38937.fb2
Zadzwoniłem do Joyce.
– No i jak leci ta afera z czerwoną szpilką do krawata?
– Nie rozumiem – odpowiedziała.
– Jak on zareagował, jak mu powiedziałaś, że rozwodzisz się ze mną?
– Siedzieliśmy w kantynie naprzeciwko siebie.
– I co dalej?
– Wypuścił widelce i nie mógł zamknąć ust. A potem zapytał: „co?”.
– To znaczy zrozumiał, że ty podchodzisz do sprawy poważnie.
– Ale ja tego wszystkiego nie rozumiem. On unika mnie teraz. Kiedy widzi mnie na korytarzu, ucieka. Nie spotykamy się już nawet i w kantynie. Wydaje mi się… no tak… on jest chłodny… nawet zimny.
– Baby, chłopów jest na kopy! Zapomnij tego palanta. Obierz kurs na innego!
– Nie jest tak łatwo wybić go sobie z głowy.
– Wiedział, że masz forsę?
– Nie. Nic mu nie opowiadałam. Nic nie wie.
– No więc, jeśli ty go jeszcze chcesz…
– O nie, nie. W ten sposób na pewno nie.
– No, to powodzenia, Joyce.
– Powodzenia tobie także, Hank.
Niedługo po tej rozmowie dostałem od niej list. Była znowu w Teksasie. Ciotka ciężko zachorowała i chyba będzie musiała umierać. Znajomi pytali o mnie. I tak dalej. Serdeczne pozdrowienia – Joyce. Rzuciłem ten list na stół. Przed moimi oczami stanął ten teksański karzeł, dziwiący się, jaki to błąd musiałem popełnić, skoro tyle forsy wyciekło mi między palcami. Ten złośliwy liliput uważał mnie za niekiepskiego cwaniaka. Nagle zrobiło mi się przykro, że musiałem go rozczarować w ten banalny sposób.