się mówi, przyjaciółką

kierowców. Pewnego dnia jeden z nich zastrzelił ją i faceta, z którym akurat się migdaliła. Chyba posądzał ich o prawdziwy romans. Wróciłam ze szkoły i w domu było pełno policji. Zadzwoniłam do Emily, a ta wzięła mnie do siebie. To było w Mechanicsburgu. Zamieszkałam z nimi. Chcesz o tym posłuchać?

– Tak. A więc nie było żadnego wuja Lloyda?

– Nie, kłamałam. Ale był Harlan. Zaczął ze mną kręcić, kiedy miałam czternaście lat i Emily nie zrobiła nic, żeby z tym skończyć, tak okropnie ją bił. Zaszłam w ciążę, kiedy miałam szesnaście lat, urodził się Emmett, cztery lata później Molly. Cóż mogę powiedzieć? Uważałam, że tak już jest na świecie. Harlan miał etat w fabryce akumulatorów, było co jeść i tak toczyło się nasze życie. Ja miałam Emily, ona mnie i obie miałyśmy dzieci. Zdziwiłbyś się, ilu ludzi w takich miasteczkach jak Braddock żyje podobnie. Potem Harlan stracił pracę, musiał wziąć gównianą robotę w magazynach Wal-Martu, Emily umarła i…

– Jak umarła?

– Pralka poraziła ją prądem. Zawsze trochę iskrzyła, a Harlan wciąż obiecywał, że naprawi, ale nigdy tego nie zrobił i musiałyśmy bardzo uważać. Myślę, że Emily mogła się zabić nie przez przypadek, ale umyślnie. Bił ją już wtedy regularnie.

– No tak. A jak doszło do tego, że zajęłaś się oprawianiem książek?

Nagle twarz jej się ściągnęła.

– Chcesz poznać całe moje życie? Dlaczego? Dlatego, że się pieprzyliśmy? I to ma cię upoważniać do nabycia pełnego żywota Carolyn Rolly na CD?

– Nie, Carolyn – powiedział Crosetti. – Nie upoważnia mnie to do niczego. Ale przyszłaś do mnie w środku nocy. Dlaczego? Żeby wziąć gorącą kąpiel? Napić się szkockiej? Pogadać o starych dobrych czasach w antykwariacie?

– Nie, ale… Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy. Uciekłam im. Nie wiedziałam, dokąd iść. I nie mam czasu, żeby wdawać się w szczegóły. Kiedy się obudzą i zobaczą, że zniknęłam, przyjdą tutaj.

– Kto to są ci „oni”, Carolyn?

– Ludzie Szwanowa. Jest ich czterech, w hotelu, jakieś trzy kilometry stąd. Wiedzą, gdzie jesteś. Więc i ja wiedziałam, dokąd przyjść.

– A teraz… co? Znów jesteśmy po tej samej stronie? Dlaczego mam wierzyć w to wszystko, co mówisz?

– Och, Boże! Już ci kiedyś powiedziałam, że nie wiem, jak się zachowywać wobec… prawdziwych ludzi, takich jak ty. Kłamię, wpadam z rozpaczy w panikę, uciekam i… Chryste, możesz mi jeszcze nalać? Proszę cię…

Spełnił jej prośbę. Wypiła.

– Dobra, nie mamy czasu na dłuższą wersję… Pewnego dnia pojechałam z dziećmi do lekarza na szczepienia szkolne i kiedy siedziałam w poczekalni… zobaczyłam tę książkę. Pozostałe to były atrapy, no wiesz. Czasem ludzie mają takie biblioteczki z niby starymi książkami w twardej oprawie. No więc ten lekarz też miał coś takiego, a Emmett i Molly bawili się tymi książkami, zdejmowali je z półek i układali jak klocki. Recepcjonistka kazała im przestać i ustawiła je z powrotem na półkach; była wśród nich właśnie tamta, zatytułowana Sztuka oprawy książek, świsnęłam ją. Miała okładkę z cielęcej skóry i złote tłoczone litery. Nie wiem, dlaczego ją wzięłam. Może dlatego, że wyglądała tak drogo, ta skóra i papier były zupełnie nie w stylu Braddock, przypominały skrawek innego świata, który znalazł się tam przypadkowo i wpadł mi w ręce jak klejnot. Po powrocie do domu schowałam ją, a później zaczęłam czytać; robiłam to co noc, miesiącami, i sama myśl, że ludzie mogą po prostu ręcznie robić książki i że mogą to być piękne przedmioty… nie wiem czemu, ale przemawiała do mnie głęboko. Potem Emily umarła, a ja codziennie obrywałam od Harlana. Wiedziałam, że jeśli się z tego nie wyrwę, to umrę jak Emily, z jego ręki albo z własnej. Albo sama go zabiję. A więc uciekłam. Za pierwszym razem złapał mnie, zamknął w piwnicy i pobił tak, że nie mogłam chodzić. Następnym razem odczekałam do dnia jego wypłaty, wzięłam mu pięćset dolarów, kiedy spał, i uciekłam. Dotarłam autostopem do Nowego Jorku i zamieszkałam w schronisku. Dostałam pracę przy sprzątaniu budynków, na nocnej zmianie. Dzięki temu znalazłam tamten loft. Mieszkałam tam nielegalnie, jak ci mówiłam, ale płaciłam grosze, bo właściciel potrzebował kogoś, kto pilnowałby budynku przed gangami złomiarzy, którzy pruli instalacje miedziane. To właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałam o Szwanowie.

– Jak?

