38550.fb2 Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

- Pan to co innego. Pan jest człowiekiem kulturalnym... A tamci - to gnój!

Pokręcił głową.

- Ależ i wymyślano im. Opowiadano, że w guberni znowu rozrzucano ulotki. A w nich było, żeby dusić ministrów...

- Tak było napisane?

- No, niezupełnie tak, ale jakoś w tym znaczeniu... Z samej ich guberni przyjechał major żandarmerii. Po rozmowie z naszą purchawką wziął mnie na stronę i powiedział, że jeżeli kontrabanda nadal będzie trwać, szczególnie szkodliwego kontrabandzistę należy wykończyć bez śledztwa i sądu, kraj przecież lesisty, zapadły, kto dojdzie prawdy? Może zginął w strzelaninie? Przecież kontrabandziści chodzą uzbrojeni...

- Ależ to byłby bandytyzm!

- To nie bandytyzm! To walka z przemytnikami. A przemyt jest przemytem - nieważne, co się przemyca: książki, angielskie sukno czy tytoń?!

Żołnierz, który pilnował zabitego, otworzył drzwi i ostrożnie wszedł do pokoju.

- Czego chcesz, Adrianie? - zapytał Wolke.

- Wypadałoby go pochować... Cały dzień leży na słońcu...

- Tfy... Ja tu piję herbatę, a on o czymś takim obrzydliwym!

- To jaki będzie rozkaz?

- Chyba rzeczywiście trzeba będzie oddać tego chłopca... Popowi lub księdzu... Bo ludzie i tak niczego nie powiedzą!

- I to jeszcze chciałem powiedzieć, że tam stoi pewien człowiek - oznajmił żołnierz. - Bardzo prosi, żeby pan wyszedł do niego.

- Niechaj poczeka - powiedział porucznik. - Przecież widzisz, że piję herbatę. Nic mu się nie stanie, temu twojemu człowiekowi...

- On jest stary.

- Tym bardziej...

Butkiewicz wyjrzał przez okno. W bliskości trupa stał człowiek lat około sześćdziesięciu, kościsty, wyglądający na silnego. Zaskakiwał widok jego stóp. Mimo wzrostu poniżej średniego, stopy miał niezwykle duże i wyjątkowo płaskie.

"Jak u poleskiego złodzieja" - pomyślał Butkiewicz.

Człowiek ten stał, trzymając przed sobą duże, pomarszczone ręce, oparte o kostur. Wyblakłe niebieskie oczy wyrażały jak gdyby niezrozumienie sytuacji, spokojnie jednak patrzyły na zabitego.

Jedynie głowę opuścił jakoś zbyt nisko.

Głos Wolkego oderwał Butkiewicza od obserwacji. Porucznik oglądał wysypane na stół książki.

- Kalendarz - powiedział - wskazówki, jak trzeba jeszcze w zimie przygotowywać zapasy lodu na lato. Po polesku. Po co tym dzikusom lodownie? Żeby spać tam po pijanemu? Opowieść o trzech braciach, dziewczynie i jabłuszku... Kulturalna lektura!.. Jeszcze jeden kalendarz, litewski! A tutaj co? Ho! Cierpienia ubogiej wieśniaczki i bogatego lorda! To coś dla pana!.. A oto psałterz... W tutejszej mowie... I modlitewnik, także po tutejszemu...

Poruszył wargami, starając się wymawiać głoski.

- Nie brzmi to po ludzku.

- Czemu? Przecież oni tak właśnie rozmawiają!

- Dlatego to jest niebezpieczne - pouczająco przypomniał Wolke. - Najpierw książki dla nich, a potem znowu, nie daj Boże, dla chochłów...

Naraz jego ręce aż znieruchomiały, pojawiła się w nich tandetna książeczka w ciemnej okładce.

- Oho! Opowiadania w białoruskiej mowie... Od razu śmierdzi buntem... Ot, macie niby to książeczki do nabożeństwa... Najpierw modlitewniki, a potem o carskiej rodzinie panującej...

- O czym tam piszą?

- Oto opowiadanie: Czy dobrze zrobiliśmy, porzucając unię? Widzicie ich, jeszcze rozmyślają, mużyckie głowy! Nie tacy o tym zadecydowali, a oni jeszcze tutaj stawiają pytania... "Czy dobrze?"... "Czy dobrze?"

Oglądał książeczkę i cmokał wargami. Za oknem zaś wciąż jeszcze stał nad trupem ów stary człowiek o pochylonej, siwej jak dmuchawiec głowie.

Wreszcie Wolke wyjrzał, żeby go zobaczyć. Z iskierką w przebiegłych oczach jak u chłopca, który ma zamiar zwagarować, powiedział do chorążego:

- Jestem zmęczony, Butkiewicz! A pan przez cały dzień wypoczywał tu sobie. Niech pan z nim porozmawia, dobrze? A ja pójdę, trochę sobie odsapnę, poleżę na sianie.

Coś wywołało w chorążym zgodę, mimo iż pamiętał, że Wolke zawsze nieprzyjemne sprawy spychał na niego. Tak było i teraz.

...Człowiek stał przed Butkiewiczem i patrzał mu prosto w oczy.

- Czego chcecie?

- Oddajcie mi zabitego.

- Po co?

- Nie wolno człowiekowi być bez ziemi... Jego dusza cierpi...

- Kim pan jest dla niego?

Stary utkwił wzrok w oficerze.

- To mój syn.

- A kim pan jest?

- Przezywają mnie Korcz.

Butkiewicz aż cofnął głowę do tyłu.

- Nie ma czemu się dziwić, panie. Jestem Korcz... Stary Korcz. Z tego mieliśmy chleb, panie. Ja, mój ojciec. Nosiliśmy książki, bo to był nasz chleb.

Oczy starego były suche.

- Wiedziałem, że robię się stary. To postanowiłem syna nauczyć swojego rzemiosła. Uczyłem... I, ot! Nie zdążyłem nauczyć...

- A jeżeli ja powiem, kim pan jest?