39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Gdy samochód zatrzymał się przed domkiem, był cały obryzgany błotem, a wycieraczki zostawiły na przedniej szybie dwa rozmazane półksiężyce, lśniące mglistym światłem reflektorów, odbitym od mokrych drzew. 01iver wyłączył motor i przez chwilę siedział jeszcze bez ruchu, aby wytchnąć po długiej jeździe w nieustającym deszczu. W domu paliło się światło, ale nie było widać, aby ktoś się tam ruszał. Oliver wysiadł zabierając ze sobą płaszcz od deszczu i mały neseserek, który umieścił w tyle wozu. Wszedł do domu. W saloniku nie było nikogo. W zupełnej ciszy szemrały tylko krople deszczu kapiące z gałęzi klonu, które zwieszały się nad tą częścią domu. Na stole pośrodku pokoju rozrzucone były zeszyty czasopism, a na tapczanie leżała otwarta książka, obrócona do góry okładką. Na szachownicy stało kilka pionków, parę spadło i poniewierało się na podłodze. Z piwonii stojących w wazonie na kominku opadło na dywan kilka płatków.

Rozglądając się po pustym pokoju O1iver pomyślał, że gdziekolwiek Lucy pobędzie choćby pięć minut, zaraz stwarza tam pewien nieład, niewielki zresztą i wcale nieważny. Czasami, kiedy znalazł się w takim pokoju świadczącym o przelotnej obecności Lucy, doznawał miłego uczucia zażyłości i pobłażliwego zrozumienia. Ale dzisiaj, po długiej podróży samochodem, ten widok go drażnił.

Zdjął kapelusz i zaczął trzeć ręce, aby je trochę rozgrzać. Na kominku nie było ognia. Rzucił okiem na zegar stojący na półce nad kominkiem. Były dwie minuty po ósmej. 01iver przyjechał, jak zawsze, dokładnie o zapowiedzianej godzinie. Wszedł do kuchni w poszukiwaniu butelki z whisky, która zwykle stała w kredensie nad lodówką. W zlewie zauważył naczynia nie zmyte po podwieczorku. Trzy filiżanki, trzy spodki i parę talerzy z okruszynami czekoladowego lukru. Wyjął butelkę i nalał whisky do szklaneczki.

Nie chciało mu się dolewać wody, wrócił do saloniku i usiadł znużony. Popijał czystą whisky i czekał. Po chwili usłyszał czyjeś kroki na ganku. Drzwi się otworzyły i wszedł Tony w czapeczce baseballowej na głowie. Zatrzymał się w progu. Zdawało się, że nie ma ochoty wejść do środka.

– Halo, Tony – powitał go Oliver z uśmiechem.

– Tatuś… – powiedział Tony.

Zbliżył się do ojca, aby go pocałować, ale nie zrobił tego i stanął w pewnej odległości. 01iver zdjął mu z głowy czapkę i pieszczotliwym ruchem zburzył mu lekko włosy.

– Jesteś bardzo tajemniczy, mój Tony – powiedział żartobliwie. – Nie mówisz przez telefon, co się stało. Chcesz koniecznie, żebym przyjechał punktualnie o ósmej. I zapowiadasz, żebym nie telefonował do mamy.

– Na pewno nie rozmawiałeś z mamą? – zapytał Tony podejrzliwie.

– Nie, nie rozmawiałem.

Nie było celu wspominać chłopcu o tym, że próbował telefonować do Lucy z drogi, z Waterbury. Linia musiała być gdzieś uszkodzona z powodu deszczu i nie mógł dostać połączenia.

– Więc ona nie wie, że jesteś tutaj? – upewniał się Tony.

– Nie. Przyjechałem od innej strony, tak jak mówiłeś i w porze kolacji. Tony – zapytał z łagodnym uśmiechem – czy ty aby nie czytasz za dużo kryminałów?

– W ogóle nie czytam kryminałów – odparł chłopiec.

– Bo, widzisz, martwiłem się przez cały dzień.

– Bardzo mi przykro, tato.

– Chodź tutaj, usiądź koło mnie. – Oliver wskazał mu krzesło. Tony podszedł ociągając się trochę i usiadł obok ojca. 01iver łyknął odrobinę whisky. – No więc, o co chodzi? – zapytał.

– Tatusiu – wyrzekł Tony po cichu – ja chcę wracać do domu.

– Aha. – Oliver patrzył w zamyśleniu na szklaneczkę. – A dlaczego?

Tony wykręcał niespokojnie palce.

– Bo… bo mam już dosyć siedzenia tutaj.

– Ten pobyt bardzo dobrze ci zrobił – zauważył 01iver. – Wyglądasz zdrowo, opaliłeś się, a mama pisze, że…

– Chcę już wrócić do domu – powtórzył Tony bez żadnych wyjaśnień.

01iver westchnął.

– Mówiłeś o tym z mamą?

– Nie. Nie ma sensu mówić jej o tym.

01iver pobłażliwie pokiwał głową.

– Aha, posprzeczałeś się trochę z mamą?

– Nie.

Oliver znowu łyknął whisky.

– Może z Jeffem? – domyślał się.

Tony przez chwilę nie odpowiadał.

– Z nikim się nie posprzeczałem! – wybuchnął wreszcie. – Czy to człowiek nie może raz jeden chcieć wrócić do swojego domu, ze swoim rodzonym ojcem, żeby zaraz wszyscy na niego nie napadli?

– Ależ, Tony, nikt przecież na ciebie nie napada – uspokajał go 01iver. – Tylko, widzisz, nie powinieneś się dziwić, że cię pytam o to i owo, skoro aż telefonowałeś do mnie do Hartford i dawałeś mi różne tajemnicze instrukcje. Postaraj się być rozsądny, Tony.

– Jestem rozsądny – odparł chłopiec przyciśnięty do muru. – Chcę wracać do domu, bo nie chcę być razem z mamą i z Jeffem.

O1iver postawił szklaneczkę na stole i zapytał bardzo cicho:

– Coś ty powiedział, Tony?

– Nie chcę tu zostać dłużej z mamą i Jeffem.

– Dlaczego?

– Nie mogę ci powiedzieć.

01iver przyjrzał się chłopcu uważnie. Tony siedział ze spuszczoną głową, wpatrzony w swoje buty, z rękami wciśniętymi w kieszenie. Na jego twarzy malowało się skrępowanie i zawziętość.

– Słuchaj, Tony, przecież zawsze byliśmy ze sobą szczerzy, prawda?

– Tak.

– Zawsze mówiłem ci o tym, co mnie martwi, a ty także dotychczas mówiłeś mi o swoich zmartwieniach. Czy dobrze mówię?

– Tak, dobrze.

– Może ci kiedyś coś obiecywałem i potem nie dotrzymałem? – pytał 01iver.

– Nie.

– A jeżeli mnie o coś pytałeś, czy powiedziałem ci kiedy nieprawdę?

– Nie.

– Zeszłego lata zacząłeś opowiadać różne zmyślone historie – mówił dalej 01iver – na przykład, że potrafisz przepłynąć przez jezioro na drugi brzeg, chociaż wtedy jeszcze w ogóle nie umiałeś pływać, albo że stary pan Norton zaprosił cię na miesiąc na swoją

farmę w stanie Wyoming i ma ci dać konia wyłącznie do twojej dyspozycji…

– To były takie dziecinne bzdury – przerwał mu Tony.

– Tak, wiem o tym – zgodził się 01iver. – Przecież mówiłem ci wtedy, że wiem i rozumiem. Bardzo dobrze, że opowiadałeś te historyjki mnie i nikomu poza tym, bo ja wiedziałem, że to tylko taka zabawa, że gimnastykujesz sobie wyobraźnię. Ale ktoś inny, kto by cię nie znał tak dobrze, mógłby sobie pomyśleć, że nie można ci wierzyć i że po prostu kłamiesz.

– Teraz już nie opowiadam żadnych historii – zapewnił Tony. – Nikomu.

– Naturalnie. Ale wtedy, nawet o swoich oczach… Parę razy z samego początku strasznie trudno było z tego powodu powiedzieć ci, jak sprawy stoją i jakie masz szanse wyzdrowienia. Kiedy sam będziesz ojcem, zrozumiesz, co wtedy czułem. – Zamilkł na chwilę. – Ale w końcu powiedziałem ci, prawda?

– Tak.

– Czy wiesz, dlaczego to zrobiłem?

– Chyba wiem – odparł Tony niemalże szeptem.

