39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

ROZDZIAŁ DWUNASTY

W ciągu następnych dziesięciu dni i tyluż nocy 01iver starał się być jak „najwięcej sam, w biurze spędzał nie więcej czasu, niż bezwzględnie musiał, i unikał znajomych. W domu dał urlop czarnej służącej wyjaśniając, że i tak ma zamiar jadać na mieście, wobec czego wyjechała do rodziny w Wirginii, on zaś pozostał sam w pustym mieszkaniu.

Co wieczór po powrocie z biura przyrządzał sobie obiad i zjadał go w stołowym pokoju, przestrzegając pedantycznie wszelkich form przy samotnym posiłku. Po jedzeniu zmywał porządnie naczynia, przechodził do saloniku, siadał w fotelu przed kominkiem i siedział tak do pierwszej, czasem do drugiej godziny w nocy. Nie czytał, nie włączał radia, po prostu – siedział wpatrując się w wyziębły, czysto wymieciony kominek, aż poczuł, że jest dostatecznie zmęczony, by pójść do łóżka.

Nie telefonował ani nie pisał do Lucy. Chciał, zanim ją znowu zobaczy, wiedzieć dokładnie, jak dalej postąpi. Nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie śpieszył się z powzięciem decyzji, zawsze zostawiał sobie czas do namysłu i zbadania sprawy. Nie był zarozumiały, ale też nie był przesadnie skromny i wierzył w swoją inteligencję, w zdolność formułowania wniosków, które potrafią wytrzymać próbę życia. Teraz trzeba było dojść do jakiegoś wniosku, i powziąć postanowienie w sprawie żony, syna i siebie samego, toteż dla sprostania temu zadaniu musiał zapewnić sobie czas i samotność.

Zadanie okazało się znacznie trudniejsze i wymagało więcej czasu, niż przypuszczał, zamiast bowiem rozumowo rozważyć całą sprawę, nieustannie wyobrażał sobie tych dwoje razem, Lucy i Jeffa, szmer ich stłumionych głosów, cichy śmiech w przyciemnionym pokoju i gesty miłosne, których okrucieństwo wydawało się nie do zniesienia. Sam w pustym domu odczuwał w takich chwilach pokusę napisania do Lucy i powiedzenia jej, że to koniec, że nie chce jej więcej widzieć. Nie pisał jednak. Może za tydzień, za dwa napisze to samo, ale wtedy jego postanowienie będzie rezultatem sumiennego przemyślenia, nie zaś wewnętrznej udręki. Zostawiał sobie czas, by odzyskać panowanie nad sobą. Z chwilą kiedy je całkowicie odzyska, zacznie działać.

Zazdrość, jeżeli było to rzeczywiście to uczucie, męczyła go bardziej, niż mogłaby męczyć w podobnych okolicznościach innego mężczyznę, który już do niej przywykł. Zazdrosny mężczyzna w głębi serca wierzy w to, że jest zdradzany. Przeżywa jak gdyby stan oblężenia i wie, że gdzieś, w jakiś sposób musi powstać wyrwa w murach obronnych, więc z góry przygotowuje się z całym pesymizmem do chwili, gdy stanie twarzą w twarz z klęską. 01iverowi dotychczas nigdy nie postało w myśli, że mógłby być zdradzony, nie był zatem przygotowany do tego i przez kilka pierwszych dni czuł się bezbronny, pognębiony.

Zastanawiał się nad tym, jak inni mężczyźni postępowali w podobnych okolicznościach. Ostatecznie, była to dosyć pospolita sytuacja. Jakże to mówi Leontes?

…Byli już przede mną,

Albo się mylę, byli już rogacze.

I dziś, i teraz właśnie, kiedy mówię,

Mąż jest niejeden, co żony dłoń trzyma,

Nie myśląc, biedny, że może przed chwilą

Staw jego spuścił i ryby mu wybrał

Sąsiad…

Nie mógł sobie przypomnieć dalszego ciągu tyrady, ale pamiętał, że była bardzo a propos. Wstał, wziął z półki gruby tom ze sztukami Szekspira i otworzył go na Zimowej powieści. Przerzucał kartki, aż w końcu znalazł właściwy ustęp. Czytał uważnie:

Gdyby rozpaczał każdy mąż zwiedziony, Każdy dziesiąty człowiek już by wisiał. Nie ma lekarstwa: nierządny planeta Potężnym wpływem rozwiewa zarazę…