– Był właścicielem budynku czy też jego części. Able Red Estate Management. No dobrze, więc miałam swój kąt i pracowałam jako sprzątaczka przez ponad dwa lata, spędzając wolny czas w bibliotece; czytałam o introligatorstwie i księgarstwie, uczyłam się, co powinnam wiedzieć, żeby podrobić dyplom. Potem porzuciłam pracę sprzątaczki i zatrudniłam się w jednej ze śródmiejskich restauracji jako kelnerka, bo chciałam się przyjrzeć normalnym ludziom, zobaczyć, jak się ubierają, o czym rozmawiają, jak gestykulują. Przeobrażałam się w dziewczynę z klasy średniej. Zajęło mi to prawie cały kolejny rok. A potem dostałam pracę u Glasera. Oto moja smutna historia. Chcesz się dowiedzieć, jak było z manuskryptem?

– Chcę.

– Znałam Bulstrode'a już wcześniej chyba ci wspominałam, że Sidney przedstawił nas sobie w Nowym Jorku, gdzie zapisałam się na kurs wiedzy ogólnej prowadzony przez tamtego na Columbii. Chodziło o rękopisy. Jak tylko zobaczyłam kartki, które wyjęłam z Churchilla, od razu wiedziałam, że to wielkie odkrycie. Łyknęła whisky i zapatrzyła się w czarną noc za oknem. – Chciałbyś pewnie wiedzieć, dlaczego skłamałam, kiedy pytałeś o prawo własności zniszczonych książek, dlaczego udawałam, że to nic wielkiego, i dlaczego kłamałam, że jestem uciekinierką, abyś sprzedał te papiery Bulstrode'owi za psie pieniądze.

– Zamieniam się w słuch.

– Okay, więc jestem pracownicą antykwariatu i znalazłam manuskrypty w okładkach książek, które jako „odzysk” odkupiłam tanio od swojego pracodawcy. Nie mam pieniędzy i uzyskałabym sporą sumkę, jeśli poświadczyłabym ich autentyczność i sprzedała je na aukcji, ale gdyby rzecz przedostała się do wiadomości publicznej, Sidney zrobiłby piekło.

– Jak to?

– Ach, widzę, że nie znasz Sidneya. Powiedziałby, że rozcięłam okładki i znalazłam manuskrypt, a potem nakłoniłam go podstępnie, żeby sprzedał mi te książki jako „odzysk”. Tom znalazłby się natychmiast na indeksie i żaden dom aukcyjny nawet by go nie tknął. Sidney to wielka figura w tym świecie, a ja jestem nikim. Potrzebowałam figuranta, więc pomyślałam o profesorze Bulstrodzie. Zadzwoniłam do niego tego ranka, kiedy czekałeś na ulicy, powiedziałam mu, co znaleźliśmy,

i zaaranżowałam to, co później rozegrało się w jego gabinecie. Powiedział, że jeśli rzecz okaże się autentykiem, zapłaci mi pięć tysięcy, nie licząc tego, co zapłacił potem tobie. A więc od tej chwili był to manuskrypt Bulstrode'a. Nawet jeśli już raz go oszukano, pozostawał wybitnym naukowcem i paleografem, który ma dostęp do różnych rękopisów. Oznaczałoby to, że już nikt nigdy nie połączy tej sprawy ani ze mną, ani z Glaserem.

– No dobrze, Carolyn, ale w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu.

– Och, Boże – nie znałam cię! Mogłeś chlapnąć o tym Glaserowi następnego dnia: cha, cha, Carolyn znalazła bezcenny manuskrypt z czasów króla Jakuba w tych książkach, które sprzedał jej pan za grosze. Musiałam więc udawać, że wciągam cię w tę aferę, i jednocześnie ukrywać przed tobą prawdę o manuskrypcie.

– Rozumiem. A to, co się stało później tej nocy, też było częścią planu?

Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Crosetti usłyszał kiedyś od ojca, że patologiczni kłamcy zawsze patrzą śledczym w oczy i wytrzymują spojrzenie nienaturalnie długo. Z ulgą stwierdził, że Carolyn to nie dotyczy. Jej spojrzenie było niepewne i, jak mu się zdawało, lekko zawstydzone.

– Nie odparła. To nie było częścią planu. Wiedziałam, że jesteś na mnie zły, i poczęstowałam cię tą zmyśloną historyjką o wuju Lloydzie. Myślałam, że sobie pójdziesz, a kiedy jednak zostałeś i sprawiłeś mi tyle przyjemności… wiesz, nigdy w życiu nie spotkało mnie nic takiego, żeby ktoś zabrał mnie w tyle różnych miejsc, i ta piękna muzyka i wszystko, co mi kupiłeś, i to dlatego, że zobaczyłeś we mnie człowieka, a nie dlatego, że chciałeś się do mnie dobrać…

– Chciałem się do ciebie dobrać.

– Też tego chciałam, tylko żeby to był ktoś w moim wieku, ktoś miły i czuły. Nigdy nie byłam dziewczynką, nastolatką. Nigdy nie dawałam się obściskiwać w samochodach. To było jak narkotyk.

– A więc mnie lubisz?

– Och, uwielbiam cię – powiedziała tonem tak rzeczowym, że zabrzmiało to bardziej przekonująco niż wszelkie westchnienia, a jemu zabiło mocniej serce. – Ale co z tego? – ciągnęła. – Jesteś dla mnie za dobry, to aż śmieszne, i nawet nie chodzi o moje dzieci, więc pomyślałam sobie… sama nie wiem… Tak jak po wiedziałeś:

jedna noc miłości, coś, co robią normalni ludzie, kiedy są w naszym wieku, a potem wszystko było jak w Kopciuszku, tylko bez szklanego pantofelka i księcia. Następnego dnia spotkałam się z Bulstrode'em, żeby zaplanować dalsze posunięcia, i wtedy mi powiedział, że znalazł źródło pieniędzy, jakich potrzebował. Poszliśmy więc spotkać się ze Szwanowem. Widziałeś kiedyś Osipa Szwanowa?

