39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

„Przyjadę jutro koło godziny trzeciej – brzmiał telegram. – Proszę, spakuj się i bądź gotowa do natychmiastowego wyjazdu. Chcę wracać o ile możności za dnia. O1iver.”

Lucy odczytała ten telegram chyba sześć razy. Miała ochotę zatelefonować do 01ivera, ale zdecydowała w końcu, że tego nie zrobi. „Niech przyjedzie – pomyślała. – Załatwimy to przynajmniej raz na zawsze.”

Od owego wieczoru, kiedy 01iver przyjechał z Hartford, Lucy poruszała się w domku nad jeziorem jak odrętwiała i zmuszała się do podtrzymywania zwykłego trybu wakacyjnego życia z Tony’m. Z początku wyczekiwała na coś, na jakąś wiadomość, jakieś zdarzenie, które by ją popchnęło w tym albo innym kierunku i stało się punktem kulminacyjnym tego lata, katastrofą, brutalną porażką – wszystko jedno czym, byle stało się momentem przełomowym jej życia, zamykającym jedną jego część i wyznaczającym perspektywy drugiej.

Ale nic się nie działo. 01iver nie telefonował ani nie pisał. Jeff znikł. Dnie następowały jeden po drugim, słoneczne, długie, zwyczajne. Chodziła z Tony’m na posiłki do hotelu, przerabiała z nim ćwiczenia wzrokowe, pływali razem, czytała mu i czuła, że wszystko, co robi, jest nierzeczywiste, że robi to nie dlatego, żeby w tym był jakiś sens, tylko dlatego, że tak przywykła. Zupełnie jak stary, schorowany człowiek, wlokący się co dzień do swego biura, aby popracować nad rachunkami, które już dawno zostały zamknięte, bo przyzwyczaił się do tego w ciągu długich lat życia i nie może wymyślić nic innego dla zabicia czasu.

Śledziła uważnie Tony’ego i zdawało jej się, że pod osłoną powszednich form obcowania i poufałości chłopiec z każdym dniem staje się dla niej coraz bardziej nieprzenikniony. Gdyby nagle wskoczył na krzesło i oskarżył ją wobec gości zgromadzonych w hotelowej jadalni, gdyby obudziwszy się w nocy zobaczyła go nad sobą z nożem w ręku, gdyby uciekł od niej na zawsze do lasu, musiałaby przyznać się przed samą sobą: „Ależ tak, spodziewałam się właśnie czegoś takiego.”

Był uprzejmy, posłuszny, powściągliwy, lecz czuła, że z każdym dniem napięcie pomiędzy nimi wzrasta. Miała takie wrażenie, jakby co wieczór, kiedy gasiła światło w jego pokoju i mówiła: „Dobranoc, Tony”, ktoś gdzieś obracał powoli zębate koło, na którym rozpięte było jej życie, i naciągał je o jeden ząb mocniej.

Minęło dziesięć dni. Goście z hotelu już powyjeżdżali, noce stawały się chłodne, hotelowa orkiestra zapakowała swoje instrumenty i wróciła do miasta. Po Tony’m nie można było poznać, czy jest mu dobrze, czy też czuje się nieszczęśliwy. Szarmancka otwierał przed nią drzwi, kiedy wchodzili do sali jadalnej na obiad, a gdy zawołała do niego: „Zziębniesz za bardzo, chodź lepiej wyschnąć trochę na słońcu!”, natychmiast wychodził z wody. Nie zadawał jej żadnych pytań i nie wysuwał żadnych propozycji.