01iver zamknął książkę. Tym razem, mimo wszystko, Szekspir uprościł sprawę. Poeta nazwał ziemię poetycznie „nierządnym planetą” i zadowolił się tym wyjaśnieniem. Ale po piętnastu latach małżeństwa słowa te nie mogły wyjaśnić 01iverowi postępku Lucy. Próbował sprecyzować, co właściwie myślał o swojej żonie. Powściągliwa, oddana, pełna umiaru, starała się przypodobać mu i zyskać jego uznanie. Na ogół posłuszna (uśmiechnął się gorzko do echa odległej formułki ślubowania), można jej było zarzucić tylko drobne grzechy, jak sentymentalizm, niezaradność i brak śmiałości.

Była mu potrzebna. „Dziesięć dni dumania – pomyślał z gryzącą ironią – i tylko tyle: potrzebna!”

„Zbyt lekko traktowałem to, że ją posiadam – rozmyślał tak, jak się myśli o przyjacielu, który umarł i którego wartość ocenia się właściwie dopiero wtedy, gdy jest już za późno. – Za mało się o nią troszczyłem.”

Zastanawiał się, jak by to było, gdyby pozostali w domu we dwóch, Tony i on. Tony z oczami matki, z jej delikatnymi kośćmi policzkowymi, z tylu matczynymi gestami, którym jego męskość przydaje nieco szorstkości, a chłopięca niezręczność – surowości i może nawet komizmu. „Wszystko mi jedno, co będzie z innymi sprawami – pomyślał 01iver – tego nigdy nie zniosę.”

Próbował sobie wyobrazić, jak oni się czują tam, nad jeziorem, od owego dżdżystego wieczoru przed dziesięciu dniami. Tony i Lucy dzień i noc razem, co dzień muszą patrzeć na siebie. Zdawało mu się, że powinien był wtedy, ze względu na Tony’ego, zabrać go ze sobą do domu. Gdyby nie miotał się jak ranny byk na arenie, może byłby tak właśnie zrobił. Ale wówczas byłoby mu jeszcze o wiele trudniej powziąć właściwą decyzję.

„No cóż – dodawał sobie otuchy – lepiej niech się pomęczy przez tydzień czy dwa tygodnie. Na dalszą metę nam wszystkim wyjdzie to tylko na dobre, jeżeli będę mógł spokojnie wszystko obmyślić.”

Wstał z fotela, aby pójść spać. Zgasił światło i poszedł na górę do sypialni, która była ich wspólną sypialnią, jego i Lucy. Był to duży pokój z oknem w wykuszu, wyglądającym poprzez listowie rosłego dębu na spokojną ulicę w dole. Co rano 01iver zaściełał łóżko od razu tak, żeby było gotowe na noc. W pokoju był teraz większy porządek niż kiedykolwiek za obecności Lucy i właśnie z tego powodu nagle wydał mu się on sztuczny i obcy.

Na toalecie Lucy pozostawiła swoje przybory oprawne w srebro i zaraz pierwszego ranka, robiąc porządki, Oliver poukładał wszystkie te rzeczy w geometryczny wzór na szklanej płycie – szczotki, grzebienie, pilniki do paznokci i rzeźbione ręczne lusterko.

Wyglądały teraz jak przedmioty wystawione na sprzedaż przez właściciela sklepu, który nie grzeszył nadmiarem wyobraźni. 01iver podszedł do toaletki i wziął do ręki lustro. Było ciężkie, srebrna rączka chłodziła mu dłoń. Przypomniał sobie, jak setki razy przypatrywał się Lucy, kiedy się ubierała do wyjścia i trzymając wysoko lustro wykręcała głowę, by sprawdzić, czy włosy są z tyłu ułożone jak potrzeba. Pamiętał nieznaczne, subtelne, nieokreślone ruchy jej ręki, gdy poprawiała nieposłuszne kosmyki. Pamiętał skomplikowane uczucie czułości, irytacji i rozbawienia, z jakim się jej przyglądał, zadowolony z jej urody, zły, że marnuje tyle czasu i że przez nią spóźnią się tam, dokąd się wybierali, że te wahające się, niezdecydowane ruchy nie dają przecież żadnego rezultatu.

Niedbale odłożył lustro na szklaną płytę zmieniając surowy, geometryczny układ. Zgasił światło i długo siedział w ciemności na krawędzi łóżka.