– Bo chciałem, żeby wszystko pomiędzy nami było jasne i szczere – ciągnął 01iver. – Bo niezależnie od tego, jak ci się poza tym życie ułoży, chcę, żebyś mógł powiedzieć kiedyś, kiedy będziesz miał tyle lat, ile ja teraz, że między ojcem i tobą wszystko było zawsze uczciwie i honorowo.

01iver przechylił się i poklepał Tony’ego po kolanie. Potem wstał, zbliżył się do drzwi wiodących na ganek i spoglądał przez szybę w dżdżystą ciemność.

Tony uniósł głowę i z drżącymi ustami przyglądał się ojcu, który stał odwrócony do niego plecami. Czekał, że 01iver jeszcze coś powie, ale on nie odzywał się więcej. Tony wstał, przeszedł przez pokój i stanął obok ojca.

– Nie wiem, jak to powiedzieć – zaczął szeptem. – Mama i Jeff… Oni robią coś złego. Robią ze sobą tak jak dorośli, kiedy się ożenią. Ja chcę już wrócić do domu.

01iver na jedną sekundę zamknął oczy. Kiedy Tony do niego telefonował, 01iver nie wiedział, czego ma się tutaj spodziewać, ale tego się nie spodziewał. Siedząc przez cały dzień przy kierownicy i wpatrując się w strugi deszczu spływające po szybie, mówił sobie, że to na pewno jakaś dziecinna tragedia, która minie, zanim on zdąży dojechać na miejsce. Właściwie byłby w ogóle nie przyjechał, gdyby nie to, że w tym tygodniu niewiele było do roboty w drukarni. „A teraz – myślał – to wygląda zupełnie inaczej. To tak,

jakby ktoś usłyszał krzyki w dziecinnym pokoju i spodziewając się, że trzeba będzie rozdzielić dzieci tłukące się poduszkami lub zabawkami, wszedł tam i zaraz od progu zobaczył jedno dziecko w kałuży krwi na podłodze, a drugie nad nim z nożem w ręku.”

– Kto ci to powiedział? – zapytał syna.

– Susan.

– Co za Susan?

– Mieszka w hotelu ze swoją mamą. Nazywa się Susan Nickerson. Ma już czternaście lat. I ma trzech ojców. Jej mama rozwodziła się dwa razy. Ona wie różne rzeczy.

– I dlatego chciałeś, żebym tu przyjechał. Tylko z tego powodu? Tony zawahał się.

– Tak – odparł po chwili.

– Słuchaj, Tony – zaczął 01iver dobierając starannie słowa. – W takich letniskowych miejscowościach spotyka się często kobiety rozleniwione, złe kobiety, które nie mają nic do roboty poza brydżem i wymyślaniem rozmaitych historii o swoich sąsiadach. Ale przyzwoici ludzie nie powinni nawet słuchać tych plotek. Takie czternastoletnie dziewczynki, co to zaczynają się już interesować chłopcami, podsłuchają nieraz kawałek jakiejś rozmowy, wcale nie przeznaczonej dla ich uszu, i zaraz robią z igły widły, zmyślają bajdy nie z tej ziemi. A już zwłaszcza taka dziewczynka, której matka zmienia mężów jak rękawiczki.

– Uderzyłem ją – oświadczył Tony. – Jak mi to powiedziała, to ją uderzyłem.

Oliver uśmiechnął się.

– Nie zdaje mi się, żebyś dobrze postąpił. Ale za to uważam, że nie powinieneś był słuchać tego, co ci mówiła. Tony, zrobisz coś dla mnie?

– Co? – zapytał chłopiec ostrożnie.

– Nie mów nic mamie na ten temat. Ani Jeffowi. Będziemy po prostu udawać, że ja zorientowałem się w ostatniej chwili, że mogę sobie pozwolić na święto, więc wsiadłem w samochód i przyjechałem. Jak uważasz, to chyba dobry pomysł?

Tony poruszył się, jak gdyby go dręczył jakiś ukryty ból.

– Nie – odpowiedział zwięźle.

– Dlaczego?

– Bo to nie tylko Susan. 01iver otoczył chłopca ramieniem.

– To, że dwie czy trzy, czy choćby nawet sto osób plotkuje – zaczął mu tłumaczyć – nie znaczy jeszcze, że te osoby mówią prawdę. Czy wiesz, co to jest plotka?

– Tak, wiem.

– To jedna z najokropniejszych rzeczy na świecie. To jest taka choroba dorosłych. A porządny człowiek w pewnym znaczeniu pozostaje dzieckiem do końca życia, bo sam nie plotkuje i nie słucha plotek.

Tony wyrwał się nagle z ojcowskich objęć. – Kiedy to ja! – zawołał. – Ja sam! Wczoraj poszedłem do domu jego siostry i zajrzałem przez okno, i widziałem to na własne oczy.

Odwrócił się gwałtownie, przebiegł przez pokój i rzucił się na fotel wciskając twarz w oparcie, by ukryć ją przed 01iverem. Płakał, ale naprężał wszystkie mięśnie udając, że nie płacze.

Oliver znużonym ruchem przesunął ręką po oczach, podszedł do fotela i usiadł na poręczy.

– No, już dobrze, już dobrze – rzekł gładząc syna po włosach. – Słuchaj, Tony, strasznie mi przykro, że muszę tak postąpić. Ale nie widzę innego wyjścia. Jesteś jeszcze bardzo młody. Nie orientuję się, co już wiesz, a czego jeszcze nie wiesz. Mogłeś zobaczyć coś, co ci się wydało bardzo złe, ale to mogło być zupełnie niewinne. Musisz mi powiedzieć dokładnie, co widziałeś.

Chłopak zaczął mówić nie odwracając głowy wtulonej w załom fotela:

– Powiedziała, że się wybiera do kina. Ale Susan miała rację. Ona wcale nie była w kinie. Poszedłem do domu jego siostry. Ona wyjechała na tydzień i w domu nie ma nikogo. W oknach są takie żaluzje. Ale nie dochodzą do samego dołu. Zostaje wąska szpara i można przez nią zajrzeć do pokoju. Leżeli razem w łóżku i… i nie byli wcale ubrani. A mama całowała… – Tony odwrócił się szybko i spojrzał na ojca. – Ja chcę wracać do domu! Ja chcę wracać do domu!

Nie usiłował już ukrywać, że płacze. Płakał rozpaczliwie. 01iver siedział na poręczy fotela, skamieniały, sztywny, i patrzył na szlochającego syna.

– Przestań – powiedział ochrypłym szeptem. – Nigdy nie płakałeś, chyba kiedy byłeś zupełnie mały. – Wstał i wyciągnął Tony’ego z fotela. – A teraz idź, umyj sobie twarz – dodał bezbarwnym głosem.

– Co ty zrobisz? – zapytał Tony. 01iver potrząsnął głową.

– Jeszcze nie wiem.

– Ale nie odejdziesz stąd, prawda?

– Nie. Posiedzę tu trochę. No, idź już, Tony. Masz oczy czerwone jak królik.

Chłopiec poszedł do łazienki niechętnie, powoli ciągnąc za sobą nogi. 01iver patrzył za nim i kręcił głową. Przeszedł się ciężkim krokiem, bez żadnego celu, po wyziębionym pokoju. Lucy zostawiła na krześle koszyczek, a na nim szalik jaskrawopomarańczowej barwy. Zatrzymał się przy tym krześle, wziął szalik do ręki. Przyłożył go do twarzy i wdychał znajomy zapach perfum. Schylił się, otworzył koszyczek i zaczął w nim przewracać. Znalazł puderniczkę, otworzył. Lusterko było całe zasypane pudrem. Położył puderniczkę na stole, po czym wyjął z koszyczka po kolei wszystkie inne drobiazgi i z pedantyczną starannością poukładał je także na stole. Flakonik perfum, klucze i grzebień. Jakiś wycinek z gazety z przepisem kucharskim. Przepis na placek biszkoptowy. Wyjął niedużą portmonetkę. Otworzył ją, wysypał bilon i ułożył w porządny słupek. Było tego razem siedemdziesiąt osiem centów. Teraz zaczął systematycznie, jedną po drugiej, wkładać wszystkie rzeczy z powrotem do koszyczka. Usłyszał koło domu głosy Lucy i Jeffa, a potem ich kroki na ganku, przybrał więc zwykły wyraz i obrócił się twarzą do drzwi właśnie w tym momencie, gdy się otwierały. Najpierw weszła Lucy, a za nią Jeff. Była roześmiana. Kiedy spostrzegła 01ivera stojącego pośrodku pokoju, czoło jej zmarszczyło się na ułamek sekundy. Potem zawołała tonem przyjemnego zdziwienia: „01iver!”, podbiegła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Jeff stał dyskretnie przy drzwiach czekając na koniec przywitania. 01iver pocałował żonę w policzek.

