38936.fb2 List w butelce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

List w butelce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Rozdział trzynasty

Następnego roku zima przyszła wcześnie. Teresa siedziała na plaży niedaleko miejsca, w którym kiedyś znalazła butelkę. Zauważyła, że zimny, ostry wiatr wzmógł się od rana, gdy tylko przyjechała. Złowieszcze szare chmury przetaczały się po niebie. Wiedziała, że zbliża się sztorm.

Prawie cały dzień spędziła na plaży, rozpamiętując dzień po dniu historię znajomości z Garrettem, aż do chwili, gdy się rozstali. Szukała we wspomnieniach ziarna prawdy, które być może umknęło jej uwagi. Przez cały rok prześladował ją widok jego postaci w deszczu. We wstecznym lusterku widziała, jak wytrwale biegł za jej samochodem. Często marzyła o tym, że zdoła cofnąć czas i wrócić do tamtego dnia.

Wstała. Ruszyła przed siebie plażą, żałując, że nie ma przy niej Garretta. Patrząc na niewyraźny, zasnuty mgłą horyzont, wyobraziła sobie, że idą obok siebie, niemal czuła jego obecność. Zatrzymała się, przyciągnięta widokiem fal uderzających o brzeg… Jeszcze długo stała w miejscu, próbując przywołać twarz i postać Garretta… Na próżno. Zrozumiała, że pora wracać. Szła, przenosząc się pamięcią do dni, które nastąpiły po ich rozstaniu… Gdyby…

Gdyby… Po raz tysięczny rozważała, co by było, gdyby…

** ** **

Gdy wróciła do Bostonu, po drodze z lotniska odebrała Kevina od przyjaciół. Podczas jazdy do domu opowiadał z entuzjazmem jakiś film i nie zauważył, że matka go prawie nie słucha. Na kolację zamówili pizzę i jedli ją przed telewizorem. Kiedy skończyli, Teresa zaskoczyła Kevina, prosząc go, żeby przy niej posiedział, zamiast pójść odrabiać lekcje. Oparł się o nią i od czasu do czasu zerkał na nią niespokojnie. Głaskała go po głowie i uśmiechała się z roztargnieniem, jakby błądziła myślami gdzieś daleko.

Później, kiedy Kevin poszedł spać i była pewna, że zasnął, włożyła piżamę i nalała sobie kieliszek wina. Po drodze z kuchni wyłączyła automatyczną sekretarkę.

W poniedziałek zjadła lunch z Deanną i wszystko jej opowiedziała. Próbowała sprawiać wrażenie opanowanej. Mimo to Deanna cały czas trzymała ją za rękę i rzucała jej współczujące spojrzenia.

– Tak będzie lepiej – stwierdziła na koniec Teresa zdecydowanym tonem. – Deanna patrzyła na nią pytająco, nic nie mówiąc. Kiwała tylko głową, wysłuchując stanowczych deklaracji Teresy.

Przez kilka następnych dni Teresa robiła wszystko, żeby nie myśleć o Garretcie. Praca przynosiła pociechę i zapomnienie. Zbieranie materiału i ubieranie go w słowa pochłaniało całą energię. Pomagał chaos panujący w pokoju redakcyjnym. Telekonferencja z Danem Mandelem spełniła wszystkie oczekiwania, tak jak obiecała Deanna. Teresa rzuciła się do pracy z odzyskanym entuzjazmem, przygotowywała dwa, trzy teksty dziennie, szybciej niż kiedykolwiek przedtem.

Jednak wieczorami, gdy Kevin szedł spać i zostawała sama, przed oczami jej stawała twarz Garretta. Wykorzystując metodę stosowaną w pracy, próbowała skupić się na konkretnych zajęciach. Przez kilka kolejnych wieczorów posprzątała cały dom – umyła podłogi, rozmroziła lodówkę, odkurzyła mieszkanie, wyczyściła dywany, poprzekładała rzeczy w szafach. Nic nie pozostało na dawnym miejscu. Nawet przejrzała szuflady i odłożyła ubrania, których już nie nosiła. Zamierzała je oddać instytucjom charytatywnym. Poukładała je w kartonowych pudłach, zaniosła do samochodu i wstawiła do bagażnika. Tego wieczoru krążyła po mieszkaniu, szukając czegoś, co jeszcze powinna zrobić. W końcu uświadomiła sobie, że to już wszystko. Nie mogąc zasnąć, włączyła telewizor. Przeskakiwała przez kanały, zatrzymując się na widok Lindy Ronstad udzielającej wywiadu w programie „Dziś wieczór”. Teresa zawsze lubiła jej muzykę, ale kiedy Linda podeszła do mikrofonu i zaśpiewała spokojną balladę, Teresa zaczęła płakać. Płakała prawie godzinę.

W weekend poszła z Kevinem na mecz Patriotów Nowej Anglii z Niedźwiedziami z Chicago. Kevin prosił ją o to od końca sezonu rozgrywek w piłkę nożną. W końcu zgodziła się zabrać go na mecz, chociaż w ogóle nie rozumiała zasad gry. Siedzieli na trybunie. Oddechy tworzyły małe chmurki pary. Popijali słodką gorącą czekoladę i dopingowali drużynę gospodarzy.

Poszli na kolację i Teresa, pokonując wewnętrzny opór, powiedziała Kevinowi, że już nie będzie się spotykała z Garrettem.

– Czy coś się stało, gdy byłaś u niego ostatnim razem?

– Nie – odparła cicho – nic się nie stało. Po prostu nie było to nam pisane – dodała i odwróciła głowę.

Tydzień później, gdy zadzwonił telefon, pracowała przy komputerze.

– Czy to Teresa?

– Tak – odparła, nie rozpoznając głosu.

– Mówi Jeb Blake… ojciec Garretta. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale chciałbym z tobą porozmawiać.