– Nie. Tylko ludzi, którzy dla niego pracują.

– Och, rzadko spotyka się kogoś takiego. Jest bardzo gładki, jeśli pominąć to jego spojrzenie. Przypomina mi Earla Raya Bridgera.

– Kogo?

– Kryminalistę, z którym przez pewien czas zadawała się moja matka. Nie chcę o nim teraz mówić. W każdym razie od razu wyczułam w Szwanowie złego człowieka, ale biedny Bulstrode się nie zorientował, a ja, broń Boże, nie chciałam go ostrzegać. Pobudził ciekawość Szwanowa, opowiadając mu o sztuce Szekspira. Powiedział, że sam manuskrypt Bracegirdle'a jest wart od pięćdziesięciu do stu tysięcy, ale że gdybyśmy znaleźli rękopis Szekspira, to trudno oszacować, jak wysoka byłaby jego cena. Sto milionów? Sto pięćdziesiąt? I Szwanow nie ryzykowałby nic, bo nawet gdyby poszukiwania zakończyły się fiaskiem, miałby jeszcze do sprzedania listy. W każdym razie Szwanow dał mu dwadzieścia kawałków, po czym kazał natychmiast jechać do Anglii i przeprowadzić badania dotyczące Bracegirdle'a i lorda Dunbartona, mogące nawet naprowadzić na ślad sztuki. Bulstrode wypełnił polecenie. A ja poleciałam z nim…

– Bez pożegnania. Nie uważasz, że było to trochę niegrzeczne?

– To było najlepsze wyjście. Wiedziałam, że za nic w świecie nie będziesz chciał mieć do czynienia z tym sukinsynem.

– Ochraniałaś mnie?

– Tak mi się wydawało – przyznała, a potem, jakby się tłumacząc, dodała: – I nie wyobrażaj sobie, że nie potrzebowałeś ochrony. Nie znasz tego człowieka.

– A skoro już o nim mowa… Jak to się stało, że brytyjski naukowiec zadał się z takim bandziorem jak Szwanow?

– Nie mam pojęcia. Poznał ich ze sobą jakiś wspólny znajomy. Myślałam, że chodzi o pożyczkę na wysoki procent. Bulstrode był spłukany; może próbował

znaleźć pieniądze na rękopis i tak wpakował się w tę kabałę. Boże, jestem taka zmęczona! Na czym skończyłam?

– „Odlatujesz odrzutowcem, kiedy wrócisz, nie wiem – zacytował piosenkę – i żadnych pożegnań”.

– Zgadza się. Okay, no więc w Anglii pojechaliśmy prosto do Oksfordu i zatrzymaliśmy się u Olliego Marcha. Bulstrode powiedział, że muszę z nimi zamieszkać, co Marchowi nie bardzo się podobało, ale jego przyjaciel wyjaśnił, że to dla mojego bezpieczeństwa. Miałam potwierdzić autentyczność manuskryptu, tak żeby nikt nie wiedział, że zamieszany jest w to Bulstrode. Kiedy więc otrzymaliśmy odpowiedź pozytywną, naprawdę mu odbiło. Nie wolno mi było nigdzie dzwonić, a ten list do Sidneya pozwolił mi napisać tylko dlatego, że go przekonałam, iż będzie bardziej podejrzane, jeśli nie zmyślę historyjki z rycinami i nie wyślę mu czeku. Bulstrode był obsesyjnie podejrzliwy, uważał na przykład, że pracuję dla Szwanowa i że mu powiedziałam, jakie mamy plany, po co te badania i w ogóle.

– Ale nie pracowałaś.

– Pracowałam. Oczywiście, że pracowałam dla Szwanowa. Wciąż pracuję dla Szwanowa, on tak przynajmniej uważa. Dał mi numer swojej komórki przed naszym odlotem z Nowego Jorku i powiedział, żebym była z nim w kontakcie. Co miałam powiedzieć takiemu człowiekowi? Odmówić?

Crosetti milczał pod jej wyzywającym spojrzeniem. Ściągnęła ręcznik z głowy i zaczęła wycierać włosy z taką furią, że aż się skrzywił. Po chwili zapytał:

– Jak zareagował Bulstrode, kiedy powiedziałaś mu o zaszyfrowanych listach?

Znów oblała się rumieńcem.

– Nie powiedziałam mu. Szwanow to zrobił.

– Ale ty powiedziałaś Szwanowowi.

– Potwierdziłam tylko jego podejrzenia – przyznała pośpiesznie. – On jest kuty na cztery nogi, Crosetti. I ma wszędzie ludzi. Najwyraźniej słyszał o tobie od Bulstrode'a i musiał wszystko sprawdzić. Myślisz, że nie potrafi odkryć, co się zdarzyło w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej? Człowieku, on się może dowiedzieć, co się dzieje w CIA!

– Rzeczywiście trzymałaś mnie z daleka od sprawy zauważył ironicznie.

– Bardzo mi przykro. Jestem tchórzem, a on mnie przeraża. Nie potrafiłam kłamać. W każdym razie kiedy Bulstrode dowiedział się o szyfrach, wpadł w furię. Musiałam go dosłownie obezwładnić, żeby się uspokoił. Uświadomił sobie, że zaszyfrowane listy są kluczowe dla poszukiwań rękopisu sztuki i że kiedy Szwanow je od ciebie wyciągnie, nie będzie nas już potrzebował, co najpewniej może nam mocno zaszkodzić. Powiedziałam, że powinniśmy sprawdzić, czy oryginały szyfrowanych listów, które Bracegirdle słał do Dunbartona, wciąż się znajdują w dawnej siedzibie odbiorcy.

– I dlatego pojechaliście do Darden Hall.