– Halo, Lucy – powiedział serdecznie.

– Skąd się tu wziąłeś? – trzepała gorączkowo. – Dlaczego nie telefonowałeś? Długo możesz zostać? A jadłeś obiad? Co za miła niespodzianka! Widziałeś już Tony’ego?

01iver roześmiał się dobrodusznie.

– Powoli, powoli – odparł. – Każda rzecz po kolei. Halo, panie Bunner.

– Dobry wieczór panu – rzekł Jeff z młodzieńczą uprzejmością, wyprostowany jak struna.

Lucy wzięła 01ivera za rękę i podprowadziła go do tapczana.

– Usiądźmy tutaj – powiedziała. – Wyglądasz zmęczony. Może ci dać coś do zjedzenia? Trochę whisky? Kanapkę?

– Nie, dziękuję za wszystko. Jadłem w drodze.

Jeff spojrzał na zegarek.

– Zrobiło się późno – skonstatował. – Myślę, że już czas na mnie.

– Ależ nie. Proszę, niech pan zostanie – rzekł 01iver. Zdawało mu się, że Lucy rzuciła na niego niespokojne spojrzenie. – Chciałem z panem pomówić o pewnych sprawach. Chyba że się pan gdzieś umówił?

– Nie, nigdzie się nie umawiałem.

– Widziałeś już Tony’ego? – spytała ponownie Lucy.

– Tak – odparł Oliver. – Tony jest w domu. W łazience.

– Prawda, że wspaniale wygląda?

– Tak, wspaniale. – Kiwnął potakująco głową.

– A wiesz, że w tym tygodniu przepłynął sto jardów?

O1iver miał wrażenie, że Lucy mówi szybciej niż zwykle. Jak pianista, który – odczuwając okropną tremę przed audytorium – próbuje brawurować i w trudnych partiach zaczyna grać prędko, coraz prędzej.

– Wypłynął daleko, daleko na jezioro – mówiła nerwowo. – Jeff płynął za nim łódką. Serce stało mi w gardle, ale…

– Rozmawiałem z nim tylko chwilę – rzekł Oliver i zwrócił się uprzejmie do Jeffa. – A pan jada teraz wszystkie posiłki w hotelu?

– Tylko w tym tygodniu – wtrąciła Lucy, zanim Jeff zdążył odpowiedzieć. – Siostra Jeffa wyjechała na jakiś czas i biedak został z dwiema puszkami łososia, więc ulitowaliśmy się nad nim.

– Ach, tak – uśmiechnął się 01iver. – Wyglądacie oboje tak, jakby lato dobrze wam służyło.

– Było zupełnie nieźle – odparła Lucy – chociaż dużo padało. No, ale teraz opowiadaj o sobie. Jak ci się udało wyrwać z drukarni? Może ci cudowni ludzie nagle wszyscy zastrajkowali?

– Nie, nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Po prostu udało mi się ukraść trochę czasu.

– W mieście musi być teraz okropnie, prawda?

– No, nie tak bardzo.

Lucy poklepała go lekko po ręku. – Tak nam cię było brak. Tony dopytywał się, kiedy przyjedziesz. Ale teraz zostaniesz trochę dłużej z nami?

– Nie wiem. To zależy.

– Och! „To zależy” – powtórzyła kapryśnie i przeszła do małego przedpokoiku, prowadzącego do pokoi sypialnych. – Tony, Tony! – zawołała na syna.

– Nie wołaj go. Chciałem z tobą pomówić, Lucy.

Jeff, który ciągle stał przy drzwiach, odchrząknął zażenowany.

– W takim razie – odezwał się – może lepiej, żebym ja…

– Z panem też, jeśli to panu nie robi różnicy – dokończył 01iver z miłym uśmiechem. – Chyba nie weźmie pan tego za złe, jeżeli poproszę, żeby pan zechciał zaczekać chwilę nad jeziorem? Zdaje się, że deszcz już ustał. Chciałbym najpierw pomówić z żoną, a potem, jeśli to panu odpowiada, poproszę pana.

– Oczywiście – odparł skwapliwie Jeff. – Proszę się nie spieszyć.

– Dziękuję – rzekł 01iver, gdy Jeff był już prawie na ganku.

Lucy poczuła suchość w ustach. Pragnęła krzyknąć za Jeffem:

„Zostań! zostań! Daj mi czas zebrać myśli.” Patrzyła jednak w milczeniu, jak wychodził z pokoju, potem przełknęła ślinę usiłując zwilżyć usta i gardło i przezwyciężając się podeszła do Olivera. Była niemal pewna, że ma uśmiech na twarzy, kiedy obejmowała go ramionami. „W tej chwili najważniejsza rzecz – pomyślała – żeby się zachowywać normalnie.” Ale co to znaczy: normalnie? Ogarnął ją nagle paniczny lęk, bo nie mogła sobie uprzytomnić, co to znaczy: normalnie się zachowywać.

– Tak się cieszę, że znowu jesteśmy razem – powiedziała.- Bardzo mi się dłużyło.

Normalnie…

Aby się czymkolwiek zająć, aby jakoś zyskać na czasie, zaczęła się przyglądać uważnie twarzy 01ivera. Podłużna, mocna, znajoma twarz. Jasne, mądre oczy, takie wszystkowiedzące. Stanowcze, blade usta, takie zdumiewająco miękkie, kiedy ją całował. Jędrna i gładka skóra. Końcami palców dotknęła ciemniejszych kręgów pod jego oczami.

– Wyglądasz bardzo zmęczony – powtórzyła.

– Przestań mówić, że wyglądam zmęczony. – Po raz pierwszy w głosie Olivera brzmiało zniecierpliwienie.

Odsunęła się. „Cokolwiek teraz zrobię – pomyślała – wszystko będzie źle.”

– Przepraszam – powiedziała cicho. – Mówiłeś, że nie wiesz, czy będziesz mógł zostać. Że to zależy… Od czego zależy?

– Od ciebie.

– O! – Lucy mimo woli zacisnęła dłonie. – Ode mnie?

Nagle wydało jej się, że w pokoju jest o wiele za jasno, że widać wszystko zanadto wyraźnie: kanciasty, brzydki zarys stołu, obrzydliwe, żółte zasłony w oknach i wytarte miejsca na poręczach fotela. Wszystko jest kanciaste i kłujące, a czas gna niby pociąg pędzący z góry, u której stóp zieje otwór tunelu. Jak by to było cudownie, gdyby mogła zemdleć, uratować dla siebie trochę czasu w ciemności i przygotować się w ciepłym, bezpiecznym zamroczeniu do trudnej przeprawy, jaka ją czekała. „Tak nie powinno być – myślała w popłochu. – Przecież to najważniejsza chwila w moim życiu, a oni nie pozwolą mi nawet zebrać myśli.”

– Wiesz, na co mam ochotę? – powiedziała swobodnie, wciąż prawie zupełnie pewna, że ma uśmiech na ustach. – Chciałabym się czegoś napić i…

Oliver wziął ją za rękę.

– Chodź tutaj – powiedział i zaprowadził ją znowu do tapczana. – Usiądź koło mnie.

Usiedli blisko siebie. „Już chyba milion razy tak siedzieliśmy” – przemknęło jej przez myśl. Roześmiała się poddając się biegowi rzeczy, nie usiłując już nimi kierować.

– Ależ jesteś dzisiaj poważny – zauważyła beztrosko.

– Tak, bardzo poważny.

– Naprawdę? – Teraz mówiła przymilnie, po domowemu, usprawiedliwiającym się tonem. – Może wydałam za dużo pieniędzy? Znowu przekroczyłam rachunek?

„To mi się dosyć udało – stwierdziła w duchu. – Niech to się samo przewali.”

– Lucy – zapytał 01iver – masz tu jakiś romans?

Niech się samo przewali. Zachowywać się zupełnie normalnie. Siedział obok niej jak nauczyciel i zadawał pytania, oceniał. Nagle uświadomiła sobie, że bała się go przez piętnaście lat, bała się w każdziutkiej minucie tych piętnastu lat.

– Co takiego? – spytała, dumna z nuty wesołego niedowierzania, brzmiącej wyraźnie w jej głosie.

„To tylko na razie – myślała równocześnie. – Później, kiedy będziemy mieli więcej czasu, pomówimy o tym poważnie. Później będzie między nami już tylko prawda.”

– Romans – powtórzył Oliver.