– Mam tylko kilka minut, ale proszę…

– Chcę z tobą pomówić osobiście, jeśli to możliwe. Nie potrafię rozmawiać o tym przez telefon.

– Mogę spytać o czym?

– Chodzi o Garretta. Wiem, że proszę o wiele, ale czy nie mogłabyś tu przylecieć? Nie prosiłbym, gdyby to nie było ważne.

Teresa się zgodziła. Zabrała Kevina ze szkoły i odwiozła do przyjaciół, wyjaśniając, że wyjeżdża na kilka dni. Kevin dopytywał się o cel podróży, ale obiecała mu, że wyjaśni wszystko później.

– Powiedz mu ode mnie cześć – poprosił.

Teresa tylko kiwnęła głową. Pojechała na lotnisko i wsiadła w pierwszy samolot, na jaki dostała bilet. W Wilmington udała się prosto do domu Garretta, gdzie czekał na nią Jeb.

– Cieszę się, że mogłaś przyjechać.

– O co chodzi? – spytała, rozglądając się dyskretnie wokół siebie.

Jeb wyglądał o wiele starzej niż poprzednio. Zaprowadził ją do kuchni i poprosił, żeby usiadła przy stole.

– Z tego, co dowiedziałem się od różnych osób – zaczął opowiadać cichym głosem – Garrett wypłynął „Happenstance” na morze później niż zwykle.

Po prostu musiał to zrobić. Rozpoznał charakterystyczne ciemne chmury na horyzoncie, które zawsze zwiastowały sztorm. Wydawało mu się, że znajdują się na tyle daleko, by mu nie zagrozić i dać potrzebny czas. Zamierzał popłynąć niedaleko. Nawet jeśli zerwie się sztorm, będzie tak blisko, że na pewno zdąży wrócić do portu. Włożył rękawiczki, ustawił żagle i skierował „Happenstance” na wzburzone fale.

Od trzech lat, wiedziony wspomnieniami o Catherine, wybierał tę samą trasę. Był to jej pomysł, żeby płynąć prosto na wschód tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli odnowioną łodzią. W wyobraźni Catherine płynęli do Europy. Zawsze pragnęła tam pojechać. Czasem wracała ze sklepu z folderami biur podróży i oglądała fotografie, a on siedział obok. Chciała zobaczyć wszystko. Słynne chaĂteaux w dolinie Loary, Partenon, szkockie góry, bazyliki w Rzymie, miejsca, o których czytała. W zależności od przyniesionego do domu folderu wymarzone wakacje mieli spędzić w Europie lub w tropikach.

Oczywiście, nigdy nie popłynęli do Europy.

Tego najbardziej żałował. Kiedy spoglądał wstecz na lata spędzone z Catherine, uświadamiał sobie, że to właśnie powinien był zrobić. Mógł jej poświęcić więcej czasu i gdy o tym rozmyślał, wiedział, że było to możliwe. Po kilku latach zaoszczędzili dość na wyjazd i bawili się układaniem planów podróży, ale w końcu wydali pieniądze na sklep. Gdy zrozumiała, że obowiązki związane z prowadzeniem firmy nie pozwolą im na dłuższy wyjazd, jej marzenie w końcu się rozwiało. Coraz rzadziej przynosiła do domu foldery. Po pewnym czasie przestała wspominać o Europie.

Tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli „Happenstance”, zrozumiał, że nie przestała marzyć. Stała na dziobie, spoglądała przed siebie, trzymając Garretta za rękę.

– Czy kiedyś pojedziemy? – spytała go cicho i taką ją zapamiętał: włosy rozwiewane przez wiatr, wyraz twarzy promienny i pełen nadziei.

– Tak – obiecał jej. – Gdy tylko będziemy mieli czas.

Rok później, nosząc ich dziecko, Catherine zmarła w szpitalu, a on czuwał przy jej łóżku.

Kiedy zaczęły dręczyć go sny, nie wiedział, co ma zrobić. Pewnego ranka zrozpaczony postanowił przelać to, co czuł, na papier. Pisał szybko, bez zastanowienia. Pierwszy list zajął prawie pięć stron. Następnego dnia zabrał go ze sobą na pokład. Gdy go czytał, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Prąd Zatokowy płynął w kierunku północnym w górę wybrzeży Stanów Zjednoczonych, potem skręcał i kierował się na wschód. Przy odrobinie szczęścia butelka z listem mogła pokonać Atlantyk, dotrzeć do Europy i znaleźć się na ziemi, na której chciała się znaleźć Catherine. Podjął decyzję, zamknął list w butelce i wyrzucił ją za burtę.

Od tamtego dnia napisał szesnaście, może siedemnaście listów… wierzył, że w ten sposób dotrzymuje obietnicy. Dziś rano też napisał list i miał go teraz ze sobą. Niebo stało się ołowiane. Radio nadawało ostrzeżenia przed nadciągającym sztormem. Po krótkim wahaniu wyłączył je i spojrzał na niebo. Doszedł do wniosku, że ma jeszcze trochę czasu. Będzie pisał następny list.

Na Atlantyku zaczynała się pora sztormów. Wiedział, że gdyby spóźnił się o dzień, nie mógłby wypłynąć co najmniej przez tydzień.

Rozhuśtane fale dawały się „Happenstance” coraz bardziej we znaki. Skrzypiały żagle szarpane wzmagającym się wiatrem. Garrett ustalił pozycję. Woda była tu głęboka, ale nie wystarczająco. Zniknął Prąd Zatokowy, który pojawiał się latem. Butelka dotrze do celu tylko wtedy, gdy wyrzuci ją daleko na oceanie. Ze wszystkich listów, które napisał do Catherine, chciał, aby przynajmniej jeden dotarł do Europy. Miał być ostatni.

Nałożył sztormiak i zapiął go starannie.