Jeśli udało jej się niespodziewanie uchwycić jego spojrzenie, miała takie uczucie, jakby śledziły ją oczy dorosłego mężczyzny – zawzięte, nieubłagane, oskarżyciełskie. Pod koniec owych dziesięciu dni z trudem mogła sobie przypomnieć, jaki Tony był na początku wakacji. Nie mogła wprost uwierzyć, że tak niedawno jeszcze uważała go za małego chłopca, przywiązanego do niej, dziecinnego i łatwego do prowadzenia. Teraz siedzieli razem na trawniku w tak sztywnej atmosferze, jak gdyby mieli pozować do zdjęcia pod tytułem: „Matka i syn na wakacjach”; czuła się w jego obecności roztrzęsiona nerwowo, niezręczna i z każdym dniem miała silniejszy żal do niego. Byli jak dwoje obcych sobie rozbitków płynących na tratwie przez ocean, którzy liczą zawistnie każdy łyk słodkiej wody ze wspólnej blaszanki i śledzą podejrzliwie każdy ruch współtowarzysza niedoli. Wkrótce rezerwa Tony’ego wydała jej się otwartą niechęcią, a jego chłodna uprzejmość – chorobliwą i przedwczesną mściwością w stosunku do niej. „Ostatecznie – myślała – jakież on ma prawo zachowywać się tak, jakby był moim sędzią?” Nierozumnie godziła się w duchu na to, by go uważać nie za dziecko, lecz za dojrzałego, nieprzejednanego przeciwnika, i zmagała się z nim w milczeniu: „Czy to jemu zrobiłam coś złego?”

Wśród takich myśli i uczuć pogłębiała się coraz bardziej pretensja do 01ivera. Gorzka pretensja o to, że pozostawiał ją przez dziesięć dni sam na sam z Tony’m, wskutek czego – tak to przynajmniej odczuwała – każdy z nich wygrywał osobę drugiego, aby ją ukarać.

W końcu Lucy napisała do Olivera, że chce od niego odejść. Pisała bez podniecenia, bez żadnych tłumaczeń i nie odsłaniała swoich planów na przyszłość.

W rzeczywistości nie miała żadnych planów na przyszłość. Co rano budziła się ze świadomością, że przez następnych czternaście godzin będzie musiała znosić badawcze spojrzenie syna, i to zadanie wyczerpywało całą jej energię, zabierało jej wszystkie siły.

Pisząc do 01ivera zmusiła się do powzięcia pewnych decyzji co do swojej osoby, ale nawet w chwili podejmowania tych decyzji czuła, że są one prowizoryczne, że wystarczyłby jeden uśmiech Tony’ego czy jedno słówko 01ivera, aby je całkowicie obalić. „Muszę od Ciebie odejść – napisała w tym liście. – Nie mogę mieszkać z Tony’m pod jednym dachem.” Takie było istotnie jej postanowienie, ale czas mijał i przestawała już niemal wierzyć w to, co napisała, tak jak skazaniec po wielu miesiącach oczekiwania w więziennej celi wierzy w końcu mocniej w wiecznotrwałość zakratowanych okien, twarzy dozorców, regularnych i jednostajnych posiłków oraz godzin spaceru niż w słowa wyroku, które o jakiejś odległej, na razie niewyobrażalnej godzinie nagle go uśmiercą.

Nadszedł telegram i zmącił przykry wprawdzie, ale już znajomy i ustalony tryb życia, uderzył w poczucie bezwolnego płynięcia z prądem, zawieszenia w czasie, możności odwlekania do bliżej nieokreślonego terminu decyzji, które odmienia jej życie.

Powiedziała Tony’emu, aby się przygotował do wyjazdu, i pomogła mu się spakować. Jego rzeczy czekały już ułożone porządnie na ganku. Teleskop, kij baseballowy i wędka, owe szczątki i symbole zarazem chłopięcego wieku i lata, ustawione były w rogu, oparte o ścianę. Swoich rzeczy nie spakowała. Wiedziała, że Tony to zauważył, ale nic nie powiedział na ten temat i był, jak zawsze, milczący. Dochodziła już trzecia, Lucy siedziała bezczynnie na ganku i czekała spoglądając co parę chwil na rzeczy Tony’ego. Dzień był piękny, słoneczny, pachniało jesienią, a jezioro mieniło się chłodniejszym niż zwykle błękitem w oczekiwaniu zimy.

Tony wyszedł na ganek. Miał na sobie to samo ubranie, w którym przyjechał z Hartford, ale po dwóch miesiącach wydawało się już za małe dla niego. Wyniósł małą walizkę i ustawił ją obok innych rzeczy.

– To już wszystko? – spytała Lucy.

– Tak.

– A czy rozejrzałeś się dobrze? Wszystko zabrałeś ze swojego pokoju?

– Tak.

– Na pewno nic nie zostało?

– Na pewno – odparł Tony.