– Właśnie. Ale ich tam nie było, w każdym razie my ich nie znaleźliśmy. Znaleźliśmy natomiast Biblię Genewską. Wiesz, co to takiego?

– Wiem powiedział Crosetti. Mała Biblia z epoki Tudorów, z szesnastego wieku, dziewięć cali na siedem. Podejrzewaliśmy, że była podstawą dla szyfru Bracegirdle'a. Ale skąd o tym wiedziałaś? Przecież nie miałaś zaszyfrowanego tekstu.

– Nie, ale Biblia Genewska, którą znaleźliśmy w bibliotece Dunbartona, była podziurkowana w różnych miejscach, na różnych przypadkowych literach. Bulstrode doszedł do wniosku, że te wybrane litery są kluczem do szyfru i że jego częścią musi być siatka. On wie cholernie dużo o starej kryptografii.

– I to dlatego ukradłaś płytkę z kościoła.

– Wiesz o tym? – spytała z cieniem niepokoju w głosie.

– Wiem wszystko. Dlaczego nie ukradłaś po prostu Biblii?

– Bulstrode ją ukradł. A potem zmusił mnie, żebym zwinęła płytkę. Człowieku, on popadł w kompletną paranoję! Uważał, że cała banda naukowców jest na tym samym tropie, i chciał ich jakoś powstrzymać, jeśli przypadkiem mieli zaszyfrowany tekst. Zakładał, że dałeś komuś zaszyfrowane listy, na przykład swojej znajomej z biblioteki, i że zaczęło się ogólne polowanie. To dlatego wrócił do Nowego Jorku. Chciał dotrzeć do ciebie i wydobyć zaszyfrowane listy. Miał płytkę i…

– Szwanow dopadł go i torturował. Dlaczego?

– Myślał, że Bulstrode chce go przechytrzyć. Ktoś, nie wiem kto, zadzwonił do Szwanowa i powiedział mu, że Bulstrode kombinuje z inną grupą poszukującą rękopisu sztuki. Szwanow się wściekł i…

– Z inną grupą? Myślisz o nas? O Mishkinie?

Rozważała to przez chwilę, zagryzając wargę.

– Nie, nie sądzę, żeby myślał o was. To był ktoś inny, inni gangsterzy. Facet nazwiskiem Harel, też Rosjanin. To wszystko rosyjscy Żydzi, powiązani ze sobą w jakiś sposób. Rywale albo dawni wspólnicy. Mówią przeważnie po rosyjsku, więc niewiele się dowiedziałam…

– A kim jest ta Miranda Kellogg, o której wciąż truje Mishkin? Jaka jest jej rola?

– Widziałam ją tylko raz – powiedziała. – Nie mam pojęcia, kim jest naprawdę, jakąś aktorką czy modelką wynajętą przez Szwanowa, żeby wydobyć oryginał listów Bracegirdle'a od Mishkina. Prawdziwej spadkobierczyni zafundowali wycieczkę do Nepalu, a aktorkę przedstawili jako pannę Kellogg.

– I co się z nią stało?

– Zdaje się, że zażądała po odegraniu swojej roli więcej pieniędzy i że Szwanow się jej pozbył.

– Zabił ją?

– Tak. Nie żyje. Nie ma jej. – Wzdrygnęła się. – Martwa, tak samo jak Bulstrode. Szwanow nie lubi ludzi, którzy próbują go wykiwać.

– Czy Bulstrode oszukiwał Szwanowa?

– O tak. Choć o ile wiem, nie kombinował z innymi gangsterami. Ale gdybyśmy znaleźli sztukę, absolutnie nie miał zamiaru nikomu jej oddać. March powiedział mi, że profesor planuje przekazanie sztuki narodowi, naturalnie z zastrzeżeniem, że jako jedyny będzie miał do niej dostęp i prawa do pierwszego wydania. Mieli go zamknąć razem z rękopisem w Tower i wtedy Szwanow mógłby mu nagwizdać. Ten człowiek był szekspirologiem do szpiku kości. Kiedy o tym mówił, oczy mu błyszczały jak gwiazdy. Biedny sukinsyn!

– O ile mi wiadomo, żadna dziurkowana Biblia się nie pojawiła, należy więc przypuszczać, że ma ją Szwanow. A co się stało z płytką?

– Pewnie też wpadła w ręce Szwanowa, bo Bulstrode zabrał ją ze sobą, kiedy wyjeżdżał z Anglii. I gdy się do niego dobrali, musiał im wyjawić, że Mishkin ma oryginalny list, a wiedział już, że najprawdopodobniej zatrzymałeś oryginały szyfrowanych listów. Nikt nie próbował wydobyć ich od ciebie?

– Owszem, próbowali powiedział Crosetti i krótko zrelacjonował wydarzenia, jakie rozegrały się ostatnio w Queens. A więc sytuacja wygląda tak dodał że my mamy tylko szyfry, a on ma samą płytkę: klasyczny pat. Czy też może znów coś przeoczyłem, Carolyn?

Ostatnie zdanie było reakcją na dziwny wyraz, który dostrzegł przelotnie na jej twarzy.

– Czy masz te szyfry tutaj? To znaczy dosłownie tutaj, w tym pokoju? – zapytała.

– Oryginały są bezpieczne w sejfie Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Ale mam elektroniczną wersję w swoim laptopie. Oczywiście zakodowaną. Mam też Biblię Genewską. Mishkin kupił dwa egzemplarze. I mam cyfrową wersję tekstu wydania z tysiąc pięćset sześćdziesiątego roku, którą wprowadziłem, kiedy byliśmy w mieście, zanim…

– A ja mam siatkę powiedziała.

– Naprawdę? Gdzie?