„Happenstance” zaczęła podskakiwać na falach, płynęła dalej na otwarte morze. Garrett trzymał ster obiema rękami, próbując utrzymać go w tym samym położeniu. Kiedy wiatr się zmienił i przyśpieszył – sygnalizując zbliżający się sztorm, zmienił hals, mimo niebezpieczeństwa kierując łódź po przekątnej przez fale. W tych warunkach halsowanie było bardzo trudne, płynął coraz wolniej, ale wolał iść pod wiatr, niż podejmować próbę powrotu w chwili, gdyby sztorm go dogonił.

Przy każdej zmianie halsu tracił siły. Za każdym razem, gdy stawiał żagle, zapanowanie nad nimi wymagało nadzwyczajnego wysiłku. Mimo rękawiczek paliły go dłonie. Dwukrotnie nieoczekiwany ostry podmuch prawie zwalił go z nóg. Uratowało go tylko to, że wiatr cichł równie szybko, jak się zrywał.

Halsował już godzinę, obserwując przed sobą zbierający się sztorm. Wydawało się, że burza się zatrzymała, ale wiedział, że to złudzenie. Za kilka godzin sztorm dotrze do lądu. Na płytszej wodzie przyśpieszy i na ocean nie będzie można wypłynąć. Teraz po prostu zbierał siły jak palący się powoli lont, przygotowujący się do wybuchu.

Garrett nie pierwszy raz płynął podczas burzy, ale wiedział, że nie wolno mu lekceważyć niebezpieczeństwa. Jeden nieostrożny ruch, a ocean go pochłonie. Nie może do tego dopuścić. Był uparty, ale nie głupi. W chwili gdy zobaczy prawdziwe zagrożenie, natychmiast zawróci łódź i pogna do portu.

Nad głową gęstniały chmury i zaczął padać drobny deszcz. Garrett rozejrzał się i już wiedział, że się zaczyna.

– Jeszcze tylko chwila – mruknął pod nosem. Potrzebował jeszcze kilku minut…

Niebo rozdarła błyskawica. Garrett liczył sekundy od błysku do uderzenia. Dwie i pół minuty później usłyszał dudnienie rozchodzące się po oceanie. Oko sztormu znajdowało się mniej więcej dwadzieścia pięć mil od niego. Obliczył, że przy obecnej prędkości wiatru miał ponad godzinę, nim sztorm uderzy z całą mocą. Planował, że już go wtedy nie będzie na wodzie.

Padał coraz mocniejszy deszcz.

Zaczęło robić się ciemniej. Słońce powoli zachodziło, gęste, nieprzeniknione chmury przesłoniły resztki światła, powodując szybki spadek temperatury. Dziesięć minut później zaczęła się prawdziwa ulewa.

Cholera! Kończył mu się czas, a on jeszcze nie był na miejscu.

Fale stawały się coraz większe, ocean się gotował, gdy „Happenstance” płynęła naprzód. Szeroko rozstawił nogi, żeby utrzymać równowagę. Ster utrzymywał pozycję, ale fale zaczęły napierać po przekątnej, huśtając łodzią jak chwiejną kołyską.

Znowu błyskawica… chwila ciszy… grom. Dwadzieścia mil. Rzucił okiem na zegarek… Jeśli sztorm zbliżał się w takim tempie, to znalazł się za blisko… Jeśli wiatr będzie wiał w tym samym kierunku, jeszcze zdąży bezpiecznie wrócić do portu.

Gdyby wiatr się zmienił…

Przypominał sobie drogę i liczył. Był już dwie i pół godziny na morzu, a ponieważ płynął pod wiatr, potrzebował półtorej godziny, żeby wrócić. Oczywiście, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Sztorm dotrze do lądu w tym samym czasie.

– Cholera! – zaklął, tym razem głośno. Musiał wyrzucić butelkę, mimo iż nie dopłynął tak daleko, jak sobie zaplanował. Nie mógł dłużej ryzykować.

Chwycił dygoczący ster jedną ręką, a drugą sięgnął do kurtki po butelkę. Wcisnął mocniej korek i wyciągnął butelkę przed siebie, tak że zobaczył w środku list.

Patrząc na butelkę, poczuł się tak, jakby długa podróż wreszcie dobiegła końca.

– Dziękuję – szepnął. Jego szept zagłuszył coraz głośniejszy ryk fal.

Rzucił butelkę jak najdalej. Widział, jak leci. Stracił ją z oczu, gdy uderzyła o fale. Stało się.

Teraz trzeba było zawrócić łódź.

Po chwili dwie błyskawice jednocześnie rozjaśniły niebo. Piętnaście mil. Zawahał się, coraz bardziej zaniepokojony.

Burza nie może zbliżać się aż tak szybko – przemknęło mu przez myśl. A jednak nabierała szybkości i mocy, wydymając się niczym balon nacierający wprost na niego.

Wykorzystał pętlę z lin do unieruchomienia steru. Tracąc cenne sekundy, walczył rozpaczliwie, próbując zachować kontrolę nad bomem. Liny paliły mu dłonie, niszcząc rękawiczki. W końcu udało mu się zmienić ustawienie żagli i łódź przechyliła się, łapiąc wiatr. W chwili gdy zawrócił, z innego kierunku dmuchnęło lodowatym powietrzem.

Ciepłe powietrze wpada na zimne.

Włączył radio i usłyszał ostrzeżenie przed sztormem. Szybko pokręcił gałką głośności. Słuchał uważnie komunikatu opisującego gwałtownie zmieniające się warunki. „Powtarzam… zaleca się małym jednostkom… zrywa się niebezpieczny wiatr… można spodziewać się ulewnego deszczu…”

Sztorm był coraz bliżej.

