38936.fb2
– Płakałaś? – spytała Deanna, gdy Teresa weszła na ganek, niosąc butelkę i list. W pośpiechu zapomniała wyrzucić butelkę.
Teresa poczuła się zawstydzona i otarła oczy. Przyjaciółka odłożyła gazetę i wstała z krzesła. Odkąd Teresa ją pamiętała, miała nadwagę, a mimo to poruszała się szybko. Ominęła stolik i podeszła, patrząc na nią z troską.
– Dobrze się czujesz? Co stało się na plaży? Coś sobie zrobiłaś? – sięgnęła po dłoń Teresy i ujęła ją w swoją.
Teresa pokręciła przecząco głową.
– Nie, nic się nie stało. Tylko znalazłam ten list… Nie wiem, jak go przeczytałam, nie mogłam się opanować.
– List? Jaki list? Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zadając pytania, Deanna energicznie machała ręką.
– Nic mi nie jest, naprawdę. List był w butelce. Znalazłam ją na plaży. Kiedy otworzyłam i przeczytałam… – Zamilkła.
– Och, to dobrze. Przez chwilę myślałam, że stało się coś złego, że ktoś cię zaatakował lub coś podobnego.
Teresa odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i uśmiechnęła się, widząc zatroskanie na twarzy przyjaciółki.
– Nie, po prostu wzruszył mnie list. Wiem, że to głupie. Nie powinnam tak ulegać emocjom. Przepraszam, że cię przestraszyłam.
– To nic – odparła Deanna, wzruszając ramionami. – Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że nic ci się nie stało. – Zawahała się na chwilę. – Mówiłaś, że płakałaś z powodu listu? Dlaczego? Co w nim wyczytałaś?
Teresa otarła oczy, podała list Deannie i podeszła do kutego żelaznego stolika. Czuła się trochę zażenowana, że płakała, i starała się teraz opanować.
Deanna powoli przeczytała list. Skończyła i uniosła głowę. Spojrzała na Teresę. W oczach miała łzy.
– To takie… piękne – odezwała się w końcu Deanna. – Najbardziej wzruszający list, jaki w życiu czytałam.
– Też tak pomyślałam.
– Znalazłaś go na plaży? Kiedy biegałaś?
Teresa kiwnęła głową.
– Nie wiem, jak to się stało, że butelka znalazła się na brzegu. Zatoka jest oddzielona od reszty oceanu. Poza tym nigdy nie słyszałam o Wrightsville Beach.
– Ja też, ale wydaje mi się, że fale wyrzuciły butelkę zaledwie wczoraj. Prawie ją ominęłam, nim zauważyłam, co to jest.
Deanna przesunęła palcem po kartce i umilkła.
– Zastanawiam się, kim jest i dlaczego wrzucił list do butelki?
– Nie wiem.
– Nie jesteś ciekawa?
Teresa była bardzo ciekawa. Przeczytała list po raz drugi, a potem trzeci. Jak by to było – zastanawiała się – gdyby ją ktoś tak kochał?
– Trochę. Co z tego? Nigdy się nie dowiemy.
– Co masz zamiar z tym zrobić?
– Chyba zatrzymam. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam.
– Hm – mruknęła Deanna z tajemniczym uśmiechem i spytała: – Jak ci się biegało?
Teresa małymi łykami popijała sok.
– Dobrze. Słońce było niezwykłe tuż po wschodzie, jakby cały świat świecił.
– Kręciło ci się w głowie z braku tlenu. To wpływ biegania.
Teresa uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Rozumiem, że nie pobiegasz ze mną w tym tygodniu.
Deanna wyciągnęła rękę po filiżankę kawy i spojrzała na przyjaciółkę z powątpiewaniem.
– W żadnym wypadku. Gimnastykę ograniczam do czyszczenia dywanów w każdy weekend. Wyobrażasz sobie mnie, jak pocę się i dyszę? Pewnie dostałabym ataku serca.
– Bieg doskonale odświeża, jak już się przyzwyczaisz.
– Być może tak jest, ale nie jestem młoda i chuda jak ty. Pamiętam, że ostatni raz biegłam, kiedy byłam dzieckiem i pies sąsiadów uciekł im z podwórka. Biegłam tak szybko, że o mało co nie zlałam się w majtki.
Teresa wybuchnęła śmiechem.
– Jakie mamy plany na dziś?
– Myślałam, że mogłybyśmy pojechać po zakupy i zjeść lunch w miasteczku. Co o tym sądzisz?
– Miałam nadzieję, że to zaproponujesz.
Rozmawiały przez chwilę, dokąd mogłyby pójść. Potem Deanna wstała i weszła do mieszkania po następną filiżankę kawy. Teresa odprowadziła ją wzrokiem.
Deanna miała pięćdziesiąt osiem lat, okrągłą twarz i siwiejące włosy. Obcinała je krótko, ubierała się bez zbytniej próżności i była zdaniem Teresy najlepszą osobą, jaką znała. Interesowała ją muzyka i sztuka. W redakcji często było słychać muzykę – Mozarta i Beethovena – która dochodziła z jej gabinetu i mieszała się z odgłosami charakterystycznymi dla sali pełnej dziennikarzy. Żyła w świecie optymizmu i pogody. Podziwiali ją i uwielbiali wszyscy znajomi.
