39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zmierzchało już, kiedy Lucy i Jeff zbliżali się do domu. W rozdarciu między chmurami widać było słońce zachodzące za góry. Ostatnie promienie padały niemal poziomo i, pozbawione już ciepła, malowały jezioro na ołowianoróżowy kolor. Ponad wodą niosły się z drugiego brzegu dźwięki trąbki. Zdawało się, że dolatują z większej odległości niż zwykle, tak chwiejnie brzmiały, stłumione i osmętniałe w ten chmurny wieczór. Lucy miała na sobie płaszcz od deszczu uszyty w ten sposób, że spadał jej z ramion, jak peleryna, sztywnymi, dostojnymi fałdami, które poruszały się w rytm powolnych kroków. Jeff szedł nieco z tyłu. Zmierzali przez trawnik w kierunku domu. Lucy weszła na schody prowadzące na ganek i zatrzymała się na drugim stopniu, nasłuchując melodii z tamtego brzegu. Zaczęła zdejmować płaszcz, Jeff pomógł jej, położył okrycie na krześle i obrócił ją powoli twarzą ku sobie. Skuliła się trochę w ramionach i uśmiechnęła się do niego przechylając w bok głowę. Ukośne promienie słońca zdawały się wyczarowywać z twarzy Jeffa kilka rozmaitych wyrazów naraz, jak gdyby on sam nie był pewien, czy jest w tej chwili zwycięzcą czy zwyciężonym, czy jest szczęśliwy chowając w sobie wspomnienie tego popołudnia, czy też pełen rozpaczy, że oto już minęło. Dźwięki trąbki zamierały ostatnim echem na wodzie. Lucy zbliżyła się do stołu i wzięła paczkę papierosów.

– Gdziekolwiek się znajdę – zaczął Jeff podsuwając jej ogień – ile razy usłyszę granie trąbki, zawsze sobie przypomnę o tym…

– Ciicho – ostrzegła go półgłosem:

Odrzucił zapałkę i zapatrzył się w Lucy. Jej szare, podłużne oczy były wpół przymknięte, uśmiechały się, kryły w sobie jakąś niezrozumiałą aluzję do Wschodu i miały taki wyraz, jak gdyby strzegły tajemnicy, której nie wyjawią nigdy nikomu. Jeff patrzył na jej miękko zarysowane, pełne usta, które teraz, bez szminki, zlewały się z opalenizną na twarzy i wydawały się prawie bezbarwne.

– O Boże! – wyrzekł ściszonym głosem. Nie wziął jej w ramiona, tylko powoli, delikatnie przesunął dłonią wzdłuż jej boku, a potem pieszczotliwie zatrzymał rękę na brzuchu. – Taki cudowny zakątek – wyszeptał.

Lucy zaśmiała się i powtórzyła ostrzegawczo:

– Ciicho.

Chwyciła jego rękę, podniosła do ust i ucałowała wnętrze dłoni.

– Dziś w nocy… – upomniał się.

Pocałowała go w czubki palców z zabawnym cmoknięciem, tak jak się całuje rączkę dziecka.

– Nie, już dosyć – powiedziała stanowczo. Puściła jego rękę i otworzyła drzwi do wnętrza domu. – Tony! – zawołała. – Tony, gdzie jesteś?

Nie było odpowiedzi, więc wróciła do Jeffa. On podniósł z podłogi rękawicę i piłkę, które Tony porzucił tu przed godziną, i zaczął podbijać piłkę, ćwicząc najrozmaitsze chwyty lewą ręką.

– Pewnie jeszcze nie wrócił z wycieczki – powiedział. – Nie niepokój się. Na pewno wróci na kolację.

– Mam ochotę pójść do pokoju i przebrać się.

Jeff położył z powrotem rękawicę i piłkę na podłodze.

– Nie, nie odchodź jeszcze – poprosił. – Zostań tutaj. Przecież nie musisz się przebierać. Przepadam za tą twoją sukienką. – Dotknął nakrochmalonej tkaniny, która odstawała sztywno na biodrze. – Okropnie się do niej przywiązałem.