Lucy patrzyła na niego przez chwilę, po czym przeniosła spojrzenie na gładkie jezioro i dalekie, zamglone góry.

– W oczach nadchodzi jesień – powiedziała wzdrygając się od lekkiego dreszczu. – Nigdy nie lubiłam tej pory roku. To dziwne – mówiła dalej usiłując nawiązać choćby najwątlejszą nić porozumienia z synem – to dziwne, że już nie słychać trąbki, prawda?

Tony nie odpowiedział. Spojrzał na zegarek.

– O której tatuś przyjedzie?

– Powinien tu być lada minuta – odparła, jeszcze raz pokonana. – Telegrafował, że przyjedzie koło trzeciej.

– Pójdę zaczekać na niego przy bramie – rzekł Tony ruszając ku schodom.

– Tony – zatrzymała go nagle. Przystanął.

– Co takiego? – zapytał chłodno.

– Chodź no tu do mnie – wabiła go prawie kokieteryjnie. – No, proszę, chodź.

Zawrócił niechętnie i stanął przed nią.

– Czego chciałaś?

– Chciałam ci się przypatrzyć, jak wyglądasz w miejskim ubraniu. Wydajesz się taki dorosły. Rękawy są już za krótkie. – Dotknęła jego ramienia. – A tutaj okropnie ciasno, prawda? Musiałeś podskoczyć o parę cali w ciągu, tego lata. Jak tylko wrócisz do domu, będziesz musiał dostać nową wyprawkę do szkoły.

– Pójdę teraz do bramy – powtórzył Tony.

Zdobyła się na ostatni wysiłek.

– Tony – rzekła z drżącym uśmiechem czując, że to ostatnia szansa, że są oto sami, nie ma naokoło żywego ducha, tylko jezioro i wzgórza cicho zanurzające się w jesień. – Tony, pocałujesz mnie?

Stał przed nią obojętny, nawet nie wrogi, i przez chwilę wpatrywał się uważnie w jej twarz. Potem odwrócił się i nie okazując wzruszenia ani niechęci ruszył znowu w kierunku schodów. Lucy poczerwieniała.

– Tony! – krzyknęła ostro.

Zatrzymał się jeszcze raz, spojrzał na nią i zapytał cierpliwie:

– Czego chciałaś? Zawahała się.

– Nie, już nic.

Na ścieżce rozległ się odgłos kroków i zza rogu domu pokazał się Jeff. On również był ubrany tak jak do miasta, miał brązowy wełniany garnitur i starannie związany krawat. Pod pachą niósł adapter. Lucy z trudnością powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu. „Ten chłopak – pomyślała z humorem – zawsze wkracza na scenę i schodzi ze sceny z adapterem pod pachą!” Jeff zbliżał się niepewnie. Wydawał się o wiele bledszy niż dwa tygodnie temu, jak gdyby przez cały ten czas nie wychodził na dwór. Zatrzymał się nie wchodząc na ganek.

– Halo, Tony – powiedział. – Lucy…

Tony nie odezwał się w odpowiedzi na powitanie. Lucy czuła się zaskoczona. Już od dawna nakazem woli wykluczyła Jeffa z kręgu swoich myśli. A teraz, patrząc na niego, doznawała dwoistego uczucia, w którym pamięć minionej rozkoszy splatała się ze świeżym niezadowoleniem. Ukryła to niezadowolenie pod płaszczykiem sztucznej swobody.

– Halo, Jeff – odpowiedziała beztrosko. – Nie wiedziałam, że pan tu dotychczas siedzi.

– Przyjechałem po raz drugi – wyjaśnił skrępowany – żeby pomóc siostrze przy pakowaniu. Powiedziano mi, że pani tu jeszcze jest, więc pomyślałem sobie… – Zatrzymał wzrok na walizkach ustawionych na ganku. – Już dzisiaj wyjeżdżacie?

– Czego pan tutaj chce? – zapytał Tony nie odpowiadając na pytanie Jeffa.

– Przyszedłem się pożegnać.