Temperatura szybko spadała. Wiał coraz silniejszy, groźny wiatr. W ciągu trzech minut osiągnął prędkość huraganu – dwudziestu pięciu węzłów.

Z rosnącym niepokojem nacisnął koło sterowe.

Nie zareagowało.

Nagle uświadomił sobie, że wysokie fale wynoszą rufę nad powierzchnię wody, uniemożliwiając działanie steru. Łódź znieruchomiała w niewłaściwym położeniu, kołysząc się niepewnie. Pokonał następną falę i kadłub opadł ciężko na wodę. Dziób niemal się zanurzył.

– Dalej… ruszaj – szepnął. Poczuł pierwsze dotknięcie strachu. Wszystko trwało za długo. Z każdą chwilą niebo stawało się coraz ciemniejsze, deszcz zacinał z ukosa gęstymi, nieprzeniknionymi falami.

Minutę później ster wreszcie zareagował i łódź zaczęła się obracać.

Powoli… powoli… żaglówka była za bardzo wychylona na bok…

Z przerażeniem zobaczył, że ocean wokół niego podnosi się z potwornym rykiem… tworząc olbrzymią falę biegnącą wprost na łódź.

Nie mogło mu się udać…

Przytrzymał się steru, gdy woda spadła z ogromną siłą na bezbronny kadłub, wzbijając białe pióropusze piany. „Happenstance” przechyliła się jeszcze bardziej. Pod Garrettem ugięły się nogi, ale nadal mocno trzymał ster. Gdy wyprostował się z trudem, następna fala uderzyła w łódź.

Woda zalała pokład.

Żaglówka walczyła przez chwilę, aby zachować równowagę w silnych podmuchach wiatru, ale nabierała coraz więcej wody. Prawie minutę fale wlewały się na pokład, przypominając rwącą rzekę. Wtem wiar na chwilę ucichł i „Happenstance” cudem zaczęła odzyskiwać równowagę. Maszt znowu kierował się ku ciemniejącemu niebu. Ster zaczął reagować i Garrett obrócił koło z całej siły. Wiedział, że musi jak najszybciej obrócić łódź.

Błyskawica. Siedem mil.

Radio trzeszczało. „Powtarzam, wiatry do czterdziestu węzłów, powtarzam wiatry do czterdziestu węzłów, w porywach do pięćdziesięciu”.

Garrett wiedział, że jest w niebezpieczeństwie. Nie sposób było zapanować nad łodzią przy takim silnym wietrze.

Żaglówka obracała się powoli, walcząc z dodatkowym obciążeniem i rozszalałymi falami. Woda u stóp Garretta miała nieledwie sześć cali. Prawie się udało…

Nagle huraganowy wiatr zaatakował z przeciwnego kierunku, wstrzymując obrót i kołysząc „Happenstance” jak zabawką. Właśnie w chwili, gdy łódź była najbardziej bezradna, wielka fala rozbiła się o pokład. Maszt pochylił się w stronę oceanu.

Tym razem wiatr nie przestał wiać.

Marznący deszcz bił z ukosa, oślepiając go. „Happenstance”, zamiast się wyprostować, pochyliła się jeszcze bardziej… Żagle były ciężkie od wody. Znowu stracił równowagę… Pokład znalazł się pod takim kątem, że tym razem Garrett nie zdołał wstać. Jeśli teraz uderzy następna fala…

Garrett jej nie zobaczył.

Niczym zadający cios kat, fala uderzyła z potworną siłą o łódź, przewracając ją na bok, wpychając maszt i żagle pod wodę. „Happenstance” była stracona. Garrett trzymał się steru, wiedząc, że jeśli go wypuści z rąk, znajdzie się w oceanie.

Łódź szybko nabierała wody, jak olbrzymie tonące zwierzę.

Musiał się ratować. Miał sprzęt ratunkowy, w tym tratwę. To była jego jedyna szansa. Cal po calu przedzierał się do kabiny, przytrzymując się wszystkiego po drodze, walcząc z oślepiającym deszczem, walcząc o życie.

Błyskawica i grom, prawie jednocześnie.

Wreszcie dotarł do kabiny i szarpnął za klamkę. Bez skutku. Zrozpaczony, ustawił szeroko stopy dla lepszego chwytu i szarpnął mocniej. Rozległ się trzask i do środka wlała się woda. Zrozumiał, że popełnił straszliwy błąd.

Woda szybko wypełniła kabinę. Garrett zobaczył, że tratwa ratunkowa, umocowana na ścianie kabiny, znalazła się pod wodą. Uświadomił sobie, że już nie może zapobiec pochłonięciu łodzi przez rozszalały ocean.

Ogarnięty paniką, odwrócił się do drzwi kabiny, ale zatrzymała go wpadająca do środka woda. „Happenstance” tonęła. Po kilku sekundach kadłub był do połowy zanurzony w oceanie.

Kamizelki ratunkowe…

Znajdowały się pod siedzeniami na rufie.

Rozejrzał się i stwierdził, że były jeszcze nad powierzchnią wody.

Walcząc jak szalony, dotarł do relingu przy burcie. Gdy chwycił się i podciągnął, woda sięgnęła mu do piersi, a nogi kopały ocean. Zaklął w duchu. Wiedział, że powinien był wcześniej założyć kamizelkę.

Trzy czwarte łodzi znajdowało się już pod wodą. Szła na dno w zastraszającym tempie.

Przedzierał się do siedzeń, trzymając relingu, resztkami sił pokonując napór wody i własną słabość. Był po szyję zanurzony w wodzie i wreszcie dotarło do niego, że sytuacja jest beznadziejna.

Nie mogło mu się udać.

Woda sięgnęła podbródka, kiedy wreszcie przestał walczyć. Spojrzał do góry. Był wyczerpany, ale nie mógł uwierzyć, że wszystko się skończy w ten sposób.