– No, dobrze – zgodziła się. – Wszystko robimy tak, jak ty chcesz, bo…

Nie dokończyła.

– Bo co?

– Bo masz dwadzieścia lat.

– Do diabła z takim uzasadnieniem!

– Nie ma żadnego innego, mój chłopczyku – rzekła Lucy pogodnie.

Położyła się na rozsuwanym fotelu, z nogami spuszczonymi na podłogę. Jeff stał nad nią i patrzył, jak leżała z głową odrzuconą na poduszki, mrużąc oczy przed dymem z papierosa.

– O Boże! – wymamrotał.

– Przestań mówić: O Boże!

– Dlaczego?

– Bo to wywołuje zupełnie niepotrzebne skojarzenia. Dopro wadzisz do tego, że będę się czuła winna, a ja nie chcę się czuć winna. No i usiądź. Przecież nie musisz być ciągle nade mną.

Usiadł na podłodze opierając się plecami o fotel, z głową blisko jej łona.

– Kiedy ja bardzo lubię być nad tobą – powiedział.

– Ale tylko w ściśle określonych godzinach. – Końcami palców musnęła z tyłu jego głowę, tuż ponad karkiem. – Rozkoszne… – szepnęła. – Nie wolno ci nosić dłuższych włosów.

– Okej.

Przesunęła dłonią po jego głowie.

– Masz mocną, twardą czaszkę.

– Okej.

– Włosy pachną ci tak jak Tony’emu. Pachną latem. Tak sucho, słonecznie. Włosy mężczyzn nabierają z wiekiem innego zapachu. Papierosy, kłopoty, zmęczenie, fryzjerzy…

– A jaki jest zapach zmęczenia? – zapytał Jeff.

Zastanowiła się.

– Taki sam jak smak aspiryny – odparła po chwili. – Gdybym była mężczyzną, kochałabym tylko siedemnastoletnie dziewczątka, takie lśniące, jędrne, świeżutkie.

– A ja, gdybym był mężczyzną, kochałbym tylko ciebie.

Roześmiała się.

– Masz rycerskie maniery. Ale teraz, mów, prawdę. Ile miałeś dziewcząt?

– Jedną.

– O, to znaczy, że razem ze mną dwie.

– To znaczy, że razem z tobą… jedną.

– Jesteś naprawdę rycerski. Oczywiście, nie wierzę ci ani trochę – rzekła Lucy.

– No, więc dobrze, zaraz się wyspowiadam. Jestem uwodzicielem. Odkąd skończyłem piętnaście lat, z pół tuzina kobiet popełniło z mojego powodu samobójstwo. Poza tym jestem bigamistą. W dziesięciu stanach sądy poszukują mnie pod rozmaitymi nazwiskami. Uwiodłem najukochańszą przyjaciółkę mojej rodzonej babki, kiedy miałem zaledwie cztery lata, i od tego czasu nie próżnowałem. Jestem na czarnej liście we wszystkich przyzwoitszych szkołach żeńskich na Wschodzie. Moja książka pod tytułem „Jak zdobyć, zatrzymać przy sobie i pozbyć się kobiety?” została już wydana w dwunastu krajach, z tego w kilku takich, gdzie mówi się tylko językami wymarłymi dwa tysiące lat temu.

– No, dosyć już, dosyć. Zrozumiałam – przerwała mu ze śmiechem. – Jesteś dziwny. Myślałam, że młodzi mężczyźni są dzisiaj strasznie… wiesz, rozpuszczeni.

– Jeżeli o mnie chodzi, to raczej odwrotnie.

Lucy uniosła głowę z poduszki i przyglądała mu się z zaciekawieniem. Nie odwrócił się ku niej.

– Wierzę ci – powiedziała.

– Czekałem.

– Na co?

– Na ciebie – odparł bez namysłu.