Deanna wróciła do stolika, usiadła i popatrzyła na zatokę.
– Czyż nie jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi?
– Jest. Cieszę się, że mnie zaprosiłaś.
– Tego ci było trzeba. Zostałabyś zupełnie sama.
– Mówisz jak moja mama.
– Uważam to za komplement.
Deanna wyciągnęła rękę i wzięła list. Raz jeszcze przeczytała go i uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Teresie wydawało się, że list wywołał jakieś wspomnienie.
– O co chodzi?
– Zastanawiałam się… – zaczęła spokojnie.
– Nad czym?
– Kiedy weszłam do mieszkania, zaczęłam myśleć o liście. Zastanawiałam się, czy nie powinniśmy o tym napisać w tym tygodniu.
– O czym mówisz?
Deanna pochyliła się nad stołem.
– Właśnie powiedziałam. Uważam, że powinniśmy w tym tygodniu zamieścić list. Jestem pewna, że wiele osób z chęcią go przeczyta. Jest naprawdę niezwykły. Od czasu do czasu ludzie potrzebują przeczytać coś tak wzruszającego. Potrafię sobie wyobrazić setki kobiet wycinające list z gazety i przyklejające do lodówki, aby mężowie zobaczyli go po powrocie z pracy.
– Nawet nie wiemy, kim jest autor. Nie sądzisz, że najpierw powinniśmy uzyskać jego zgodę?
– Właśnie o to chodzi. Nie możemy. Porozmawiam z prawnikiem, ale jestem pewna, że to zgodne z prawem. Nie podamy ich prawdziwych imion i dopóki nie przypiszemy sobie autorstwa i nie będziemy chcieli się dowiedzieć, skąd pochodzi list, nie powinno być kłopotów.
– Wiem, że prawdopodobnie byłoby to legalne, ale nie jestem przekonana czy właściwe. To bardzo osobisty list. Nie jestem pewna, czy powinno się go rozpowszechniać, żeby wszyscy go przeczytali.
– To zwykłe ludzkie sprawy, Tereso. Czytelnicy uwielbiają takie rzeczy. Poza tym w tym liście nie ma nic zawstydzającego. To piękny list. Pamiętaj, że ten Garrett wysłał go w butelce. Musiał wiedzieć, że fale wyrzucą go gdzieś na brzeg.
Teresa potrząsnęła głową.
– Nie wiem, Deanna.
– Pomyśl o tym. Prześpij się z tym, jeśli musisz. Uważam, że to świetny pomysł.
Teresa myślała o liście, rozbierając się i wchodząc pod prysznic. O mężczyźnie, który go napisał – o Garettcie, jeśli rzeczywiście tak się nazywał. A kim, jeśli istniała, była Catherine? Oczywiście kochanką lub żoną, ale już jej nie było przy nim. Czy umarła, czy zrobiła coś, co ich rozdzieliło? Dlaczego list włożono do butelki i wrzucono do oceanu? To wszystko było takie dziwne. Nagle przyszło jej do głowy, że list może nie mieć po prostu żadnego znaczenia. Jego autorem mógł być ktoś, kto chciał napisać list miłosny, ale nie miał do kogo. Mógł go wysłać ktoś, kogo niezdrowo podniecało zmuszanie do płaczu samotnych kobiet na dalekich plażach. Po chwili doszła do wniosku, że wszystkie te rozwiązania są mało prawdopodobne. List wyraźnie powstał z potrzeby serca. I pomyśleć, że napisał go mężczyzna! Nigdy nie otrzymała listu choćby podobnego do tego z butelki. Zawsze wzruszające wyznania przychodziły na kartkach pocztowych. David nigdy nie lubił pisać, tak jak ci wszyscy, z którymi się spotykała. Jaki jest ten mężczyzna? Czy rzeczywiście taki czuły, jak sugeruje list?
Namydliła i wypłukała włosy, a pytania uciekły z głowy, gdy chłodna woda spływała po jej ciele. Umyła resztę ciała myjką i mydłem nawilżającym, spędziła pod prysznicem więcej czasu, niż musiała, aż wreszcie wyszła z kabiny.
Wycierając się, obejrzała się w lustrze. Nieźle jak na trzydzieści sześć lat i dorastającego syna – stwierdziła w duchu. Zawsze miała małe piersi i chociaż bardzo ją to martwiło, gdy była młodsza, teraz była zadowolona, bo nie zaczęły obwisać jak u innych kobiet w jej wieku. Miała płaski brzuch, nogi długie i smukłe po latach ćwiczeń. Kurze łapki w kącikach oczu nie były jeszcze zbyt widoczne, chociaż to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Tego ranka była zadowolona ze swojego wyglądu, wakacjom przypisała tę niezwykłą dla niej akceptację siebie.