Lucy zmarszczyła czoło i zrobiła zdziwioną minę, jak gdyby Oliver zaskoczył ją dając do rozwiązania zagadkę, ona zaś była gotowa wziąć udział w zabawie, skoro już domyśliła się jego intencji.

– Ale z kim? – zapytała.

– Z Bunnerem.

Przez chwilę zdawało się, że oniemiała. A potem zaczęła się śmiać. „Gdzieś w środku – przemknęło jej przez myśl – siedzi we mnie doskonały wzorzec niewinnej żony i wydaje właściwe odgłosy, odpowiada na pytania tak jak należy. Muszę tylko dokładnie naśladować tamtą.”

– Boże drogi! – zawołała. – Z tym dzieciakiem?

01iver wpatrywał się w nią bacznie, już prawie przekonany, tyle w nim było gotowości do tego, by dać się przekonać.

– Powinnaś się odzwyczaić od traktowania jak dzieci wszystkich mężczyzn, którzy nie mają jeszcze pięćdziesiątki – powiedział miękko.

– Biedny Jeff – śmiała się Lucy. – Byłby okropnie dumny, gdyby to usłyszał. – Czuła, jak twarz jej zastyga w trudnym skurczu mięśni, naśladującym śmiech. Bez żadnego planu zaczęła nagle zmyślać. – Przecież ostatniej zimy chodził na potańcówki z dziewczynką, która jest jeszcze w szkole, w Bostonie. Komenderuje zastępem podżegaczek, które dopingują swoich piłkarzy w czasie meczu. Nosi takie krótkie spódniczki i w każdą sobotę po południu fika koziołki na szkolnym boisku. Kiedy się z sobą umawiali, to nie mogli nawet wstąpić do baru, bo żaden barman nie chciał im podać alkoholu.

Jakimś tajemnym zmysłem wsłuchiwała się w siebie, łowiła i odnajdywała właściwy ton rozbawienia zmieszanego z niedowierzaniem. „To tak, jakbym skoczyła w wodę – biegła obok jej myśl. – Jak się raz odbić od deski, to już nie ma odwrotu, choćby się nagle zdawało nie wiem jak wysoko, choćby się otwierała nie wiem jaka głębia, choćby człowiek był przerażony i okropnie żałował swojej decyzji.”

– Może dlatego przyjechałeś bez uprzedzenia?

– Tak – odpowiedział.

– Taki kawał drogi, i w dodatku sam jeden – użaliła się. (Połowa skoku, zawisła w powietrzu, balansuje.) – Mój biedaku! No, ale jeżeli tylko w ten sposób mogę cię tutaj ściągnąć, to mimo wszystko jestem zadowolona. – Spoważniała. – Skąd ci przyszło do głowy coś podobnego? Co się stało? Dostałeś może anonim od którejś z tych jadowitych kwok, co mieszkają w hotelu? Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego i przypuszczam, że to je złości. Widzą mnie ciągle razem z Tony’m i Jeffem, a że trudno im wytrzymać bez jakiegoś skandalu, który by mogły wałkować, więc…

– Nie dostałem żadnego anonimu.

– Nie? Więc co w takim razie? – zapytała wyzywająco.

– Tony telefonował do mnie wczoraj wieczorem. Prosił, żebym przyjechał.

– Aha. A ty nie zatelefonowałeś do mnie po tej rozmowie?

– Prosił, żebym tego nie robił.

– Więc to dlatego wymknął się przed końcem kolacji. I dlatego ty przyjechałeś o takiej dziwnej porze – dodała ironicznie. – Tajne spotkanie mężczyzn w sprawach familijnych.

– Prawdę mówiąc – usprawiedliwiał się – próbowałem do ciebie telefonować z Waterbury, ale było jakieś uszkodzenie linii.

Tony nie powiedział mi przez telefon, o co chodzi. Był trochę rozhisteryzowany. Ciągle tylko powtarzał, że musi ze mną porozmawiać w cztery oczy.

– Wstyd mi – naśladowała Lucy wzór doskonałej małżonki, który nosiła w sobie. – Wstyd mi za ciebie. Za Tony’ego. Za siebie samą. I za nasze małżeństwo.

– Przecież nie mogłem inaczej postąpić – tłumaczył się przygnębiony. – Gdyby Tony do ciebie zadzwonił i powiedział na przykład, że ja…

– A jak postępowałam dotychczas? – przerwała mu pytaniem.

– Ze mną nigdy nie było żadnych takich historii. Wiesz o tym doskonale.

– Nie było? Możliwe, że nie – odparła. – Skąd mogę wiedzieć? Ja nigdy nie pytałam. Zresztą… Czy to jest jedyna ważna sprawa na świecie? Czy dla dwojga ludzi, którzy przeżyli z sobą piętnaście lat w małżeństwie, nie ma już innych wspólnych problemów? Czy skłamałam ci kiedykolwiek? Czy cokolwiek przed tobą ukrywałam?

– Nie – odpowiedział znużony.

Lucy miała wrażenie, że gotów był prawie dać spokój temu wszystkiemu.

– I nagle - podjęła na nowo, szybko wyrzucając z siebie słowa, aby wykorzystać chwilę przewagi – nagle wszystko się zmienia. Nastaje pora konspiracji, niespodziewanych przyjazdów, szpiegowania i wyciągania zeznań od dzieci. Jaki jest tego powód?

– Dobrze, przyznaję – zgodził się Oliver. – Powinienem był do ciebie zadzwonić. Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dlaczego Tony mi to powiedział?

– A skąd ja mam wiedzieć? Przecież nie wiem nawet, co ci powiedział.

– Słuchaj, Lucy – rzekł 01iver cicho. – On mówi, że widział was oboje w domu siostry Bunnera.

Koniec skoku. Lucy zaczerpnęła powietrza z przeciągłym westchnieniem.

– Ach, tak mówił?

– Tak.

– Czy powiedział wyraźnie, co widział? – zapytała bezbarwnym, martwym głosem.

– Nie mogę ci tego powtórzyć.

– Nie możesz mi tego powtórzyć. – Głos Lucy był zupełnie bezdźwięczny.

– Tak, ale niestety było to dostatecznie przekonujące.

– Och, jakie to okropne! – Lucy schyliła głowę i Oliver, nie widząc jej twarzy, był przekonany, że teraz wyzna mu wszystko. – Okropne ze względu na Tony’ego – dodała po chwili.

Omyliła się. Skok w wodę jeszcze się nie skończył. Bo to nie jest wcale prawdziwy skok. Śni jej się tylko, że spada, wiruje, chwyta garściami powietrze.

– Słuchaj, 01iverze – rzekła trzeźwym, spokojnym tonem. – Musisz się dowiedzieć pewnych rzeczy o naszym synu. Nie bardzo przyjemnych. Wiesz, jak potrafi zmyślać niestworzone historie. Powiedzmy sobie otwarcie – wiesz, jak potrafi kłamać. Ile razy zwracaliśmy mu na to uwagę, gniewaliśmy się…

– Dał już temu spokój.

– To ci się tylko tak zdaje. Bo im jest starszy, tym sprytniej umie zmyślać. Jego historie są teraz bardziej pomysłowe, bardziej prawdopodobne i… mniej niewinne.

– Byłem pewien, że już z tego wyrósł.

– Bo ty go wcale nie znasz. Widujesz go przez parę godzin w tygodniu i wtedy on się przed tobą popisuje dobrym zachowaniem. Nie znasz go tak jak ja, bo nie byłeś z nim dzień i noc przez te wszystkie lata.

„Podpalaczka! – przeraziła się w duchu samej siebie. – Już zapaliłaś zapałkę, teraz możesz tylko stać i patrzeć, jak płonie twój dom. I zaprzeczać wszystkiemu, umacniać swoje alibi.”

– Tym się wszystko tłumaczy – ciągnęła dalej. – Trzeba sobie powiedzieć, że on się nie zachowuje w stosunku do mnie jak normalny chłopiec. Raczej jak zaborczy, zazdrosny kochanek. Sam to mówiłeś.

– Nie mówiłem przecież na serio – obruszył się 01iver. – Może tak, żartami.

– Ale to nie są wcale żarty – powiedziała z naciskiem. – Wiesz, jak się zachowuje, kiedy wraca do domu, a mnie jeszcze nie ma. Krąży po wszystkich pokojach i szuka mnie. Telefonuje po znajomych. Idzie do mojej sypialni, staje przy oknie i wyczekuje, i nie odzywa się słowem do nikogo. Widziałeś to sam Bóg wie ile razy.

– No tak, i bardzo mi się to nie podobało – przyznał Oliver nachmurzony. – Uważałem, że się za bardzo tym cieszysz. Między innymi właśnie dlatego zaangażowałem Bunnera.

