39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Kiedy Jeff odszedł, O1iver zwrócił się do Lucy:

– Gdzie jest Tony?

– Za chwilę będzie z powrotem.

– Aha. – Przyjrzał się walizkom ustawionym na ganku. – A gdzie są twoje rzeczy? – zapytał. – W pokoju?

– Nie pakowałam się.

– Prosiłem cię przecież w telegramie, żebyś była gotowa na trzecią. – W głosie 01ivera drżała nutka dawnej, domowej irytacji z powodu jej niezaradności. – Nie chcę jechać przez całą drogę po ciemku.

– Nie mogę wrócić do domu – powiedziała. – Nie dostałeś mojego listu?

– Dostałem – rzekł niecierpliwie. – Pisałaś, że musimy sobie wiele rzeczy nawzajem wyjaśnić. Równie dobrze możemy to zrobić w domu. Nie chcę się tutaj zatrzymywać dłużej, niż koniecznie potrzeba. Idź się spakować, Lucy.

– To nie jest takie proste – powiedziała.

Oliver westchnął.

– Słuchaj, Lucy. Przemyślałem to wszystko. I postanowiłem zapomnieć o tym, co się stało.

– Ach tak, ty postanowiłeś – rzekła dziwnie twardo.

– Zadowolę się twoim przyrzeczeniem, że to się już więcej nie zdarzy.

– Ach tak, zadowolisz się. – Głos Lucy stwardniał jeszcze bardziej, stał się metaliczny i prawie bezdźwięczny. – I będziesz mi wierzył, jeżeli przyrzeknę?

– Tak.

– Przed dwoma tygodniami nie chciałeś wierzyć żadnemu mojemu słowu.

– Bo wtedy kłamałaś – powiedział Oliver.

– Skąd wiesz, czy nie będę znów kłamać?

Oliver usiadł na krześle. Zmęczenie wyżłobiło bruzdy i zmarszczki na jego twarzy. Opuścił głowę na piersi i powiedział:

– Nie dręcz mnie, Lucy.

– Odpowiedz na moje pytanie – domagała się ostro. – Skąd wiesz, czy nie będę znów kłamać?

– Bo muszę ci wierzyć – odparł prawie niedosłyszalnie. – Siedziałem w domu i myślałem, jak by to było, gdybym spróbował żyć na zawsze bez ciebie. I nie mogłem się na to zdobyć – powiedział po prostu. – Nie mógłbym tego wytrzymać.

– Mimo że kłamię, a ty nienawidzisz kłamstwa? – pytała stojąc nad nim. – Mimo że się mną brzydzisz?

– Staram się zapomnieć, że mówiłem ci takie rzeczy.

– Ale ja° nie mogę zapomnieć. Miałeś rację. Tak, to było naprawdę obrzydliwe. Ja sama brzydziłam się sobą.

01iver podniósł głowę i spojrzał na nią wyczekująco.

– Ale teraz będziesz już inna?

– Inna? – zastanowiła się. – Tak, będę inna. Ale może nie taka, jak ty myślisz.

– Lucy, czy ty mnie kochasz? – Po raz pierwszy zadawał jej to pytanie.

Popatrzyła na niego z namysłem.

– Tak – odpowiedziała powoli. – Kocham cię. W ciągu tych dziesięciu dni ja także myślałam o tobie. O tym, że ci tyle zawdzięczam. Że jesteś mi taki potrzebny. Że tyłe dla mnie zrobiłeś. Że byłeś taki mocny, tak mi było przy tobie bezpiecznie.

– Dobrze, że tak mówisz – ucieszył się.

– Zaczekaj – powstrzymała go. – Nie tak prędko. Zrobiłeś jeszcze coś więcej. Wychowałeś mnie. Nawróciłeś.

– Nawróciłem ciebie? – zapytał zdumiony. – Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zawsze tak dużo mówiłeś o swoich zasadach – ciągnęła Lucy. – O prawdzie. O tym, że trzeba wszystko jasno widzieć i nie oszukiwać samego siebie. Tego lata napisałeś nawet długi list do Tony’ego na ten temat, kiedy niepokoiłeś się o jego oczy.

– Tak, napisałem. Ale jaki to ma związek?