Po nałożeniu delikatnego makijażu ubrała się w beżowe szorty, białą bluzkę bez rękawów i brązowe sandały. Wiedziała, że za godzinę będzie parno i upalnie, a chciała się czuć swobodnie, spacerując po Provincetown. Wyjrzała przez okno w łazience. Zauważyła, że słońce wzeszło jeszcze wyżej. Postanowiła posmarować się kremem z filtrem ochronnym. Jeśli tego nie zrobi, narazi się na oparzenie i zepsuje sobie pobyt nad morzem.
Na zewnątrz, na ganku, Deanna postawiła na stole śniadanie: melona i grejpfruta oraz przypieczone rogaliki. Usiadła i posmarowała rogaliki serkiem z niską zawartością tłuszczu. Znowu była na diecie. Rozmawiały dłuższą chwilę. Brian poszedł na golfa, jak robił to codziennie przez cały tydzień. Musiał wychodzić wcześnie rano, ponieważ brał leki, które, jak powiedziała Deanna, robiły straszne rzeczy ze skórą, jeśli za długo przebywał na słońcu.
Brian i Deanna spędzili ze sobą trzydzieści sześć lat. Pokochali się w college'u, pobrali latem po dyplomie. W tym samym czasie Brian przyjął posadę w firmie audytorskiej w centrum Bostonu, a osiem lat później został w niej wspólnikiem. Kupili wygodny dom w Brookline, gdzie mieszkali samotnie przez ostatnie dwadzieścia osiem lat.
Chcieli mieć dzieci, jednak przez pierwsze sześć lat małżeństwa Deanna nie zaszła w ciążę. Poszli do ginekologa i okazało się, że Deanna ma niedrożne jajowody. Przez kilka lat zabiegali o możliwość adoptowania dziecka, ale lista oczekujących zdawała się nie mieć końca. Wreszcie stracili nadzieję. Potem, jak kiedyś Deanna zwierzyła się Teresie, nadeszły mroczne lata ich małżeństwa, które omal się nie rozpadło. Jednak ich przywiązanie do siebie, choć doznało wstrząsu, przetrwało. Deanna wróciła do pracy, by wypełnić pustkę w życiu. Zaczynała w „Boston Times” w czasach, gdy kobiety rzadko pracowały w gazetach. Stopniowo wspinała się po szczeblach kariery. Przed dziesięciu laty została redaktorem naczelnym i zaczęła brać pod swoje opiekuńcze skrzydła młode dziennikarki. Teresa była jej pierwszą uczennicą.
Deanna poszła na górę wziąć prysznic. Teresa przejrzała pobieżnie gazetę i spojrzała na zegarek. Wstała i podeszła do telefonu. Wykręciła numer Davida. W Kalifornii było jeszcze wcześnie, około siódmej, ale wiedziała, że cała rodzina już wstała. Kevin natomiast zawsze budził się o świcie. Krążyła przez chwilę, zanim po kilku dzwonkach Annette podniosła słuchawkę. Usłyszała grający telewizor i płacz dziecka.
– Cześć! Mówi Teresa, Jest w pobliżu Kevin?
– Och, cześć! Oczywiście, że jest. Poczekaj chwilkę.
Słuchawka stuknęła o blat. Teresa usłyszała, jak Annette woła:
– Kevin, do ciebie. Dzwoni Teresa. To, że nie nazwała jej mamą, zabolało bardziej, niż się spodziewała, ale nie miała czasu, aby się tym dręczyć.
Kevin zadyszany podniósł słuchawkę.
– Cześć, mamo! Jak się masz? Jak tam wakacje?
Mówił dziecinnym, cienkim głosikiem, ale Teresa wiedziała, że to tylko kwestia czasu, a się zmieni. Na dźwięk jego głosu poczuła się samotna.
– Jest pięknie, ale przyjechałam dopiero wczoraj wieczorem. Jeszcze nic nie robiłam. Trochę biegałam dziś rano.
– Dużo ludzi było na plaży?
– Nie, ale widziałam kilka osób idących nad morze, gdy kończyłam bieg. Kiedy wyruszacie z tatą?
– Za dwa dni. Urlop zaczyna mu się w poniedziałek, wtedy wyjedziemy. Teraz szykuje się do pracy, bo musi coś zrobić, żeby móc spokojnie wyjechać. Chcesz z nim porozmawiać?
– Nie, nie muszę. Zadzwoniłam, bo chciałam ci życzyć dobrej zabawy.
– Będzie świetnie. Widziałem reklamówkę tej wyprawy rzeką. Niektóre z bystrzyn wyglądają naprawdę fantastycznie.
– Uważaj na siebie.
– Mamo, nie jestem dzieckiem.
– Wiem. Tylko obiecaj to staroświeckiej matce.
– Dobrze, obiecuję. Cały czas będę miał na sobie kamizelkę ratunkową. – Zawahał się chwilę. – Wiesz, nie będziemy mieli telefonu, więc do mojego powrotu nie usłyszymy się.
