38937.fb2
Zaproszono mnie do biura, na pierwszym piętrze, gdzieś na zadupiu korytarza. Kadry.
– Czy mogę się panu przyjrzeć, Chinaski?
Zaczął się przyglądać.
– Au… au… au… ale pan kiepsko wygląda. Najlepiej będzie jak sobie coś zaaplikuję.
I rzeczywiście zaaplikował sobie coś z niewielkiej buteleczki.
– Drogi pani Chinaski, bardzo bylibyśmy panu wdzięczni, gdyby zechciał pan opowiedzieć nam, gdzie spędził ostatnie dwa dni?
– Opłakiwałem kogoś i nosiłem żałobę.
– Opłakiwał pan?
– Pogrzeb. Stara przyjaciółka. Pierwszy dzień – kupa różnych dziwnych spraw do załatwienia, łącznie z rzucaniem grudek ziemi na wieko trumny. Dzień drugi – ścisła żałoba.
– I nie miał pan czasu na wykonanie jednego telefonu do nas, Chinaski?
– Zgadza się.
– A ja chciałbym coś panu powiedzieć, Chinaski, i mam nadzieję że to pozostanie między nami…
– Bardzo proszę.
– Jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje… czy pan już wie, co chcę przez to powiedzieć?
– Niestety, nie.
– Panie Chinaski, jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje, to znaczy, że przekazuje pan nam informację, że sra pan na pocztę!!!
– Rzeczywiście?
– A teraz, panie Chinaski, czy pan zdaje sobie sprawę, co to oznacza?
– Nie. A co?
Pochylił się nad stołem, wysunął twarz do przodu i wycedził:
– To oznacza, panie Chinaski, że poczta amerykańska może też osrać pana!!!
Wycofał swój łeb, ale dalej gapił się w moją stronę.
– Panie Feathers – powiedziałem – pan mnie może… czy pan już wie, co?
– Henry, tylko niech pan nie próbuje być bezczelny. Ja mogę pańskie żyćko tu… tu!… tu!!!… zamienić w piekło.
– Proszę zwracać się do mnie moim pełnym imieniem i nazwiskiem. Nie wydaje mi się, że zbyt dużo żądam od pana!
– Pan żąda respektu?…
– Tak jest. Żądam dokładnie tego! Pan chyba jeszcze pamięta, gdzie zaparkował pan swój samochód?
– A co to ma do rzeczy?! A może to szantaż???
– Czarni z tej dzielnicy ubóstwiają mnie, Feathers. Chyba będę musiał się im jakoś za to odwdzięczyć?!
– Czarni ubóstwiają pana?
– Dają mi wody, kiedy mam pragnienie. Ja nawet walę ich kobiety. Czy też usiłuję to robić!
– Wspaniale… wspaniale… odchodzimy od naszego tematu, Chinaski. A teraz do pracy.
Wręczył mi jakiś świstek, zaświadczający, że byłem u niego. Chyba „pogoniłem” mu trochę strachu. Z czarnymi nigdy nie stałem na stopie wojennej, a z Feathersem właśnie zaczynałem. To, że on się przeraził, to było dla mnie jasne. Liczyłem przecież na to. Jednego takiego inspektora zrzucono ze schodów, drugiego przeciągnęli nożem po dupie, podobno komuś otworzyli brzuch, jak czekał na skrzyżowaniu na zielone światło, i to przed głównym wejściem do Stanowego Urzędu Pocztowego. Sprawców nigdy nie odnaleziono.
Feathers, niedługo po naszej rozmowie, odszedł. Nie wiem, gdzie on teraz pracuje. Na pewno nie jest już urzędnikiem Głównego Urzędu Pocztowego.