Staranny ubiór miejski i wyraźne skrępowanie w sposobie bycia sprawiały, że Jeff wydał się Lucy jakiś mniejszy i cofnął się w jej oczach do okresu młodzieńczej nieporadności. „Gdyby chodził w tym ubraniu przez całe lato – pomyślała przypominając sobie jego białe koszule z kwadratowym wycięciem u szyi i bose stopy – nie dotknęłabym go na pewno.” Postawił adapter na skraju ganku i uśmiechnął się zachęcająco do Tony’ego.

– Pomyślałem sobie, że może chciałbyś to mieć. Tak niby w prezencie. Wcale nie najgorszy adapter. Wiem, że lubisz muzykę, więc myślałem… – Urwał speszony nieruchomym spojrzeniem Tony’ego.

– Strasznie miło z pana strony – wmieszała się Lucy, poruszona zakłopotaniem Jeffa – ale, naprawdę, to za duża ofiara.

Cóż pan sam będzie robił w New Hampshire w chłodne zimowe wieczory, kiedy wiatr wyje za oknami przysypanymi śniegiem? – Mówiła nienaturalnym tonem uprzejmej pani domu, spoglądając przy tym z przesadnym zachwytem na adapter. – To prześliczna maszynka, prawda, Tony?

Chłopiec nie poruszył się. Stał na szeroko rozstawionych nogach i zdawał się górować nad Lucy i Jeffem.

– Daje mi pan na własność ten adapter? – zapytał Jeffa.

– Tak.

– Dlaczego?

– Jak to: dlaczego? – Jeff uczuł się przyciśnięty do muru tym pytaniem. – No, nie wiem dlaczego. Dlatego, że było nam ze sobą nieźle przez tych parę tygodni. Dlatego, że chciałbym, żebyś o mnie pamiętał.

– Tony, podziękujże Jeffowi – napomniała go Lucy.

– Więc ten adapter jest teraz mój? – pytał Tony nie patrząc nawet na matkę i zwracając się tylko do Jeffa. – Mogę z nim zrobić, co mi się podoba?

– Jasne – odparł Jeff. – Możesz go zabrać z sobą do internatu i trzymać w swoim pokoju. Jak będzie jakaś zabawa, możecie przy tym tańczyć i…

Jeff nie dokończył zdania. Wpatrywał się z napięciem w Tony’ego, który podszedł do adaptera i zaczął mu się przyglądać, dotykając go z obojętnym wyrazem twarzy. Potem podszedł do kąta, w którym stał oparty o ścianę kij baseballowy. Wziął go, wrócił do instrumentu i wolną ręką z rozmachem strącił go na trawnik. A potem z całym rozmysłem zaczął walić kijem w adapter.

– Tony! – krzyknęła Lucy i zerwała się, by go powstrzymać, ale Jeff chwycił ją w tej samej chwili za ramię.

– Nie, zostaw go – powiedział schrypniętym głosem.

W milczeniu przyglądali się, jak Tony z zimną systematycznością rozbija w drzazgi adapter.

Po paru minutach dał temu spokój i stał dysząc głośno. Obrócił się do matki i Jeffa z wyrazem okrutnego, dojrzałego triumfu. Niedbale odrzucił kij na trawę.

– Macie! – rzucił im krótko.

– Postąpiłeś brutalnie, obrzydliwie – stwierdziła Lucy. – Wstyd mi za ciebie. – Zwróciła się do Jeffa: – Przepraszam za Tony’ego.

– Tylko ty za mnie nikogo nie przepraszaj – zaprotestował Tony. – Nigdy i za nic.

– Okej, Tony – odezwał się Jeff spokojnie. – Jeżeli tobie to ulżyło, to dla mnie może tak być. Okej.

Chłopiec oderwał wzrok od szczątków adaptera i spojrzał najpierw na matkę, a potem na Jeffa.

– Nie – powiedział – wcale mi nie ulżyło. Chcecie pewnie ze sobą porozmawiać, zanim ojciec przyjedzie. Obiecałem Bertowi, że się z nim pożegnam przed wyjazdem. Za pięć minut będę z powrotem – dodał tonem pogróżki i odszedł w kierunku przystani.