W odpowiedzi wstała, odchyliła połę płaszcza kąpielowego i postawiła stopę na oparciu fotela, odsłaniając wewnętrzną stronę uda.

– Tutaj – powiedziała, wskazując konstelację maleńkich niebieskich punkcików na gładkiej białej skórze.

Uklęknął, żeby się przyjrzeć. Jego twarz dzieliły od niej centymetry. Zapach różanego mydła i ciała Carolyn sprawił, że zadrżały mu kolana. Na pierwszy rzut oka układ kropek wydawał się przypadkowy, ale potem dostrzegł wyraźny wzór: stylizowaną wierzbę płaczącą, symbol żałoby. Odchrząknął, ale pytanie i tak zabrzmiało ochryple.

– Czy to więzienny tatuaż, Carolyn?

– Tak. Zrobiłam to w swoim pokoju w mieszkaniu Olliego, kiedy ukradłam płytkę. Szpilką i tuszem z długopisu. Osiemdziesiąt dziewięć kropek.

– Jezu Chryste! Siatka jest dokładna?

– Tak. Przeniosłam to na kalkę techniczną i przyłożyłam do Biblii z Darden Hall. Dziurki się zgadzały.

– Ale dlaczego to zrobiłaś?

– Bo pomyślałam, że któregoś dnia natknę się na ciebie, a ty będziesz miał

jeszcze te zaszyfrowane listy. Papier, jak wiadomo, może zginąć, ktoś może go ukraść, nie mówiąc już o rewizjach, jakie robiły mi z pięćdziesiąt razy te sukinsyny. Ale oczywiście tej dziwce, która mnie rewidowała, nie powiedzieli dokładnie, czego ma szukać, wiedziała tylko, że nie mogę ukrywać niczego w żadnym zakamarku ciała. A tatuaże nosi mnóstwo ludzi. Masz kawałek kalki technicznej?

– Nie, ale mam cienkopis. Możemy wykorzystać szkło z tej oprawionej fotografii. Jest odpowiedniej wielkości.

Położyła się na brzegu łóżka na wznak, z jedną nogą wyprostowaną i drugą uniesioną prostopadle do ciała, a Crosetti ukląkł na podłodze między jej rozłożonymi udami. Wszystkie światła były zapalone. Przyłożył szkiełko do jej skóry i starannie naniósł na nie czerwonym cienkopisem każdą niebieską kropkę. Robiąc to, musiał przykładać lewą dłoń do jej ciepłego ciała i przysuwać twarz. Było to najbardziej erotyczne doznanie, jakiego doświadczył w życiu, z wyjątkiem jednego. Na myśl o tym niemal zachichotał. Nie rozmawiali. Rolly leżała nieruchomo jak martwa.

Kiedy skończył, okryła się płaszczem i powiedziała:

– Z układu dziurek w Biblii z Darden Hall Bulstrode wywnioskował, że zaczęli od drugiej strony Księgi Rodzaju i posuwali się dalej według określonego porządku. Umieszczało się skrajne dolne dziurki z lewej i dolne z prawej na pierwszych i ostatnich literach ostatniego wiersza na każdej stronie czyli na numerach indeksu i odczytywało się litery w każdej dziurce w zwykłej kolejności, od lewej do prawej, od góry do dołu.

Crosetti był już przy biurku z otwartą Biblią. Włączył laptop i otworzył Worda. Umieścił szkiełko na tekście Księgi Rodzaju i zgrał kropki z właściwymi literami. Tusz cienkopisu był półprzezroczysty i bez trudu można było przeczytać litery pod zaznaczonymi na szkle punktami.

– Ja będę odczytywał litery, a ty je zapisuj powiedział. – D…a…w…o…w…

Była to strasznie żmudna praca. Crosetti wykonał oczywiście statystykę znaków zaszyfrowanego tekstu było ich prawie czterdzieści tysięcy, nie licząc spacji, i był jeszcze nie powtarzający się biblijny klucz do każdej z nich. Policzył szybko w pamięci. Gdyby dyktował w tempie jednego znaku na sekundę, odczytanie całości zabrałoby prawie dziesięć godzin, nie uwzględniając przerw w pracy i sprawdzania.

Stanowczo za długo, biorąc pod uwagę, że ludzie, którym Rolly się wymknęła, szukali jej, o czym był przekonany. Należało wyjść i zaszyć się gdzieś w chwili gdy o tym pomyślał, przyszło mu do głowy odpowiednie miejsce ale strasznie mu zależało, żeby natychmiast przystąpić do odczytania szyfru. Przestał dyktować.

– Co się stało? zapytała Rolly.

– To do niczego. Musi być jakiś łatwiejszy sposób. Nie jesteśmy szpiegami z czasów króla Jakuba. Cholera! Patrzę cały czas na komputer i nie przyszło mi do głowy, że…

– Co ty gadasz, Crosetti?

– Spójrz na tę siatkę. Pierwsza litera klucza jest trzecią literą pierwszego wersu, następna piętnastą, kolejna dwudziestą drugą. Następny wers: litera druga, potem siódma, potem czternasta. Siatka tworzy ten sam wzór dla każdej wykorzystanej stronicy. Strony tytułowe opuszczali, prawda?

– Tak, posługiwali się tylko zaznaczonymi stronami z litym tekstem. I oczywiście co drugą stroną, żeby nie zmyliły ich dziurki przebite na wylot.

– Oczywiście. Używali tylko nieparzystych stron, pełnokolumnowych. A więc jedyne, co musimy zrobić, to zeskanować wersję Biblii z tysiąc pięćset sześćdziesiątego roku, usunąć strony tytułowe rozdziałów i strony parzyste, a potem za pomocą funkcji „wyszukaj” wybrać tylko te litery, które wskazuje siatka. Możemy stworzyć klucz automatycznie. Mam w komputerze program do deszyfrowania metodą Vigenere'a. Jeśli to się uda, rozwiążemy tajemnicę Bracegirdle'a do rana.