„Powściągliwa, oddana, pełna umiaru – przypominał sobie własne określenia. – To ja tak o niej myślałem. Szekspir byłby na pewno innego zdania. A co ona sama o sobie myśli?” Przez tyle lat leżała obok niego knując coś w ukryciu, pełna niechęci, drwiła sobie z jego opinii o niej, pieściła w sercu inne możliwości, przesłaniała oczy powiekami i leżąc w tym samym łóżku, potajemnie odchodziła od niego – niespokojna, nienasycona mieszkanka „nierządnego planety”.

„Gdybym był inny, niż jestem – snuła mu się po głowie znużona myśl, gdy tak siedział ubrany na brzegu łóżka, w ciemnym pokoju – nie tkwiłbym tutaj sam i nie męczyłbym się tak strasznie. Piłbym teraz albo znalazłbym sobie inną kobietę, albo jedno i drugie. Nasyciłbym się, doznałbym odprężenia, a wtedy, okrężną drogą i bez takich cierpień, doszedłbym do jakiejś decyzji.”

Przyszło mu na myśl, żeby wsiąść w samochód, pojechać do Nowego Jorku i pójść do hotelu. Nietrudno będzie znaleźć jakąś kobietę, a zresztą miał w Nowym Jorku parę znajomych, które dawały mu wyraźnie do zrozumienia, że wystarczy, żeby poprosił. Jednakże, zanim zdążył się zastanowić nad tym pomysłem, wiedział już, że nie odezwie się do żadnej znajomej. Wątpił nawet, czy byłby zdolny posiąść inną kobietę. Był namiętny, zdawał sobie sprawę, że odczuwa głód zmysłów o wiele silniej niż inni mężczyźni w jego wieku, ale jego pragnienie spłynęło bez reszty w jeden nurt. „Katastrofalna sytuacja dla takiego zaprzysiężonego monogamisty” – pomyślał.

Była mu potrzebna.

Co za przeklęte lato! Wstał, rozebrał się w ciemności i położył się do łóżka.

Nazajutrz rano nadszedł list od Lucy. W momencie kiedy się zjawił listonosz, 01iver właśnie wychodził z domu. Zatrzymał się przy drzwiach i stojąc w ciepłym blasku porannego słońca obracał w ręku kopertę. Widział, jak sąsiedzi wychodzą do pracy, jak się żegnają z dziećmi, jak spieszą, żeby złapać tramwaj albo autobus, idą szybko wśród drzew, przez zieleńce obrzeżone pasami kwietników, idą w pogodny letni ranek, mężczyźni już trochę posiwiali. „To pewnie od siedzenia w ciemnych fabrykach i biurach, które na nich co dzień czekają” – przewinęło się OHverowi przez myśl.

Nie od razu otworzył kopertę. Przyglądał się dobrze znajomemu charakterowi pisma. Pochylone w tył, dziecinne litery, jakby ręka niezupełnie panowała nad piórem, i jak zawsze, trochę trudne do odczytania. Gdzież on to słyszał, że takie pismo pochylone do tyłu jest oznaką tłumienia prawdziwych uczuć, obłudy i braku pewności siebie? Nie mógł sobie dokładnie przypomnieć. Może to chodziło o inny rodzaj pisma, a jemu pomieszało się w głowie? Musi któregoś dnia poszukać książki na ten temat i sprawdzić.

Rozdarł kopertę i zaczął czytać. List był krótki, nie zawierał żadnych usprawiedliwień. Lucy pisała tylko, że zamierza odejść, bo nie mogłaby żyć pod jednym dachem z Tony’m i z nim, 01iverem. A na końcu nie było ani „Całuję cię”, ani „Kochająca”, nic, tylko po prostu: „Lucy”.

Ani słówkiem nie wspominała o Tony’m, nie pytała o niego samego ani o to, co postanowił, nie objawiała żadnego wahania, nie wysuwała żadnych propozycji. List ten nie przypominał w niczym jej dawniejszych listów i gdyby nie charakter pisma, 01iverowi trudno byłoby uwierzyć, że to naprawdę Lucy go napisała.

Po południu zadzwonił do Sama Pattersona i zaprosił go na obiad wieczorem do restauracji. Z Samem było o tyle wygodnie, że bez żadnych ceremonii można było umówić się z nim nie prosząc jego żony. Sam mówił żonie po prostu, że nie będzie tego dnia w domu na obiedzie, i na tym koniec. „Może Sam zna tajemnicę – myślał 01iver. – Może właśnie do niego najlepiej się zwrócić w małżeńskich tarapatach?”