– Nie błaznuj.

– Ja wcale nie błaznuję. Czekałem na coś… – Zawahał się. – Na coś porywającego. Nie uznaję takich przypadkowych, nieważnych, niedoskonałych historii. A te dziewczęta, które znałem dotychczas? Były ładne albo sprytne, albo zabawne. Ale ani jedna nie była porywająca.

– Coś podobnego! – zdumiewała się. – Ależ ty jesteś romantyk.

– Albo się kocha romantycznie – stwierdził mentorskim tonem – albo można równie dobrze pójść poćwiczyć na boisku sportowym.

Roześmiała się na te słowa.

– Naprawdę, jesteś dziwny. – Usiadła i zapytała już poważniejszym tonem: – Więc uważasz, że ja jestem porywająca?

– Tak.

– No wiesz, pierwszy raz w życiu ktoś o mnie myśli w ten sposób.

– A twój mąż?

– Nie wiem – odparła ostrożnie. – Przypuszczam, że jest mu ze mną wygodnie.

– To niedużo.

– Niedużo? – Ton Lucy pełen był rezerwy. – Dotychczas tak właśnie było.

– A teraz?

Odrzuciła nie dopalony papieros i paru umiejętnymi ruchami rąk wygładziła suknię.

– A teraz mam ochotę przejść się do baru i napić się czegoś – rzekła wstając.

Jeff cofnął ramię i nie odwracając się popchnął ją delikatnie z powrotem na fotel.

– Jakie… jakie jest to twoje małżeństwo? – zapytał.

– Na co ci ta wiadomość?

– Muszę wiedzieć. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Chcę zobaczyć twoje fotografie, kiedy byłaś małą dziewczynką. Chcę wiedzieć, jakie jest twoje panieńskie nazwisko.

– Hammond.

– Hammond – powtórzył za nią. – Lucy Hammond. Doskonale. Chcę wiedzieć, jakie książki czytałaś, kiedy miałaś czternaście lat.

– Wichrowe wzgórza, Kapitał Marksa i Małe kobietki.

– Doskonale. Chcę wiedzieć – mówił dalej – jak zamierzałaś ułożyć sobie życie, zanim wyszłaś za mąż. Chcę wiedzieć, o czym rozmawiasz z mężem w domu, przy stole.

– I po co ci to?

– Bo chcę, żebyś do mnie należała. Chcę mieć twoją przeszłość i cały ten czas, kiedy nie byłaś ze mną, i twoją przyszłość.

– Oj, ostrożnie! – przerwała mu ostrzegawczym tonem.

– Nie chcę być wcale ostrożny. Więc jak jest z tym twoim małżeństwem? Z tym prawomocnym, zbudowanym na opoce małżeństwem?

– Zawsze uważałam – odparła rzeczowo – że jest zupełnie udane.

– A teraz jak uważasz?

– Od połowy września będę znów uważała, że jest zupełnie udane.

Jeff podniósł się, przeszedł przez ganek i oparł się o słup podtrzymujący daszek, spoglądający w dal, na jezioro.

– Lucy – odezwał się nagle.

– Co takiego?

– Kiedy on tu przyjedzie… – Mówił stłumionym głosem. – Ten Crown… będziesz z nim spała? – Odwrócił się i patrzył jej prosto w twarz.

Lucy zerwała się z fotela i chwyciła swój płaszcz.

– Już najwyższy czas, żebyśmy poszli się czegoś napić – oznajmiła stanowczo.

– Odpowiedz na moje pytanie.

– To nie ma nic wspólnego z naszą sprawą. Włożyła płaszcz i zaczęła go zapinać.

– Musisz mi coś obiecać – powiedział nie ruszając się z miejsca.

– Ale co?

– Przyrzeknij mi, że nie będziesz współżyła z mężem, dopóki…

– Dopóki?

– Dopóki będziemy ze sobą razem.

Lucy zapięła już płaszcz i podniosła kołnierz.

