38550.fb2 Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

- Pan, panoczku, tego nie zrobisz. Nie takie masz pan oczy.

- A jakie wy macie oczy? Taki młody, a zginął przez wasz upór! Mówiono wam przecie, że nie wolno.

- Chłopom niczego nie wolno. Nawet jeść nie wolno.

Butkiewicz spuścił oczy.

- Jak się nazywacie?

- Kiryła Turawiec. Prawie jak święty Cyryl z Turowa... Tylko że tamtego to chwalono za książki!

Butkiewicz poczuł się tak, jak gdyby go ktoś uderzył. Chciałby zapaść się pod ziemię.

- To co wy teraz będziecie robić, Turawiec?

- Znowu wszystko spada na mnie...

- To teraz niebezpieczne. Będziemy strzelać!

Księgonośca pochylił się pokornie.

- Pan, panoczku, obwinia mnie o śmierć syna. Co robić, kiedy to nasz kawałek chleba. Sosna też mogła go przywalić. Widzi sam Bóg, jak mi ciężko.

Zamilkł.

- Ale teraz znowu na mnie kolej. A strzały? Wszystko jest w ręku Boga.

- Czy wy, Turawiec, chociaż wiecie, co nosicie?

- Handlarze pokazują mi książki. Mówią ich nazwy. Patrzę i staram się pamiętać. Pamięć mam dobrą. Zawsze poznaję książki, które przenoszę.

- To ty nie umiesz nawet...

- Nie, panoczku...

Butkiewicz teraz dostrzegł, że twarz księgonoścy się odmieniła, pojawiła się na niej jakby czułość.

- Syn to umiał czytać... Mnie Pan Bóg nie dał tej mądrości. Ale ja książki bardzo lubię.

Stary jakby urósł. Mówił teraz w tonie pouczającym, czuło się w nim coś wielkiego, przypominał proroków, bo przecież i wśród nich byli niepiśmienni.

- W książkach nie ma grzechu. Pismo święte to też książka. Myśli sobie człowiek: "Nie ma języka, ale mówi!" To książka. "Wiedza to światło, niewiedza to ciemność", prawda? To czemu nas łapiecie? Tak ładnie wyglądają książki, mają grzbiety, są równo obcięte, białe kartki, a na nich czarne rządki...

Przezwyciężając się, Butkiewicz powiedział:

- Ale po co wy to nosicie? Przecież dobrze wiecie, że to zabronione. Czy to mało dla was słowiańskich modlitewników?!

- Bo oni chcą jeszcze te modlitwy rozumieć - odrzekł stary. - W modlitewnikach wszystko jest zrozumiałe, ale pop śpiewa, jakby miał gorący kartofel w gębie: "I suszczym wa grabiech". Jedna taka babina to myślała: "I suchi wierabiej..." A gdyby spojrzała do modlitewnika - to zobaczyłaby, że nie "suchy wróbel", ale "i tym, co teraz leżą w trumnie... w trumnie..."

Urwał, zacisnął wargi.

Widząc przed sobą tę siwą głowę, Butkiewicz poczuł, że nie wolno mu tym razem, po raz pierwszy w życiu, przestrzegać rozkazu, powiedział:

- To zabierajcie syna, Turawiec. Tylko o jedno was proszę, to moja ostatnia prośba, zajmijcie się czym innym. Nikomu nic nie powiem, ale zajmijcie się czym innym. Mogą was zabić z zasadzki, albo też po prostu rozstrzelać. Przełożeni się wściekają... Obiecujecie, co?

Stary milczał.

-- To już sobie idźcie... - po chwili zdesperowany odezwał się Butkiewicz. - Ruszajcie z Bogiem...

...Turawca spotkano dopiero po upływie jakichś trzech tygodni od tych wydarzeń. Stary, może po raz pierwszy w życiu, zaniedbał ostrożności. A może i nie zaniedbał? Może po prostu zmęczyło go to dźwiganie ciężkiego pudła przez głusze i zarośla?

Tak czy inaczej, szedł widoczny, przez rzadkie i niskie krzaki, rosnące nad urwiskiem. Gliniastym i kamienistym, wysokim urwiskiem nad rzeką.

Szedł, nie zważając na to, co się dzieje dokoła. Ciężko stąpały jego olbrzymie, płaskie stopy. Na plecach dźwigał wielkie pudło, przymocowane dwoma rzemieniami.

...Pozwolono mu podejść zupełnie blisko. Potem Wolke wychynął z zarośli.

- Poddaj się, Korcz! - zawołał. - Nachodziłeś się...

Stary księgonośca podniósł wzrok, w którym nie było strachu, cofnął się o kilka kroków od oficera, jakby to tylko nogi ponaglały go do ucieczki. Ale zatrzymał się - może i dlatego, że nie było dokąd uciekać, bo za plecami miał urwisko, a może po prostu wszystko stało się dla niego obojętne?

- Nachodziłem się... - przyznał. - Twoja prawda. Dokąd teraz?

- To już moja sprawa... - przerwał Wolke. - Może do więzienia? A może rozprawimy się z tobą tu na miejscu? Dosyć napsułeś nam krwi, bydlaku!

- Nie pójdę ja do turmy - spokojnie oświadczył księgonośca. - I kuli twojej też nie trzeba, zatrzymaj ją dla siebie.

Wolke z żołnierzami ruszył ku niemu, ale on postąpił kilka kroków, jakby chciał wziąć rozbieg, i zatrzymał się nad samym urwiskiem. Nie usłuchały go nogi.

Wtedy, jakby zmuszając się do tego, powiedział:

- No!

Jeszcze jego stopy trzymały się ziemi, ale ciało przechylało się...

Potem chybotnęło w dół.

Uderzył się o kamień na brzegu stromizny. Pękły widocznie rzemienie, gdyż potem ciało i pudło jakby spadały na siebie.

Łubiane pudło się rozpękło.

Człowiek leżał znieruchomiały na przybrzeżnym żwirze, książki zaś jeszcze spadały na ziemię. Jak ciężkie kaczki turlały się po kamieniach, jak gołębie leciały w powietrzu.

Liczne zaś płynęły jak łabędzie po wodzie.

...Ciało starego zabrali widocznie jacyś krewni. W każdym bądź razie, gdy młodszy oficer usłyszał o wypadku, na miejscu tragicznego wydarzenia, trupa już nie było.

...Po upływie tygodnia Butkiewicz dowiedział się od miasteczkowych kobiet, gdzie mieszka Hanusia, poszedł do wsi Pławuciczy i odnalazł jej chatę. Dziewczyna bowiem nigdzie się nie pokazywała, on zaś tęsknił do niej. Jak z tego można wywnioskować, ta niby romantyczna przygoda stała się czymś bardzo skomplikowanym i trudnym.