Jedli obiad w hotelu, zamówili butelkę wina. Oliver spostrzegł, że wino mu smakuje i że po dziesięciu dniach samodzielnego kucharzenia je z apetytem. W ciągu całego obiadu rozmawiali o tym i owym używając swojego rodzaju skrótów telegraficznych, którymi posługują się między sobą przyjaciele znający się od lat. Dopiero kiedy uprzątnięto talerze i kelner postawił przed nimi kawę, 01iver rzekł:

– Słuchaj, Sam, prosiłem cię, żebyś się ze mną spotkał, bo trzeba mi twojej rady. Mam kłopoty, muszę się na coś zdecydować i może ty będziesz mógł mi pomóc.

Popijając kawę i nie podnosząc oczu na Pattersona Oliver opowiedział mu całą historię. O tym, jak Tony do niego zatelefonował, o swoim przyjeździe do domku nad jeziorem, o tym, jak Lucy wszystkiemu zaprzeczała i oskarżała syna, o wyznaniu Bunnera, o wszystkim.

Mówił powoli, spokojnie, nie unosząc się ani nie przyciemniając obrazu. Systematycznie przedstawił Pattersonowi wszystkie fakty, niby sumienny świadek składający zeznanie o wypadku ulicznym, niby lekarz podający specjaliście zaproszonemu na konsylium objawy rzadkiego i trudnego przypadku.

Patterson słuchał w milczeniu, z nic nie mówiącym wyrazem twarzy. „Nie znam drugiego człowieka – rozważał w duchu – który by potrafił opisać tak głęboki życiowy wstrząs w formie równie suchego, ścisłego i dobrze skonstruowanego sprawozdania. W jego ustach opowieść o miłości, żądzy i zdradzie brzmi jak referat w Towarzystwie Historycznym na temat mało ważnego traktatu z osiemnastego wieku.” Równocześnie, słuchając z takim spokojem, Patterson nie mógł się obronić przed ukłuciem małostkowej zazdrości. „Jeśli już w końcu chciała sobie znaleźć kogoś innego – pomyślał z żalem – to dlaczego nie mogła mnie wybrać?”

Uczucia jego, gdy słuchał Olivera, zaprawione były ponadto jakąś jałową satysfakcją. Ten 01iver, który dotychczas nigdy nikogo nie prosił o pomoc ani o radę! Oli ver, najbardziej zamknięty w sobie i samowystarczalny człowiek, przychodzi oto w chwili zwątpienia i bólu, aby prosić o pomoc jego, Pattersona. Po raz pierwszy Patterson poczuł się w towarzystwie OHvera kimś ważnym, a to wyznanie zdawało się wyzwalać w nim nowe źródło sympatii i współczucia dla przyjaciela. „Koniec końców – rozmyślał – nie ma co gadać o przyjaźni, dopóki przyjaciel nie przyjdzie do ciebie w chwili rozpaczy.”

Siedzieli w rogu sali restauracyjnej, przy stoliku odsuniętym dosyć daleko od innych. Patterson przysłuchiwał się uważnie temu, co mówił przyjaciel, jego pełnej umiaru, wytwornej wymowie. „Muszę widzieć zupełnie jasno wszystkie fakty – myślał z takim

niemal napięciem uwagi, jak gdyby miał iść za chwilę na salę operacyjną, gdzie najmniejsza niedokładność czy niezrozumienie może stanowić o życiu lub śmierci człowieka. – Tym razem nie wolno mi powiedzieć ani zrobić nic takiego, co mogłoby się potem okazać błędem.”

– Nigdy mi przez myśl nie przeszło – mówił 01iver – że coś podobnego może się kiedyś zdarzyć i nam. To jest po prostu nie do wiary.

Patterson uśmiechnął się w duchu, ale na jego twarzy nie widać było nawet cienia uśmiechu. „Ach, bracie – myślał czerpiąc mądrość z własnych, odmiennych doświadczeń – te rzeczy nigdy nie są nie do wiary.”

– Iw jaki sposób to wszystko się stało – ciągnął 01iver. – W jaki cholernie pospolity sposób. Z dwudziestoletnim korepetytorem! To zakrawa na którąś z tych historyjek, jakie się słyszy w palarni.

„Muszę przestrzec Lucy – pomyślał Patterson z sarkastycznym humorem – żeby następnym razem postarała się być bardziej oryginalna. Niech sobie wyszuka jakiegoś garbusa albo gubernatora któregoś z południowych stanów, albo takiego Murzyna, co bije w bęben. Pan małżonek ma obrzydzenie do rzeczy najprostszych i zrozumiałych.”