– Domyślałam się tego. Powinieneś mieć niezłą zabawę.
– Będzie super. Żałuję, że nie możesz z nami pojechać. Byłoby świetnie!
Zamknęła na chwilę oczy. Tej sztuczki nauczył ją psycho_terapeuta. Za każdym razem, gdy Kevin wspomniał o byciu razem we troje, starała się pilnować, aby nie powiedzieć czegoś, czego później mogłaby żałować. Jej głos zabrzmiał na tyle optymistycznie, na ile było ją stać.
– Powinieneś spędzić trochę czasu tylko z twoim tatą. Wiem, że bardzo za tobą tęsknił. Macie trochę do nadrobienia i cieszył się na tę wyprawę równie długo jak ty. – Nie było to takie trudne – pomyślała.
– Powiedział ci to?
– Tak, kilkakrotnie.
Kevin umilkł.
– Będę za tobą tęsknił, mamo. Czy mogę do ciebie zadzwonić zaraz po powrocie, by opowiedzieć ci o wyprawie?
– Oczywiście. Możesz do mnie zadzwonić, kiedy zechcesz. Chcę usłyszeć o wszystkim. Kocham cię, Kevinie.
– Ja ciebie też, mamo.
Odłożyła słuchawkę, czując jednocześnie radość i smutek, jak zwykle, gdy rozmawiała przez telefon z Kevinem wtedy, kiedy był u Davida.
– Kto to był? – spytała Deanna za jej plecami. Zeszła po schodach. Miała na sobie żółtą bluzkę w tygrysie paski, czerwone szorty, białe skarpetki i na nogach reeboki. Jej strój krzyczał: Jestem turystką! Teresa z trudem opanowała wybuch śmiechu.
– Rozmawiałam z Kevinem.
– Wszystko u niego w porządku?
Deanna otworzyła szafkę i dla uzupełnienia stroju wzięła aparat fotograficzny.
– Tak. Wyjeżdża za dwa dni.
– To dobrze. – Zawiesiła aparat na szyi. – Skoro to mamy z głowy, musimy zrobić jakieś zakupy. Powinnaś wyglądać jak zupełnie nowa kobieta.
Zakupy z Deanną były niezwykłym doświadczeniem.
W Provincetown spędziły poranek i wczesne popołudnie. Teresa zdążyła kupić trzy nowe zestawy i kostium kąpielowy, zanim Deanna zaciągnęła ją do sklepu z bielizną o nazwie „Słowik”.
Deannę ogarnęło szaleństwo zakupów. Nie dla siebie oczywiście, lecz dla Teresy. Ściągała z wieszaka koronkowe przezroczyste majteczki i pasujący do nich biustonosz, potem podnosiła, żeby Teresa mogła je ocenić.
– To wygląda fantastycznie – mówiła. Albo: – Jeszcze nie masz nic w tym kolorze, prawda?
Oczywiście mówiła to, nie zważając na obecność innych, a Teresa nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Podziwiała w przyjaciółce właśnie brak zahamowań. Nie obchodziło jej, co inni sobie pomyślą, a Teresa czasem żałowała, że nie jest do niej podobna.
Skorzystała z dwóch propozycji Deanny – w końcu była na wakacjach – i poszły dalej. W sklepie muzycznym przyjaciółka chciała kupić najnowszą płytę Harry'ego Connicka juniora.
– Jest świetny – wyjaśniła. Teresa wybrała płytę jazzową z wcześniejszymi nagraniami Johna Coltrane'a. Kiedy wróciły do domu, zastały Briana w saloniku. Czytał gazetę.
– Witajcie. Już zaczynałem się o was martwić. Jak wam minął dzień?
– Dobrze – odpowiedziała Deanna. – Zjadłyśmy lunch w Provincetown, potem poszłyśmy na zakupy. Jak ci się dzisiaj grało?
– Całkiem nieźle. Gdyby nie dodatkowe uderzenia na ostatnich dwóch dołkach, miałbym tylko osiemdziesiąt punktów.
– Czyli musisz jeszcze trochę więcej pograć.
Brian roześmiał się głośno.
– Nie masz nic przeciw temu?
– Oczywiście, że nie.
Brian uśmiechnął się i zaszeleścił gazetą. Był zadowolony, że będzie mógł spędzić w tym tygodniu więcej czasu na polu golfowym. Deanna rozpoznała sygnał, że Brian chce wrócić do czytania, i szepnęła Teresie do ucha:
– Uwierz mi na słowo. Pozwól mężczyźnie zagrać w golfa, a nigdy nic go nie zdenerwuje.
Teresa zostawiła ich samych na resztę popołudnia. Było jeszcze ciepło. Przebrała się w nowy kostium kąpielowy, wzięła ręcznik, małe składane krzesełko, magazyn „People” i poszła na plażę.