– Jestem teraz twoją uczennicą – powiedziała Lucy. – I bardzo zła ze mnie uczennica. Bo pierwszą osobą, której zawierzyłam, byłeś ty.

– O czym ty mówisz? – zapytał 01iver.

– Nie znosisz żadnych kłamstw, prawda? – Mówiła spokojnie, rzeczowo, jak gdyby wyjaśniała równanie matematyczne.

– Tak, nie znoszę – odpowiedział tym razem ostrożnie, jakby się obawiał zasadzki.

– Każde oszustwo, ktokolwiek by je popełnił, wzbudza w tobie uczucie obrzydzenia? – pytała dalej tonem nauczycielki.

– Tak – odparł Oliver.

– I sam w to wierzysz?

– Tak.

– I sam kłamiesz – powiedziała.

Oliver gniewnym gestem szarpnął w tył głowę.

– Nie opowiadaj takich rzeczy.

– Kłamiesz wobec mnie – mówiła Lucy – ale przede wszystkim wobec samego siebie.

– Nie, ja nie kłamię – oświadczył z przekonaniem.

– Mam ci tego dowieść? – zapytała przyjaznym i nieco bezosobowym tonem. – Mam ci dowieść, że twoje życie opiera się w dużej mierze na kłamstwie?

– Nie możesz tego dowieść, bo to nieprawda.

– Czyżby? Zapomnijmy na chwilę o nas – zaproponowała. – Kto jest twoim najlepszym przyjacielem?

– Do czego ty właściwie zmierzasz?

– Sam, oczywiście poczciwy Sam Patterson. Znasz go od dwudziestu lat. Nie ma tygodnia, żeby on albo jego żona nie byli u nas. Grywasz z nim w golfa. Pożyczałeś mu pieniądze. Ufasz mu. Nie byłabym zdziwiona, gdybyś mu nawet opowiedział o… o tym nieporozumieniu pomiędzy nami.

– Tak się złożyło, że mu powiedziałem – przyznał się 01iver. – Musiałem z kimś o tym pomówić. Sam jest nie tylko moim przyjacielem. Twoim także. Radził, żeby do ciebie wrócić.

Lucy pokiwała głową.

– Tak, mój przyjaciel – powiedziała. – I twój przyjaciel. A co ty wiesz o naszym wspólnym przyjacielu, doktorze Pattersonie?

– Że jest inteligentny, lojalny. Jest poza tym pierwszorzędnym lekarzem. Wyciągnął przecież Tony’ego.

Lucy znowu skinęła głową.

– Tak, wszystko się zgadza. Ale chyba wiesz o nim jeszcze i inne rzeczy, prawda? Na przykład o jego stosunkach z kobietami?

– No, w tych sprawach nigdy się nic nie wie na pewno – odparł.

– Teraz znów kłamiesz – zauważyła łagodnie. – Rozumiesz, o co mi chodzi? Wiesz przecie o jego stosunku z panią Wales. Wiesz o Evelyn Muller. Wiesz dobrze o jego romansie z Charlotte Stevens, bo to się u nas zaczęło dwa lata temu i od tego czasu wszyscy znajomi bez ustanku o tym mówili, nawet w naszym domu przy stole.

– No, dobrze – przyznał Oliver przyciśnięty do muru. – Wiem o tym.

– A teraz powiem ci jeszcze coś – podjęła Lucy tym samym, łagodnym tonem. – Ze mną także próbował. Bo to jest taki gatunek mężczyzny. Widzi kobietę drugi raz w życiu i już nie może wytrzymać, żeby z nią nie spróbować. O tym chyba musiałeś też wiedzieć.

– W to nie uwierzę – oburzył się Oliver.

– No tak, naturalnie. Setki razy bywałeś w jego domu, zapraszałeś go do nas. Zapraszałeś i innych ludzi. Żony i mężów. Tych przywiązanych do siebie i tych rozwiedzionych, znudzonych i wypatrujących czegoś nowego, rozwiązłych… O nich wszystkich dobrze wiedziałeś. I byłeś dla nich uprzejmy, przyjacielski, a gdy rozmowa schodziła na te sprawy albo kiedy w gazecie opisali skandal, śmiałeś się tak samo jak wszyscy nasi znajomi. Ale kiedy to się zdarzyło w twoim własnym domu, wcale nie miałeś ochoty się śmiać. Okazało się, że cała ta tolerancja, cała cywilizacja i poczucie humoru nie nadają się na domowy użytek.