– Kiedy kobieta już dojrzeje do tego, żeby sobie wziąć kogoś – powiedział głośno – wybiera z tego, co jest do wyboru. Precedensy w literaturze mają z tym bardzo niewiele wspólnego. W takich okolicznościach żadna nie myśli o tym, że może się stać bohaterką pieprzonego kawału.

– Co to znaczy: Dojrzeje do tego, żeby sobie wziąć kogoś? – zapytał 01iver ochrypłym głosem. – Czy przychodziło ci kiedy na myśl, że Lucy dojrzała do tego, żeby sobie wziąć kogoś?

– Nie – odparł Patterson uczciwie. – Dotychczas jeszcze nie.

– A teraz…

– Teraz, kiedy to się już stało, uważam, że nie ma w tym nic dziwnego.

– Co masz na myśli? – W głosie 01ivera brzmiała wyraźna wrogość.

– Widzisz – Patterson próbował mu łagodnie wyjaśnić – dla Amerykanki z mieszczańskiej warstwy społecznej cudzołóstwo jest formą ujawniania własnej osobowości.

Przez chwilę wydawało się, że 01iver jest bardzo zły. W końcu jednak roześmiał się.

– Widzę, że nie mogłem trafić pod lepszy adres – powiedział. – Okej, filozofie. Mów dalej.

– Dobra. Postaraj się przez minutę popatrzeć na to z jej stanowiska. Co dla niej zrobiłeś od dnia waszego ślubu?

– Co dla niej zrobiłem? Ależ… do diabła i trochę! – wybuchnął Oliver. – Przez piętnaście lat ani na sekundę nie przestawałem się o nią troszczyć. Może to brzmi gruboskórnie i na pewno jej nigdy bym tego nie powiedział, ale przecież żyła sobie tak, że trudno lepiej, nie potrzebowała się o nic kłopotać, chociaż czasem bywało mi bardzo ciasno z pieniędzmi, nigdy jej nawet o tym nie wspominałem. Cóż, u Boga Ojca, przecież ona jest chyba jedyną kobietą w Stanach, która prawie nie zauważyła, że w ogóle był kryzys. Do dzisiejszego dnia nie potrafi porządnie prowadzić książeczki czekowej i nie pamięta, żeby zapłacić na czas za elektryczność. Chcesz wiedzieć, co dla niej zrobiłem? Wziąłem na siebie pełną odpowiedzialność za nią. – Wypowiedział te słowa lak gniewnym tonem, jak gdyby Patterson był adwokatem Lucy i stawał w jej obronie. – Ma już trzydzieści pięć lat, ale nie ma najlżejszego pojęcia o tym, jak ciężko jest wyżyć człowiekowi w dwudziestym wieku. Przez piętnaście lat żyła jak pensjonarka na wakacjach. Nie pytaj mnie lepiej, co dla niej zrobiłem. No, i dlaczego tak kiwasz głową?

– Właśnie – rzekł Patterson. – Właśnie tak, jak mówiłem.

– Co to ma znaczyć? Co takiego mówiłeś? – zapytał 01iver nieco podniesionym głosem.

– Na mnie nie masz się o co złościć – odrzekł pogodnie Patterson. – Przecież ja nie spałem z żadnymi studentami.

– Dosyć kiepskawy dowcip.

– Słuchaj no – powiedział Patterson – to przecież ty chciałeś, żebym ci pomógł, tak czy nie?

– No, tak. Tak, oczywiście.

– Otóż nie widzę innego sposobu, żeby ci pomóc, jak tylko starać się zrozumieć, dlaczego ona to w końcu zrobiła.

– Ja wiem dlaczego – przerwał mu popędliwie 01iver. – Ona jest… – Urwał i potrząsnął głową, a potem dokończył z westchnieniem: – Nie, wcale nie jest. Mów dalej. Będę już cicho siedział.

– Podejmowałeś sam wszystkie decyzje – zaczął doktor. – Odciągnąłeś ją od jej pracy…

– Jej praca! – mruknął 01iver lekceważąco. – Bełtała tam coś, nie wiadomo co, w śmierdzącym laboratorium dla starego idioty, Stubbsa. Słyszałeś może coś o takim?

– Nie.

– Bo nikt o nim nie słyszał. Gdyby z nim pracowała przez dwadzieścia lat, to może wysmażyliby razem jedną rozprawę dowodzącą niezbicie, że algi są zielone.

