38823.fb2 Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

- Litości! - poddał się Kasaczeuski. - Więcej już nie będę.

- Ano - powiedziała z powagą - teraz pan już wie, że nie należy czepiać się mścisławian.

Jednocześnie się roześmiali.

- Prawdę mówiąc, mścisławianie wcale nie mają aż takich ostrych języków, nigdzie nie widziałam tylu dobrych ludzi, co u nas.

I znowu spoważniała.

- Czasem bardzo chciałabym tam być. Mam już dość tego użerania się, dość udawania kogoś bardziej złośliwego, niż w rzeczywistości. Marzę o ciszy, o mieszczańskiej balsaminie na parapetach okien.

- Rozumiem. Tylko czemu właśnie: balsamina? U nas to się nazywa ładniej: "Łzy Alony". Ona zawsze płacze przed nadejściem deszczu, bo gdy była dziewczynką, wypędzano ją w samej zgrzebnicy na jesienny deszcz, by pasła krowy. Aż Bóg wreszcie nad nią się ulitował i zamienił ją w kwiatek.

- Wspaniała litość - odrzekła ze smutną ironią. - Chciałabym tam być, bo na pewno tak gdzieś w głębi siedzi we mnie wiejska baba, która lubi podlewać grządki lub suszyć siano. Czy to dobrze?

- Bardzo dobrze. Myślę niekiedy o tym właśnie, że dlatego jesteśmy tacy wytrwali, iż mimo całego obycia siedzi w nas zwyczajny chłop lub zwykła baba. Jest kultura, jest estetyczna wrażliwość, są rozmowy o twórczości Williama Somerset Maughama, wystarczy jednak poczuć zapach siana - i od razu baba chciałaby boso chodzić po trawie; zdarzyło się jakieś niebezpieczeństwo - i natychmiast kulturalny chłop zaczyna używać białoruskich połajanek. To zupełnie tak, jak z tą lalką, kryjącą wiele lalek wewnątrz: ta w samym środku jest najbardziej naszą lalką. Nie ma powodu do zmartwienia.

Jakubowicz nagle ściągnęła brwi.

- Proszę mi wybaczyć, że nie okazałam zainteresowania... A może nie chciało mi się pytać? Z kim właściwie mówię?

Lawon spochmurniał.

- Może tak właśnie było lepiej. Jak w wagonie: rozmawia się wyjątkowo łatwo, gdyż nie wie się, z kim.

- Ale to chyba nie jest tajemnicą?

- Oczywiście, że nie. Moje nazwisko: Lawon Kasaczeuski.

Po czymś takim zawsze słyszało się zdziwione "ooo", potem zaś banały. Tak było z Anielą i dlatego Lawon nie lubił i bał się swojego nazwiska. Zawsze uważał, że jest takie, jak i wiele innych, wiersze zaś to coś drugorzędnego.

Tym razem spotkał go miły zawód, nie patrzyła na niego z większą, niż dotąd, ciekawością. Powiedziała zwyczajnie:

- Owszem, czytałam. I Wiatraki i Ignis nocturnis, i inne tomiki. W żadnej jednak z książek nie było pańskiej fotografii.

- At! - machnął ręką. - Kogo to może obchodzić?! - I zwichrzył palcami czuprynę, udał zadumę. - Oto, jak powinien wyglądać poeta... A kogoś z moim wyglądem nikt nawet nie chciałby czytać. Dlatego też uciekam się do podstępu. Nie lubię sam siebie.

- Nie powinien pan narzekać na swój wygląd. Pan ma zwyczajną twarz wiejskiego blondasa. Hm... nie zanadto ładną, ale dobrą.

- Mogłaby pani przynajmniej powiedzieć, że "miłą"... - zaśmiał się Lawon.

- A co, bardzo panu na tym zależy? Nie, ona nie jest nawet miła, po prostu dobra.

Kiedy się pożegnał, odprowadziła go na schody. Naraz powiedziała:

- Ja chyba domyślam się, kto zainscenizował ten cały żart. Jaki to jednak złośliwy człowiek! Miał zamiary także i w stosunku do mnie. Ale niech sobie czeka.