– Przestań – powiedział Oliver.

Ale Lucy była nieubłagana.

– Myślałam o tym wszystkim przez dziesięć dni – mówiła dalej – i doszłam do wniosku, że miałeś słuszność. W każdym razie słuszne było to, co mówiłeś, chociaż sam riie potrafiłeś tak żyć.

– Będziemy żyć tak, jak zechcesz – oświadczył. – Zerwiemy stosunki, z kim zechcesz. Zaczniemy na nowo, z zupełnie nowymi ludźmi.

– Wcale tego nie powiedziałam. Lubię naszych znajomych. Jeżeli przez tyle lat uważałam się za szczęśliwą, to w dużym stopniu im to zawdzięczam. Zmartwiłabym się, gdybym miała więcej ich nie widywać.

Oliver podniósł się z krzesła, twarz mu poczerwieniała.

– No, więc czego ty w końcu chcesz, u Boga Ojca?! – krzyknął zdenerwowany.

– Chcę żyć tak – odpowiedziała spokojnie – żeby już nikt nigdy nie mógł mi powiedzieć, że kłamię. Tak, żebym nie mogła sama sobie tego powiedzieć.

– Dobrze – powiedział schrypniętym głosem. – Jeżeli poważnie tak myślisz, to rad jestem z całej tej historii.

– Zaczekaj, nie tak prędko. Jak zwykle, spieszno ci zadowolić się połową prawdy. Tą ładniejszą połową. Tą, którą możesz publicznie wyznawać. Tą pociągającą połową. Tą, która ci daje poczucie własnej szlachetności i zadowolenia z siebie. Ale druga połowa, ta prywatna, ukryta, nieprzyjemna, ta bolesna połowa – przecież ona także istnieje, Ołiverze. Odtąd będziesz je musiał przyjmować razem, obie połowy prawdy…

– Jeżeli masz ochotę się przyznać jeszcze do kogoś innego – rzekł Oliver – do jakichś innych studentów, doktorów czy gości, którzy u nas bywają, albo może do jakiegoś mężczyzny poznanego przygodnie w pociągu, proszę cię, oszczędź mi tego. Twoja przeszłość mnie nie interesuje. Nie chcę nic o tym wiedzieć.

– A ja nie chcę ci wyznawać niczego z przeszłości – rzekła cicho. – Tam nie ma nic do wyznania.

– Więc co może być innego?

– Chcę ci wyznać, co będzie w przyszłości. 01iver patrzył na nią uważnie. Był zły i speszony.

– Grozisz mi? – zapytał.

– Nie, nie grożę. Chcę się tylko upewnić, że jeśli kiedykolwiek wrócę do naszego wspólnego domu, wejdę na jego próg z czystym rachunkiem. Jeżeli ostatecznie wrócę, to musimy zacząć od nowa nasze małżeństwo. Chcę, żebyś to zrozumiał.

– Nikt po piętnastu latach nie zaczyna małżeństwa od nowa – zauważył Oliver.

– Dobrze, może i nie – zgodziła się łatwo. – W takim razie to będzie drugie, inne małżeństwo. Dotychczas odnosiłeś się do mnie tak, jakbym była ciągle tą samą dziewczyną, którą poznałeś ileś lat temu. Jakbym ciągle miała dwadzieścia lat, jakby wciąż trzeba było na mnie chuchać, osłaniać i kierować mną. A w końcu, przy pierwszej lepszej ważniejszej okazji, nie liczyć się ze mną. Dotychczas zawsze się na to zgadzałam, bo… Czyja wiem, dlaczego się na to zgadzałam? Bo byłam leniwa. Bo tak było najłatwiej. Bo się bałam ciebie rozgniewać. Ale teraz… Teraz rozgniewałeś się na mnie tak bardzo, że już nie potrzebuję się bać niczego więcej. Nasze małżeństwo jest rozbite. Może je skleimy z powrotem, a może nie. Tak czy inaczej, wiem, że to przeżyję. Więc… teraz… ja się już na ciebie nie zgadzam.