Puścił reling i odpłynął kawałek od łodzi. Ciążyły mu kurtka i buty. Młócił nogami wodę, unosząc się na falach, i patrzył, jak „Happenstance” powoli ginie w falach. Potem, gdy zimno i wyczerpanie zaczęły stępiać jego zmysły, odwrócił się i próbował płynąć w stronę brzegu.

Teresa siedziała z Jebem przy stole. Przerywając i zaczynając od początku, relacjonował jej wszystko, o czym wiedział.

Później przypomniała sobie, że początkowo słuchała go z ciekawością. Nie wątpiła, że Garrett ocalał. Był doświadczonym żeglarzem, doskonałym pływakiem. Był zbyt ostrożny, zbyt pełen życia, by pokonał go ocean i wiatr. Jeśli komuś miało się udać, to tylko jemu.

– Nie rozumiem. Po co wypływał, skoro wiedział, że nadchodzi sztorm?

– Nie wiem – odparł cicho Jeb, nie patrząc jej w oczy.

Teresa zmarszczyła brwi. Wszystko wydawało jej się takie nierzeczywiste.

– Czy powiedział coś, zanim wypłynął?

Jeb pokręcił przecząco głową. Unikał wzroku Teresy, jakby coś przed nią ukrywał. Teresa rozejrzała się po kuchni – była posprzątana. Przez otwarte drzwi widziała porządnie zasłane łóżko, a przy nim na stoliku dwa bukiety kwiatów.

– Nie rozumiem. Nic mu się nie stało, prawda?

– Tereso – powiedział Jeb przez łzy – znaleźli go wczoraj rano.

– Jest w szpitalu?

– Nie – zaprzeczył cicho.

– To gdzie jest? – spytała, nie chcąc pogodzić się z prawdą.

Jeb nie odpowiedział.

Nagle zabrakło jej tchu. Zaczęła drżeć na całym ciele. Garrett, co ci się stało? Dlaczego cię tu nie ma? Jeb pochylił głowę. Nie widziała jego łez, ale usłyszała tłumiony szloch.

– Tereso… – urwał.

– Gdzie on jest?! – zawołała, zrywając się na równe nogi.

Usłyszała odgłos przewracającego się na podłogę krzesła.

Jeb patrzył na nią w milczeniu. Otarł łzy wierzchem dłoni.

– Wczoraj znaleźli jego ciało.

Poczuła gwałtowny ból w piersi.

– Odszedł, Tereso.

Na plaży, na której wszystko się zaczęło, Teresa wspominała wydarzenia sprzed roku.

Pochowali Garretta obok Catherine, na małym cmentarzu, niedaleko jego domu. W czasie pogrzebu Jeb i Teresa stali obok siebie, otoczeni ludźmi, z którymi Garrett dzielił życie. Koledzy ze szkoły, byli uczniowie z kursów nurkowania, pracownicy ze sklepu. Była to skromna uroczystość. Chociaż zaczął padać deszcz, gdy pastor skończył mówić, zebrani jeszcze długo zostali po jej zakończeniu.

Stypa zgromadziła w domu Garretta przyjaciół i znajomych. Jeden po drugim podchodzili, składali kondolencje, wspominali. Kiedy wyszli ostatni, Teresa i Jeb zostali sami. Jeb wyjął z szafy pudło i poprosił ją, żeby usiadła przy nim.

W pudle były setki fotografii. Przez kilka godzin Teresa oglądała zdjęcia chłopca, a potem młodzieńca. Brakujące kawałki życia Garretta, które mogła sobie tylko wyobrazić. Były też zdjęcia z ostatnich lat, z okresu studiów i po nich, wręczanie dyplomów, odnowiona „Happenstance”, sklep. Zauważyła, że uśmiech Garretta się nie zmieniał, podobnie jak ubrania. Mimo upływu lat – wyłączając uroczyste okazje, miał na sobie dżinsy, szorty, podkoszulki.

Było też wiele zdjęć Catherine. Początkowo Jeb poczuł się na ich widok nieswojo, ale zauważył, że ich oglądanie nie sprawia Teresie przykrości. Należały po prostu do innego okresu życia jego syna.

Pod koniec Teresa zobaczyła tego Garretta, w którym się zakochała. Jedno zdjęcie zwróciło jej uwagę. Jeb wyjaśnił jej, że zrobiono je w maju, na kilka tygodni przed wyrzuceniem butelki na plażę w Cape. Garrett stał na ganku i wyglądał tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy przyszła do niego do domu.

Następnego dnia ojciec Garretta wręczył Teresie kopertę. Znalazła w niej kilka zdjęć i listy, które ich połączyły.

– Pomyślałem, że chciałabyś je zatrzymać.

Dławiły ją łzy, więc tylko skinęła głową.

Teresa niewiele zapamiętała z pierwszych dni po przyjeździe z pogrzebu. Nie chciała pamiętać. Przypominała sobie, że Deanna czekała na nią na lotnisku. Zobaczywszy ją, zadzwoniła do męża, żeby przywiózł jej ubrania, ponieważ zostanie z Teresą jakiś czas. Teresa leżała w łóżku, nie wstawała nawet wtedy, gdy Kevin wracał ze szkoły do domu.

– Czy moja mama wyzdrowieje? – spytał Kevin.

– Potrzebuje tylko trochę czasu – odpowiedziała mu Deanna. – Wiem, że ci ciężko, ale wszystko będzie dobrze.

