38937.fb2
Często odbywały się takie przerwy w pracy, które oni nazywali „szkoleniem zawodowym”. Trwało to przeciętnie po trzydzieści minut, a w tym czasie nie musieliśmy wykonywać naszej ogłupiającej roboty, tylko słuchać mądrzejszych. Jakiś kolosalnych wymiarów Italiano wlazł na podium, żeby wprowadzić nas w nowe zagadnienia pracy poczty amerykańskiej.
– …nic nie pachnie tak przyjemnie jak dobry, czysty i świeży pot, nic nie pachnie bardziej wstrętnie i nieprzyjemnie niż stary i przenoszony pot.
Rany Boga, czy ja słyszę to, co właśnie słyszę? I coś takiego akceptuje nasz demokratyczny rząd! Ten kretyn chce mi powiedzieć, że byłoby dobrze, gdybym codziennie mył własne pachy. Inżynierom czy dyrygentom nie opowiadałby takich bzdur. To nas poniża.
– …i kąpcie się codziennie. Nie tylko zyska na tym wasza wydajność pracy, ale także wasz wygląd zewnętrzny.
Wydawało mi się przez chwilę, że chciałby użyć słowa „higiena”, ale w wyuczonych na pamięć zdaniach nie znalazł dla „higieny” miejsca.
Z tyłu sceny wyciągnął stojak, a na nim olbrzymiej wielkości mapę kraju. Rzeczywiście monstrualna. Zajmowała więcej niż połowę sceny. Jakiś strumień światła nagle padł na nią, a kolosalnych wymiarów Italiano chwycił długi kij do wskazywania, jak to było kiedyś w szkołach podstawowych, i stanął przed mapą.
– Czy widzicie tę dużą zieloną plamę? To jest cholernie duża plama, bo to jest piekielnie duży obszar. Przypatrzcie się dokładnie!
Długim kijem do wskazywania zaczął dość chaotycznie jeździć po mapie. Wtedy nastroje antysowieckie były niezwykle silne. Chiny jeszcze nie zaczęły napinać swoich mięśni. Wietnam wydawał się nam wszystkim wtenczas tylko niewielkim piknikiem, ale za to ze sztucznymi fajerwerkami. A mimo wszystko wydawało mi się, że śnię, jak usłyszałem, co ten olbrzym nam opowiadał. Nikt nic nie mówił. Nikt nie reagował. Nikt nie protestował. No tak, potrzebowaliśmy pracy. Wszyscy. Nawet Joyce sądziła, że ja potrzebuję zapierdalać. A potem ten goliat powiedział: – Tu, patrzcie tutaj! To jest Alaska. A tam są oni! Wygląda to tak, że mogliby z łatwością przeskoczyć na tę stronę, no nie?, na naszą stronę!
– Tak – powiedział jakiś wzorowy uczeń w pierwszej ławce i w pierwszym rzędzie. Italiano zrolował szybko mapę i rzucił ją gdzieś w kąt, sycząc coś przez zęby.
Gumową końcówkę kija do wskazywania skierował teraz w naszą stronę.
– Chciałbym, żebyście panowie zrozumieli to, że my wszyscy, w takich warunkach, skazani jesteśmy na przymus oszczędzania tam, gdzie tylko się da. I stawiam sprawę jasno: KAŻDY LIST PRZEZ WAS SORTOWANY, KAŻDA SEKUNDA, KAŻDA MINUTA, KAŻDA GODZINA, KAŻDY DZIEŃ I KAŻDY TYDZIEŃ WASZEJ PILNEJ PRACY, KAŻDY LIST SORTOWANY PONAD NORMĘ PRZYPADAJĄCĄ NA KAŻDEGO Z WAS, PRZYCZYNIA SIĘ DO ZDŁAWIENIA RUSKA!
Cisza.
– I to byłoby tyle na dzisiaj. Ale zanim się rozejdziecie do pracy, każdy z was otrzyma tabelę z przydzielonym okręgiem pocztowym.
Co to za tabela? Co znowu wpadło im do łbów! Jeden już zaczął łazić między nami i rozdzielać jakieś papierzyska.
– Chinaski – zapytał.
– Tak.
– Masz okręg numer dziewięć.
– Dziękuję – odpowiedziałem.
Podziękowałem, tylko nie wiedziałem, że nie powinienem tego był uczynić. Okręg dziewiąty był największy w całym mieście. Inni dostali okręgi o połowę mniejsze, a nawet więcej. Dokładnie powtórzyła się sytuacja z tym słynnym już sześćdziesięciocentymetrowym koszykiem, opróżnianym w ciągu dwudziestu trzech minut – ja nie miałem szansy w konkurowaniu z kimkolwiek. Przez sekundę poczułem się zamordowany.