Przekartkowała nieuważnie „People”, przeczytała pobieżnie jakiś artykuł. Nie interesowało jej wcale to, co przydarzyło się bogatym i sławnym. Wokół siebie słyszała głośny śmiech dzieci bawiących się w wodzie i napełniających kubełki piaskiem. W pobliżu widziała dwóch małych chłopców i mężczyznę, prawdopodobnie ich ojca. Budowali tuż przy wodzie zamek z piasku. Szum fal uderzających o brzeg uspokajał. Odłożyła pismo, zamknęła oczy i wystawiła twarz na słońce.
Chciała się trochę opalić przed powrotem do pracy tylko po to, by sprawić wrażenie, że wzięła sobie trochę wolnego, aby absolutnie nic nie robić. Nawet w redakcji uważano ją za osobę żyjącą w ciągłym pośpiechu. Gdy nie pisała tekstu do cotygodniowej kolumny, przygotowywała coś do wydania niedzielnego albo szukała informacji w Internecie lub też przeglądała magazyny o wychowywaniu dzieci. Zaprenumerowano dla niej ważniejsze czasopisma przeznaczone dla rodziców oraz wszystkie pisemka dziecięce, a także kolorowe magazyny dla pracujących kobiet. Ściągnęła również pisma medyczne i regularnie czytała je w poszukiwaniu tematów, które nadawałyby się do poruszenia w jej gazecie.
Tematu kolumny nigdy nie dało się do końca przewidzieć, być może dlatego odniosła taki sukces. Czasami Teresa odpowiadała na nadesłane pytania, kiedy indziej podawała najnowsze dane dotyczące rozwoju dziecka i tłumaczyła, co oznaczały. Często pisała o radości wychowywania dzieci, opisywała też czyhające na rodziców pułapki. Wspominała o trudnościach samotnego macierzyństwa. Ten problem poruszał serce wielu bostońskich kobiet. Nieoczekiwanie dla siebie Teresa stała się na swój sposób znana. Zarówno widok własnego zdjęcia nad tekstem, jak i zaproszenia na prywatne przyjęcia nadal sprawiały jej zadowolenie, ale tak naprawdę wcale nie miała czasu, by się z tego cieszyć. Uważała swój lokalny rozgłos za jeszcze jeden element pracy – miły, ale właściwie bez znaczenia.
Po godzinie w słońcu uświadomiła sobie, że jest jej gorąco, i powędrowała do wody. Weszła po biodra, a potem zanurzyła się cała w niewielkiej fali. Zachłysnęła się zimną wodą i z okrzykiem wysunęła głowę nad powierzchnię. Mężczyzna stojący obok zaśmiał się cicho.
– Orzeźwia, prawda? – spytał, a ona skinęła głową i skrzyżowała ramiona.
Był wysoki i miał ciemne włosy tej samej barwy co ona. Przez chwilę zastanawiała się, czy to początek flirtu. Jednak dzieci chlapiące się w pobliżu szybko rozwiały to złudzenie, wołając „Tato!” Po kilku minutach chlapania się w wodzie wyszła i wróciła do krzesełka. Plaża pustoszała. Zebrała swoje rzeczy i ruszyła z powrotem.
W domu Brian oglądał golf w telewizji, Deanna czytała powieść ze zdjęciem młodego, przystojnego prawnika na okładce. Podniosła wzrok znad książki.
– Jak było na plaży?
– Świetnie. Słońce cudowne, ale woda zimna.
– Zupełnie nie rozumiem, jak można to znosić dłużej niż kilka minut.
Teresa powiesiła ręcznik na haczyku przy drzwiach. Rzuciła przez ramię:
– A jak książka?
Deanna obróciła książkę w rękach i zerknęła na okładkę.
– Fantastyczna. Przypomina Briana sprzed kilku lat.
– Co? – mruknął Brian, nie odrywając spojrzenia od telewizora.
– Nic, kochanie. Wspominam sobie. – Wróciła spojrzeniem do Teresy. W jej oczach pojawił się błysk.
– Masz ochotę na partyjkę remika?
Deanna uwielbiała grę w karty. Należała do dwóch klubów brydżowych, była prawdziwym mistrzem w tysiąca i zapisywała w notatniku każde zwycięstwo w samotnika. Z Teresą natomiast grała w remika, gdy tylko miały czas, ponieważ była to jedyna gra, w której Teresa miała szansę pokonać przyjaciółkę.
– Pewnie.
Deanna ochoczo założyła stronę w książce i wstała z fotela.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. Karty są na stoliku na zewnątrz.
Teresa okręciła się ręcznikiem i zasiadła do stolika, przy którym jadły śniadanie. Deanna przyszła po chwili z dwiema puszkami dietetycznej coli i ulokowała się naprzeciw. Teresa wzięła karty, potasowała je i rozdała. Deanna zerknęła znad kart.
– Chyba się trochę opaliłaś. Słońce musiało nieźle przygrzewać.
Teresa układała karty.
– Było gorąco jak w piecu.
– Spotkałaś kogoś?
– Dlaczego pytasz?
– Mam po prostu nadzieję, że poznasz kogoś miłego.
– Ty jesteś miła.
– Wiesz, o co mi chodzi. Myślałam, że w tym tygodniu znajdziesz sobie mężczyznę. Takiego, którego widok sprawi, że zabraknie ci tchu.