Sny Teresy, nawet gdy je zapamiętała, były pogmatwane i dziwaczne. Nigdy nie pojawiał się w nich Garrett. O niczym nie potrafiła myśleć. Czasami, gdy się budziła, wszystko wydawało się nierealne. Nasłuchiwała kroków Garretta, pewna, że puste łóżko oznacza, że wyszedł tylko na chwilę do kuchni, pije kawę lub czyta gazetę. Za chwilę do niego pójdzie i powie mu: „Miałam okropny sen…”

Przez ten tydzień próbowała zrozumieć, jak to się mogło stać. Poprosiła Jeba, żeby natychmiast ją powiadomił, jeśli tylko czegoś się dowie. Dlaczego Garrett tamtego dnia wypłynął na „Happenstance”? Wiedziała, że jeśli się tego dowie, jej rozpacz i ból choć trochę zelżeją. Nie chciała uwierzyć, że Garrett popłynął, nie zamierzając wrócić. Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, rosła jej nadzieja, że usłyszy głos Jeba. Wyobrażała sobie siebie, jak mówi: „Rozumiem… Tak… To ma sens…”

W głębi duszy wiedziała, że nigdy się to nie stanie.

Tego tygodnia Jeb nie zadzwonił. Rozmyślania też nie przyniosły odpowiedzi. Nadeszła, gdy się już jej nie spodziewała.

Rok później na plaży w Cape Cod Teresa bez rozgoryczenia wspominała przeszłość. Sięgnęła do torebki. Była wreszcie gotowa. Wyjęła przedmiot, który przyniosła ze sobą, przyjrzała mu się, przypominając sobie moment, gdy odpowiedź wreszcie nadeszła. Tego wspomnienia nic nie zatarło.

Gdy po tygodniu Deanna wróciła do siebie, Teresa starała się wrócić do rutyny dnia codziennego. Deanna zajmowała się domem i Kevinem, ale nie segregowała poczty, która zbierała się w koszyku w jadalni. Pewnego wieczoru, gdy Kevin poszedł do kina, Teresa z roztargnieniem zaczęła przeglądać pocztę.

Kilka listów, czasopisma, dwie przesyłki. Jedna przesyłka zawierała prezent na urodziny Kevina, wybrany przez Teresę z katalogu. Na drugiej nie było zwrotnego adresu.

Paczka była dość długa i prostokątna, oklejona dodatkową taśmą. Nalepiono na niej dwie kartki z napisem „Ostrożnie”. Dziwne – pomyślała i w tym momencie spostrzegła znaczek z Wilmington z datą sprzed dwóch tygodni. Adres był wypisany ręką Garretta.

Odłożyła paczkę drżącą ręką. Poczuła gwałtowny skurcz żołądka.

Znalazła nożyczki i trzęsącymi się palcami zaczęła rozcinać taśmę. Wiedziała, co jest w środku.

Przesyłka była opakowana specjalną folią i zalepiona taśmą. Znowu musiała użyć nożyczek. Gdy wreszcie rozdarła folię, siedziała przez chwilę bez ruchu.

Butelka była zakorkowana. Teresa wyjęła korek, odwróciła butelkę i na rękę wypadł list. Taki jak ten, który znalazła kilka miesięcy temu. Rozwinęła ostrożnie szpagat.

List był napisany wiecznym piórem. W prawym górnym rogu widniał wizerunek starego statku z żaglami szarpanymi przez wiatr.

Droga Tereso,

Czy możesz mi wybaczyć?

Odłożyła list na stół ze ściśniętym gardłem. Nie mogła oddychać. Oślepiało ją światło, odbijając się od łez. Sięgnęła po chusteczkę i zaczęła czytać.

** ** **

Czy możesz mi wybaczyć?

W świecie, który rzadko rozumiem, wieją wiatry przeznaczenia. Zrywają się wtedy, kiedy tego najmniej oczekujemy. Czasem szarpią nas z wściekłością huraganu, czasem jedynie owiewają nasze policzki. Jednak nie można lekceważyć ich istnienia. Tak, Ukochana, był to wiatr, którego nie przewidziałem, wiatr, który zerwał się i wiał silniej, niż myślałem, że to jest możliwe. Jesteś moim przeznaczeniem.

Myliłem się, nie zauważając oczywistości. Błagam Cię o wybaczenie. Jak ostrożny wędrowiec próbowałem ochronić się przed wiatrem i straciłem duszę. Byłem głupcem, że lekceważyłem swoje przeznaczenie, ale nawet głupcy mają uczucia. Uświadomiłem sobie w końcu, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie.

Wiem, że daleko mi do doskonałości. Popełniłem więcej błędów w ciągu ostatnich kilku miesięcy niż przedtem przez całe życie. Nie miałem racji, gdy zachowałem się tak okropnie u Ciebie w domu po odkryciu, że znalazłaś listy. Kiedy biegłem za twoim samochodem, zrozumiałem, że powinienem próbować Cię zatrzymać. Przede wszystkim myliłem się, gdy zaprzeczałem prawdzie znanej memu sercu. Nie mogę już żyć bez Ciebie.

Miałaś rację we wszystkim. Próbowałem zaprzeczyć Twoim słowom, chociaż wiedziałem, że to prawda. Odwracałem głowę i patrzyłem wstecz, nie chciałem patrzeć na to, co leżało przede mną. Przegapiłem piękno wschodzącego słońca. Zapomniałem, że to oczekiwanie nadaje życiu sens. Żałuję, że nie uświadomiłem sobie tego wcześniej.

Teraz patrzę w przyszłość. Widzę Twoją twarz, słyszę Twój głos. Jestem pewien wybranej przez siebie ścieżki. Jak pewnie odgadłaś, mam nadzieję, że ta butelka sprawi cud, jak przedtem, i znowu będziemy razem.

Przez kilka dni po Twoim wyjeździe chciałem wierzyć, że mogę żyć tak jak przedtem. Nie mogłem. Myślałem o Tobie przy każdym zachodzie słońca. Podchodziłem do telefonu i chciałem zadzwonić. Mogłem myśleć tylko o spędzonych z Tobą chwilach. Pragnąłem, abyś wróciła. Wyobrażałem sobie, że jest to możliwe. Ciągle słyszałem Twoje słowa. Nie miało znaczenia, jak bardzo Cię kocham. Wiedziałem, że nasz związek nie będzie możliwy, dopóki nie poświęcę się całkowicie wybranej drodze. Wreszcie nocą wszystko zrozumiałem.