– Co to ma znaczyć? – zapytał.

– To znaczy, że dopóki mi z tobą będzie dobrze, dopóty wszystko w porządku. Zgadzam się na ciebie. A z chwilą kiedy będzie inaczej, pójdę własną drogą.

– Ależ to obrzydliwe! – oburzył się. – Zachowujesz się po prostu jak ścierka.

Lucy podniosła ostrzegawczo rękę.

– Proszę cię, nie używaj tego rodzaju słów.

– Wszystko jedno, jakich słów będę używał. Popełniłaś zbrodnię, przestępstwo… Na miłość boską, jakie może być na to delikatne słowo? I teraz ty, właśnie ty stawiasz warunki?

– Tak – odpowiedziała Lucy. – Bo twoje warunki przestały być aktualne. Przez dziesięć dni starałam się zrozumieć, dlaczego to zrobiłam, po tylu latach…

– No i dlaczego?

– Nie będzie ci się podobała moja odpowiedź – uprzedziła go.

– Skończ z tym – powiedział z goryczą. – Wylej dzisiaj wszystką truciznę, żebyśmy mogli zacząć zapominać w drodze do domu.

– Nie potrafimy o tym zapomnieć. Ani ty, ani ja. Pod wielu względami byłeś dobrym mężem. Byłeś hojny w stosunku do mnie. W zimie było mi ciepło, miałam dobre jedzenie, pamiętałeś o moich urodzinach, dałeś mi ładnego synka, którego bardzo kochałam…

– I co jeszcze? – przerwał jej szorstko. – Co jeszcze chcesz mi powiedzieć?

– Tak długo traktowałeś mnie niby dziecko – mówiła powoli – że kiedy nagle zbliżałeś się do mnie jak do kobiety, kiedy chciałeś mnie posiąść, reagowałam jak dziecko. Byłam znudzona, skrępowana, nieudolna, odczuwałam wstręt.

– Kłamiesz – zaprzeczył 01iver.

– Mówiłam ci, że już nikt nie będzie mi mógł powiedzieć tego słowa.

– Przecież zawsze wydawałaś się…

– Najczęściej to było udawanie – wyznała cicho. – Nie zawsze, ale najczęściej.

– Przez tyle lat? – zapytał głucho, z niedowierzaniem.

– Tak.

– Ale dlaczego? Dlaczego to robiłaś? Dlaczegoś nic nie mówiła?

– Bo zdawało mi się, że gdybym powiedziała, trudno by ci było to znieść – odparła Lucy.

– A teraz?

– A teraz chodzi mi chyba więcej o samą siebie niż o ciebie. To ty mnie tak odmieniłeś tamtego wieczoru, dziesięć dni temu.

– Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać! – krzyknął 01iver w nagłym porywie złości. – Od pięciu tysięcy lat kobiety, kiedy chcą się wybielić ze swoich grzeszków, użalają się na to, że mają starych mężów albo zanadto zapracowanych, albo nie dość namiętnych, zęby je zaspokoić. Może zechcesz mnie zaszczycie czymś bardziej oryginalnym.

– Nie myśl – rzekła Lucy – że chcę zwalić całą winę na ciebie. Możliwe, że gdybyś był inny, gdybyśmy byli oboje inni, nie zdarzyłaby się ta cała historia. Nic by się nie zdarzyło. Ale to było nie tylko to – wyjaśniła uczciwie. – Ja go pragnęłam. Długo nie chciałam się przyznać przed samą sobą. Ale kiedy już doszło do tego, żałowałam, że byłam taka głupia i tak długo czekałam.

– Co ty mi chcesz powiedzieć? – zapytał Oliver. – Masz zamiar dalej się z nim widywać?

– O, nie – odparła lekceważąco. – On ma też swoje… niedoskonałości. Jest za młody. Jeszcze przez jakieś dziesięć lat będzie bez znaczenia. Spełnił pożyteczne zadanie, ale teraz… dzieci niech wracają do szkoły.

