38937.fb2
Pojawili się nagle i poodkręcali co drugi kran i to te, z których piliśmy wodę.
– Co do kurwy nędzy tu jest grane – pytałem się.
Nikogo to nie interesowało.
– I co tak trzymacie ryje na kłódki – krzyczałem do kolegów z działu przesyłek masowych. – Ci kradną nam wodę!
Wszyscy nabrali wody w usta. Nie potrafiłem tego pojąć. Kategorycznie poprosiłem, żeby przysłali do mnie przedstawiciela związków zawodowych.
Po paru dniach zjawił się Parker Anderson. Przed objęciem tej zaszczytnej funkcji Parker spał w porzuconych samochodach, a golił się i mył w sraczach na stacjach benzynowych. Próbował także robić jakieś niejasne interesy, bez sukcesu kantując paru też łotrów i szalbierzy. Nie wiem, kiedy zaczął pracę na poczcie, wiem tylko to, że chodził na zebrania, awansował do funkcji szefa zmiany, zbratał się z aktywistami związków zawodowych i został nieoczekiwanie wybrany do Zarządu Głównego Związku Zawodowego Pracowników Poczt.
– Co to za afera, Hank! Dobrze wiem, że z pilnowaczami sam dajesz sobie dobrze radę.
– Tych tanich pochlebstw możesz sobie zaoszczędzić, baby. Od dwunastu łat płacę na was, nieroby, składki i niczego jeszcze nie chciałem.
– I tak powinno być! Hank, w czym jest problem?
– Chodzi o wodę.
– Brakuje jej wam?
– Jeszcze jej nie brakuje, ale wkrótce może. Odkręcają krany! Obejrzyj się za siebie i zobacz!
– Co mam oglądać? Gdzie?
– Tu!
– Niczego nie widzę!
– No właśnie. Tu był kran, a teraz go nie ma.
– Został odkręcony? Ach, Hank, jeden więcej, jeden mniej!
– Słuchaj Parker, oni likwidują co drugi kran, a jeśli nie będziemy się bronić, wkrótce zabiją dechami co drugi sracz!… a jak się jeszcze bardziej rozzuchwalą i rozochocą…
– Pięknie to ci się ułożyło na języku, Hank – stwierdził Parker. – Ale czego ty chcesz ode mnie? Co ja mam z tym wspólnego?
– Prosiłbym cię, żebyś nabrał powietrza w płuca, zreanimował ten swój martwy z bezczynności płat mózgowy i wyniuchał, w czyim interesie leży niszczenie tych kranów i umywalek!
– To się da zawsze zrobić – skonstatował rzeczowo Parker.
– Więc napij się i wypnij! Od dwunastu lat uzbierało się 624 dolary z moich składek. Mogę was pozbawić tych pieniędzy!
Następnego dnia musiałem długo szukać Parkera. On, ze swojej strony, długo szukał w myślach, jak coś powiedzieć, żeby nic nie powiedzieć. Takich spotkań odbyło się kilka. Wreszcie powiedziałem mu, że mam tego dość, i że daję mu tylko jeden dzień czasu.
Tym razem on szukał mnie, i odnalazł w kantynie.
– No, i udało ci się przeniuchać całą sprawę?
– W 1912 roku, kiedy budowano ten dom…
– 1912? Przed pięćdziesięciu laty? Zawsze miałem wrażenie, że nie pracuję na poczcie tylko jestem w jednym z tych słynnych domów kobiecych figlów dla któregoś z cesarzy!
– Dobra, dobra, Chinaski! W 1912 roku architekt przewidział określoną liczbę ujęć wody. I dopiero teraz, podczas ostatniej kontroli stanu budynków, okazało się, że wykonano dwa razy więcej kranów, odpływów, umywalek i tych wszystkich innych urządzeń sanitarnych.
– I komu przeszkadza podwójna liczba kranów? Przecież zużycie wody przez to nie wzrasta!
– Oni też tak myślą, wiesz! Ale… jest jedno ale… krany odstają za bardzo od ścian! Ludzie często się o nie zaczepiają.
– To niech ludzie więcej uważają, gdzie lezą…
– Dobra, dobra! Ale wyobraź sobie, że jeden z naszych pracowników, namówiony przez szczwanego adwokata ubezpieczyć się gdziekolwiek i to wysoko, na okoliczność zagrażających jego życiu wszelkich urządzeń sanitarnych, montowanych w ścianach, a odstających od tych ścian i utrudniających mu jego drogi służbowe. To nie wszystko! Wyobraź sobie, że taki ubezpieczony zasuwa pchając przed sobą wózek pełen przesyłek i zahacza o kran albo inną rurę…
Powoli zaczynałem to rozumieć. Kranów nie powinno być w ogóle, a poczta, za budowę wykonaną niezgodnie z planem, mogłaby być zaskarżona i musiałaby bulić niezłe odszkodowania.
– Dokładnie tak!
– Parker, składam ci podziękowanie za spóźnione, lecz wyczerpujące wyjaśnienie dręczącego mnie problemu.
– Związki zawodowe zawsze stoją do twoich usług, Hank!
Jeśli on tę bzdurę wymyślił, to była ona warta te 624 dolary! W „Playboyu” drukują słabsze i o ileż głupsze!