We śnie zobaczyłem siebie idącego plażą z Catherine, w tym samym miejscu, gdzie zabrałem Ciebie po lunchu u Hanka. Świeciło słońce. Promienie odbijały się od piasku. Szliśmy obok siebie. Słuchała uważnie, a ja jej wszystko opowiadałem o Tobie, o nas, o wspólnych chwilach. Przyznałem z pewnym wahaniem, że Cię kocham, ale czuję się winny. Nie odpowiedziała mi wprost. Szła dalej, potem nagle odwróciła się i spytała: „Dlaczego?” Odpowiedziałem: „Z twojego powodu”. Słysząc to, uśmiechnęła się pobłażliwie, machnęła ręką. „Och, Garrett”. Dotknęła lekko mojej twarzy. „Jak myślisz, kto skierował do niej butelkę?”

Teresa przestała czytać. Jak echo powróciły do niej słowa:

„Jak myślisz, kto skierował do niej butelkę?”

Odchyliła się w krześle, zamknęła oczy i przez chwilę walczyła ze łzami.

Kiedy się obudziłem, poczułem się samotny. Byłem sam. Sen mnie nie pocieszył. Sprawił mi ból. Zrozumiałem, co zrobiłem, i zacząłem płakać. Nagle wiedziałem, co powinienem zrobić. Napisałem dwa listy. Jeden do Ciebie, który teraz trzymasz w ręku, drugi do Catherine, w którym żegnam się z nią na zawsze. Wezmę „Happenstance” i list do niej wrzucę do oceanu. To będzie mój ostatni. Catherine powiedziała mi, że powinienem żyć dalej. Muszę jej usłuchać. Nie tylko jej słów, ale również własnego serca.

– Tereso, tak mi przykro, że Cię zraniłem. W przyszłym tygodniu przyjadę do Bostonu. Mam nadzieję, że znajdziesz dość siły, by mi wybaczyć. Może już jest za późno. Nie wiem.

Tereso, kocham Cię i zawsze będę Cię kochał. Widzę dzieci bawiące się na plaży i wiem, że pragnę mieć dzieci z Tobą. Chcę patrzeć na dorastanie Kevina, pragnę trzymać Cię za rękę, gdy on będzie prowadził własną pannę młodą. Pocałuję Cię wtedy, gdy spełnią się jego marzenia. Bez Ciebie ze smutku czuję się chory. Siedzę w kuchni i modlę się, byś pozwoliła mi wrócić, na zawsze.

Garrett

Zapadł zmierzch. Szare niebo pociemniało. Teresa wielokrotnie przeczytała list, mimo to wciąż czuła się tak samo jak za pierwszym razem, gdy wzięła go do ręki.

Siedziała na plaży i próbowała go sobie wyobrazić, jak siedzi w kuchni i pisze do niej list. Przesunęła palcem po kartce. Walcząc ze łzami, jeszcze raz obejrzała list. W kilku miejscach zobaczyła smugi, jakby pióro ciekło. Sześć słów było przekreślonych, ale nie potrafiła ich odczytać.

Skończyła czytać, zwinęła list i okręciła szpagatem, tak żeby zawsze wyglądał jak przedtem. Wsunęła do butelki, którą położyła obok torby. Wiedziała, że po powrocie do domu postawi ją na biurku, tam gdzie ją trzymała. W nocy, gdy światło latarni ulicznych dostawało się do wnętrza pokoju, butelka lśniła w ciemnościach. Teresa tuż przed zaśnięciem widziała blask szkła.

Sięgnęła po zdjęcia, które dostała od Jeba. Wtedy, po powrocie do Bostonu, gdy zaczęła je przeglądać, rozpłakała się i wrzuciła je do szuflady. Nie chciała ich oglądać.

Teraz miała je w ręku, odnalazła to wykonane na ganku. Patrzyła na nie i wspominała: jak wyglądał, jak się poruszał, uśmiechał. Może jutro – powtarzała sobie – zabiorę je do fotografa, powiększę i postawię na stoliku, tak jak on postawił zdjęcie Catherine. Potem zrozumiała, że tego nie chce. Schowa zdjęcia z powrotem do szuflady obok kolczyków, które dostała od babci. Widok jego twarzy był zbyt bolesny.

Od czasu pogrzebu kontaktowała się z Jebem, dzwoniła, pytała, jak się miewa. Za pierwszym razem opowiedziała mu, dlaczego Garrett wziął tamtego dnia „Happenstance” i rozmowa skończyła się płaczem. Po kilku miesiącach mogli wspominać jego imię bez łez. Jeb opowiadał jej o dzieciństwie syna, a nawet o tym, co Garrett porabiał między spotkaniami z Teresą.

W lipcu zabrała Kevina na Florydę. Mieli zamiar ponurkować. Woda była cieplejsza i bardziej przezroczysta niż w Karolinie Północnej. Spędzili tam osiem dni. Codziennie rano nurkowali, a po południu wylegiwali się na plaży. Na urodziny Kevin poprosił o prenumeratę czasopisma o nurkowaniu. Jak na ironię pierwszy numer był poświęcony wrakom przy wybrzeżu Karoliny Północnej. Opisano nawet wrak leżący w płytkiej wodzie, który obejrzeli razem z Garrettem.

Od śmierci Garretta nie spotykała się z nikim. Koledzy z redakcji namawiali ją na randki. Uprzejmie, acz stanowczo odmawiała. Jedynie Deanna dała jej spokój.

