38550.fb2 Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Ksi?gono?cy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Pan chorąży zbliżył się do chałupy, ubogiej i beznadziejnie szarej ze starości. Porośnięta trawą ścieżka prowadziła do ganku.

Nacisnął klamkę, ale w sieni nie było nikogo. Może nawet nikt nie usłyszał jego kroków.

Otworzył drzwi do izby i ujrzał ją przy dziwnym zajęciu. Dziewczyna siedziała na podłodze, była boso i bez chustki. Widział fale jej jasnych włosów. Siedziała i przymocowywała rzemienie do pudła.

- Hanusia! - tylko tyle zdołał powiedzieć.

Uniosła wzrok. Ujrzał w nim jedynie zimną pogardę. Nawet gniewu nie było w tych oczach.

Spróbował zbliżyć się do niej.

- Odejdź - powiedziała. - Odejdź i spójrz na piec.

Na piecu Butkiewicz zobaczył dwoje dzieci - chłopczyka, może sześcioletniego i dziewczynkę, może czteroletnią.

- Sierotki - powiedziała Hanusia. - Zupełne sieroty... Żęby je wychować, trzeba... Co z was za ludzie?!

- Przecież o niczym nie wiedziałem...

- On o niczym nie wiedział - rzekła z goryczą. - To teraz możesz wiedzieć: i tatko... i brat... to moi... Tobie się wydawało, że jeżeli nie płakałam, to nie moi... Tego jeszcze nie stawało, żeby przed wami płakać! Ludzie wiedzą o wszystkim.

Zręcznie zarzuciła pudło na barki.

- Nie będą sierotami... Ja będę ich hodować...

Wargi jej drżały.

- Precz stąd! Żeby tu śladu po tobie nie zostało! - Gorzko się uśmiechnęła: - Myślałam o tobie, ale prędko się rozmyśliłam. Dzięki Bogu i za to. Idź, wracaj do swoich zajęć!

...To był dla Butkiewicza straszny wieczór. Nie wiedząc, co począć ze sobą, jak pozbyć się natrętnych myśli, wziął do ręki książeczkę Opowiadania w białoruskiej mowie i zaczął ją wertować. Czekało na niego jeszcze jedno straszne przeżycie.

Czytał może godzinę, potem wszedł do pokoju porucznika, który siedział na krześle paląc i nudząc się szczególnie. Butkiewicz podał mu książeczkę i zapytał:

- Cóż? "Czy dobrze zrobiliśmy, porzucając unię?"

- Pan, co? - zapytał spokojnie Wolke. - Pan najadł się blekotu?

- Tu się udowadnia, że dobrze... tu się udowadnia, że dobrze... Nie spojrzeliśmy nawet na ostatnią stronicę, na napis: "Dozwolone cenzuroju"...

- To co z tego? - zapytał Wolke, nic nie rozumiejąc.

- A właśnie to, że to nasza, proszę mi wybaczyć, że to wasza książka, która przypadkiem trafiła za granicę i wróciła z powrotem w tym pudle.

- To niemożliwe! - zawołał Wolke. - One są zakazane.

- Ale ta jest dozwolona. Od dawna. Dzięki podłości. Za to, że staje w obronie waszego, zabitego przez uczciwych ludzi, wyrodka!

I dodał ze zdecydowaniem:

- Jutro podaję się do dymisji, panie Wolke. I pan mnie poprze. Jeśli nawet stanę przed sądem, jeszcze teraz opuszczę strażnicę. Jeżeli wojsko zajmuje się tym, że poluje na ludzi i zabija ich za modlitewniki, to ja takie wojsko mam w...

- Butkiewicz, pan chyba zwariował?

- Po prostu przeczytałem jedną z tych buntowniczych książeczek - ze smutną ulgą oświadczył Butkiewicz. - Dobrze zrobili, że przemycili ją przez granicę... Trzeba spróbować, muszę pozyskać pewną tutejszą... kobietę. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.