– Pożyteczne zadanie! – powtórzył Oliver sarkastycznie.

– A tak. Dzięki niemu poczułam, jaka to jest cudowna rzecz być znowu kobietą. On sam był dla mnie niczym, ale przez niego zrozumiałam w trzydziestym piątym roku życia, jaką przyjemność mogą mi dawać mężczyźni.

– To jest filozofia pierwszej lepszej kurwy.

– Naprawdę? – Lucy wzruszyła ramionami. – Ja tak nie uważam i nie wierzę, żebyś ty tak myślał. W każdym razie właśnie tak to odczuwam i sądzę, że powinieneś się w tym orientować.

– Co mi chcesz przez to powiedzieć?

– Chcę powiedzieć, że to się może powtórzyć.

– Nie mówisz tego poważnie. To tylko takie gadanie. Mścisz się po prostu na mnie.

– Mówię poważnie – oświadczyła Lucy.

– Zobaczymy – powiedział z rozpaczą. – Zobaczymy.

– Nic nie zobaczymy. Dlaczego jesteś taki zgorszony? Bywasz w barach, palarniach, gabinetach. Przecież tam się o niczym innym nie mówi. A gdybyś mógł podsłuchać jakąś rozmowę na damskim lunchu albo herbatce… Cała różnica polega na tym, że mnie dopiero po piętnastu latach mąż zmusił do powiedzenia prawdy o mnie – i jemu, i samej sobie.

– Żadne małżeństwo nie mogłoby się w tych warunkach utrzymać – powiedział Oliver.

– Możliwe – zgodziła się. – To byłoby rzeczywiście okropne.

– Skończysz jako samotna, zapomniana przez wszystkich, stara kobieta.

– Może. Ale teraz uważam, że warto za to tyle zapłacić.

– Po prostu nie wierzę sobie samemu – powiedział Oliver. – Tak się zmieniłaś. Nie jesteś już tą samą kobietą, którą byłaś przed dwoma tygodniami.

– Masz rację. Zmieniłam się. I to nie na lepsze. Mówię uczciwie. Zdecydowanie na gorsze. Ale teraz to jestem ja, a nie twoje odbicie. Nie jakaś nieważna, onieśmielona, bezbarwna i z góry wiadoma jedna piąta twojego życia. To ja, bez żadnych obsłonek. Pani samej siebie. Ja sama.

– W porządku – przerwał jej szorstko – Idź się spakować i wyjeżdżamy. Pójdę odszukać Tony’ego. Powiem mu, żeby był gotów.

Lucy westchnęła i niespodziewanie roześmiała się.

– Wiesz,- kochanie – powiedziała z uśmiechem – tak się przyzwyczaiłeś nie słuchać tego, co do ciebie mówię, że gdybym powiedziała, że pali się na tobie ubranie, to nie zwróciłbyś wcale uwagi, aż póki by się nie spaliło do szczętu.

– Do czego znowu zmierzasz?

– Pisałam ci, że nie wrócę do domu razem z Tony’m – powiedziała bardzo poważnie. – Chyba przeczytałeś ten list?

01iver zrobił niecierpliwy ruch ręką.

– Przeczytałem, przeczytałem. List był bez sensu. Musiałaś być bardzo zdenerwowana, kiedy pisałaś, i dlatego…

– Oliver… – przerwała ostrzegającym tonem.

– Tak czy inaczej, to przecież tylko na kilka dni. W końcu miesiąca wyjedzie do szkoły i wtedy będziesz mogła odzyskać równowagę. Nie zobaczysz go aż do Dnia Dziękczynienia i…

– Nie chcę go widzieć przez tych kilka dni – przerwała mu znowu. – Nie chcę go widzieć na Dziękczynienie. Nie chcę go widzieć na Boże Narodzenie. Nie chcę…

– Lucy! – krzyknął brutalnie. – Skończ z tą diabelską litanią. I nie bądź idiotką.

Przymknęła znużone powieki, zrobiła lekki, odpychający ruch ręką.

– Dlaczego nie wyjeżdżacie stąd obaj? – zapytała. – Dlaczego nie zostawicie mnie samej?

– Przecież uzgodniliśmy tę sprawę.