Teresa spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Może to przez słońce, ocean, wiatr. Nie wiem. Może to z powodu dodatkowego promieniowania wchłanianego przez mój mózg.
– Nie szukałam, Deanna.
– Nigdy?
– Nie bardzo.
– Aha.
– Nie rób z tego problemu. Od rozwodu nie upłynęło jeszcze dużo czasu.
Teresa położyła szóstkę karo, a Deanna pochwyciła ją i wyłożyła trójkę trefl. Przyjaciółka przemawiała do niej tym samym tonem, którego używała matka Teresy, gdy rozmawiały ze sobą na ten sam temat.
– To już prawie trzy lata. Nie masz kogoś, kogo przede mną ukrywasz?
– Nie.
– Nikogo?
Deanna wzięła kartę ze stosu i wyłożyła czwórkę kier.
– Nikogo. Nie chodzi tylko o mnie, przecież wiesz. Teraz naprawdę trudno kogoś poznać. Nie mam też zbyt dużo czasu na spotkania towarzyskie.
– Wiem o tym, naprawdę. Masz tyle do zaoferowania. Wierzę, że jest gdzieś ktoś przeznaczony specjalnie dla ciebie.
– Ja też jestem pewna, że jest. Tylko go jeszcze nie spotkałam.
– Szukasz?
– Kiedy mogę, ale moja szefowa to prawdziwy krwiopijca. Nie daje mi ani chwili odsapnąć.
– Może powinnam z nią pomówić?
– Może powinnaś – zgodziła się Teresa i obie zaśmiały się głośno.
Deanna wzięła kartę ze stosu i wyłożyła siódemkę pik.
– Spotykałaś się z kimś?
– Rzadko, a od chwili, gdy Matt Jakiś_tam powiedział mi, że nie chce baby z dzieciakiem, zdecydowanie nie.
Deanna spochmurniała na chwilę.
– Czasami mężczyźni zachowują się jak głupcy, a on był tego doskonałym przykładem. To typ, którego głowę można by zawiesić na ścianie i umieścić napis: „Typowy egocentryczny samiec”. Jednak nie wszyscy są tacy. Jest wielu prawdziwych mężczyzn, którzy w jednej chwili mogą się w tobie zakochać.
Teresa wzięła siódemkę i odłożyła szóstkę karo.
– Właśnie dlatego tak cię lubię. Mówisz takie miłe rzeczy.
Deanna wzięła kartę ze stosu.
– Ale to prawda. Uwierz mi. Jesteś śliczna, inteligentna, zrobiłaś karierę. Mogłabym znaleźć tuzin facetów, którzy byliby szczęśliwi, idąc z tobą na randkę.
– Jestem pewna, że byś ich znalazła. Ale to jeszcze nie oznacza, że mnie by się spodobali.
– Nawet nie dajesz im szansy.
Teresa wzruszyła ramionami.
– Może nie, chociaż nie zamierzam umrzeć samotnie w domu opieki dla starych panien. Uwierz mi, z największą chęcią zakochałabym się jeszcze raz w fantastycznym facecie i żyła z nim długo i szczęśliwie. Jednak obecnie nie może to być dla mnie najważniejsze. Kevin i praca zabierają mi cały czas.
Deanna nie odpowiadała przez chwilę. Wyciągnęła dwójkę pik.
– Uważam, że się boisz.
– Boję?
– Oczywiście. Nie ma w tym nic złego.
– Dlaczego tak uważasz?
– Wiem, jak bardzo skrzywdził cię David. Wiem, że gdybym znalazła się na twoim miejscu, byłabym przerażona, że to samo znowu może mi się przydarzyć. To leży w ludzkiej naturze. Kto się raz sparzył, dmucha na zimne, jak mówi przysłowie. Jest w tym wiele racji.
– Prawdopodobnie. Mimo to jestem pewna, że gdy zjawi się odpowiedni mężczyzna, będę wiedziała. Wierzę w to.
– Jakiego mężczyzny szukasz?
– Nie wiem…
– Ależ wiesz. Każdy wie choć trochę, czego chce.
– Nie każdy.
– Na pewno wiesz. Zacznij od oczywistości, a jeśli to nie pomoże, zacznij od cech, których nie zaakceptujesz… Choćby… odpowiadałoby ci, gdyby należał do gangu motocyklowego?
Teresa uśmiechnęła się i wzięła kartę ze stosu. Za chwilę będzie miała sekwens. Jeszcze jedna karta, i koniec. Odłożyła waleta kier.
– Dlaczego to tak cię interesuje?
– Och, spraw przyjemność starej przyjaciółce.
– Dobrze. Na pewno gang motocyklowy nie wchodzi w rachubę – odparła, potrząsając głową. Zamyśliła się na chwilę. – Chyba przede wszystkim musi być mężczyzną, który będzie mi wierny, wierny w czasie trwania naszego związku. Byłam już z mężczyzną innego typu i nie potrafiłabym przejść przez to drugi raz. Wolałabym też kogoś w moim wieku lub zbliżonym, o ile to możliwe. – Teresa zawahała się i zmarszczyła brwi.
