38823.fb2 Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Lataj?cy Holender - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Zerwał się śmiech jeszcze głośniejszy: od drzwi szedł Morszcz - mały, zabawny, o zmiętej twarzy. Reżyser filmowy uniósł ku niemu rękę, zapraszając go do stołu. Uśmiechnięty Morszcz usiadł.

- Stary, powiedz, gdzieś ty był? - zapytał Hrabouski.

- Wyjeżdżałem na trzy dni do Mińska. Miałem tam sprawy do załatwienia.

- To tak? To ty, ciemniaku, pewnie o niczym nie wiesz? A myśmy tu tak rozrabiali, że będzie z tego śmiech na cały Mińsk.

- Wincuk jeszcze o niczym nie wie, opowiedz mu - poprosił włochacz. - Uśmiejesz się także, mój drogi!

Hrabouskiego nie trzeba było prosić dwa razy. Poprawił się na krześle, spojrzał na Morszcza, zapalił papierosa:

- Ty pewnie, synku, pamiętasz naszą sprzeczkę na temat Lawona? Źli byliśmy wtedy na ciebie. Ględziłeś coś o miłości, która jest nagła jak błyskawica, o księżniczkach z bajki i o tym, że Kasaczeuski ma osobliwy stosunek do baśni w życiu, my zaś z tobą jesteśmy krótkowidzami, bo nie zauważamy niezwykłości wszystkiego.

- Owszem - powiedział Morszcz - mogę nawet wam przypomnieć: "Zdarzenie, które dla nas może być tylko zabawne, dla niego nabiera innego znaczenia, widzi w nim baśń lub poezję... I dlatego on rzeczywiście żyje, my zaś..."

- Dosyć tego. Dodaj jeszcze, że my tylko tyjemy. Dlatego i chcieliśmy wziąć go na kawał, żeby znalazł się przed twardą rzeczywistością, pomalowaną tylko na bajkę. Przecież zawsze mówiłem: marzenie roztrzaska się o życie jak szklanka o metal!

- No, no... - nieprzychylnie zamamrotał Morszcz.

- I zabraliśmy się do dzieła, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie. Wiesz przecież, że z tego wraka zrobiliśmy piękny statek, dawny bryg, po prostu idealny dla zdjęć filmowych: ładny, zwrotny, aż poruszyło się coś w moim sercu, gdym go po raz pierwszy zobaczył... Pomysł wziąłem z tej książki, która wtedy leżała u niego na stole. "Latający Holender" przekazuje czasem na brzeg listy do ludzi, którzy dawno już umarli. Wiedzieliśmy, gdzie nasz bohater bywa w nocy.

Kasaczeuski z przerażeniem spojrzał na Marię. Oto, jaka wpadka!

Ona jednak siedziała nieporuszona, słuchała. Lawon pomyślał sobie, że źle byłoby teraz rejterować, wyglądałoby na to, iż boi się rozmów na swój temat - więc milczał.

Hrabouski zaś mówił dalej, Morszcz przygryzł wargi, po czym zwięźle zapytał:

- Do kogo był ten list?

Hrabouski uśmiechnął się, młody włochacz parsknął śmiechem.

- Do Marysi Jakubowicz. Do tego domu przy wieży.

- Czemu właśnie do niej?

- Dlatego, że ona taka rzeczowa. Romantyzmu w niej ani za grosz. Ciekawiło mnie, jak się zetkną ze sobą.

- Wiem, przyjacielu, czemu właśnie do niej skierowałeś ten list - z podejrzanym spokojem powiedział Morszcz. - Na próżno za nią uganiałeś, pogromco kobiet! I dlatego postanowiłeś się zemścić. Ech ty, nie na tym polega męska ambicja, nie to jest jej istotą!

- Daj mi spokój... - wzruszył ramionami Hrabouski. - Niewiele ty rozumiesz: po prostu za dużo w niej zarozumiałości, chce uchodzić za księżniczkę. Jestem pewny - gdybym tylko kiwnął ręką, zostałaby moją żoną. Tylko że ja nie jestem głupi, żeby na coś takiego tracić tyle sił. Zastanów się tylko: żadnego wdzięku kobiecego, ostra, parska na wszystkich, jak dzika kocica. Twarz po prostu kamienna, ani z nią pójść do restauracji, ani wybrać się czółnem na przejażdżkę. Mało tego, jeszcze człowieka wykpi!

Kasaczeuski ledwie hamował wściekłość:

- Pójdę i dam mu po pysku!

Chciał wstać, ale ona położyła dłoń na jego ręce.

- Nie trzeba. Miły z pana człowiek, na taką satysfakcję może pan sobie pozwolić innym razem. Niech pan zrozumie, oni przecież o mnie nic złego nie powiedzieli, nic prawdziwego. Niech sobie zmyślają. Co zaś do tego, czy przypominam dziką kocicę, gdy obcuję z autentycznymi ludźmi, to niech pan się nad tym sam zastanowi. Ale słuchajmy, to znowu zaczyna być ciekawe!