– Nic nie uzgodniliśmy. Powiedziałeś, że chcesz, żebym wróciła, a ja odpowiedziałam, że także chcę wrócić. Ale na określonych warunkach. Jednym z tych warunków jest to, że odtąd nie będę miała nic wspólnego z Tony’m.

– Jak długo? – zapytał zdławionym głosem.

– Nigdy.

– To jest melodramat – oświadczył Oliver. – W tym już nie ma żadnego sensu.

– A teraz słuchaj mnie dobrze – rzekła Lucy stając na wprost Olivera i usiłując zapanować nad głosem. – Wszystko, co powiedziałam i co ci jeszcze powiem, każde słowo traktuję poważnie. On mnie nienawidzi. Jest moim wrogiem.

– Trzynastoletni chłopiec…

– On będzie świadczyć przeciwko mnie – mówiła dalej. – On tego nigdy nie zapomni i ja też nie zapomnę. Ile razy na mnie spogląda, patrzy przez tamto okno, w tamto deszczowe popołudnie. Patrzy i sądzi mnie, prześladuje, wydaje na mnie wyrok…

– Lucy, nie histeryzuj! – Ujął obie jej ręce i ściskał w swoich. – On zapomni.

– Nie zapomni. Zapytaj go. Sam go zapytaj. Przecież nie mogę żyć pod jednym dachem z moim sędzią. Przecież to niemożliwe, żebym dwadzieścia razy na dzień czuła się winowajczynią. – Głos jej drżał i załamywał się, była bliska płaczu.

– Musisz spróbować, Lucy.

– Już próbowałam – wyszeptała cicho. – Robiłam, co tylko mogłam, żeby to zagoić. Nawet wtedy, kiedy do ciebie pisałam, że nie mogę wrócić z nim razem, ciągle jeszcze miałam nadzieję. Nie wierzyłam w to naprawdę, nawet pisząc ten list. Ale dzisiaj on zrobił to… – Wyrwała ręce z uścisku Olivera i pokazała palcem zgruchotany adapter. – Kijem baseballowym. Myślisz, że chciał zniszczyć adapter? Nie. Mnie chciał zniszczyć. Mnie mordował! – Krzyczała teraz jak w obłędzie: – Morderstwo!

01iver chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął.

– Dosyć! Przestań. Opanuj się.

Szlochając, nie próbując się uwolnić z jego rąk, Lucy mówiła:

– On wszystko zatruje. Co z nas będzie po pięciu latach takiego życia? Na jakiego człowieka on sam wyrośnie w takich warunkach?

01iver puścił ją, ręce mu opadły. Przez chwilę stali obok siebie bez ruchu. W końcu 01iver potrząsnął przecząco głową.

– Nie, nie mogę tego zrobić – powiedział.

Lucy wciągnęła powietrze z głębokim westchnieniem. Pochyliła głowę, bezwiednym gestem skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła gładzić palcami ramiona w tych miejscach, gdzie czuła

jeszcze ucisk rąk 01ivera. Kiedy się odezwała, głos jej brzmiał martwo.

– W takim razie zostaw mnie samą. Zabierz go ze sobą, a mnie zostaw. Na zawsze.

– Tego także nie mogę zrobić.

Tym samym martwym, bezdźwięcznym głosem, nie przestając gładzić leciutko swoich ramion, Lucy powiedziała:

– Będziesz musiał zrobić jedno albo drugie, O1iverze.

Odszedł w stronę schodów i stanął na skraju ganku, odwrócony do niej plecami. Wsparłszy się o słup ganku patrzył na ciche jezioro. „A ja byłem pewien, że wszystko zaplanowałem jak najlepiej” – pomyślał z goryczą. Czuł się pokonany, niezdolny do nowych planów ani do decyzji. „Trzeba było tamtego wieczoru – przeżuwał niewczesne żale – zapakować wszystkich w samochód i wracać razem do domu. Teraz każde z nas zdążyło się wgryźć zbyt głęboko.”

Usłyszał jakiś ruch za swoimi plecami i odwrócił się prędko. To Lucy otwierała drzwi, aby wejść do domu.

– Dokąd idziesz? – zapytał nieufnie.

