38823.fb2 Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Męczyły go te myśli przez cały czas, gdy całkiem współczesnym autobusem jechał do miasta. Nie przestawał o tym myśleć i wtedy, gdy na Starówce odnalazł ulicę Józefitów.

Było to rzeczywiście stare, omszałe miasto, zbudowane, jak wiadomo, jeszcze w czasach niemieckiego panowania. Okrągłe i graniaste wieże, mury, kręte uliczki. Samochody tutaj nie pojawiały się, gdyż przechodzień mógł ledwie rozminąć się z drugim przechodniem.

"Tam, do diabła, a może to wszystko jest rzeczywiście prawdą?" - przyszło naraz Kasaczeuskiemu do głowy.

Pozbył się jednak tej myśli, błądził po uliczce Józefitów jeszcze przez pół godziny, dopóki nie znalazł się przed Starą Wieżą czyli, jak ją nazywano, przed Wieżą Hermana.

Istotnie, tutaj uliczka się kończyła, przy samej zaś Wieży przycupnął domek jak najbardziej staroświecki. Małe, szare piętro z występem nad parterem, stromy lach, a czuwa nad nim spiczasta wieża - po prostu tylko to rysować!

Wyglądał Kasaczeuski chyba dość niezwykle, skoro jakiś młodzieniec w pstrym krawacie - gdy tylko na niego spojrzał - roześmiał się całą gębą. Ale Lawon prawie tego nie zauważył. Przeszedł na drugą stronę uliczki i wszedł do środka domu, by powoli wdrapywać się po krętych schodach: było ciemno, pachniało pleśnią.

Oto i piętro, nad podestem jedyne, obite zwyczajną ceratą, drzwi. Nie ma dzwonka. "Dobre i to" - pomyślał Kasaczeuski.

Zastukał do drzwi raz, potem drugi - nikt się nie odezwał. Nacisnął je - otworzyły się. Znalazł się w ciasnym, ciemnym przedpokoju, tylko promień światła dziennego przedostawał się przez otwarte drzwi. Chciał głośno zawołać, czy tu ktoś jest, gdy naraz usłyszał głos kobiecy i osłupiał z wrażenia.

Zacisną się wkoło mej szyi korale,

Ślubny wianek głowę mą biedną przygniecie.

Niczego ja nie chcę, skoro morskie fale

Statek pochłonęły i wy nie żyjecie!

W głosie słyszało się tęsknotę. Tyle w nim było młodej, silnej goryczy, tyle bólu, że Kasaczeuski poczuł ściskanie gardła.

Tak na zawsze skryły głębokie odmęty

Przede mną, nieszczęsną, i przed ich ojcami

Odwagę, sumienie i ów gniew zawzięty,

Co wiódł ich do walki z ojczyzny wrogami...

Głos pytał, wzywał. Czuło się w nim łzy. A potem gniew:

Gdzieżeś, ukochany? O, jak serce tęskni!

Gdybym w twe raz jeszcze oczy spojrzeć mogła,

W których czułość dla mnie, w których błysk zwycięski

Niby stal przerażał zawziętego wroga!

Kto je dziś pamięta? Boże, wielki Boże!

Oto wszystko płonie i naród nasz ginie...

W głosie było tyle tkliwości, że w oczach Kasaczeuskiego pojawiły się łzy. Cóż to mogło być? Baśń?

O, sercu tak bliska, miła mi ojczyzno,

Nie włożę na głowę mego z ruty wianka!

Jeśli nie ma jego, wezmę ślub z trucizną.

Żegnaj mi, ziemio! Jam jego kochanka!

Głos rwał się z przejęcia i bólu.

Jaki ból w mym ciele, lecz umrę bez skargi.

Pośpiesz się, kochany, przez wszystkich mórz fale,

By mnie pocałować w martwiejące wargi!

Koniec... To już koniec...

Głos zamierał. Jednocześnie rozległ się jakiś rumor, jak gdyby ktoś upadł. Zupełnie się zapominając, Kasaczeuski wtargnął do pokoju:

- Co wy tu robicie? Przestańcie!

W pokoju na podłodze leżała dziewczyna. Kasaczeuski nie zdążył nawet zauważyć, czy jest ładna, czy brzydka. Widział tylko jej strój: aksamitną wiśniową suknię dawnego kroju, utkany ze srebrnych nici "stateczek" wpleciony w długie warkocze.

Dziewczyna powoli podniosła się z podłogi.

- Cóż to takiego?

Nikt chyba nie wypowiedziałby tego w godniejszy sposób, przeto Kasaczeuski niewyraźnie zamamrotał:

- Proszę mi wybaczyć, pukałem, ale pani mi nie odpowiedziała. Potem zaś usłyszałem... więc czym prędzej rzuciłem się...

- Kiedy j a wcale nie mam zamiaru umierać.

Kasaczeuski wolałby zapaść się pod ziemię. Poczuł się niezgrabny, olbrzymi, przestępował z nogi na nogę. Kosmyki jasnych, słomianych włosów opadały na oczy błękitne jak niebo.

- Proszę mi wybaczyć, ale ja naprawdę nie wiem, w jakim znalazłem się stuleciu?!

Zamiast słów, usłyszał tę pełną goryczy strofę:

Dom ten opuścić racz, dostojny mój panie!

Tam konie czekają, rozsyła się wici -

A tutaj żałoba i łzy, choć świtanie,

Żałoba i smutek po tych, co zabici.

Lawon, nie zauważając dziwnego ogienka w jej oczach, zmieszany ukłonił się i zaczął tyłem się wycofywać.