38937.fb2
W windzie jadącej do góry byłem jedynym białym. Wokół mnie rozmawiano szeptem o awanturach na ulicy, odwracając się ostentacyjnie ode mnie. Czułem się nieswojo i dość osobliwie.
– Na rany Boga – rzucił przez białe siekacze kruczoczarny typ – no i jest ostra sprawa! Tamci zataczają się pijani! Wymachują butelkami whisky. Gliny przejeżdżają obok i nawet się nie zatrzymują. Te uwalone wywłoki nie przeszkadzają im! Oni im nie przeszkadzają! Ludzie w biały dzień jak oszaleli latają po ulicach z telewizorami, odkurzaczami i całym tym kramem… to jest ostra sprawa!
– Człowieku, masz rację.
– Czarni właściciele sklepów powywieszali w wystawach sklepów szyldy: „JESTEŚMY WASZEJ KRWI”. A biali robią to samo. Ale nasi nie dadzą się na to nabrać. Wszyscy doskonale wiedzą, które sklepy do kogo należą. Tych należących do BIAŁYCH należy unikać!
– Człowieku, i znowu masz rację.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Wysiedliśmy, każdy z nas poszedł w inną stronę. Postanowiłem nie komentować nikogo i niczego.
Parę dni później szef naszego urzędu miejskiego wygłosił przemówienie. Przez radio.
„Uwaga. Cała południowo – wschodnia część miasta została odcięta. System barykad uniemożliwia jakąkolwiek komunikację. Tylko osoby zamieszkujące te dzielnice, po okazaniu odpowiednich dokumentów, będą przepuszczane. Po godzinie 19.00 nie wolno opuszczać domów. Przejścia do zabarykadowanych części miasta będą zamknięte. Barykady rozciągają się od Indiana St. do Hoover Street i od Washington Boulevard do 135 Place. Wszyscy pracownicy mieszkający w południowo – wschodniej części miasta, mogą opuścić stanowiska pracy i udać się już do domów”.
Wszyscy zaczęli gadać. Czarni porzucali pracę i wychodzili. Zostało nas paru. Oznaczało to kolejne godziny nadliczbowe.
Wychodzący stemplowali swoje karty pracy i opuszczali budynek. Postanowiłem zrobić to samo.
– Hej, ty! A ty dokąd?! – krzyknął jeden z pilnowaczy.
– Nie słyszał pan komunikatu – ja mu na to.
– Głuchy to ja nie jestem, ale pan nie jest… przecież nie!
Lewą ręką chwyciłem torbę.
– Co nie jestem? Co nie jestem?
Spojrzał na mnie.
– I co ty możesz wiedzieć, BLADZIUCHU!!!
Wyciągnąłem kartę, podstemplowałem w drzwiach wyjściowych i wyszedłem.