38937.fb2
Ludzie, widząc roznoszącego pocztę listonosza, reagowali zawsze w ten sam sposób. Zawsze.
– Trochę się dziś spóźniamy, co?
– A gdzie jest ten listonosz, który zawsze tu przychodził?
– Hej, wuj Sam!
– Listonosz! Listonosz! To nie do mnie!
Ulice kłębiły się od nudnych i skretyniałych typów. Tacy mieszkali najczęściej w pięknych domach, nie chodzili codziennie do pracy – zastanawiałem się często, jak to robili. Jednym z takich typów był jeden, co to nigdy nie pozwalał zbliżyć się do swojej skrzynki pocztowej. Stał przed nią i z oddali obserwował nadchodzącego listonosza, zajętego jeszcze, trzy czy cztery domy dalej, napełnianiem skrzynek pocztowych sąsiadów. Stał i trzymał przed sobą wyciągniętą rękę.
Moi koledzy, także obsługujący tę trasę, na moje pytanie, kim jest ten człowiek, stojący przed własną skrzynką pocztową z wyciągniętą ręką, odpowiadali mi takim samym pytaniem:
– Kto to jest, stoi przed skrzynką pocztową i żebrze o przesyłki dla siebie?
Pewnego dnia ten żebrzący o przesyłki dla siebie stał na ulicy, oddalony o jakieś dwa domy od miejsca, gdzie wisiała na płocie skrzynka pocztowa, jego skrzynka pocztowa, i rozmawiał z sąsiadem. Rozmawiając z nim nie spuszczał mnie z oka. Wiedział, że muszę odwiedzić jeszcze dwa domy, zanim dojdę do jego miejsca zamieszkania. W chwili, kiedy zobaczyłem, że odwrócił się do mnie plecami, tracąc ze mną kontakt wzrokowy, zacząłem biec w stronę jego domu. Nigdy jeszcze w takim tempie nie pracowałem. Olbrzymimi krokami, bez zatrzymania się, rzuciłem się w stronę skrzynki… i już wetknąłem list do otworu, kiedy on odwrócił się, zobaczył co się święci i zaczął drzeć się.
– NIE! NIE! NIE! – ryczał – NIE WRZUCAĆ! NIE WRZUCAĆ!
Jego bieg zadziwił mnie, a nawet przeraził. Zasuwał, jakby chciał pokonać sto metrów w czasie krótszym niż dziesięć sekund.
Wcisnąłem mu listy w dłoń. Widziałem jeszcze, jak ciężko dysząc otwierał je, przechodził przez werandę i znikł za drzwiami.
Co to wszystko miało oznaczać, tego do dziś nie wiem.