38937.fb2
Rankiem, pierwsze, co zarejestrowały moje uszy, to były kroki. Jej kroki. Łaziła z pokoju do kuchni i z kuchni do pokoju. Może było wpół do jedenastej. Czułem się bardzo nędznie i marnie. Nie miałem ochoty spojrzeć jej w twarz. Udam, że jeszcze śpię, jakieś piętnaście minut, a potem coś się musi stać – pomyślałem szybko.
Ale ona była jeszcze szybsza! Zaczęła tarmosić mnie za ramiona.
– Słyszysz mnie, chciałabym, żebyś zapakował się w gacie i zmiatał. Moja przyjaciółka pojawi się tu zaraz.
– No to co? Ją też mogę zwalić!
– Oczywiście… natychmiast… fantastycznie – bardzo głośno roześmiała się Vi -…oczywiście!
Bardzo powoli wstawałem na nogi. Wszystko odbijało się we mnie niemiłosiernie, czkałem i chciało mi się rzygać. Udało mi się wejść w ubranie.
– Powodujesz teraz to, że zaczynam czuć się jak niewypał, awaria i defekt – powoli i stanowczo wydusiłem z siebie. To nie jest prawda, że nic we mnie nie ma! Coś dobrego musi być w każdym człowieku, więc i we mnie!
Byłem ubrany. Wolno udałem się do łazienki, ochlapałem twarz wodą, uczesałem włosy.
Gdybym mógł, choć trochę, uczesać także i tę twarz – pomyślałem sobie, gapiąc się w lustro – ale to się nie da.
Wyszedłem z łazienki.
– Vi?
– Tak.
– To był tylko alkohol. Tylko. To nie ma nic wspólnego z tobą. Ja to wiem. Przeżyłem to już parę razy. Twoje siwe włosy na pewno nie staną się bardziej siwe… z tego powodu. Nie wolno im.
– No to nie chlej tyle! Żadna kobieta nie lubi być wymieniana na butelkę scotcha!
– Słuchaj, przestań już robić z tego Waterloo, ty czarna emanco!
– Pieprz teraz, Hank!
– Potrzebujesz trochę pieniędzy, mała?
Z portfela wyjąłem dwadzieścia dolarów i dałem jej.
– Heeeee… jak chcesz być słodki, to nawet potrafisz, słodki!
Wolno przesunęła ręką po moich wargach, a ja pocałowałem ją najdelikatniej tam, gdzie kończy się górna warga a zaczyna dolna, albo odwrotnie.
– Jedź ostrożnie!
– No jasne, mała!
Jechałem ostrożnie, nawet bardzo ostrożnie, w stronę torów wyścigowych.