38937.fb2 Listonosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Listonosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

5

Dziadek wypisał więc ten wielozerowy czek. Joyce nie wahała się ani sekundy i wsadziła go do tylnej kieszeni spodni. Dla niej to normalka! Wynajęliby mały domek pod miastem. I zaczęło się znowu, to serwowanie umoralniających, dumnych tekstów:

– Musimy zacząć pracować kombinowała Joyce. Musimy im udowodnić, że damy sobie radę bez ich pieniędzy, że ty olewasz ich szmalec.

– Kochana, przecież ty już dawno przestałeś chodzić do żłobka, nie! Każdy kretyn załapie się na jakąś robotę – a co mądrzejsi zdolni są do dobrego życia bez harowania. Nie! Takich się tu nazywa artystami. Ja chcę, jak jeden z nich, czegoś artystycznego dokonać w moim życiu. Z twoją oczywiście pomocą!

To wszystko tylko po niej spłynęło!

Wyjaśniłem więc jej, że znaleźć pracę bez samochodu, to rzecz niemożliwa. Uwiesiła się więc na telefonie, a ojciec natychmiast zrewanżował się kolejnym czekiem. Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, a już siedziałem w najnowszym modelu plymoutha odziany w porządny nowy garnitur i pantofle za 40 dolarów. I tak opakowanego wypchnęła mnie z domu, jędza wściekła, nie dając powiedzieć sobie ani jednego słowa… Postanowiłem rozciągnąć całą tę sprawę trochę w czasie…

Pakowacz – to była dla mnie zawsze bardzo duża sprawa. Tym bardziej, że nic innego nie umiałem, niczego się w życiu nie nauczyłem. Tak?! Pakowacz! Robotnik magazynowy! Chłopak do wszystkiego. Specjalista od niczego do specjalnych poruczeń!

Wpadły mi w oko dwie oferty pracy. Odwiedziłem więc obie te firmy. I obie mnie zatrudniły. Wybrałem tę pierwszą, bo w tej drugiej zbyt nachalnie pieniła się gorączkowa zachłanność na pracę, potrzeba tejże. Horror! Stałem więc w sklepie z antykami, przy maszynie drukującej adresy i inne nalepki, łatwe to i proste. Roboty wystarczało na dwie godziny dziennie. Słuchałem więc radia, zbudowałem sobie nawet z odpadowego drewna coś w rodzaju kantoru czy biura, ustawiłem mały stolik, na nim telefon i siedziałem czytając sprawozdania z wyścigów konnych. A kiedy dopadała mnie nuda, szedłem do kafejki przy rogu, i znowu siedziałem, pijąc kawę i jedząc ciastka, zarzucając komplementami kobiecą obsługę lokalu.

Kierowcy samochodów ciężarowych wiedzieli już, że jak mnie nie ma w biurze, to na pewno siedzę w kafejce. Przychodzili więc do niej. Po paru filiżankach wracaliśmy do sklepu, lądowaliśmy jakieś skrzynie, czasami nawet y, lotniczym biletem przewozowym.

Właściciele interesu nie mieli ochoty, żeby mnie zwolnić za opierdalanie się czy też płacić tylko za efektywnie wykonaną pracę. Sprzedawcy też polubili mnie na swój sposób. Kradli wszystko, czego nie dało się ani przyśrubować, ani przybić. Ale ja trzymałem język za zębami. To ich zabawy mnie nie interesowały. Nigdy nie chciałem należeć do klanu małych złodziejaszków. Ja chciałem zdobyć albo cały świat, albo nic.