38823.fb2 Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

- Jjj-uż dobrze. To ja sobie... pójdę. Proszę o wybaczenie. Przeszkodziłem... zamiarom...

Usłyszał głośny śmiech.

- Proszę zaczekać, dokąd pan? Skoro już pan tutaj się znalazł, to proszę mi wyjaśnić, w jakim celu?

Teraz nie wytrzymał Kasaczeuski:

- Słuchajcie, kiedyż wreszcie przestaniecie mnie ogłupiać? Co się tutaj, prawdę mówiąc, dzieje? Czy to wszyscy zwariowali, czy też tylko ja? Gdzie ja w rzeczywistości się znajduję?

Spoważniała.

- Oczywiście, że w ...tym stuleciu. Słyszy pan, jak konie grzmią kopytami? Proszę zauważyć, że w tym pokoju jest tylko jeden żyrandol, ale tam za ścianą znajduje się olbrzymia sala, wszędzie wiszą zbroje... A mojego narzeczonego pochłonęło morze!

Kasaczeuski przymrużył oczy, potrząsnął głową.

- Kim pani jest? Marią?

- Właśnie. Po co jednak zawitał tutaj błędny rycerz? Jestem rzeczywiście Marią.

- A więc to dla pani - powiedział Lawon, ostatecznie rezygnując z wysiłku zrozumienia czegokolwiek.

Wzięła list i zaczęła czytać. Oczy jej zrobiły się okrągłe.

- Niestety. Słabo znam niemiecki. Skąd pan to ma? Może ja to wszystko niewłaściwie zrozumiałam?

Kasaczeuski zaczął tłumaczyć treść listu.

- Skąd on się wziął? Co to wszystko znaczy?

- Właśnie dzisiaj otrzymałem ten list bezpośrednio z "Latającego Holendra", byłem wtedy na morzu.

Teraz dla odmiany kobieta całkiem osłupiała.

- Cóż to, jakieś żarty? Czy to możliwe?

- Ni mniej, ni więcej, tylko oto w śródmieściu współczesnego miasta spotkałem widmo, liczące niemal trzysta lat, w dodatku żywe widmo.

Zamyśliła się, po czym powiedziała po cichu:

- Tak, to jest istotnie coś dziwnego. To jak... los. A jednak to jest tylko jakieś nieporozumienie.

Kasaczeuski dopiero teraz zaczął przyglądać się jej twarzy. Regularny nos, wyraziste usta o wargach skłonnych do uśmiechu, w dużych szarych oczach wesołe diabliki iskierek. Długie rzęsy, łukowate, naturalne jednak brwi. Dumnie osadzona głowa. Widać, że dziewczyna z charakterem. Dziwi tylko to, że ta twarz jest jakaś bardzo znajoma, zna też te piękne ręce.

- Ja gdzieś panią musiałem widzieć. Jestem przekonany, żeśmy się gdzieś poznali.

- Oczywiście! W jakimś innym życiu...

Kasaczeuski poczuł się dotknięty. On też odznaczał się swoistym charakterem, mimo iż jego twarz była wiejska, nie wzbudzająca zainteresowania.

Być może, że to właśnie spowodowało ciąg dalszy. Choć czuła, że żart przekroczył wszelkie granice, powiedziała:

- Przecież pan walczył o mnie w turnieju.

- Och, jaki ja jednak miałem zły gust! - zawołał z wściekłością.

- Ho, ho! To zaczyna być ciekawe. - Skłoniła głowę i raptem powiedziała po prostu i szczerze: - Proszę pana, skoro tak się już zdarzyło, to niech się pan rozgości, bardzo chciałabym wyjaśnić wszystko do końca. Zaparzę herbatę.

Zmęczony Kasaczeuski usiadł na krześle przy stole, ona zaś wyszła. Szczególna osoba! Co chwila inne usposobienie, co chwila inny człowiek. Głupio jest siedzieć tutaj i po takim preludium popijać herbatę, ale jednak ciekawe, czym to wszystko się skończy?

Przy herbacie gospodyni spokojnym i ufnym tonem zapytała:

- Co właściwie się zdarzyło? Proszę szczegółowo o tym mi opowiedzieć...

Lawon niczego nie zataił.

- I pan od razu udał się tutaj? - spojrzała na niego z takim zainteresowaniem, jak gdyby dopiero teraz go ujrzła.

- A co zrobiłaby pani na moim miejscu?

Zamyśliła się, pocierając palcami skronie.

- Także poszłabym. Natychmiast. Coś takiego może przydarzyć się tylko raz w życiu... Ale nikt więcej nie poszedłby. To przecież coś niezwykłego. By tak postąpić, trzeba bardzo wierzyć w życie, w to, że ono nie oszuka.

Budziła coraz większe zainteresowanie.

- Kim pani właściwie jest?

- Marią! - odrzekła, śląc ku niemu przeciągłe spojrzenie. - Naprawdę Marią. Szkoda tylko, że nie tamtą. Jestem aktorką, nazywam się Maria Jakubowicz. Pan chyba rzadko bywa w teatrze?

- Ach, to ja panią znam ze sceny. Nie przypuszczałem jednak, że pani przebywa właśnie tutaj.

- To proste. Widocznie pan nie wie o tym, że Czarada napisał nową sztukę. Historyczną.

- Byłem w tym roku bardzo zajęty swoimi sprawami, choć coś o tym słyszałem. Nazywa się bodaj że Płonie kraina.

- Właśnie. Czasy po powstaniu Waszczyły. Znakomita rzecz. Jak długo pan jest tutaj?

- Prawie trzy miesiące.

- No to i pan też wiedzieć o tym nie może. Postanowiono wedle tej sztuki zrobić film. Połowa scen rozgrywa się właśnie tutaj, nad brzegami Bałtyku, dokąd ucieka bohater. Przywozi morzem broń... Pomagają mu w tym prości ludzie. Potem on sam znika na dłuższy czas. Jego narzeczoną zmuszają, by wyszła za mąż za kogo innego, więc ta się truje. Tę właśnie scenę przypadkiem pan usłyszał.

- Przepraszam, czy scenariusz został napisany wierszem?

- Ależ skąd! Dotąd nikt nie chciał wystawić sztuki. Ja jednak mam zwyczaj czytać wszystko, co dotyczy bohatera. Dokumenty, wspomnienia, utwory o nim. I dlatego nauczyłam się całej roli. Uważam, że tak jest lepiej. A poza tym jestem przekonana, że gdy film wejdzie na ekrany, to nasz teatr zainteresuje się sztuką. Połapią się...

- Myślę, że to wypadnie wprost znakomicie - szczerze zawołał Kasaczeuski. - Rola w sam raz dla pani. Będzie świetne przedstawienie.

Spojrzała na niego podejrzliwie, on zaś szczerze się roześmiał.