38937.fb2 Listonosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Listonosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

4

Nagle Joyce zachciało się wracać do domu. Przy wszystkich nieprzyjemnych stronach pobytu tutaj, włączając oczywiście do dupy fryzurę, z którą musiałem ciągle jeszcze paradować polubiłem jakoś to małe miasteczko. Było tu niezwykle spokojnie. Mieliśmy własny dom, Joyce karmiła wyśmienicie. Prawie tylko mięcho. Pachnące, świeże, cudownie chude mięso. Całe góry steków i befsztyków. W tym to ona była dobra. Gotowała lepiej niż wszystkie znane mi do tej pory moje kobiety. A jedzenie uspokaja! Łagodzi napięcia i koi duszę. Ona to też wiedziała. Jucha!

Odwaga powstaje w brzuchu – a wszystko inne to tylko zwątpienie!

Joyce się jednak uparła. I koniec. Do tego jeszcze te nieustanne potyczki z babcią, doprowadzające obie o zwierzęcego wręcz szału.

A ja czułem się coraz lepiej, coraz swobodniej w skórze gangstera polującego na forsę ojca własnej żony! Cha! Cha! Ci wszyscy kuzynowie, trzęsący całym tym pipidówkiem, nagle nabrali do mnie respektu. Tęgo dawali tego dowody! To się jeszcze nikomu nie udało – mówili okoliczni.

Nadszedł dzień Niebieskich Dżinsów. W tym dniu ten, kto nie miał ich na dupie, lądował w jeziorze.

Założyłem więc swój jedyny garnitur, koszulę z krawatem i wyszedłem na główną, jedyną w tym mieście ulicę. Spacerowałem wolno, jak Billy Kid, wolno, w towarzystwie bacznych i skupionych spojrzeń tych wszystkich bubków w niebieskich gaciach na tyłkach, oglądając nieliczne i nudne wystawy i kupując cygara, których i tak przecież nie paliłem.

Nikt się do mnie nie przychromolił, nikt nie odważył się zaszumieć. Miałem wrażenie, że podzieliłem miasto na dwie części, niczym zapałkę. A na nich musiało to zrobić duże wrażenie.

Trochę później natknąłem się na miejscowego lekarza. Lubiłem go. On był zawsze czymś naćpany, wrzucał w siebie jakieś speedy, produkujące permanentny haj! To nie był jednak typowy ćpun. Miał coś takiego w sobie, że od początku naszej znajomości wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć, na jego pomoc w każdej sprawie.

– Musimy już zmiatać stąd – powiedziałem mu.

– Pan powinien tu zostać – odpowiedział. – Tu się żyje przyjemnie. Poluje się jeszcze lepiej. Ryb w bród. Dobre powietrze. Jest się własnym panem. Całe miasto należy już do pana!

– Co mi po takim mieście, gdzie niebieskie dwurury świętsze są od najświętszych krów!