– Czy mogę się przespać, kiedy będziesz to robił?

– Nie przeszkadzaj sobie – powiedział i wrócił do biurka.

Jak wszystkie przedsięwzięcia z użyciem komputera rzecz zajęła mu więcej czasu, niż oczekiwał. Zapowiedź świtu rozjaśniła okna, kiedy wreszcie nacisnął klawisz „Return” i wysłał długi ciąg liter, zawierający, jak miał nadzieję, klucz do wirtualnych trzewi programu deszyfrującego, który został już wcześniej zasilony całym szeregiem znaków z szyfru Bracegirdle'a. Na ekranie ukazał się napis ODCZYT… i na długim, pustym pasku u dołu pojawił się rząd prostokącików podobnych do wagoników na torach. Crosetti pił przez całą noc zalewaną wrzątkiem kawę; miał wyschnięte usta i odbijało mu się.

– Crosetti… Chryste, która godzina? – Stłumiony głos dochodził spod kołdry.

– Prawie siódma. Chyba skończyłem. Chcesz zobaczyć?

– Czuję kawę.

– Trochę zostało, ale jest okropna. Chodź, popatrz. To może być rozwiązanie.

Zwlokła się z łóżka i stanęła obok niego, pachnąc snem.

Pojawił się ostatni prostokącik, a po chwili tytuł pliku:

Bracegirdle tekstjawny.txt

Crosetti naprowadził na niego kursor i powiedział:

– Ty powinnaś dostąpić tego zaszczytu. Naciśnij klawisz powrotu.

panfeminhdłydwactygodnriezokłaidemodkhdpohegnałemstwojedomortwo

– Och, nie! – zawołała. – Nic z tego nie wyszło.

– Wręcz przeciwnie. Pamiętaj, że Bracegirdle i Dunbarton posługiwali się

dwoma różnymi egzemplarzami i że jakość druku, zwłaszcza w wypadku tak masowego produktu jak Biblia Genewska, była na ogół bardzo marna i dwa egzemplarze jednego wydania mogły się różnić między sobą. Mieli wtedy ten sam problem co my. Siatka na egzemplarzu Bracegirdle'a dawała nieco inny zestaw liter do klucza niż ta na egzemplarzu Dunbartona, ale zbliżony. Patrz, teraz przekopiuję to do nowego dokumentu o, w ten sposób powstawiam spacje, interpunkcję, poprawię oczywiste literówki – o tak – i… oto mamy pierwszą linijkę.

Panie, minęły dwa tygodnie z okładem odkąd pożegnałem Twoje domostwo

– O Boże, Crosetti, jesteś niesamowity!

Patrzyła na niego z zachwytem, tak jak w snach, które nawiedzały go od tylu miesięcy, i poczuł, że on sam się uśmiecha.

– Przesada – powiedział skromnie. – Takie rzeczy są oczywiste dla każdego

prawdziwego geniusza. Czy dostanę teraz całusa?

Dostał. W chwilę później leżał nagi pod kołdrą, a ona obok niego. Odsunął się nieznacznie i spojrzał jej w oczy.

– Chyba nie będziemy teraz łamać szyfrów? oznajmił.

Pocałowała go jeszcze raz.

– Te listy przetrwały czterysta lat. Godzina więcej im nie zaszkodzi. A ty jesteś pewnie skonany.

– Patrzeniem w ekran, ale nie tym.

Nastąpiło trochę więcej „tego”, po czym odsunął się od niej nagle i spojrzał jej w oczy.

– Zostaniesz teraz, prawda? zapytał. – To znaczy jutro i pojutrze…

– Myślę, że mogę przez tych kilka dni.

– A pozostałe dni? Czy będzie to kwestia codziennej walki wewnętrznej?

– Crosetti, proszę cię, nie…

– Ach, Carolyn, wykończysz mnie. – Westchnął ciężko. – Umrę, jeśli będziesz tak postępować.

I mówiłby dalej w tym stylu, gdyby nie zamknęła mu ust językiem i nie przycisnęła odnalezionej siatki szyfrowej Richarda Bracegirdle'a do jego lędźwi.

– To było szybkie powiedział.

– Tak. Szybkie i szalone.

– Podoba mi się, jak szeroko otwierasz oczy, kiedy się kochasz.

– Nieomylny znak – przyznała. – W ten sposób zapamiętuję.

– To mądre. A teraz, choć chciałbym to przedłużać w nieskończoność…

– Chcesz dalej pracować nad szyframi. Och, ja też, ale wolałam o tym nie mówić.

– Żeby nie zostało to źle odczytane.

– Rozumiem.

– No, to skoro się dogadaliśmy, odwiedźmy po kolei łazienkę i niech się stanie, jak postanowiliśmy.

Pocałowała go przelotnie i wyślizgnęła się z łóżka, a on pomyślał, że dla mężczyzny nie ma chyba niczego piękniejszego niż widok kobiety, z którą się przed chwilą kochał, idącej przez pokój w świetle brzasku padającym na jej plecy i pośladki. Właśnie się zastanawiał, jak należałoby to nakręcić, żeby wyglądało tak samo jak w rzeczywistości, kiedy Carolyn jęknęła i przypadła nagle do podłogi.

– Co się stało?

– Są tutaj!

Patrzyła jak osaczony lis; zapamiętał to z Nowego Jorku: zwierzęcy strach w oczach. Przyprawiło go to o ból serca.

– Kto? – zapytał, choć łatwo było zgadnąć.

– Jeden stoi w ogrodzie, ma na imię Siemia. Pozostali muszą być od frontu.