– I powiedziałeś, żebym mniej przebywała z Tony’m – wtrąciła szybko. – Żeby spędzał więcej czasu sam. Żeby go zmuszać do samodzielności. To samo zaleciłeś Jeffowi. No, wiec oboje zastosowaliśmy się do poleceń. Do twoich własnych poleceń. I teraz masz rezultat.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Oliver zmieszany.

– Zostawialiśmy go od czasu do czasu samego. Staraliśmy się, żeby wszystko nie kręciło się tylko dokoła niego od rana do wieczora. Był o to wściekły. I to ma być zemsta. Ta chorobliwa, bardzo niesmaczna bajeczka.

01iver potrząsnął przecząco głową.

– Nie. Żaden chłopiec w jego wieku nie potrafi wymyślić takiej historii.

– Dlaczego nie? – spytała zaczepnie. – Zwłaszcza teraz. Przecież między innymi przewidziałeś dla niego kurs uświadamiający o stosunkach płciowych.

– I cóż w tym złego? Chyba już czas, żeby…

– Czas, żeby mógł wspomagać swoją zazdrość nowymi, bardzo interesującymi wiadomościami i żeby obrócił tę broń przeciwko nam?

– Lucy, czy ty mówisz prawdę?

Odetchnęła głęboko, podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Tak, przysięgam ci – powiedziała.

01iver odwrócił się, podszedł do drzwi prowadzących na ganek i otworzył je.

– Panie Bunner – zawołał w kierunku ciemnej postaci na brzegu jeziora. – Panie Bunner!

– Co ty chcesz zrobić? – zapytała Lucy.

– Chcę porozmawiać z Bunnerem – odparł wracając do niej.

– Nie możesz z nim o tym mówić.

– Muszę – powiedział spokojnie.

– Nie możesz mnie stawiać w takiej sytuacji. Ani siebie samego. Nie możesz mnie upokarzać wobec tego chłopca.

– Proszę cię, Lucy, chcę z nim rozmawiać w cztery oczy.

– Jeżeli to zrobisz – zagroziła – nigdy ci nie wybaczę.

Powiedziała to nie dlatego, żeby tak myślała rzeczywiście, ale tylko dlatego, że właśnie takich słów użyłaby na pewno zautomatyzowana niewinna żona.

01iver zrobił lekki ruch ręką, jakby ją wypraszał z saloniku.

– Proszę cię, Lucy…

Stali jedno naprzeciw drugiego wpatrując się w siebie z natężeniem, kiedy Bunner wszedł do pokoju. W końcu 01iver go zauważył.

– Ach tak, to pan – powiedział i odwrócił się znowu do żony. – Lucy… – rzekł wyczekująco.

Na patrząc na Jeffa zbliżyła się szybko do drzwi i wyszła na

ganek. Po chwili Oliver opanował się już widocznie i skinął uprzejmie w kierunku Jeffa.

– Proszę, niech pan usiądzie.

Jeff zawahał się, po czym usiadł na krześle. 01iver, mówiąc, przechadzał się po pokoju tam i z powrotem.

– Przede wszystkim – zaczął – chcę panu podziękować za listy z tygodniowymi raportami o postępach Tony’ego.

– Cóż… – odparł Jeff. – Skoro pan nie mógł tu przyjeżdżać, myślałem, że będzie panu przyjemnie wiedzieć, jak sobie z Tony’m radzimy.

– Cieszyłem się z tych listów. Bardzo inteligentne listy. Zawsze miałem wrażenie, że pan się dobrze orientuje w tym, co się dzieje z Tony’m, i że go pan naprawdę lubi.

– To bardzo wdzięczny chłopiec – stwierdził Jeff.

– Wdzięczny? – zastanowił się Oliver, jak gdyby zobaczył nagle syna w jakimś nowym świetle. – Tak, rzeczywiście. A poza tym dowiedziałem się sporo o panu z tych listów.

Jeff roześmiał się, trochę zakłopotany.

– Naprawdę? Mam nadzieję, że nie bardzo się skompromitowałem.

– Wprost przeciwnie – rzekł 01iver. – Wyrobiłem sobie o panu przekonanie jako o wybitnie inteligentnym i przyzwoitym młodym człowieku. Zacząłem już nawet przemyśliwać o tym, że po skończeniu studiów, gdyby pan miał przypadkiem zmienić swoje zamiary co do kariery dyplomatycznej, mógłbym dla pana coś znaleźć w moim przedsiębiorstwie.

– To bardzo miło z pana strony. – Jeff był wyraźnie zakłopotany. – Oczywiście, będę o tym pamiętał.

– Ale, ale – przypomniał sobie Oliver, jak gdyby uważał za niewłaściwe przystępować zbyt wcześnie do zasadniczej sprawy i szukał na chybił trafił innych tematów rozmowy. – Co się dzieje z pana dziewczyną, z tą, o której pan wtedy opowiadał, w dniu naszego poznania? Pamiętam doskonale, co mi pan wówczas mówił. Ja zapytałem, czy pan ma jaką dziewczynę, a na to pan odpowiedział, że tak, że tak jakby. Więc ona chodzi jeszcze do szkoły w Bostonie?

– Do szkoły? – zdziwił się Jeff.

– No tak. Przecież jest główną podżegaczką w dopingach w szkolnej drużynie piłki nożnej?

Jeff zaśmiał się niepewnie.

– Nie znam żadnej uczennicy w Bostonie. A już na pewno żadnej podżegaczki w dopingu. Ta dziewczyna, o której panu mówiłem, jest na pierwszym roku w Vassar i właściwie przechwalałem się tylko. Widuję ją wszystkiego kilka razy do roku. Dlaczego pan o to pyta?

– Musiało mi się widocznie pokręcić – rzekł Oliver swobodnie. – Może to Tony pisał mi o czymś takim. W jego bazgrołach trzeba się nieraz domyślać sensu. – Wzruszył ramionami. – To zresztą nie ma znaczenia. A zatem, żadnych podżegaczek?

– Ani jednej – zapewnił Jeff.

O1iver milczał przez chwilę.

– A jak tam z trochę starszymi paniami? – zapytał pogodnie. – Z mężatkami na przykład?

Jeff spuścił oczy.

– Nie przypuszczam, żeby pan oczekiwał naprawdę odpowiedzi na to pytanie – odparł cicho.

– Może i nie. – 01iver wyjął z kieszeni książeczkę czekową i pióro. – Czy moja żona płaciła panu regularnie co tydzień?

– Tak.

– Ale za ten tydzień jeszcze nie zapłaciła? – 01iver trzymał w ręku otwartą książeczkę.

– Nie. Ale proszę, niech pan chwilę zaczeka…

– Dziś mamy piątek – mówił spokojnie 01iver. – - Umawialiśmy się na trzydzieści dolarów tygodniowo, to znaczy za siedem dni, prawda? A więc pięć siódmych od tej sumy, no, powiedzmy dwadzieścia jeden dolarów, żeby było okrągło. Nie przeszkadza panu, że płacę czekiem? Mam przy sobie niedużo gotówki.

Jeff podniósł się z krzesła.

– Nie wezmę tych pieniędzy – oświadczył.

Oliver uniósł brwi ze zdziwieniem i zapytał:

– Dlaczego? Przecież brał pan co tydzień od mojej żony.

– Tak, ale…

– Dlaczego w tym tygodniu ma być inaczej? – Głos Olivera brzmiał dobrodusznie i przekonująco. – Czy dlatego, że będzie o dwa dni krótszy?

– Nie wezmę tych pieniędzy – powtórzył Jeff uparcie.

O1iver udawał, że nie rozumie, o co chodzi.

– W tej sytuacji nie sądzi pan chyba, że mógłby pan tu dłużej pozostać?

– Nie – wymamrotał młody człowiek tak cicho, że Oliver ledwie go dosłyszał.

– Naturalnie, że nie – powtórzył ojcowskim tonem i podał

Jeffowi czek. – O, proszę. Zapracował pan na to. Pamiętam, że kiedy byłem w pańskim wieku, nigdy nie miałem zmartwienia o to, co zrobić z dwudziestu dolarami. Chyba dzisiaj niewiele się zmieniło pod tym względem?

Jeff popatrzył z nieszczęśliwą miną na czek, który trzymał w ręku, po czym ruszył ku drzwiom. Nagle zawrócił.

– Powinienem chyba powiedzieć, że mi przykro, że się wstydzę albo coś w tym rodzaju. Może to by panu sprawiło pewną ulgę.

01iver uśmiechnął się ciepło.