– Co dalej?
– Chwileczkę. Zastanawiam się. Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe. Chyba chciałabym, żeby był przystojny, inteligentny, czarujący, zresztą jak większość.
Zawahała się ponownie. Deanna zabrała waleta. Jej zadowolona mina wskazywała, że z przyjemnością postawiła Teresę w trudnej sytuacji.
– Co dalej?
– Musiałby poświęcać czas Kevinowi tak, jakby to był jego własny syn. To dla mnie naprawdę ważne. Musiałby również być romantyczny. Chciałabym od czasu do czasu dostawać kwiaty. Wysportowany. Nie potrafiłabym odczuwać szacunku dla mężczyzny, gdybym była od niego silniejsza.
– To wszystko?
– Tak, chyba tak.
– Sprawdźmy, czy dobrze cię zrozumiałam. Chcesz wiernego, czarującego, przystojnego trzydziestolatka, który poza tym jest inteligentny, romantyczny i wysportowany. Musi być też dobry dla Kevina, tak?
Deanna wzięła głęboki oddech i wyłożyła na stoliku wszystkie karty z ręki.
– Przynajmniej nie jesteś wybredna. Remik.
Po przegranej Teresa weszła do domu. Chciała poczytać jedną z książek, które ze sobą przywiozła. Usiadła przy oknie z tyłu domu, a Deanna wróciła do swojej powieści. Brian znalazł inny turniej golfowy w telewizji i spędził całe popołudnie, śledząc z zapałem rozgrywki, komentując, gdy coś zwróciło jego uwagę.
O szóstej, i co ważniejsze, po skończeniu turnieju w golfa, Brian i Deanna poszli na spacer plażą. Teresa została w domu i przyglądała im się z okna, jak trzymając się za ręce spacerowali tuż przy linii wody. Co za idealny związek – pomyślała, odprowadzając ich spojrzeniem. Mieli kompletnie różne zainteresowania, a jednak to zdawało się trzymać ich razem, a nie odsuwać od siebie.
Po zachodzie słońca pojechali we trójkę do Hyanis i zjedli kolację w restauracji rybnej „U Sama”, która w pełni zasłużyła na swoją reputację. Było tłoczno i musieli godzinę czekać na miejsce, ale gotowane na parze kraby i masło rakowe były tego warte. Masło miało smak czosnku. We trójkę wypili w dwie godziny sześć piw. Pod koniec kolacji Brian zapytał o wyrzucony przez morze list.
– Przeczytałem po powrocie z golfa. Deanna przypięła go do lodówki.
Deanna wzruszyła ramionami i roześmiała się głośno. Popatrzyła na Teresę porozumiewawczo, robiąc przy tym minę: „A nie mówiłam?”, ale się nie odezwała.
– Znalazłam go na plaży, gdy biegałam rano. Wyrzuciły go fale.
Brian dopił piwo i powiedział:
– Co za list! Wydawał się taki smutny.
– Wiem. Czułam to samo po przeczytaniu.
– Wiecie, gdzie jest Wrightsville Beach?
– Nie. Nigdy o niej nie słyszałam.
– W Karolinie Północnej – odparł Brian i sięgnął do kieszeni po papierosy. – Kiedyś grałem tam w golfa. Świetne pola. Trochę płaskie, ale da się grać.
Deanna kiwnęła głową.
– Brianowi wszystko kojarzy się z golfem.
– Gdzie w Karolinie Północnej? – spytała Teresa.
Brian zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Odpowiedział, wypuszczając dym.
– Niedaleko Wilmington, a właściwie to może być dzielnica. Wilmington… nie jestem pewny, gdzie przebiegają granice miasta. Samochodem to jest około półtorej godziny jazdy na północ z Myrtle Beach. Słyszałaś kiedyś o filmie „Przylądek Strachu”?
– Naturalnie.
– Rzeka „Przylądka Strachu” płynie w Wilmington. Tam właśnie przebiega akcja tego filmu i zresztą drugiego o tym samym tytule. Oba tam nakręcono. W tej okolicy powstało wiele filmów. Większość dużych wytwórni ma w mieście swoje przedstawicielstwa. Wrightsville Beach to wyspa leżąca tuż przy wybrzeżu. Sporo nieruchomości. Prawie kurort. Tam zatrzymuje się większość gwiazd, gdy przyjeżdżają na zdjęcia.
– Dlaczego nigdy o tym nie słyszałam?
– Nie wiem. Chyba nie zwraca zbytniej uwagi ze względu na Myrtle Beach, ale na południu jest to dość popularna miejscowość. Plaże są piękne – biały piasek, ciepła woda. To wspaniałe miejsce na tygodniowy wyjazd, jeśli kiedyś będziesz miała okazję.
Teresa nie odpowiedziała, a Deanna odezwała się z lekką kpiną w głosie.
– To już wiemy, skąd pochodzi nasz tajemniczy nadawca.