– Tony nadchodzi – odparła wskazując ręką w stronę hotelu. Istotnie, Tony szedł szybko w kierunku domu. – Myślę, że będzie lepiej, jeżeli z nim porozmawiasz.

Weszła do wnętrza domu. Drzwi z żaluzją zamknęły się za nią z cichym kołataniem, 01iver patrzył na rozpływający się w mroku cień jej postaci.

Potrząsnął głową i zanim się obrócił ku nadchodzącemu synowi, przywołał uśmiech na twarz. Wyszedł na trawnik na jego spotkanie. Tony zbliżał się bez pośpiechu, z poważnym, czujnym wyrazem twarzy. Zatrzymał się w pewnej odległości od ojca. – Halo, tato – powiedział wyczekująco, nie ruszając się z miejsca.

01iver podszedł do niego, otoczył go ramieniem i pocałował w policzek.

– Halo, Tony – przywitał chłopca serdecznie. Wciąż obejmując go ramieniem wrócił z Tony’m na ganek.

– Jestem już gotów – rzekł chłopiec wskazując na swoje walizki. – Czy mogę wynosić rzeczy do samochodu?

Oliver nie odpowiedział. Puścił syna i powoli podszedł do trzcinowego fotela. Opadł na niego tak ciężko, jakby był starym człowiekiem, i milcząc patrzył na chłopca.

– Podobno mieliśmy stąd wyjechać o trzeciej? – zapytał Tony.

– Podejdź tu do mnie bliżej.

Ociągając się, jak gdyby w obawie kary. Tony przeszedł przez ganek i zatrzymał się przed fotelem, na którym siedział ojciec.

– Gniewasz się na mnie, tato? – zapytał po cichu.

– Nie, wcale. Za cóż miałbym się gniewać?

– Za ten telefon, wtedy – odparł Tony wpatrując się w podłogę. – Za to, że powiedziałem ci o tym… o tym, co zobaczyłem.

01iver westchnął.

– Nie, to nie była twoja wina.

– Przecież musiałem ci powiedzieć. Prawda, że musiałem? – usprawiedliwiał się chłopak.

– Tak – przyznał Oliver po chwili milczenia.

Patrzył na syna i zastanawiał się, co też Tony zachowa w pamięci z tego dnia. Patterson mówił, że dzieci o wszystkim zapominają. Mówił także, że dorośli potrafią wszystko zapomnieć. Ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Tony będzie pamiętał wyraźnie, dokładnie i boleśnie, całe jego życie zostanie zbudowane na fundamencie tego wspomnienia. Byłoby prościej i mniej boleśnie prześliznąć się obok tej chwili, dać chłopcu jakie bądź wyjaśnienie faktu, że zabiera go do domu samego i wyprawia samego z domu do szkoły. Byłoby łatwiej zbyć go na razie byle czym, gdyby zapytał o Lucy, a potem odpowiadać mu mgliście i wykrętnie, gdyby pisał ze szkoły, że chce przyjechać na ferie do domu. W końcu, po pewnym czasie, zrozumiałby sam, że został wykluczony z rodziny. Tak byłoby prościej i mniej boleśnie, ale kiedyś Tony, jako dorosły mężczyzna, pogardziłby nim za to i miałby słuszność.

01iver ujął chłopca za rękę, przyciągnął go do siebie, posadził na kolanach i przytulił jego głowę do swego ramienia, tak jak dawniej, kiedy Tony był jeszcze mały. Łatwiej mu było mówić, gdy czuł ciężar wspartego na nim chłopięcego ciała i twardy ucisk chudych nóg, gdy syn nie patrzył na niego.

– Słuchaj uważnie, co ci powiem, Tony. Dałbym wiele, żeby to się nie stało. A jeżeli już musiało się stać, to dałbym wiele, żebyś ty o tym nie wiedział. Ale stało się. I dowiedziałeś się o tym. I musiałeś mi o tym powiedzieć.

Tony milczał. Uwięziony w ramionach ojca, siedział z napiętymi mięśniami całego ciała.

– Tony – mówił 01iver. – Chciałem cię zapytać o jedną rzecz: Czy ty nienawidzisz mamy?

