38937.fb2
Dojechaliśmy do hotelu. Stary budynek, elegancki, wlepiony w skarpę nad Oceanem. Dostaliśmy pokój na parterze, mogliśmy więc wsłuchiwać się w oceaniczną kąpiel, fale odchodzące i nadchodzące, mogliśmy wdychać zapach oceanu.
Nie przystępowałem do rzeczy od razu. Długo rozmawialiśmy, ostro grzejąc w żyłę. A potem usiadłem blisko niej i zaczęło się: rozebrałem się do naga, nie pozwoliłem zdjąć jej ani jednego własnego łaszka, zaniosłem ją do łóżka, wlazłem na nią, policzyłem wszystkie jej żebra i najmniejsze chrząstki, rozbierając ją powoli, bez pośpiechu. A potem byłem w środku. Łatwe to nie było. Stawiała opór, na szczęście taktyczny, na szczęście długo to nie trwało. Dawno nie było tak wspaniale. Słyszałem wodę, słyszałem fale, słyszałem ją. Wydawało mi się, że robimy to tam, pod wodą. Trwało to wieczność. A potem stoczyłem się z niej, spocony i zmachany.
O ty Boże, co ty czynisz z ludźmi – wzdychałem – co ty z nami wyrabiasz! Kiedyś chciałbym się dowiedzieć, dlaczego właśnie w takich momentach Bóg zawsze pojawia się na samym końcu języka.