38937.fb2
W łóżku wszystko odbywało się niby normalnie. Organ osiągnął niebotyczne wysokości, a ja próbowałem tego nie lekceważyć, ale… mocowałem się i mocowałem, „dorzucałem polan do ognia i dorzucałem,” Vi cierpliwie wszystko znosiła. Dręczyłem więcej siebie niż ją, bez wątpienia dużo wypiłem.
– Bardzo mi jest przykro, baby – powiedziałem.
I nawet nie czekając na słowa najmniejszej pociechy, sturlałem się z niej na materac. I oczywiście usnąłem. W nocy sen urwał się nagle, jakby ścięty gilotyną. Vi radykalnymi metodami wyrywała mnie z objęć pijackiego półsnu, półdrzemania, siadając okrakiem na jajach.
– A teraz uderz w galop! – krzykliwie zagrzewała. W galop, baby!
Od czasu do czasu, ale tylko od czasu do czasu, udawało mi się silnym pchnięciem wedrzeć w ciało Vi. Jej szeroko otwarte oczy, rozpalone pragnieniem i pożądaniem, patrzyły na mnie zwycięsko, a ja pozwalałem się gwałcić jasnokakaowej Murzynce i wściekłej babie w jednej osobie! Muszę teraz przyznać, że to podniecało mnie, ale tylko na krótko.
A potem poddałem się:
– Złaź, baby, mamy jednak bardzo ciężki dzień za sobą. Dobre czasy jeszcze przed nami!
Vi odwróciła się do mnie plecami, a organ, po rekordowych wysokościach, w rekordowo szybkim czasie zmarszczył się i skurczył.