38937.fb2
Vi rozejrzała się.
– I jak taki mężczyzna jak ty może mieszkać w takim „krajobrazie”?
– O to pytają mnie wszystkie.
– To jest gorsze niż skład złomu!
– Troszczę się o to, żeby żyć najskromniej.
– No to chodźmy do mnie.
– Okay.
Znowu umościliśmy się w samochodzie, a ona wskazywała mi drogę. Kupiliśmy jeszcze dwie buteleczki, steki, jarzyny, dodatki do sałaty, kartofle, chleb i parę jeszcze butelek.
Nad wejściem do czynszowej kamienicy, gdzie mieszkała Vi, wisiała pokaźnych rozmiarów tablica, pomalowana czerwoną farbą.
HAŁASY I WRZASKI, WSZELKIEGO RODZAJU, SĄ NIEDOZWOLONE. APARATY TELEWIZYJNE NALEŻY WYŁĄCZAĆ O GODZINIE 22. CIĘŻKO PRACUJĄCY MIESZKAŃCY TEGO DOMU POTRZEBUJĄ CISZY I NOCNEGO SPOKOJU.
– To o telewizorach bardzo mi się podoba – powiedziałem jej.
Wsiedliśmy do windy. Vi miała śliczne i małe mieszkanko. Zakupy zaniosłem do kuchni, znalazłem dwie szklanki, nalałem.
– Wypakuj to wszystko. Ja zaraz się pojawię.
Wypakowałem więc wszystko, położyłem na stole. Wypiłem. Nalałem sobie znowu. I wtedy pojawiła się ona. Odwaliła się w wcale gustowną kieckę. Klipsy. Wysokie obcasy. Bardzo mini. Była w porządku. Trochę może, no ciut, za nisko osadzona, ale „chrupiący” tyłek, kształtne uda i ostre piersi robiły wrażenie. Na pewno długodystansowa w łóżku.
– Witam panią serdecznie – powiedziałem. Jestem znajomym Vi. Ona zaraz się tu pojawi. Może coś do picia? Głośno śmiała się, a ja chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem to silne ciało do siebie. Całowaliśmy się. Jej usta były zimne jak diamenty, ale smakowały całkiem w porządku.
– Głodna jestem, pozwól, że coś ugotuję.
– Też jestem głodny. Pożarłbym ciebie. Natychmiast.
I znowu się głośno zaśmiała. Szybki, krótki pocałunek, moje ręce na jej jędrnych i małych pośladkach, a potem poszedłem do pokoju, usiadłem, wyrzuciłem przed siebie szeroko nogi i głośno westchnąłem.
Mógłbym tu już zostać na zawsze – pomyślałem – a na wyścigach zarabiać forsę. Ona by się mną chętnie opiekowała, masowałaby mnie, nacierała olejkami, gotowała, rozmawiałaby ze mną, kochała mnie i kochała się ze mną. Oczywiście, że kłótni nie dałoby się uniknąć. Taka to już jest ta kobieca natura! Trochę pokrzyczeć, teatralnie pogestykulować, zawsze wyciągać na wierzch to, co najbardziej brudne a nie najpotrzebniejsze, a później te kaskady przyrzeczeń i uroczystych zapewnień. W tym byłem najsłabszy. Wypite w kuchni drinki rozgrzały mnie na tyle, że myśl o wyprowadzeniu się stąd zaczynała się wydawać co najmniej niestosowna i tym bardziej nieprzyzwoita.
Vi nie miała takich problemów. Pojawiła się ze szklanką w dłoni, usadowiła się na moich dolnych kończynach, zaczęła całować, językiem dotykając tylną część mojego podniebienia. „Baczność” w rozporku zaskoczyło mnie samego. Chwyciłem jej pośladki i zacząłem je gnieść, ugniatać, masować i miesić jak ciasto.
– Chciałabym coś ci pokazać – powiedziała cicho.
– Ojej, ojej,… nie tak szybko… nie tak szybko… poczekajmy jeszcze trochę… tak może godzinę po jedzeniu, co?
– Nie o tym myślę.
Przytuliłem się do niej i pozwoliłem jej robić wszystko, na co tylko miała ochotę.
Nagle wstała.
– Chciałam ci pokazać zdjęcie mojej córki. Ona mieszka teraz w Detroit u mojej matki. Jesienią tu wraca. Musi iść do szkoły.
– Ile ma lat?
– Sześć.
– A co z ojcem?
– Rozwiodłam się. Bezwartościowy palant. Chlał na umór i przegrywał na wyścigach.
– Rzeczywiście?
Przyniosła zdjęcie i wcisnęła mi między palce. Długo się w nie wpatrywałem. Tło wydawało mi się za ciemne. I nie tylko tło.
– Słuchaj Vi – ona jest naprawdę czarna! Na miłość Boga, nie mogłaś zrobić tego zdjęcia na trochę jaśniejszym tle?
– To po ojcu. Czarny dominuje. I czarny charakter też!
– Mhmmm. To jednak się widzi!
– To zdjęcie zrobiła moja matka.
– Musi być całkiem miłym stworzeniem, ta twoja córka, prawda?
– Tak… tak!… ona jest bardzo miła… i bardzo słodka!
Vi położyła mi zdjęcie na kolanach i wyszła do kuchni. Te zdjęcia, te albumy, te matki ze zdjęciami własnych dzieci. Ciągle to samo, ciągle i wiecznie. Vi pojawiła się na krótko w drzwiach kuchni.
– Nie pij tyle! Wiesz, co nas jeszcze czeka!
– Tylko bez paniki, baby, dla ciebie coś się zawsze znajdzie. A i ja na tym też skorzystam! Wiesz, byłoby to bardzo wzruszające, gdybyś ty, własnymi rączkami, zmieszała wodę ze scotchem, dla kogoś, kto ma bardzo ciężki dzień za sobą.
– Zamieszaj sobie sam, blagierze i pyszałku!!!
Wykonałem więc zamaszysty obrót i włączyłem telewizor.
– Jeśli chcesz przeżyć raz jeszcze tak wspaniałe chwile, jak na wyścigach, to przynieś temu blagierowi i pyszałkowi coś do picia. I to natychmiast!
Vi postawiła na mojego konia w ostatniej gonitwie. Obstawiano go 5:1, mimo, że od dwóch lat nie wygrał żadnego biegu. Zdecydowałem się postawić na niego tylko dlatego, bo tak na zdrowy rozum zakłady powinny być zawierane 20:1, a nigdy 5:11. Koń wygrał sześcioma długościami, i to bez padania na pysk. Nie wiem, jak to się stało, czy jak to pokombinowano, ale zwierzak zaprezentował fantastyczną klasę, od pracy zadów po chrapy. Spojrzałem w górę, a nad moją głową wisiała szklanka ukochanej cieczy.
– Dziękuję ci, baby!
– Tak jest, mistrzu – zaśmiała się Vi.