Boże, co teraz zrobimy?

– Ubieraj się! I nie podchodź do okna!

Wślizgnęła się do łazienki jak jaszczurka, a Crosetti wstał i podszedł nagi do okna, przeciągając się i drapiąc po brzuchu jak ktoś, kto do tej chwili spał snem sprawiedliwego i nie miał się czego obawiać. W ogrodzie rzeczywiście stał jakiś mężczyzna, barczysty gość w skórzanej kurtce i wełnianej czapce. Spojrzał w górę, zobaczył Crosettiego, przez chwilę zatrzymał na nim wzrok, a potem skierował uwagę gdzie indziej. A więc jeśli nawet znali jego miejsce pobytu i wiedzieli, że Carolyn mogła przyjść do niego, wciąż go nie rozpoznawali. Co było dziwne, bo na ulicy w Queens wypatrzyli go bez trudu. Chyba że była to całkiem inna banda. Carolyn wspominała o dwóch rywalizujących ze sobą organizacjach…

Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Ubrał się, wyciągnął sznur telefoniczny z gniazdka, wsunął tam adapter i podłączył swój komputer, a potem skompresował i zakodował materiał Bracegirdle'a. Na koniec otworzył swoją skrzynkę e-mailową w Earthlinku. Nie używał tego łącza od lat, ale oczywiście działało. Kiedy po upływie jakichś pięciu minut, które mu się wydawały wiecznością, uzyskał połączenie, usunął z twardego dysku szyfr, klucz, Biblię i jawny tekst. Podniósł wzrok i zobaczył Carolyn w drzwiach łazienki.

– Co robisz? – zapytała scenicznym szeptem.

– Zabezpieczam nasze sekrety. To zabawne, widziałem tyle filmów z podobną sceną, że czuję się tak, jakbym postępował według scenariusza. Chłopak i dziewczyna muszą się wymknąć bandytom…

– Ach, pieprz się, Crosetti, to nie jest żaden film! Jeśli nas dopadną, będą nas

torturować tak długo, aż wyciągną z nas te cholerne sekrety. Posługują się palnikami…

– Tego nie ma w scenariuszu, Carolyn. Wybij to sobie z głowy.

Usiadł znów do komputera, pracował jeszcze przez parę minut, potem wyłączył laptopa i włożył go do pokrowca.

– Teraz musimy spakować ciebie – powiedział i wyrzucił zawartość swojej

torby podróżnej na podłogę. Mam nadzieję, że jesteś dostatecznie giętka, że

by tego dokonać.

Była, ale udało się z trudem. Crosetti wiedział, że kiedy stosuje się tę sztuczkę w filmie, bohater nie niesie naprawdę dziewczyny, tylko styropianowy manekin. W rzeczywistości taszczenie w torbie po schodach pięćdziesięciosiedmiokilogramowej kobiety okazało się o wiele trudniejsze, niż to sobie wyobrażał. Był zlany potem i zdyszany, kiedy dotarł do recepcji.

Stało ich tam dwóch. Uważał, żeby nie okazywać zbytniego zainteresowania, ale dostrzegł kątem oka cechy charakterystyczne: zrogowaciałą skórę, imponujący wzrost, spokojną determinację. Wręczył recepcjoniście karteczkę, którą przygotował sobie wcześniej.

Proszę nie wymawiać głośno mojego nazwiska.

Próbuję wymknąć się ludziom, którzy się o mnie dopytywali.

Dziękuję.

W środku był dwudziestofuntowy banknot. Recepcjonista, młody Azjata, spojrzał mu w oczy, skinął lekko głową i wymeldował go w milczeniu, żegnając krótkim:

– Do widzenia, sir. Zapraszamy ponownie.

Crosetti otworzył torbę, wyjął leżący na wierzchu płaszcz przeciwdeszczowy, szalik i kapelusz i włożył to wszystko na oczach gangsterów, którzy patrzyli na niego bez zainteresowania, obserwując przede wszystkim schody główne i ewakuacyjne na drugim końcu holu. Podniósł torbę i mijając ich w drzwiach, wyszedł na zewnątrz. Na ulicy czekał mercedes klasy E, który zamówił przez Internet, a tuż za nim daimler V8, przy którym stał, opierając się o maskę i paląc papierosa, jeszcze jeden gangster. Kierowca limuzyny, sikh w białym turbanie, pomógł załadować torbę do bagażnika. Crosetti kazał się zawieźć do najbliższego domu towarowego. Pojechali na Templar Square; sklep wyglądał jak typowe małomiasteczkowe centrum

handlowe w Stanach, tyle że nie wyczuwało się tu amerykańskiej energii. To spostrzeżenie dziwnie zasmuciło Crosettiego.

Wróciwszy do samochodu, poprosił, aby kierowca otworzył bagażnik; Rolly wygramoliła się z jękiem, a on pomógł jej usiąść z tyłu. Pachniała wilgocią, płótnem i brudną odzieżą. Kiedy samochód ruszył, wręczył jej torbę z domu towarowego. Przejrzała zawartość.

– Wciąż kupujesz mi ciuchy, Crosetti. Czy mam powody do niepokoju? Tu są nawet majtki. To musi cię rajcować.

– Po prostu jestem pedantem. Taką już mam słabość. Jak ci się podobają?

– Koszmarne. Będę w nich wyglądać jak gwiazdka filmowa albo dziwka amatorka. A co ma znaczyć ta peruka a la Dolly Parton? Myślałam, że chodzi o to, by nie zwracać na siebie uwagi.

– Właśnie w ten sposób jej unikasz, jeśli na co dzień jesteś szatynką i ubierasz się zawsze na czarno. Musisz to wszystko włożyć.