Wszystko zmienił telefon od Jeba, który zadzwonił przed trzema tygodniami. Postanowiła pojechać do Cape Code. Jeb łagodnym głosem mówił, że powinna pogodzić się ze śmiercią Garretta i żyć dalej. Wtedy mury, które zbudowała wokół siebie, zaczęły pękać. Przepłakała całą noc, ale nazajutrz wiedziała, co powinna zrobić.

Stanęła na plaży. Rozejrzała się, żeby zobaczyć, czy ktoś jej nie obserwuje. Tylko ocean wydawał się poruszać. Okolica była opustoszała. Patrzyła przez dłuższą chwilę w wodę, która wyglądała na niebezpieczną. Nie było to romantyczne miejsce z jej wspomnień. Myślała o Garretcie, aż usłyszała werbel gromu. Zerwał się wiatr.

Dlaczego życie Garretta skończyło się w ten sposób? Teresa nie wiedziała. Jeszcze jeden podmuch wiatru i poczuła, że jest przy niej. Poczuła jego dotyk, jak wtedy, gdy się żegnali. Tyle rzeczy chciałaby zmienić…

Została sama ze swoimi myślami. Kochała go. Zawsze będzie go kochała. Wiedziała to od pierwszej chwili, gdy zobaczyła go w porcie, i wiedziała o tym teraz. Ani jego śmierć, ani czas tego nie zmienią. Zamknęła oczy.

– Tęsknię za tobą – szepnęła. Przez chwilę wyobrażała sobie, że on o tym wie. Nagle wiatr ucichł i powietrze znieruchomiało.

Spadły pierwsze krople deszczu, gdy wyjęła butelkę, odkorkowała ją i wyciągnęła list, który do niego napisała. Rozwinęła szpagat i trzymała list w ręku tak jak tamten, który znalazła. Ściemniło się i nie mogła przeczytać listu, ale i tak znała jego treść na pamięć. Ręce jej drżały.

Ukochany,

Zaledwie rok minął od czasu, gdy siedziałam z Twoim ojcem w kuchni. Jest późno w nocy i chociaż z trudem znajduję słowa, nie mogę się oprzeć uczuciu, że nadeszła pora, abym odpowiedziała na Twoje pytanie.

Oczywiście, że Ci wybaczam. Wybaczam Ci teraz i wybaczyłam Ci w chwili, gdy przeczytałam Twój list. Zerwanie z Tobą było takie trudne, po raz drugi byłoby to niemożliwe. Kochałam Cię za bardzo, żeby ponownie zostawić. Ciągle zastanawiam się, co mogłoby się wydarzyć, ale czuję głęboką wdzięczność dla losu, że znalazłeś się w moim życiu, chociaż na tak krótko. Założyłam, że spotkaliśmy się, żebym pomogła ci przeżyć okres rozpaczy. Teraz, po roku, doszłam do wniosku, że było odwrotnie.

Jak na ironię znalazłam się w tym samym miejscu, w którym Ty byłeś, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy piszę, mocuję się z duchem kogoś, kogo bardzo kochałam. Teraz rozumiem, jak było Ci ciężko pogodzić się ze stratą i jakie bolesne musiały być próby życia, jakby nic się nie stało. Czasami ogarnia mnie rozpacz i chociaż wiem, że już nigdy się nie zobaczymy, część mnie chce pozostać przy Tobie na zawsze. Gdybym mogła się zakochać w kim innym, może wtedy zbladłoby wspomnienie o Tobie. Oto paradoks. Ponieważ tak bardzo za Tobą tęsknię, ze względu na Ciebie nie lękam się przyszłości. Zakochałeś się we mnie, więc dałeś mi nadzieję. Nauczyłeś mnie, że można żyć dalej bez względu na rozpacz, i żal.

Nie sądzę, abym była już gotowa, ale to jest mój wybór. Nie obwiniaj się. Dzięki Tobie mam nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym mój smutek zastąpi miłość. Dzięki Tobie mam siłę żyć dalej.

Nie wiem, czy umarli mogą wrócić na ziemię, choćby niewidzialni, do tych, których kochali, ale jeśli mogą to wiem, że zawsze przy mnie będziesz. Kiedy słucham szumu oceanu, wydaje mi się, że to Twój szept. Gdy chłodna bryza pieści mój policzek, czuję, że jesteś przy mnie. Nie ma znaczenia, kto zjawi się w moim życiu. Stoisz teraz obok Boga, obok mojej duszy, pomagasz mi, kierujesz ku przyszłości, której nie potrafię przewidzieć.

Nie jest to pożegnanie, ukochany, ale podziękowanie. Dziękuję, że zjawiłeś się w moim życiu i dałeś mi radość. Dziękuję, że mnie kochałeś, że w zamian przyjąłeś moją miłość. Dziękuję za wspomnienia, które będą ze mną na zawsze. Jednak najbardziej dziękuję za to, że pokazałeś mi, iż nadejdzie czas, kiedy będę mogła pozwolić Ci odejść.

Kocham Cię,

T.

Teresa przeczytała list po raz ostatni, zwinęła go i wsunęła do butelki. Wiedziała, że tutaj kończy się jej podróż. Gdy już zrozumiała, że nie może dłużej czekać, rzuciła butelkę najdalej, jak mogła.

Wówczas zerwał się silny wiatr i rozstąpiła mgła. Teresa stała i patrzyła, jak butelka powoli dryfuje na pełne morze. Wiedziała, że to niemożliwe, ale wyobrażała sobie, że jej listu fale nigdy nie wyrzucą na brzeg. Będzie pływał bez końca, mijając odległe miejsca, których ona nigdy nie zobaczy.

Po kilku minutach butelka zniknęła jej z oczu. Teresa ruszyła w kierunku samochodu. Szła spokojnie w deszczu. Nagle uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała ani kiedy, ani gdzie to się stanie, ale była pewna, że Garrett dostanie list.