Lucy i Jeff patrzyli za nim, póki nie znikł im z oczu. Wtedy Jeff podszedł do rozbitego adaptera, z żalem trącił go końcem buta i powiedział:

– Moja ciotka zrobiłaby zdziwioną minę, gdyby się dowiedziała, jaki los spotkał jej prezent. – Wrócił na ganek i zbliżył się do Lucy. – Te ostatnie tygodnie były koszmarne, prawda?

„Koszmarne – zanotowała sobie Lucy. – To pewnie w tym roku najmodniejsze słowo w Dartmouth.” Zawahała się przez sekundę. „Nie, nie dam się już w to wciągnąć – pomyślała. – Skończę z nim na dobre.”

– Tak? – zdziwiła się lekko. I roześmiała się.

– Z czego się śmiejesz? – zapytał podejrzliwie.

– Z tego, co mi się przypomniało, kiedy Tony rąbał kijem twój nieszczęsny adapter.

– Co ci się przypomniało?

– Jak sumiennie się nad nim męczyłeś – odparła Lucy. – Jak go uczyłeś machać tym samym kijem. – Zaczęła naśladować Jeffa: – „Tony, lewa noga w przód. Uważaj na piłkę. Nie wysuwaj zanadto stopy.” Dobrze skorzystał z twoich nauk.

– To wcale nie jest takie zabawne.

– Ale też wcale nie takie poważne. – Lucy mówiła z nonszalancją. – Powiedz ciotce, że ci skradziono ten adapter. Zobaczysz, na Gwiazdkę dostaniesz nowy.

– Nie o to chodzi. Tony mnie nienawidzi.

– Mnóstwo ludzi będzie cię jeszcze nienawidzić. I co z tego?

– A ty? – zapytał Jeff.

– Czy ciebie nienawidzę? – Zdobyła się znowu na uśmiech. – Oczywiście, że nie.

– Zobaczymy się jeszcze?

– Oczywiście, że nie – powtórzyła.

– Przepraszam – powiedział wpychając ręce w kieszenie. Wydawał się drobniejszy niż kiedykolwiek przedtem. – Widzę, że nie powinienem był dzisiaj przychodzić.

– Nie, dlaczego? Cieszę się, że przyszedłeś. To ładnie i wspaniałomyślnie z twojej strony. A nawet dosyć odważnie. – Teraz przybrała ton macierzyński i żartobliwy. – Nie spuszczaj nosa na kwintę. Przeżyłeś miłą, pouczającą przygodę. Coś jakby kurs wakacyjny dla studentów trzeciego roku, w skróconym terminie, obowiązujący dla kandydatów na stopień magistra: wybór instruktora.

– Jak możesz traktować tę sprawę tak lekko? – Na twarzy Jeffa malowało się głębokie zdumienie.

– Instruktora?… – powtórzyła Lucy z powątpiewaniem. – Nie, to trzeba koniecznie w rodzaju żeńskim. Instruktorki. Tak, instruktorki, to nawet lepiej brzmi.

– Narobiłem ci masę kłopotu, prawda?

Zrobiła minę, która miała wyrażać, że jej zdaniem, Jeff przeceniał wagę swojej osoby.

– Zawsze trzeba coś tam zapłacić za chwilę zabawy – odpowiedziała.

– Zabawy? – oburzył się.

– Nie rób takiej zgorszonej miny. To przecież była dobra zabawa. Byłoby mi okropnie przykro, gdybyś powiedział, że nie miałeś z tego żadnej radości. Że robiłeś to tylko z obowiązku.

– To było cudowne – oświadczył Jeff uroczyście. – Wstrząsające… To było jak trzęsienie ziemi.

– No, no, no! – Lucy zamachała rękami trzepotliwie, po dziewczęcemu. – Już za późno, żeby się drapać z powrotem pod obłoki.

Na twarzy Jeffa widać było wyraźnie cierpienie.

– Jesteś dzisiaj zupełnie inna – powiedział. – Dlaczego?

– Bo to już koniec lata.

Podeszła do walizek Tony’ego i zaczęła im się przyglądać ze zmarszczonym czołem udając, że sprawdza w pamięci, czy są wszystkie.

– Wracasz? – zapytał Jeff. – Wracasz do niego? Udała, że nie rozumie.

– Do kogo?

– Do męża.

