38937.fb2
Fay czuła się dobrze z brzuchem. Na jej wiek zdecydowanie wspaniale. Siedzieliśmy na kanapie i czekaliśmy na rozwiązanie. Ten dzień właśnie nadszedł.
– To nie będzie trwało długo – mówiła – nie chcę być tam za wcześnie.
Wychodziłem wtedy przed dom i sprawdzałem, czy samochód nie zrobi nam dowcipu wtedy, kiedy wszystko będzie musiało odbywać się w szybkim tempie. Jęczała, ale ciągle mówiła „nie”. Z tym jej spokojem, zimną krwią i opanowaniem może rzeczywiście mogłaby uratować świat. Tylko przed czym?
Byłem z niej dumny. Wybaczyłem jej stosy nieumytych garnków, „New Yorkera,” a nawet i to, że łaziła na te kursy pisarzy i autorów. Ta stara dziewczynka, targająca przed sobą brzuch, była tak naprawdę jedną z wielu samotnych istot w obojętnym i bezwzględnym kotle ludzkich potworów.
– Powinniśmy już jechać – odważyłem się.
– Nie, nie, nie chcę tam siedzieć i bezczynnie czekać. Ty też ostatnio nie czujesz się najlepiej, co?
– Zejdź ze mnie. Musimy już jechać!
– Nie, proszę, Hank.
Siedziała i nie ruszała się.
– Czy mogę zrobić coś dla ciebie?
– Nic!
I znowu minęło dziesięć minut. W kuchni napiłem się zimnej wody, a jak wróciłem, zapytała:
– Możesz jechać?
– No, jasne!
– Czy wiesz, gdzie jest szpital?
– Oczywiście!
Pomogłem ulokować się jej w samochodzie. Trasę do szpitala miałem opanowaną na pamięć, bowiem w zeszłym tygodniu przejechałem ją dwa razy na próbę. A teraz, kiedy wjeżdżaliśmy w bramę szpitala, nie miałem pojęcia, gdzie mógłbym zaparkować samochód.
Fay wskazała mi podjazd:
– Podjedź tam! Zaparkuj obok! A tu przejdziemy na piechotę.
– Natychmiast – odpowiedziałem.
Leżała w pokoju z widokiem na ulicę. Jej twarz marszczyła się i kurczyła z bólu i niecierpliwości.
– Trzymaj mnie za rękę – rozkazała.
Chwyciłem, jak pilny uczeń, jej dłoń.
– I to się teraz stanie, teraz? – zapytała pokornie.
Stanie się.
– A mnie się cały czas zdaje, że tobie jest wszystko jedno.
– Miły jesteś. Ale to pomaga.
– Byłbym jeszcze milszy, gdyby nie ten zapyziały urząd pocztowy…
– Wiem. Wszystko wiem.
Popatrzyliśmy w milczeniu przez chwilę na ulicę.
– Widzisz tych ludzi za szybą. Oni nie mają najmniejszego pojęciu, co tu i teraz się rozgrywa. Idą i idą, po raz tysięczny tą samą drogą… czy to nie jest śmieszne?… że oni też zostali kiedyś urodzeni?… każde z nich… pojedynczo!
Nieoczekiwanie przyznała mi rację.
Trzymając ją za rękę coraz silniej i intensywniej czułem wszystkie, nawet nieznaczne ruchy, jakie wstrząsały jej ciałem.
– Ściśnij mnie mocniej – poprosiła nagle.
– Tak.
– Bardzo by mi się nie podobało, gdybyś odszedł…
– Gdzie jest lekarz? Gdzie oni wszyscy są? Dlaczego wszyscy tak się tu opierdalają?
– Oni zaraz tu będą.
I właśnie wtedy pojawiła się w drzwiach siostra. To był katolicki szpital. Pracowały w nim same niezwykle urokliwe Hiszpanki i Portugalki. Ciemne, ogorzałe słońcem twarze. Ta też była śliczna.
– Pan… proszę opuścić salę… musi pan natychmiast wyjść – powiedziała.
Ze sztucznie naciągniętym uśmiechem na twarzy, udało mi się jeszcze pokazać Fay, jak mocno będę trzymać kciuki. Nie sądzę, żeby dostrzegła to. Windą zjechałem na dół.