Patterson roześmiał się dobrodusznie.

– Ty się śmiejesz – rzekł 01iver – ale to prawda. Co, u diabła, przecież nie oderwałem Galileusza od teleskopu. Ludzkość żyłaby dalej zupełnie tak samo, niezależnie od tego, czy ona chodziłaby pięć razy w tygodniu do tego laboratorium, czy nie. Nie różniła się znowu tak bardzo od innych dziewcząt. Coś sobie tam dłubała i w oczekiwaniu na męża udawała kobietę z fachem. W każdym mieście pełno jest takich.

– No, a druga sprawa – podjął Patterson – to, że ona bardzo nie chciała Wyjeżdżać z Nowego Jorku. Rozmawiałem z nią o tym.

– Gdyby każda kobieta, która nie może mieszkać w Nowym Jorku, uważała, że musi z tego powodu zdradzać męża… – Oliver nie dokończył zdania. Pokręcił gniewnie głową i wypił resztkę wina z kieliszka. – A ja to co? – zapytał. – Myślisz, że ja miałem ochotę sprowadzić się tutaj? Myślisz, że miałem ochotę brać sobie na kark tę drukarnię? To był najpodlejszy dzień w moim życiu, kiedy tu przyjechałem po śmierci ojca. Rozejrzałem się w księgowości i zrozumiałem, że wszystko się zawali, jeżeli nie wezmę tego w swoje ręce. Przez dziesięć lat, ile razy wchodziłem w bramę naszych zakładów, czułem, że po prostu drętwieję z nudy i obrzydzenia. Ale przecież nie mściłem się za to na żonie…

– Cała różnica polega na tym – wtrącił łagodnie Patterson – że to ty powziąłeś decyzję. Ona musiała się dostosować.

– Na miłość boską! Przecież to było dziesięć lat temu.

– Przez dziesięć lat można nazbierać sporo żalów. Można się czuć przez dziesięć lat zupełnie bezużyteczną.

– Bezużyteczną! – 01iver kręcił kuleczki z chleba i ciskał nimi z pasją w butelkę z winem. – Zajmowała się przecież dzieckiem, domem…

– A ty, czy byłbyś zadowolony, gdybyś się zajmował przez całe życie tylko małym chłopcem i gospodarstwem domowym?

– Ja nie jestem kobietą.

Patterson uśmiechnął się złośliwie.

– Więc co, twoim zdaniem, mąż ma na to poradzić? – zapytał Oliver. – Założyć Biuro Projektów Rozrywkowych dla Kobiet? Interesujące możliwości – recytował z ironią – dla kobiet, którenie wiedzą, co robić od trzeciej do piątej po południu. – Spojrzał

podejrzliwie na Pattersona. – A skąd ty tak dużo wiesz? Może ci się zwierzała?

– Nie. Nie potrzebowała się zwierzać.

– No, a twoja żona? – zaatakował 01iver. – A jak jest z Catherine?

Patterson zawahał się.

– Catherine to spokojna, zrezygnowana dusza – powiedział w końcu. – Wyrzekła się wszelkich nadziei, kiedy miała lat dziewiętnaście. A może się nie wyrzekła. Może wcale jej nie znam. Może pisze na strychu pornograficzne powieści albo ma szereg kochanków, długi jak stąd do cieśniny Long Island. Nie współżyjemy ze sobą dostatecznie blisko, abym mógł się czegoś domyślać. To zupełnie inny gatunek małżeństwa – dorzucił jak gdyby z żalem, usiłując ukryć przed przyjacielem zawiść, jaką czuł w stosunku do niego. – Widzisz, cokolwiek by któreś z nas zrobiło, ona czy ja, druga strona w żadnym razie nie potrafiłaby się rozgniewać z tego powodu. – Uśmiechnął się kwaśno i dorzucił: – Ani nawet lekko się zaniepokoić.

– Dlaczego w takim razie tkwisz w tym tyle czasu? Dlaczego nie odszedłeś?

Patterson wzruszył ramionami.

– Zdawało mi się, że szkoda kłopotu – odparł niemal zgodnie z prawdą.

– Mój Boże – westchnął 01iver. – Małżeństwo!