Teresa wzruszyła ramionami.
– Też tak sądzę, chociaż nie możemy być pewni. Może to być miejscowość, w której spędzali wakacje lub tylko ją odwiedzili. To nie oznacza, że on tam mieszka.
Deanna pokręciła głową.
– Nie zgadzam się. List był napisany w taki sposób… jego sen był zbyt rzeczywisty, by znalazło się w nim miejsce, w którym był tylko raz czy dwa.
– Naprawdę długo zastanawiałaś się nad tym, prawda?
– To instynkt. Uczysz się go słuchać. Jestem gotowa się założyć, że mieszka w Wrightsville Beach lub Wilmington.
– To co z tego?
Deanna wyjęła z ręki Briana papierosa, zaciągnęła się głęboko, ale go nie oddała. Robiła to od lat. Uważała, że skoro nie zapaliła własnoręcznie papierosa, to oficjalnie nie była uzależniona. Brian, jakby nie widząc, co zrobiła, zapalił następnego. Deanna pochyliła się do przodu.
– Zastanowiłaś się nad opublikowaniem tego listu?
– Nie bardzo. Nadal nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Co myślisz o tym, żebyśmy nie użyli ich imion, tylko inicjałów? Jeśli chcesz, możemy nawet zmienić nazwę Wrightsville Beach.
– Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne?
– Ponieważ rozpoznaję dobry materiał, kiedy go widzę. Co więcej, uważam, że ten tekst może być ważny dla wielu osób. Teraz wszyscy są tak zapracowani, że wydaje się, iż romantyczność ginie śmiercią naturalną. Ten list dowodzi, że nadal istnieje.
Teresa bezwiednie sięgnęła po pasmo włosów i zaczęła je nawijać na palec. Był to nawyk pochodzący z dzieciństwa. Robiła tak zawsze, gdy o czymś myślała. Odezwała się po dłuższej chwili:
– Dobrze.
– Zgadzasz się?
– Tak, ale jak powiedziałaś, użyjemy inicjałów i pominiemy fragment o Wrightsville Beach. Napiszę kilka zdań wstępu.
– Tak się cieszę! – zawołała Deanna z młodzieńczym entuzjazmem. – Wiedziałam, że się zgodzisz. Jutro wyślemy to faksem.
Późnym wieczorem Teresa napisała wstęp do kolumny na papierze listowym, który znalazła w szufladzie biurka w gabinecie. Kiedy skończyła, poszła do swojego pokoju, położyła kartki na stoliku nocnym przy łóżku i wsunęła się pod kołdrę. Tej nocy spała niespokojnie.
Nazajutrz Teresa poszła z Deanną do Chatham, aby przepisać list na maszynie. Ponieważ żadna z nich nie wzięła ze sobą przenośnego komputera, a Teresa upierała się, że tekst nie powinien zawierać pewnych informacji, było to jedyne rozsądne wyjście. Kiedy tekst był gotowy, wysłały go faksem. Miał się ukazać następnego dnia.
Resztę poranka i popołudnia spędziły podobnie jak poprzedniego dnia – zakupy, leniuchowanie na plaży, rozmowa o niczym i pyszna kolacja. Gazetę przyniesiono wcześnie rano. Teresa, skończywszy bieganie, wróciła, zanim Deanna i Brian wstali. Pierwsza więc wzięła gazetę do ręki. Rozłożyła ją i zaczęła czytać.
Cztery dni temu, gdy byłam na wakacjach, słuchałam starych nagrań w radiu i usłyszałam Stinga śpiewającego piosenkę „List w butelce”. Zachęcona do działania przez jego namiętne zawodzenie, pobiegłam na plażę, żeby znaleźć moją własną butelkę. Po kilku minutach znalazłam ją i oczywiście w środku był list. (W rzeczywistości nie usłyszałam piosenki, wymyśliłam to dla lepszego efektu dramatycznego. Ale naprawdę znalazłam poprzedniego ranka butelkę ze wzruszającym listem w środku). Nie mogłam przestać o tym myśleć. Zazwyczaj nie piszę o takich sprawach, ale miałam nadzieję, że uznacie ten list za równie ważny jak ja w czasach, gdy coraz rzadziej spotyka się wierną miłość i przywiązanie.
Kiedy Deanna dołączyła do Teresy przy śniadaniu, przeczytała kolumnę, zanim zabrała się za coś innego.
– Fantastyczne – powiedziała, gdy skończyła czytać. – W druku wygląda lepiej, niż myślałam. Dostaniesz mnóstwo listów po tym tekście.
– Naprawdę tak sądzisz?
– Jestem tego pewna.
– Więcej niż zwykle?
– Całe tony. Czuję to. Zadzwonię dziś do Johna. Polecę mu, by w tym tygodniu dwa razy rozesłał tekst. Może nawet znajdziesz go w niedzielnych wydaniach.
– Zobaczymy – odparła Teresa i ugryzła rogalik, niepewna, czy wierzyć Deannie, czy nie, ale i tak była zaciekawiona.