– Nie, to nie jest konieczne.

– Bo ja się wcale nie wstydzę i wcale mi nie jest przykro – powiedział Jeff wyzywająco. – To jest najwspanialsze zdarzenie w moim życiu.

01iver kiwnął głową potakująco.

– Tak. To zawsze tak bywa, kiedy się ma dwadzieścia lat.

– Pan nie wie – zaczął Jeff chaotycznie. – Pan jej nie zna.

– Możliwe – zgodził się Oliver.

– Ona jest czysta. Subtelna. Niech pan jej nie potępia. To ja do tego doprowadziłem. Tylko ja jestem winien.

– Nie chcę panu bynajmniej ujmować chwały – rzekł 01iver z miłym uśmiechem – ale muszę powiedzieć, że kiedy trzydziestopięcioletnia kobieta zaczyna się zadawać z dwudziestoletnim chłopcem, to nie mogę jemu przypisać innej zasługi poza tym, że w ogóle jest.

– Pan… – uniósł się Jeff w bezsilnej goryczy wobec dojrzalszego od siebie mężczyzny. – Pan jest taki pewien siebie. Ja wiem o panu wszystko. Ona mi powiedziała. Siedzi pan na wyniosłym stolcu. Mówi pan każdemu, co ma robić i co ma myśleć. Tym, co na pana pracują. I własnemu dziecku. I żonie. Wszystko musi być tak, jak pan chce. Uprzejmy, lodowaty i bezwzględny. O Boże, przecież i teraz nie raczy pan nawet wpaść w gniew. Przyjeżdża pan, dowiaduje się pan, że kocham pańską żonę, i co pan robi? Wypisuje pan czek.

Melodramatycznym gestem zgniótł w ręku czek i cisnął go na podłogę. Na twarzy 01ivera malował się ten sam wyraz pobłażliwego rozbawienia.

– To, co pan zrobił w tej chwili – powiedział spokojnie – jest potwierdzeniem jednego z argumentów, które się zawsze wysuwa przeciwko angażowaniu do pracy synów zamożnych rodzin. Nie umieją szanować pieniędzy.

– Mam nadzieję, że ona pana porzuci – odpowiedział mu Jeff. – A wtedy ja się z nią ożenię.

– Panie Bunner – Oliver stłumił uśmiech – niech się pan nie gniewa, ale zachowuje się pan jak dureń. Jest pan sentymentalny. Używa pan wielkich słów: miłość, małżeństwo, subtelność, czystość i czyja wiem co jeszcze. Jestem właściwie zachwycony panem z tego powodu. Nie jest pan zwykłym bydlakiem. Chce pan mieć szacunek dla samego siebie. Chce pan siebie uważać za człowieka zdolnego do wielkich namiętności i w ogóle wyjątkowego. W porządku, to wszystko jest dosyć naturalne i nie potępiam pana za to. Ale muszę panu powiedzieć, że to wcale nie odpowiada faktom.

– A cóż pan może wiedzieć o faktach?

– Oto co wiem. Nie przeżył pan miłości. Przeżył pan złudę wyobraźni. Mocą wyobraźni stworzył pan sobie kobietę, która w rzeczywistości nie istnieje, i uczucie, które też nie istnieje.

– Niech mi pan tylko nie wmawia… – spróbował mu przerwać Jeff.

– Pozwoli pan, że skończę. – 01iver powstrzymał go ruchem ręki. – Dostał pan rzecz powszednią i nietrwałą, naszpikował ją pan różami i blaskiem księżyca. Wziął pan jedno króciutkie lato za całe życie, aż do zgonu. Brak skrupułów ze strony niemądrej i dziecinnej kobiety wziął pan za namiętność i, koniec końców, pan, nie kto inny, będzie z tego powodu najbardziej poszkodowany.

– Jeżeli taki jest pański stosunek do niej – oświadczył Jeff jąkając się pod naporem gniewu i zamętu myśli – to nie ma pan w ogóle prawa o niej mówić. Pan nie ma dla niej szacunku, pan jej nie uwielbia, nie kocha…

01iver westchnął.

– Kiedy pan będzie trochę starszy, przekona się pan, że miłość bardzo często nie ma prawie nic wspólnego z szacunkiem i uwielbieniem. No, aleja nie przyjechałem tutaj aż z Hartford po to, żeby mówić o sobie. Jeff – zwrócił się do młodego człowieka bardzo bezpośrednio – chcę pana o coś prosić, o dosyć trudną rzecz. Niechże pan spojrzy na te sprawy bez żadnych okularów, niech je pan zobaczy takimi, jakie są naprawdę. To jest lato, Jeff. Niech pan popatrzy na różne hotele, podobne do tutejszego. Na wszystkie te tekturowe pałace z cienkimi ścianami, z podłą orkiestrą i jeziorem z pocztówki. Niech pan popatrzy na te rozleniwione, bezmyślne kobiety, spędzające z dala od mężów upalne wakacyjne miesiące. Wylegują się na słońcu przez cały dzień, nudzą się, same już nie wiedzą, czego chcą, za dużo piją, szukają jakiejś rozrywki i znajdują ją w towarzystwie komiwojażerów, kelnerów, płatnych trenerów, trębaczy z orkiestry i młodych studentów. To jest całe plemię tanich, dostępnych mężczyzn, za którymi przemawia tylko ich męskość. I jeszcze to, że bez żadnego kłopotu ulatniają się z nastaniem chłodniejszej pory. Ale, ale… – zapytał Oliver tonem towarzyskiej rozmowy. – Czy rozmawiał pan z moją żoną na temat małżeństwa?

– Tak, rozmawiałem.

– No, i co ona powiedziała?

– Śmiała się ze mnie – przyznał Jeff.

– Oczywiście. – Głos Olivera brzmiał przyjaźnie i współczująco. – Kiedy miałem dwadzieścia lat, tak jak pan, spotkała mnie taka sama przygoda. Tyle, że tamto było na statku, w drodze do Francji. Właściwie było nawet bardziej romantycznie niż tu. – Ruchem ręki wskazał na domek, jezioro i okoliczne lasy. – Wie pan, jak to bywa na statku, a poza tym Francja, ta Francja” zaraz po wojnie… Piękna pani była dostatecznie mądra, żeby zostawić dzieci w domu, a może miała większą wprawę w tych rzeczach niż pani Crown. To była bardzo gorąca miłość. Czego tam nie było? Dwutygodniowa wycieczka nad włoskie jeziora i sąsiadujące ze sobą kabiny na starym, poczciwym „Champlainie”, i przemowy, które wygłaszałem do niej na pokładzie, w drodze powrotnej do Ameryki. Wyobrażam sobie, że były bardzo podobne do przemów, które pan musiał wygłaszać tutaj w księżycowe noce. W dodatku, miałem więcej szczęścia niż pan. Mąż nigdy się o tym nie dowiedział. I pokazał się dopiero wtedy, kiedy nasz statek zawinął do portu. Ale mimo to… – Tu Oliver zaśmiał się cicho do swoich wspomnień. – Odprawa celna trwała dwie godziny, a kiedy w końcu znaleźliśmy się już za bramą, nie bardzo mogła sobie przypomnieć, jak mi na imię.

– Dlaczego chce mi pan to wszystko obrzydzić? – zapytał Jeff. – Co pan przez to zyskuje?

– Nie obrzydzić – poprawił go 01iver. – Tylko pokazać, że to jest rzecz powszednia. Bardzo przyjemna – tak, to lato w Europie pozostało dla mnie jednym z najmilszych wspomnień – ale powszednia. Niechże pan się nie czuje nieszczęśliwy dlatego, że w pewnym wieku przeżył pan to samo, co inni młodzi mężczyźni przeżywali przed panem. – Schylił się i podniósł z podłogi zmięty czek. – Naprawdę nie chce pan przyjąć tego czeku? – zapytał wyciągając rękę w kierunku Jeff a.

– Nie.

– Jak pan chce. Będzie pan starszy, to nauczy się pan, oprócz innych rzeczy, więcej dbać o pieniądze. – Wygładził czek palcami, popatrzył na niego z roztargnieniem i nagle, gwałtownym ruchem cisnął go do kominka. – A propos, ten adapter jest pana własnością, prawda?

– Tak – odparł Jeff.

– Myślę, że powinien pan go stąd zabrać. No, tak. I wszystkie inne pańskie rzeczy, jeśli są tutaj.

– Nie mam tu nic poza tym.

Oliver podszedł do adaptera i wyciągnął wtyczkę. Okręcił porządnie sznur wokół pudła i zatknął wtyczkę pod przewodem.