Marudziła, ale zrobiła, co kazał; włożyła liliowy sweter, obcisłe żółte dżinsy, zbyt obszerną białą parkę z kołnierzem ze sztucznego futra i botki z kożuszkiem.

– Wszystko pasuje – powiedziała. – Jestem zdumiona. Co tam masz?

– Makijaż. Odwróć się do mnie i nie ruszaj się.

Samochód mknął autostradą, a on tymczasem zaczął od podkładu, potem przyszła kolej na róż, mocne śliwkowe cienie na powieki i ciemnoszkarłatną szminkę na usta. Obejrzała efekt końcowy w małym lusterku od puderniczki, którą również kupił.

– Hej, marynarzu, chcesz się zabawić? – spytała lusterka. – Crosetti, gdzieś ty się tego nauczył?

– Mam trzy starsze siostry, pracowałem poza tym przy wielu bardzo nisko-budżetowych filmach – wyjaśnił. – I nie dziękuj mi. Zanim wylecieliśmy ze Stanów, Mishkin dał mi kartę American Express.

– I dokąd się to udamy, korzystając z karty American Express Mishkina?

Crosetti zerknął na kierowcę.

– Do Casablanki. Polecimy do Casablanki, do wód. Mam stałe zaproszenie.

Powinniśmy tam być bezpieczni do chwili, aż sytuacja się wyklaruje. Możemy

studiować szyfry Bracegirdle'a i zastanawiać się, dokąd nas zaprowadzą, jeśli w ogóle gdzieś nas zaprowadzą.

– A jeśli oni mają swoich ludzi na lotnisku?

– To mało prawdopodobne. Nie uciekamy przed Goldfingerem. To tylko banda lokalnych gangsterów. W tej chwili prawdopodobnie włamują się do naszego pokoju, widzą stertę ubrań i książek i uświadamiają sobie, w jaki sposób zostali wystrychnięci na dudka. Zorientują się, dokąd jedziemy, bo widzieli, jak wsiadam do limuzyny przysłanej z lotniska. Ruszą za nami w pogoń, ale powinniśmy sobie dać radę.

Odetchnęła głęboko i zamknąwszy oczy, opadła na skórzane oparcie. Ujął ją za rękę, gorącą i wilgotną jak rączka dziecka, i też zamknął oczy. Samochód mknął na południe.

Szósty zaszyfrowany list (fragment 4)

wyjął spod prasy gotową kopię, mówiąc: Musisz to spalić, i jużem miał to zrobić, przybliżając do ognia, alem w końcu nie mógł, nie wiem czemu, było to dla mnie jak zabicie dziecięcia; bo kochałem go i widziałem, że on kocha swe dzieło. Alem nie umiał wyrazić słowami, com miał w sercu; zamiast tego rzekłem po namyśle, że może powinniśmy zachować sztukę jako dowód tej niegodziwej intrygi. Patrzył długo w płomienie, milcząc i pijąc, a potem rzecze: Przyszła mi pewna myśl, mój Dicku, radosna myśl. Nie będziemy jej palić ani nie użyjemy jej do uszczelniania ścian czy na rozpałkę, ale ją utopimy bo kto wie, co może powstać z wody w nadchodzących czasach, kiedy ludzie spojrzą na to wszystko innym okiem. Potem roześmiał się i rzekł: Mniemam, że ta nieszczęsna nie wystawiona sztuka będzie po latach wszystkim, co pozostanie po Willu, a i to będzie jeno źródłem kpin. Nie, mówię ja, bo twoje sztuki przyciągają tłumy i nie ma wątpliwości, żeś najlepszy w komedyi. Tu zrobił minę, jakby zjadł nieświeżą rybę, i mówi: Ależ ty pleciesz bzdury, Dick. Czym jest sztuka! Nowa we wtorek, a po tygodniu wołają: Nie maszże tam czegoś innego? To już słyszeliśmy. Do tego interes marny, coś pośredniego między sprośnościami a grubiaństwem, rzecz bez znaczenia, utkana z powietrza i cieni. Nie, jeśli człowiek ma żyć w pamięci, kiedy już jego kości spoczną w ziemi, musi stworzyć ze swego mózgu coś większej wagi, epicką poezję lubo dramę historyczną, albo jego lędźwie muszą spłodzić synów. Historyczne i epickie dzieła mam tylko dwa, a i to błahe. Gdybym miał ziemię, bogactwa i wykształcenie, mógłbym być drugim Sydneyem, lepszym Spenserem, ale od młodości musiałem zarabiać na chleb i pióro może wyciągnąć żywą gotówkę tylko z drewnianego O, czyli z teatru Globe. A syn mój umarł.

Nie rozmawialiśmy więcej tej nocy o owych sprawach. Później wyruszyliśmy do Warwickshire i droga była ciężka, bo była zima i błocko, aleśmy dotarli do

Stratfordu 18 februara i poszliśmy w pewne miejsce, gdzie ukryliśmy bezpiecznie rękopis tej sztuki. Gdzie dokładnie, zapisałem szyfrem znanym tylko mnie i panu W.S. Nie tym szyfrem, ale nowym, którym wykoncypował z panem W.S., bo powiedział mi: Ukryj, com napisał własną ręką, i zapisz mi natychmiast klucz, i tylko ja będę znał to miejsce, a każdy, kto to będzie miał klucz i tablice, żeby mógł się nim posłużyć na moje polecenie wydane z daleka, będzie mógł znaleźć miejsce, w którym sztuka spoczywa.

Panie mój, jeśli będziesz chciał tej sztuki o Maryi Szkockiej, wyślij tylko słowo, jako że jestem gotów podporządkować się Twej woli we wszystkim. Pozostaję najuniżeńszym, najpokorniejszym sługą Waszej Lordowskiej Mości

Richard Bracegirdle

Londyn, 22 februara 1611