38937.fb2
I tak się jakoś porobiło, że uczyć się mogłem tylko w łóżku i tylko przed zaśnięciem. Ciągle byłem zbyt zmęczony – zmęczony, żeby przygotować sobie śniadanie, zmęczony, żeby wpychać w siebie jedzenie, ale jeszcze nie tak zmęczony, żeby odmówić sobie kartonu podwójnych puszek z piwem, kupowanych po drodze do domu. Stawiałem karton na krześle obok łóżka, wolno otwierałem wytęskniony pojemnik z piwem i po „mocarnym” łyku, nabierałem sił i dopiero wtedy, nigdy wcześniej, sięgałem po tabelę. Po trzeciej puszce, to już też wiedziałem, odkładałem tabelę na kołdrę. Bezsens uczenia się stawał się boleśnie coraz bardziej oczywisty. Wypijałem więc to, co jeszcze było w kartonie i oparty o poduszkę gapiłem się przed siebie lub też wlepiałem organy wzroku w sąsiednią ścianę. Po szóstej podwójnej puszce, to już też znałem na blachę, zasypiałem. A kiedy wstawałem tego samego dnia o świcie, starczało mi ledwie czasu, żeby wbiec do klopa, umyć się, coś zjeść, ale nie zawsze, i jechać do pracy. Jakakolwiek zmiana w moim rozkładzie jazdy coraz bardziej wydawała mi się niemożliwa – a wszystko przez to pieprzone zmęczenie. Przepraszam! – raz spróbowałem kupić karton z piwem, naturalnie sześć podwójnych puszek, już w drodze do pracy, wszelako ten pomysł mógł mnie ostatecznie wykończyć. Bardzo bliski byłem orania publicznych chodników moim jedynym, wyjątkowym nosem. W takim właśnie stanie, a może podobnym, wracałem kiedyś do domu, prawie na kolanach leząc po schodach do góry (windy nie było), cudem udało się odnaleźć dziurkę od klucza. Otworzyłem. Ktoś poprzestawiał meble, położył nawet nowy dywan. Zaraz, zaraz, meble też były nowe. Na łóżku siedziała kobita. Źle nie wyglądała. Młoda. Dobre nogi. Blondynka.
– Witam – powiedziałem – po piwku, co?
– Hallo – odpowiedziała – skoro tak być musi!
– Mieszkanie wygląda zdecydowanie lepiej – wymruczałem.
– Wszystko zrobiłam sama.
– No, ale po co?
– Miałam na to ochotę – odpowiedziała.
„Mocarny” łyk z jej strony, w towarzystwie takiego samego „mocarnego” łyka z mojej strony.
– Pani jest bardzo w porządku – powiedziałem. Odstawiłem puszkę i dał jej siarczystego buziaka. A potem położyłem rękę na jej kolanie. Też było niezłe. Następna porcja piwa smakowała dużo lepiej.
– Tak jest, mieszkanie wygląda zdecydowanie lepiej, prawie fantastycznie!
– Cieszę się bardzo. Mój mąż powiedział mi to samo.
– A dlaczego pani mąż przebywa w tym mieszkaniu… co? Pani mąż?
Tutaj!!! Sekundę! A jaki tu jest numer?
– 309.
– 309? – Boże Miłosierny!!! To nie to piętro! Ja mieszkam w 409!!!
Musimy mieć takie same zamki!!!
– Siadaj, siadaj, słodki – powiedziała.
– Nie! Nie!!!
Chwyciłem cztery puszki z piwem. Po chamsku, gwałtownie, łapczywie, chciwie.
– A dlaczego chcesz zmykać tak od razu? – spytała delikatnie.
– Niektórzy mężowie, to szaleńcy! – powiedziałem w drodze ku drzwiom.
– A skąd ty to już wiesz?
– No… niektórzy mężowie kochają jeszcze swoje własne kobiety!
Roześmiała się.
– I nie zapomnij numeru tego mieszkania!
Zamknąłem drzwi za sobą. Udało mi się wejść na moje piętro. Otworzyłem drzwi. Nikt nie siedział na łóżku. Meble były stare i sfatygowane, dywan wypłowiały i brudny. Puste puszki po piwie walały się wszędzie. Tak. Teraz byłem w swoich czterech zapyziałych ścianach. Rozebrałem się, wlazłem do łóżka i otworzyłem następną puszkę.