Siedzieli przez dłuższą chwile w milczeniu, zasępieni, pogrążeni w rozpamiętywaniu zawiłości życia, zmarnowanych okazji i sprzecznych dążeń. Patterson pozwolił swoim myślom oderwać się od 01ivera i jego spraw. Wspominał inne sprawy, z którymi zetknął się tego samego dnia w toku swojej powszedniej pracy, w lekarskim gabinecie. Pani Sayers miała trzydzieści trzy lata i pięcioro dzieci, cierpiała na uporczywą anemię i czuła się nieustannie zmęczona. Tak okropnie zmęczona, jak opowiadała, że co dzień, kiedy trzeba było się zrywać o wpół do siódmej, żeby zrobić śniadanie i zająć się dziećmi, miała wrażenie, że wspina się na krzyż swojej męki. Tak mówiła i nie kłamała na pewno. A Patterson nie widział żadnego sposobu, żeby jej pomóc. Pan Lindsay był mechanikiem, ale miał ręce tak pokręcone przez artretyzm, że ledwie mógł w nich utrzymać narzędzia. Tak strasznie się wysilał, by ukryć przed majstrem swoje kalectwo, że wchodząc do warsztatu już oblewał się potem i jeszcze długo po powrocie do domu pot perlił mu się na twarzy. I nic nie można było na to poradzić. A ta kobieta w trzecim miesiącu ciąży, która przyszła do Patter sona i powiedziała, że mąż jest od sześciu miesięcy w Panamie. Cała ta powszednia, pozbierana na chybił trafił nędza, wszystkie te udręki, które ludzie wylewają przypadkowo na biurko lekarza, co dzień, przez okrągły tydzień. O jeden krok od tego – gazetowe tragedie: ci, którzy się bili w Hiszpanii i którzy jutro wieczorem będą już wśród umarłych lub okaleczałych, ci, których szczuto i mordowano w całej Europie…

„W stosunku do każdej obiektywnej skali – rozmyślał Patterson – cierpienie Olivera musi się wydać znikome i bez znaczenia. Tylko że człowiek nie przyrównuje własnej męki do żadnej obiektywnej skali, a śmierć tysiąca ludzi na innym kontynencie, jeśli ją zważyć na prywatnej wadze, może ważyć mniej niż własny bolący ząb.

Nie, to nie jest w porządku – poprawił samego siebie. – Trzeba jeszcze uwzględnić sprawę wytrzymałości na ból. Próg cierpienia ma niezmiernie szerokie granice. Jeden człowiek może znieść amputację ze stoickim stęknięciem, podczas gdy inny może dostać szoku przytrzasnąwszy palec. Możliwe, że Oliver ma niski próg cierpienia, jeśli chodzi o ból zadany przez zdradę.”

– Ujawnianie swojej osobowości – powtórzył 01iver w zamyśleniu, przypatrując się swoim dłoniom na białym obrusie.

– Co takiego? – zapytał Patterson nie pamiętając, o co chodzi.

– No, ta twoja teoria.

– Aha, tak – uśmiechnął się doktor. – Oczywiście, nie zapominaj, że to tylko teoria, a ja nie sprawdzałem jej naukowo…

– Mów dalej – rzekł 01iver.

– No cóż. Taki człowiek jak ty, co się upiera, żeby zawsze za wszystkich decydować…

– To wcale nie dlatego, że chcę – zaprotestował 01iver. – Byłbym w siódmym niebie, gdyby inni zechcieli wziąć na siebie odpowiedzialność. Ale ludzie lubią się tylko próżniaczyć.

– Tak, oczywiście – zgodził się Patterson z uśmiechem. – Ale wydaje mi się, że po kilku latach takiego życia kobieta zaczyna czuć, że jej największym pragnieniem i po prostu musem jest powzięcie choćby raz jeden jakiejś ważnej decyzji na własną rękę. Odebrałeś jej wszystkie inne możliwości decyzji, powiedziałeś, że będzie tu i tu mieszkać, że ma tak i tak żyć i tak, a nie inaczej wychowywać waszego syna. Do licha, przypominam sobie, że mówiłeś jej nawet, co ma być na obiad.

– Mam różne swoje gusty, jeżeli chodzi o jedzenie – bronił się Oliver. – Nie rozumiem, dlaczego miałbym nie jeść w swoim domu tego, co mi smakuje.

Patterson roześmiał się, a po sekundzie Oliver mu zawtórował.

– Wyobrażam sobie, że muszę mieć dobrą reputację w mieście – zauważył.

– To prawda. Masz opinię człowieka, który wie, czego chce.