– Sądzę, że będzie lepiej, jeżeli pan przestanie się tutaj pokazywać – zwrócił się do Jeffa.

– Nic panu nie przyrzekam.

O1iver wzruszył ramionami.

– Mnie to nie robi różnicy. Myślałem raczej o spokoju pańskiego ducha. – Stuknął palcami w adapter. – No, to by było wszystko.

Stał wyczekująco, z uprzejmym uśmiechem na ustach. Jeff zbliżył się do niego ze ściągniętą twarzą, wziął adapter pod pachę i zwrócił się ku wyjściu. Gdy dochodził do drzwi, otworzyły się i ukazała się w nich Lucy.

Po wyjściu z domu Lucy poszła na oślep w kierunku jeziora. Stanęła na brzegu i patrzyła daleko na wodę. Chmury rozproszyły się nieco, blade, wilgotne światło księżyca wydobywało z ciemności gałązki drzew, pale na końcu hotelowej przystani i maszt jednej z małych żaglówek, zacumowanych w odległości kilku stóp od pali.

Nad samą wodą było zimno, Lucy poczuła dreszcze. Nie wzięła swetra, a teraz nie mogła wracać po niego do domu.

Zaczęła rozmyślać o tym, co mogli sobie mówić dwaj mężczyźni tam, w saloniku. Próbowała odtworzyć w wyobraźni ich rozmowę, ale nie udawało jej się. W dawnych czasach i w innych krajach mężczyzna w takiej sytuacji zabijał rywala. Nie tylko w dawnych czasach. Przypomniała sobie historię, o której czytała w gazecie zaledwie przed miesiącem. Pewien marynarz, wróciwszy niespodziewanie do domu, zastał żonę z innym mężczyzną i na miejscu zastrzelił oboje. A na koniec sobie wpakował kulę w łeb. Przez dwa dni tylko o tym pisali na pierwszych stronach dzienników.

No tak, ale tutaj nikt nie ma zamiaru strzelać do nikogo. Może właśnie w tym tkwi coś złego. Coś, co źle świadczy o nich trojgu. Może tego rodzaju sprawa wtedy jest coś warta, wtedy tylko coś znaczy, kiedy ludzie gotowi są strzelać do siebie.

Odwróciła się i popatrzyła na dom. Wyglądał zupełnie tak samo

jak przez całe lato i jak w lecie ubiegłego roku. Światło sączyło się spokojnie, może trochę zbyt jasne, przez szczeliny w zasłonach okiennych w saloniku i lśniło na mokrym gazonie przed domem. O parę okien dalej świeciło się w pokoju Tony’ego, ale tutaj blask był przyćmiony, widocznie paliła się lampa na biurku. Co Tony może teraz robić? Czyta? Rysuje swoje ulubione konie, żaglówki, sportowców? Może się pakuje, przygotowuje się do ucieczki? A może podsłuchuje?

Zadrżała. Nagle uprzytomniła sobie, że najgorszą rzeczą będzie spojrzenie w oczy Tony’emu, niezależnie od tego, czy podsłuchiwał, czy nie. Odwróciła się plecami do domu i spojrzała znowu na wodę. Jak by to było łatwo – po prostu wyjść sobie z domu i iść, iść coraz dalej w ciemność, w zwyczajną ciemność… Tak, ale wiedziała przecież, że tego także nie zrobi.

Wsłuchiwała się w plusk wody uderzającej lekko o pale, cichy, jednostajny i taki znajomy, dokładnie taki sam jak zeszłego lata, jak co roku. Och, gdyby to było lato zeszłego roku! Gdyby to był którykolwiek dzień przed dniem dzisiejszym! Można by jeszcze wszystko odrobić, ułożyć lepiej i mądrzej, bez obłąkanego, pośpiesznego zmyślania, bez żadnych skoków w wodę i sennych majaczeń, bez automatycznego powtarzania nie swoich słów. Albo – gdyby to mogło być już przyszłe lato, kiedy wszystko się jakoś ułoży, wszystko zostanie ukarane i zapomniane.

Gdyby mogli cofnąć się chociaż o pół godziny, wrócić do tej chwili, kiedy weszła do domu i zobaczyła 01ivera stojącego pośrodku pokoju. Kiedy zrozumiała, że czeka ją coś złego, i przestraszyła się męża, ale równocześnie doznała tego samego uczucia ciepła i zadowolenia, jakiego zawsze doznawała na jego widok po dłuższym rozstaniu. Uczucia zakorzenienia, zażyłości i przynależności, subtelnego, miłego uczucia, że oto zrzuca z ramion odpowiedzialność za swoją samotność. Czy będzie mogła kiedykolwiek wytłumaczyć Ołiverowi to uczucie, przekonać go, że doznawała go naprawdę, mimo że równocześnie romansowała z innym mężczyzną i okłamywała męża udając przed nim obrażoną niewinność?

W tym momencie gdy 01iver wyprawił Jeffa z pokoju i rzucił jej w twarz oskarżenie, powinna była wstać i powiedzieć: „Proszę cię, zostaw mnie samą na piętnaście minut. Muszę sobie wszystko ułożyć w głowie, to jest zbyt ważna rzecz, żeby robić cośkolwiek bez zastanowienia.” Potem powinna była pójść do swojego pokoju, przemyśleć w samotności całą tę sprawę, wrócić i prosić go o przebaczenie.

Tak, ale nie zrobiła tego. Poszła ślepo za głosem instynktu, zachowała się niby dziecko, które coś przeskrobało, miotała się, uciekała się w podnieceniu do głupich, kobiecych sztuczek, myśląc jedynie o tym, żeby się wybronić w tej chwili, niezależnie od strat, jakie później będzie musiała ponieść z tego powodu. „Głos instynktu… – myślała z ironią. – W takim razie mój instynkt niewiele jest wart.”

Wracała do domu z mocnym postanowieniem, że wszystko to odrobi i naprawi. Będzie spokojna, rozsądna, powie 01iverowi: „Proszę cię, zapomnij o tym, co ci przed chwilą mówiłam. Naprawdę to było tak…”

Przyrzeknie mu, że już nigdy nie zobaczy się z Jeffem. Dotrzyma przyrzeczenia. Nie będzie to wcale trudne. W tej samej chwili gdy zobaczyła 01ivera i Jeffa razem, w jednym pokoju, Jeff przestał dla niej istnieć, stał się po prostu niczym. Był z powrotem tylko miłym chłopakiem, którego zaangażowali na kilka letnich tygodni, żeby uczył Tohy’ego pływać i strzegł go przed zbytnim wysiłkiem.

„Ach, gdyby 01iver nie był taki uparty – pomyślała w nagłym odruchu złości przeciwko niemu. – Gdyby wtedy, w lipcu, zabrał mnie z sobą do domu, tak jak prosiłam, nie byłoby tego wszystkiego. Gdyby tamtego wieczoru nie męczył mnie przez telefon o rachunek z garażu…” Niechże i on przyjmie na siebie część winy. Niech zrozumie, że jeśli ciągle zmusza ludzi, żeby robili wszystko tak, jak on chce, to musi ponosić konsekwencje. Niech zrozumie, że ona jest także człowiekiem, a nie manekinem, którego się popycha to tu, to tam, że nie jest bryłą surowego tworzywa, której można nadać kształt wedle woli, że jej uczucia to drogowskazy, sygnały alarmowe, to wołania, których nie wolno lekceważyć.

„Kto wie – myślała w przypływie optymizmu – czy to wszystko, ten… ten wypadek nie obróci się właśnie na dobre? Może dzięki takiemu wstrząsowi nasze małżeństwo przybierze właściwy, ostateczny kształt? Może od tej chwili nastąpi jakiś sprawiedliwszy rozdział praw, przywilejów i decyzji?”

Dojrzała cienie poruszające się za zasłoną w oknie oświetlonego saloniku. Co też o niej mówią ci dwaj mężczyźni, który z nich ją obwinia, który staje w jej obronie? Jak ją tam osądzają, jakich dokonują odkryć, co jej wytykają, jakie plany układają dla niej na przyszłość? Nagle wydała jej się nie do zniesienia myśl, że tamci dwaj rozprawiają z sobą o niej, obnażają ją, postanawiają o jej losach. „Cokolwiek ma się stać – zdecydowała stanowczo – musi się stać w mojej obecności.”

Przebiegła przez mokry trawnik i weszła do domu.

Otworzywszy drzwi do pokoju zobaczyła Jeffa z adapterem pod pachą, gotowego do wyjścia. Wydawał się mały, zwyciężony i bez znaczenia. Zrozumiała natychmiast, że 01iver wyciągnął z niego wszystko, o co mu chodziło.