– Myślę, że tak – odparła bardzo rzeczowym tonem, odwracając się znowu ku niemu. Nie miało sensu mówić mu o liście, który wysłała do 01ivera. – Przecież żony zwykle wracają do mężów. To jeden z głównych powodów, dla którego dziewczęta wychodzą za mąż. Chcą mieć kogoś, do kogo można wracać.

– Lucy! – zawołał błagalnie. – Co się z tobą stało?

Zbliżyła się do krawędzi schodów i spojrzała daleko, na jezioro.

– Zdaje się – rzekła powoli – że jestem nareszcie duża. Zupełnie dorosła.

– Nabijasz się ze mnie – mówił Jeff z goryczą. – Nie mam ci tego za złe. Zachowałem się jak wiejski gamoń. Ledwie mnie zapytał, od razu wszystko wyśpiewałem. I wyniosłem się jak niepyszny z tym zakichanym adapterem pod pachą, zupełnie jak smarkacz wywalony ze szkoły za to, że się dał przyłapać z papierosem.

– Na twoim miejscu nie martwiłabym się takimi drobiazgami. Właściwie jestem zadowolona, że się o wszystkim dowiedział.

– Zadowolona? – zapytał niedowierzająco.

– Oczywiście. Jako kłamczuch jestem po prostu do niczego. To za duży wysiłek dla mojej niemądrej głowy. – Nagle ton jej się zmienił, powiedziała poważnie, niemal groźnie: – Doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Już nigdy, nigdy!

– Lucy! – Jeff starał się uratować cośkolwiek z tego lata. – Jeżeli się kiedyś spotkamy, jak będziesz o mnie myśleć?

Odwróciła się i zaczęła mu się przyglądać w zamyśleniu. A gdy nareszcie przemówiła, głos jej brzmiał bardziej żartobliwie niż przedtem.

– Pomyślę sobie: „Cóż to za wzruszający chłopiec! Czy to nie dziwne, że kiedyś, przez krótki czas, zdawało mi się, że jestem w nim trochę zakochana?”

Stali naprzeciw siebie – Lucy nieugięta, nielitościwie płocha, Jeff nieszczęśliwy i bardzo młodzieńczy. Właśnie w tej chwili Oliver, którego przyjazdu nie słyszeli, wyszedł zza rogu ganku. Był ubrany jak do podróży, twarz miał znużoną i zmiętą po długiej jeździe, a ruchy powolne, jakby niewiele w nim pozostało energii. Spostrzegłszy Lucy i Jeffa zatrzymał się.

– Halo! – powiedział.

Oboje odwrócili się w jego stronę.

– Dzień dobry, Oliverze – powitała go Lucy bez serdeczności. – Nie słyszałam samochodu.

– Ja tylko przyszedłem się pożegnać – wyjaśnił Jeff z zakłopotaniem.

– Tak? – rzekł 01iver wyczekująco.

– Chciałem powiedzieć, że bardzo mi przykro…

O1iver skinął głową.

– Uhm, rzeczywiście? – mruknął niewyraźnie. Przeszedł przez ganek i spojrzał na zdruzgotany adapter leżący na trawniku. – Co tu się stało? – zapytał.

– Tony… – zaczął Jeff.

– To wypadek – przerwała mu Lucy. Oliver nie okazywał zainteresowania.

– Wypadek? – powtórzył obojętnie. – To pan już skończył tutaj? – zwrócił się do Jeffa.

– Tak, wszystko skończone – rzekła Lucy. – Właśnie miał odchodzić. – Wyciągnęła rękę do Jeffa. – Do widzenia. – Zmusiła go do uściśnięcia jej dłoni. – A teraz odejść i uszy do góry! Trzeba porządnie przysiąść fałdów i uczyć się, żeby w tym roku były dobre stopnie.

Jeff chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Wyrwał rękę z jej dłoni, okręcił się na pięcie i dał nura z ganku, znikając za rogiem domu. Lucy patrzyła za nim i chciało jej się płakać. Nie dlatego, że Jeff odchodził i że nie miała go już więcej zobaczyć, nie dlatego, że przez jakiś czas był jej bliski, a teraz to się zepsuło. Chciało jej się płakać dlatego, że był tak bardzo nieporadny, że wiedziała, jak cierpi z tego powodu, i że to ona była temu winna.