– Jeżeli miała mi aż tyle do zarzucenia – podjął 01iver – to dlaczego nigdy nie odezwała się na ten temat? W naszym domu nikt przecież nie jest skazany na milczenie.

– Może bała się o tym mówić. A może nie wiedziała dotychczas, że ma ci coś do zarzucenia.

– Aż dopóki nie zjawił się dwudziestoletni chłopak – uzupełnił posępnie 01iver – który nie potrzebuje się golić częściej niż dwa razy w tygodniu i nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko wałęsać się nad jeziorem przez całe lato i zabawiać się z mężatkami.

– Może i tak – odparł powściągliwie Patterson.

– Żeby to przynajmniej była wielka namiętność! Żeby była w nim zakochana, żeby była gotowa ponieść dla niego jakąś ofiarę! Ale on sam mi mówił, że go wyśmiała, kiedy jej proponował małżeństwo. To wszystko jest takie obrzydliwie płytkie.

– Na to nic nie mogę poradzić – oświadczył doktor. – Ale z czasem będziesz prawdopodobnie rad, że to było takie płytkie.

01iver zabębnił niecierpliwie palcami po stole i rzekł:

– A na dodatek musiała tak idiotycznie się urządzić. Żeby chłopiec mógł ją podpatrzyć!

– Oo, dzieci widują gorsze rzeczy. Widzą przecież, jak ich rodzice postępują tchórzliwie, bezlitośnie albo podstępnie.

– Dobrze ci mówić – obruszył się Oliver. – Ty nie masz syna.

– Wyślij go na parę lat do jakiejś szkoły – poradził Patterson pomijając milczeniem słowa Ólivera. – Zobaczysz, że zapomni. Dzieci wszystko zapominają.

– Tak sądzisz?

– Oczywiście – wywinął się gładko Patterson.

– Ja także będę musiał sporo rzeczy zapomnieć – westchnął 01iver.

– Dorośli także potrafią o wszystkim zapomnieć.

– Wiesz dobrze, że to nieprawda.

– Tak – uśmiechnął się doktor.

– Więc po co opowiadasz mi takie bzdury?

– Bo jestem twoim przyjacielem – odparł Patterson rzeczowo. – Wiem, że chcesz ją mieć z powrotem u siebie, więc staram się wyliczyć ci wszystkie powody, dla których powinieneś tak właśnie postąpić, choćby nawet te powody były całkiem do bani.

– Pamiętaj – rzekł 01iver z pobłażliwą ironią – kiedy ty sam będziesz w kłopocie, przychodź do mnie po radę.

– Na pewno przyjdę.

– No więc, jak myślisz, co powinienem zrobić? Ale tak konkretnie.

– Pojedź tam jutro i zachowaj się wspaniałomyślnie – odparł Patterson bez wahania. – Przebacz jej. Przyjmij ją z powrotem na swoje łono. Powiedz, że jesteś pewien, że odtąd będzie wzorem dla wszystkich żon. Powiedz, że od jutra pozwolisz jej obmyślać menu według własnego gustu…

– Daj spokój z dowcipami – przerwał mu Oliver.

– I już więcej nie wysyłaj jej samej na lato.

– Nie chciała tam sama zostać – przypomniało się O1iverowi. – Prosiła, żebym ją zabrał z powrotem. Gdybym tylko na to pozwolił, wisiałaby mi u szyi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– A widzisz – mruknął Patterson.

– Wszystko to jest cholernie skomplikowane. Co mam powiedzieć Tony’emu?

– Powiedz, że to był wypadek. Że takie wypadki zdarzają się dorosłym, że on jest jeszcze za młody, żeby móc to zrozumieć. Powiedz, że wytłumaczysz mu wszystko, kiedy będzie miał dwadzieścia jeden lat. I żeby się dobrze sprawował w szkole, żeby już więcej nie zaglądał przez okna.

– On nas znienawidzi – powiedział Oliver wpatrując się w filiżankę. – Będzie się coraz bardziej zacinał w nienawiści do nas obojga.

Na to nie można było nic odpowiedzieć, toteż Patterson nawet nie próbował. Przez chwilę jeszcze siedzieli w milczeniu, po czym 01iver skinął na kelnera, aby przyszedł z rachunkiem.

– Nie, to już z mojego konta – powiedział, kiedy Patterson wyciągnął rękę po rachunek. – To honorarium za fachowe usługi.

Wracając z hotelu wysłał do Lucy telegram, w którym prosił, aby się spakowała i była gotowa, gdyż przyjedzie po nią nazajutrz po południu.