01iver stał w głębi pokoju, opanowany, uprzejmy. Lucy rzuciła szybkie spojrzenie na Jeffa, po czym zwróciła się do męża:

– Już skończyliście?

– Sądzę, że tak.

– Lucy… – zaczął Jeff.

– Wyjdź już, Jeff – powiedziała trzymając drzwi otwarte. Miał bardzo zgnębiony wyraz twarzy, ale usłuchał i wyszedł niezgrabnie, przyciskając ramieniem nieporęczny adapter.

01iver patrzył za nim przez chwilę. Potem zapalił powoli papierosa. Czuł, że Lucy, która stała sztywno przy drzwiach, śledzi uważnie każdy jego ruch.

– Bardzo przyjemny chłopak – odezwał się w końcu. – Bardzo przyjemny.

„Nie dam rady – pomyślała bezsilnie. – Nie dzisiaj. Nie mogę, kiedy on tak sobie stoi z ubawioną miną. Taki protekcjonalny i niewzruszony.” Czuła, że cała drży, i nie mogła sobie przypomnieć, co postanowiła tam, nad jeziorem. Wiedziała tylko jedno: musi jakoś przetrwać przez następne minuty, wszystko jedno jak, aby przetrwać.

– No i co? – zapytała.

Oliver uśmiechnął się z wyrazem znużenia.

– Zdaje się, że jest bardzo… przywiązany do ciebie.

– Co powiedział?

– Och, zwykłe rzeczy – odparł Oliver. – Że ja cię nie rozumiem. Że jesteś czysta i subtelna. Że to wyłącznie jego wina. Cieszy się, że to wszystko się stało. To jego najwspanialsze przeżycie. Chce się z tobą ożenić. Bardzo rycerski chłopak. Żadnych niespodzianek.

– On kłamie – rzekła Lucy.

– No, Lucy… – 01iver wykonał jakiś zniechęcony, zmęczony ruch ręką.

– On kłamie – powtórzyła z uporem. – Ten chłopak jest zwariowany. Był tutaj zeszłego lata. Nawet go nie zauważyłam. Ale on wszędzie za mną chodził, obserwował mnie. I nigdy nie odezwał się słowem. Tylko patrzył. Przez całe lato. – Rozpędziła się, mówiła bardzo prędko, chcąc oszołomić Olivera i nie dać mu dojść do słowa. – W tym roku przyjechał tutaj, bo się dowiedział, że znowu mam tu spędzić wakacje. Któregoś wieczoru zrobiłam głupstwo. Przyznaję się. To było idiotyczne. Pozwoliłam się pocałować. I wtedy wszystko mi powiedział. Że się we mnie zakochał od pierwszego wejrzenia. Że chodził za mną krok w krok. Że przez zimę wypisywał do mnie listy całymi tuzinami, ale ich nie wysyłał. Nie mógł znieść myśli, że nie jest blisko mnie. Same takie dziecinne bzdury i szaleństwa. Miałam zatelefonować do ciebie i powiedzieć o wszystkim. Ale ciągle mi się zdawało, że jeśli ci powiem, to będziesz niezadowolony. Albo zrobisz mi scenę. Albo pomyślisz, że to jest podstęp z mojej strony, żeby się go pozbyć. Albo że będziesz ze mnie pokpiwał, że nie potrafię sobie sama dać rady z takim smarkaczem. Albo powiesz, że to właśnie do mnie podobne, że zawsze potrzebuję czyjejś pomocy i nie umiem sobie radzić z własnymi sprawami jak wszyscy inni ludzie na świecie. Powtarzałam sobie bez przerwy, że to sześć tygodni, tylko sześć tygodni. Trzymałam go z daleka od siebie. Używałam wszelkich wybiegów, jakie tylko znałam. Ośmieszałam go. Nudziło mnie to, złościłam się na niego, radziłam, żeby się zajął jaką młodą dziewczyną. Ale on ciągle za mną chodził. Ciągle mówił, że może kiedyś… I nic między nami nie zaszło. Nic.

– On mówił mi co innego – stwierdził Oliver ze spokojem.

– Nie, to nieprawda. On chce po prostu wywołać awanturę. Sam mi to mówił. Kiedyś nawet powiedział, że napisze do ciebie, że jestem jego kochanką. Wtedy ty mnie wypędzisz z domu i będę musiała do niego przyjść. Co mam zrobić, żebyś mi wierzył?

– Nie możesz nic zrobić. Bo kłamiesz od początku do końca.

– Nie! – zawołała. – Nie mów tak!

– Kłamiesz. Brzydzę się tobą.

Wszystkie linie obronne padły. Nagle zaniechała wszelkiego udawania i wyciągnąwszy przed siebie ręce szła ku niemu jak ślepiec.

– Nie, nie… Proszę cię, Oliverze…

– Nie zbliżaj się do mnie. To jest właśnie najgorsze. Te kłamstwa. Tego nie można przebaczyć. Możliwe, że po jakimś czasie potrafiłbym zapomnieć o twoim wakacyjnym romansie ze studentem. Ale te kłamstwa! Zwłaszcza to, coś mi naopowiadała o Tony’m. Na miłość boską, do czego ty chciałaś doprowadzić? Co za kobieta z ciebie? Lucy padła na krzesło i spuściła głowę.

– Sama nie wiedziałam, co robię – rzekła głucho. – Tak się boję, tak okropnie się boję. Tak chcę uratować nas oboje i nasze małżeństwo.

– Do diabła z takim małżeństwem! Leżysz w jego ramionach i naśmiewasz się ze mnie, uskarżasz się. Opowiadasz mu w przerwach między pocałunkami, jaki to ze mnie zimny tyran. A twój syn stoi za ścianą i zagląda przez okno, bo wam tak pilno było wskoczyć do łóżka, że nawet nie sprawdziliście, czy żaluzja jest dobrze spuszczona.

– Nie, to nie było tak – jęknęła Lucy. Stał teraz nad nią i trząsł się z wściekłości.

– Tak ci zależy, żeby ratować takie małżeństwo?

– Ja cię kocham – szepnęła nie podnosząc głowy i nie patrząc na niego. – Ja cię kocham.

– Uważasz, że to wystarczy, żebym zmiękł. Spodziewasz się, że teraz już powiem: „Nic nie szkodzi, żeś mnie okłamywała przez piętnaście lat, nic nie szkodzi, że będziesz mnie okłamywać przez następnych piętnaście”? Tylko dlatego, że kiedy cię nakryłem, zdobywasz się na czelność i mówisz mi, że mnie kochasz?

– To pierwszy raz! – zawołała z rozpaczą. – Nigdy cię przedtem nie okłamywałam. Przysięgam. Nie wiem, co mi się stało. Nie powinieneś był zostawiać mnie samej. Prosiłam cię, żebyś mnie nie zostawiał. Mówiłeś, że będziesz przyjeżdżał, a nie przyjechałeś ani razu. Powiedziałam mu, że nie będę się z nim więcej widywać. Możesz sam go zapytać.

Wtem 01iver wziął z krzesła swój kapelusz, płaszcz i neseser. Spojrzała na niego wystraszona.

– Dokąd idziesz? – spytała.

– Nie wiem. Chcę się stąd wyrwać.

Lucy wstała i wyciągnęła do niego rękę błagalnym gestem.

– Przyrzeknę ci, co zechcesz – powiedziała. – Zrobię wszystko, co zechcesz. Ale nie porzucaj mnie. Nie porzucaj mnie.

– Jeszcze cię nie porzucam. Muszę wyjechać, muszę być sam, dopóki nie postanowię, co zrobić.

– Zatelefonujesz do mnie? Wrócisz tutaj?

– Zobaczymy – powiedział.

Był wyczerpany przejściami tego wieczoru. Wyszedł na ganek, a po chwili Lucy usłyszała, jak rusza samochód. Stała pośrodku pokoju, oczy miała suche, twarz ściągniętą, wsłuchiwała się w warkot silnika. Wtem drzwi od korytarza otworzyły się gwałtownie i Tony wpadł do saloniku.

– Gdzie tatuś? – zapytał zmienionym głosem. – Słyszałem samochód. Dokąd on pojechał?

– Nie wiem – odpowiedziała.

Wyciągnęła rękę, by dotknąć ramienia chłopca, ale on uchylił się i skoczył na ganek. Słyszała, jak biegnąc drogą wołał głośno za ojcem, wołanie oddalało się coraz bardziej, warkot samochodu stawał się coraz cichszy, aż w końcu rozpłynął się w przestrzeni.