- Nie podoba mi się ona! - huczał Hrabouski. - Skromna kobieta to nie takie złe, ale skromna dziewczyna, fe! Ani do niej podejść. I dlatego postanowiliśmy tę surową, niezrozumiałą i ambitną osobę zetknąć z naszym poetą. A właśnie musieliśmy odbyć próbny rejs i właśnie rankiem, gdy wszędzie pełno baśniowych oparów, przy drugim zakręcie trafiliśmy prosto na niego, leżał w łodzi. Zaczynam gadać byle co, wypowiadać słowa, które mają przypominać mowę holenderską, takim w dodatku martwym głosem.

Włochacz głośno się roześmiał:

- Ja także przygotowałem się do roli. Wiedziałem, że on zna niemiecki...

Hrabouski to podchwycił:

- Właśnie Wasiuk zaczyna błagać i jęczeć: "narzeczona", "puśćcie", "ona mieszka tutaj"... Różne takie głupstwa mu podpowiadałem. Aż patrzę, że człowiek stanął w łodzi i krzyczy: "Puśćcie go!" Gość zupełnie zwariował.

- Ale przecież nie ze strachu - rzeczowo zauważył Morszcz.

- Jaka różnica! A wtedy Wasiuk wrzuca do wody butelkę, my zaś popłynęliśmy dalej. Widziałem, jak Wasiuk wprost się skręcał ze śmiechu, ale jednak nie wypadł z roli. Kiedyś Grecy, gdy płynęli wzdłuż brzegów Syrii usłyszeli okrzyki: Tammuzie, Tammuzie! Umarł Wielki Pan! Nie wiem, skąd to Wasiukowi przyszło do głowy, ale też zaczął wykrzykiwać to samo: "Tammuzie, Tammuzie, Wielki Pan umarł!" Śmiech go dusi, krzyczy jednak tak, że z przerażenia włosy mogły stanąć dębem...

- Dobry z niego, bracie, aktor i... wielka świnia! - orzekł Morszcz.

- Ty nigdy nie miałeś poczucia humoru... Odpłynęliśmy dość daleko i zaczęliśmy ze śmiechu tarzać się wprost po pokładzie. Wasiuk omal nie zarechotał się na śmierć.

- I co dalej? - zapytał krytyk.

- Wolnego! Przy tym domu, w którym ona wynajęła pokój, dyżurował właśnie Piatro. Postanowił stać tam nawet choćby tydzień. - Hrabouski roześmiał się: - Nie musiał jednak zbyt długo czuwać. Upłynęły ze trzy godziny, gdy patrzy: idzie nasz gołąbek, ufny jak kurczę. Wszedł do wnętrza, Piatro zaś czeka. Upłynęła godzina - Piatro czeka. Ciekawi mnie, w jakim nastroju ujrzał starodawną bogunkę? Oberwał pewnie od niej, jak kiedyś ja oberwałem. Wyszedł w takim stanie, jak gdyby najadł się mydła. Czy to nie zabawne? Ona zaś wczoraj podczas zdjęć była taka poważna, że aż strach. Nie chciałbym być na miejscu Lawona.

Towarzystwo rechotało. Tylko Morszcz kręcił głową.

- Jesteście bydlaki - oświadczył z przekonaniem. - Podłe typy! Rozwialiście ludzkie marzenia. O jeszcze jedno złudzenie mniej na ziemi.

Orkiestra zagrała walca. Maria nieśmiało spojrzała na Lawona:

- Może trochę zatańczymy?

Lawon skinął głową na znak zgody. Jego serce ogarnął zachwyt wobec tej drobnej, upartej dziewczyny. Ile musiała mieć sił, by przez wszystkie te lata być sobą.

Ujął ją pod ramię i wyprowadził spoza fikusów, ona zaś położyła dłoń na jego ramieniu. Nawet nie spojrzała w stronę, gdzie siedziało towarzystwo.

- Do diaska! - zawołał zachwycony Lawon. - Pani jest rzeczywiście czymś wyjątkowym!

Zerknął z ukosa na towarzystwo i ujrzał, jak tamci wytrzeszczyli oczy, gdy on w odpowiednim momencie wyprowadził dziewczynę przed orkiestrę. Włosy Marii ledwo znacznie muskały jego policzki.

Patrzyła na niego z tkliwą ufnością, tak dziecięcymi, zachwyconymi oczyma, że Lawon poczuł jednocześnie w sercu radość i przerażenie: czy na to zasługuje, czy jest godny tej ufności?

Widział też, że tamci przy stole również to zauważyli. Hrabouski drapał się w policzek, w jego głosie brzmiało zdziwienie:

- Ooo...

- Oooo... - wpadając w jego ton, ale zjadliwie pomrukiwał Morszcz.

Zapanowało milczenie. Przerwał je Morszcz:

- Cóż, pożartowaliście sobie. Teraz widzicie, co z tego wyszło? Chcieliście skompromitować baśń, a ten na nią czekał - i doczekał się. Przecież wam mówiłem, że jesteście durniami nawet jako realiści.