– To znaczy, jak długo?

Jeff przełknął ślinę i bąknął z nieszczęśliwą miną:

– Nie wiem.

– Powiedz dokładnie – domagała się Lucy. – Dwa dni? Tydzień? Do końca lata? Czy przez pięć lat?

Podszedł blisko, ale nie dotykał jej.

– Nie złość się na mnie – wyrzekł zgnębionym głosem. – Ja po prostu nie mogę znieść tej myśli… Słuchaj, możemy się stale widywać. Będę przyjeżdżał do ciebie przynajmniej raz na miesiąc. A oprócz tego święta: Dziękczynienie, ferie gwiazdkowe. Prawie na każdy weekend mogę przyjeżdżać do Bostonu.

Lucy potakiwała, na pozór biorąc to wszystko bardzo poważnie.

– Aha, do Bostonu. W jakim hotelu uważasz, że mogłabym się zatrzymywać? U Ritza czy u Copleya? A może w którymś z tych hotelików dla komiwojażerów? W „Touraine”? Albo u Statlera? A co z obrączką? Jak myślisz, może lepiej ją zdjąć?

Jeff podniósł ręce, jak gdyby chciał się zasłonić od ciosu.

– Lucy! – prosił w udręce. – Lucy, przestań!

– A jak mam cię przedstawiać w Bostonie? – znęcała się nad nim. – Jako mojego syna czy siostrzeńca? Może jako starego przyjaciela?

– Nie ośmieszaj naszego stosunku – rozgniewał się.

– Jak radzisz, co mam powiedzieć mężowi? Że pewna osoba, której nazwiska nie mogę ujawnić, ma zastrzeżenia co do…

– Przestań. Jest tysiąc sposobów na przeprowadzenie takiej rzeczy.

– Naprawdę? – zapytała z przyjemnym zdziwieniem. – Może wystosujesz notę. Jako kandydat na dyplomatę. Na pewno ci się to przyda później, kiedy będziesz musiał przesłać notę protestacyjną premierowi Iranu albo ostre ostrzeżenie pod adresem węgierskiego ministra spraw zagranicznych. Drogi Panie! Doszło do naszej wiadomości, że istnieje kilka wzajemnie sprzecznych roszczeń odnośnie ciała Pańskiej małżonki…

– Nie naśmiewaj się ze mnie – powiedział z posępną miną. – Co chcesz, żebym zrobił? Lucy, kochana moja, dotychczas było przecież cudownie. Czy masz mi za złe, że chcę, żeby dalej było tak samo?

– Cudownie. – Lucy potakiwała ironicznie. – Miłość ich była cudowna. W czasie ferii, w taniutkim hoteliku, a młody człowiek zawsze potrafił zdążyć z powrotem na pierwszy poniedziałkowy wykład. To jest dla ciebie cudowne, prawda?

– O Boże! – jęknął Jeff. – Czuję się jak w matni. Gdybym był

starszy, na jakimś stanowisku, gdybym miał trochę własnych pieniędzy…

– To co? – prowokowała go Lucy.

– Moglibyśmy razem wyjechać. Pobrać się. Żyć razem. Przez chwilę wahała się, w końcu zaś rzekła cichym, łagodnym głosem:

– Bądź zadowolony, że nie jesteś starszy ani na stanowisku, że nie masz pieniędzy.

– Dlaczego?

– Bo nie wyjechałabym z tobą.

– Nie, Lucy, nie mów tak!

– I wtedy musiałbyś szukać winy w sobie, zamiast w swojej młodości czy w braku pieniędzy. Na pewno o wiele więcej by cię to bolało. A tak będziesz mógł wrócić na jesieni do swojej uczelni i przechwalać się w chłodne wieczory przed kolegami w sypialni, jakie to miałeś urozmaicone wakacje u siostry w górach. Wydaje mi się, że słyszę, jak o tym opowiadasz, i wybaczam ci z góry. I nawet trochę ci zazdroszczę tej przyjemności. Możesz im powiedzieć: „Nie wiem, co to takiego we mnie siedzi, że wszystkie mężatki w pewnym wieku – tutaj mrugniesz do swoich koleżków – po prostu lecą na mnie.”

