38937.fb2
Tydzień później, bo znowu udało mi się mieć wolny dzień, leżałem po podwójnym numerze przy tyłku Joyce i starałem się zasnąć. Ona spała już dawno. Zupełnie nagle rozległ się dzwonek u drzwi, wstałem, żeby je otworzyć. Przed drzwiami stał niewielkiego wzrostu mężczyzna w krawacie. Wręczył mi kopertę i poszedł sobie.
Była to sądowa informacja o rozpoczęciu przewodu rozwodowego. Moje miliony, tym razem zdecydowanie i ostatecznie, oddalały się ode mnie. Nie powodowało to mojego smutku czy żalu – bo tak naprawdę nigdy na nie nie liczyłem.
Obudziłem Joyce.
– Co się stało? Czy nie mógłbyś mnie obudzić o rozsądniejszej porze dnia?
Pokazałem jej pismo.
– Bardzo jest mi przykro, Hank!
– Nic się takiego nie stało, ale powinnaś mnie chociaż o tym uprzedzić. Nie wyrażałbym żadnego sprzeciwu. Właśnie skończyliśmy seksualną ekwilibrystykę, powtórzyliśmy ją także skutecznie, pośmieliśmy się… pocieszyliśmy się sobą. Jednak ja tego nie potrafię pojąć – ty wyczyniałaś te numery ze mną, wiedząc że występujesz o rozwód? Nawet, gdybym miał skończyć sto lat, nie pojmę was, kobiet, chyba już nigdy!!!
– To nie jest skomplikowane. Wystąpiłam o rozwód po naszej ostatniej kłótni. Pomyślałam sobie, że jeśli będę jeszcze czekać, to znowu pogodzimy się i nigdy tego nie zrobię.
– Okay, baby. Podziwiam was, te wszystkie tak piekielnie szczere kobiety. Czy to aby nie ten z czerwoną szpilką przy krawacie?
– To jest ten – z tą czerwoną szpilką do krawata.
Zaśmiałem się. Ale nie był to śmiech ani wesoły, ani przyjemny, ani radosny. Przyznaję to. Ale nie stać mnie było na inną reakcję.
– Wiem, to wiem, że jeden samiec może łatwo krytykować innego samca, ale ty będziesz miała z nim niemałe kłopoty i zmartwienia. Życzę tobie szczęścia, mała! I jak to już dawno wiesz, dużo było w tobie tego, co naprawdę bardzo kochałem. I nie były to wyłącznie twoje pieniądze.
Zaczęło się na dobre. Szlochanie, łzy, okrzyki duszone poduszką, histeria na brzuchu, histeria na plecach, całe ciało w drgawkach, tylko drgające kończyny górne albo dolne, albo wszystkie naraz. Nie była przecież nikim więcej, jak tylko dziewczyną z małego miasteczka, do tego rozpieszczoną, do tego zagubioną, i w świecie, i w sobie. Leżała na łóżku płacząc, w spazmach i w hektolitrach łez. Taki mały teatr. Okropne i okrutne. Kołdra zsunęła się na podłogę, ja siedziałem gapiąc się w jej białe plecy, jej łopatki wystawały, jakby chciały przemienić się w skrzydła, przebijając skórę. Niewielkie, kościste łopatki.
Była bezradna i bezbronna.
Usiadłem koło niej, zacząłem głaskać i masować jej plecy, głaskałem, uspokajałem – a potem przyszło następne załamanie, rozpacz i łzy.
– Hank, tak cię kocham, ja cię naprawdę kocham, ja cię kocham, jest mi tak przykro, tak bardzo przykro!
Cierpiała rzeczywiście niebywale. Po chwili miało się wrażenie, jakbym to ja chciał tego rozwodu, a nie ona.
A potem, jak za starych dobrych czasów, trzasnęliśmy parę numerów. Ona miała pozostać w domu, zatrzymać geranie, psa i muchy. Nawet pomogła mi się spakować. Troskliwie układała spodnie w walizce, mościła w niej moje majtki, włożyła przybory do golenia. Kiedy byłem już spakowany, znowu beczała i wyła. Ugryzłem ją więc w ucho prawe i wyniosłem bagaże z domu. Wsiadłem do samochodu i wolno ruszyłem. Jeździłem ulicami tam i z powrotem, szukając szyldu z napisem „wolne pokoje do wynajęcia”. Nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego ani nowego.