- Pal go licho, Mario Siargiejeuna!

- Nie o mnie chodzi, mam do niego żal z powodu pana. - I dodała z powagą: - Z pana nie wolno tak żartować. Pan jest za bardzo autentyczny.

Lawon stał o dwa schodki niżej, więc znaleźli się przed sobą twarzą w twarz, chwilę się wahał i, czując, iż nie wolno mu odejść stąd tak zwyczajnie, powiedział:

- Odtąd nie powinniśmy się ze sobą rozmijać. Byłoby to... smutne.

Odwróciła wzrok:

- Proszę mnie czasem odwiedzić, będę rada.

Lawon znalazł się w wąskiej ulicy nieco oszołomiony. Wiatr niemal natychmiast rozwiał jego włosy i pomknął dalej - słony, morski.

- Człowiek myślał, że już wszystkiego ma dosyć, że przypalił sobie skrzydełka. Człowiek jest głupi.

Młodzieniec z kolorowym krawatem, który znowu znalazł się w uliczce, spojrzał na jego skupioną twarz i roześmiał się potem za jego plecami. Lawon niczego nie zauważył.

IV

Bursztynowe morze było ciemnoszkliste, w porcie rozbłysły pierwsze światła, gdy Lawon przycumował szalupę i pomógł wysiąść z niej Marii Siargiejeunie. Huśtały ich fale, twarze mieli brązowe. Skóra na rękach Lawona płonęła od soli i ciężkich wioseł.

Było to w jakieś dwa dni po pierwszym spotkaniu. Cały dzień spędzili na brzegu, potem na morzu. Teraz był późny wieczór, szeptały ze sobą drzewa. Odczuwali głód.

Kiedy przechodzili obok restauracji z werandą, z której nikłe światło rozjaśniało piasek, Kasaczeuski zaproponował:

- Wstąpimy?

- Namawiano mnie już do tego, ale nigdy tu nie byłam. Nie lubię. Jednak...

Spojrzała na jego twarz, na której w tej chwili widziało się zatroskanie.

- Dobrze, wstąpimy, byle tylko usiąść gdzieś w ustronnym miejscu.

Stary kelner, Łotysz, przeprowadził ich na werandę, usadowił przy stole w samym kącie. Cicho przygrywała orkiestra, wiatr szeleścił wśród nakrochmalonych obrusów. Przez szkło kielicha twarz Marii przenikał błękitny odblask. Siedziała z przymkniętymi oczyma. Była zmęczona. On zaś patrzył na nią i myślał o tym, iż lata całe chciałby tak z nią siedzieć tutaj, patrzeć na tę zwyczajną twarz.

- Nad czym pani się zastanawia?

Otworzyła oczy, uśmiechnęła się:

- Myślałam o tym, że te dni to są dobre dni. Stałam się jakaś silniejsza. Teraz wiem dobrze, że są na świecie marzenia i dobre zwidy. A pan o czym myślał?

- Myślałem o tym, iż aż dotąd życie moje było ubogie, że byłem mazgajowatym chłopcem, dopóki nie otrzymałem tego listu z baśniowego statku.

- Nie trzeba tak myśleć - odezwała się cichutko. - To po prostu wymysł, a nas wymyślił ktoś inny.

- I tak właśnie jest dobrze! - oświadczył zdecydowanie.

Od wejścia doleciały ożywione głosy: do restauracji wtargnęło nowe towarzystwo, nieco już podchmielone.

Usadowiło się niedaleko od nich, za ścianą z kwiatów: Hrabouski, ów młody włochacz i... chłopak w pstrym krawacie, którego tak niedawno Lawon spotkał na ulicy, w pobliżu domku, który zamieszkiwała Maria. Co chwila wybuchali śmiechem, żywo rozmawiali, Lawonowi jednak wydawało się, że ich wesołość nie jest naturalna, skrzywił się, jakby go coś bolało. Maria dotknęła jego ramienia.

- Nie trzeba...