– Lucy, do czego ty właściwie zmierzasz? – zapytał.

– Do tego, żebyś zrozumiał, że lato to jest lato. Że potem zamykają hotele, a w letniskowych domkach zabijają deskami okna przed śniegiem. Że jezioro zamarza i ptaki odlatują na południe. Dzieci wracają do szkoły, a dorośli do… do robienia sprawunków, do brydża, do przyziemnej, pewnej rzeczywistości…

W chłodnych promieniach słońca twarz Jeffa miała wyraz zgnębiony, zdruzgotany.

– Nie kochasz mnie – rzekł cicho.

Lucy podeszła do niego uśmiechając się miękko.

– Iz tym także nie jest zupełnie tak. – Ujęła go lekko pod brodę i pocałowała. – Nie rób takiej smutnej miny, mój mały – powiedziała odwracając się zaraz od niego. – Mamy jeszcze przed sobą dwa tygodnie lata.

Postąpił krok za nią, ale zatrzymał się, dostrzegł bowiem Tony’ego, który wynurzył się z mroku drzew i szedł przez trawnik w stronę domu. Lucy zobaczyła go w tej samej chwili i zeszła z ganku na spotkanie chłopca. Tony stanął. Patrzył na matkę i na Jeffa tak, jakby ich wcale nie widział. W zapadającym zmierzchu wydawał się zmęczony i blady.

– Halo, Tony – powitała go Lucy. – Gdzieżeś się tak długo podziewał?

– Nigdzie specjalnie – odparł wymijająco. Kiedy wchodzili na ganek, starał się trzymać jak najdalej od matki.

– Jak się udała wycieczka? – zapytał go Jeff.

– Okej. – Tony oparł się o ścianę i przyglądał się uważnie Jeffowi. – A jak pana ząb?

– Okej – odpowiedział Jeff.

– Dobrze się bawiłaś w kinie? – zwrócił się Tony do matki. – Jaki film wyświetlali?

– Ja… ja nie byłam w kinie. Okazało się, że kino jest czynne tylko w soboty i w niedziele.

– Ach, tak? – zdziwił się Tony. – I co zrobiłaś?

– Trochę pochodziłam po sklepach. Po antykwariatach.

– Kupiłaś co?

– Nie, nic – odparła Lucy. – Wszystko jest takie drogie. Tylko obejrzałam trochę. Wybierałam się właśnie z Jeffem do hotelu, żeby się czegoś napić. Chcesz, to pójdziemy razem? Możesz sobie zamówić coca-colę.

– Nie chce mi się pić.

– No, to możesz pójść i bez picia.

– Nie, nie chce mi się pić – powtórzył Tony.

Lucy podeszła do niego i przyłożyła mu dłoń do czoła.

– Dobrze się czujesz? – spytała niespokojnie.

Chłopiec uchylił głowę i odsunął się od niej.

– Nic mi nie jest. Trochę się tylko zmęczyłem – wyjaśnił niechętnie. – To przez tę wycieczkę. Nie spałem po południu. Mam ochotę położyć się na kwadrans.

W tym momencie pomyślał z przestrachem, że matka zacznie się zaraz krzątać koło niego, więc uśmiechnął się z obłudną szczerością i powiedział:

– Te wycieczki to niezła zaprawa. No, do widzenia.

Wszedł do domu i położył się w swoim pokoju na łóżku. Leżał bez ruchu, z otwartymi oczami, a kiedy usłyszał kroki matki i Jeffa na ścieżce za swoim oknem, zaczął liczyć powoli do pięciuset, aby się upewnić, że oddalili się już dostatecznie w kierunku hotelu, po czym wstał, przeszedł do saloniku i zatelefonował do Hartford, do ojca.