Poczuł, że ciało chłopca jeszcze bardziej sztywnieje w jego objęciu.

– Dlaczego? Co ona ci mówiła?

– Odpowiedz na moje pytanie.

Nagłym ruchem chłopiec wyrwał się z ramion Olivera i stanął przed nim ściskając i rozwierając dłonie.

– Tak – zawołał z wściekłością. – Tak, nienawidzę jej!

– Tony… – stęknął boleśnie 01iver.

– Nie będę z nią rozmawiał. – Mówił teraz prędko, wysokim, dziecinnym, piskliwym głosem. – Niech ona sobie mówi, co jej się podoba. Może czasem odpowiem „tak” albo „nie”, kiedy już będę musiał, ale nie myślę z nią rozmawiać.

– A co byś na to powiedział, gdybyś jej nie miał już nigdy zobaczyć?

– Dobrze.

Tony stał” pochylony w ramionach, z brodą wysuniętą zapalczywie do przodu, jak chłopiec, który rzuca koledze wyzwanie, by przekroczył linię narysowaną przed nim na ziemi.

– Ona nie czuje do ciebie nienawiści – powiedział Oliver cicho. – Bardzo cię kocha.

– Nic mnie nie obchodzi, co ona mówi.

– Ale ona się ciebie boi…

– Nie wierz jej. Nie wierz temu co mówi. – Głos Tony’ego nie brzmiał teraz dziecinnie.

– A ponieważ się ciebie boi – brnął dalej 01iver, usiłując sumiennie, chociaż bez cienia nadziei, doprowadzić do końca, każdy swój argument – powiedziała, że nie chce, żebyś wracał razem z nami do domu. Nie chce mieszkać z tobą pod jednym dachem.

Przez sekundę Oliver miał wrażenie, że Tony się rozpłacze. Skulił się, schował głowę w ramionach i zaczął nerwowo pocierać dłońmi o uda. Po chwili jednak uniósł głowę i spojrzał ojcu prosto w oczy.

– Mnie to nie szkodzi – odpowiedział. – I tak wyjeżdżam do szkoły.

– To nie tylko przed szkołą – tłumaczył 01iver z naciskiem. – Mama mówi, że nie chce cię nigdy widzieć. Nie chce, żebyś przyjeżdżał do domu. Ani na Gwiazdkę, ani na wakacje. Nigdy.

– Aa… – Głos Tony’ego zabrzmiał tak cicho, że Oliver nie był pewien, czy chłopiec w ogóle się odezwał. – A co by było, gdybyś ty powiedział: „To jest mój dom i mogę przyjąć, kogo mi się podoba”?

– Wtedy mama odeszłaby ode mnie – odparł Oliver otwarcie. – Jeszcze dzisiaj.

– Aa – Tony zmierzył ojca uważnym spojrzeniem. – A ty nie chcesz, żeby ona odeszła?

– Nie, nie chcę.

– Dlaczego?

01iver westchnął, a kiedy zaczął mówić, nie patrzył na syna, lecz ponad jego głowę, na chłodny błękit nieba tchnący przestrogą jesieni.

– Wiesz, Tony, trudno wytłumaczyć trzynastoletniemu chłopcu, co to… co to jest małżeństwo. Że mężczyzna i kobieta z czasem stają się ze sobą… związani. Przeliczyłem się co do siebie, Tony. Czy wiesz co to znaczy?

Tony zastanowił się. Potem skinął głową.

– Wiem – powiedział. – Zdawało ci się, że jesteś taki, a okazało się, że naprawdę to jesteś inny.

– Zdawało mi się, że jestem taki – powtórzył Oliver. – I okazało się, że to była pomyłka.

– Więc dobrze – zapytał Tony zdławionym głosem – co chcesz, żebym zrobił?

– Chcę, żebyś sam zdecydował. Jeżeli powiesz słowo, poproszę tutaj matkę i powiem jej, że zostaniesz przy mnie. Pożegnamy się z nią i sprawa będzie skończona.

Tony’emu zadrżały nerwowo usta.

– A jak ty będziesz się wtedy czuł? – zapytał.

– Ja… Ja będę się czuł tak, jakbym umierał.

– A jeżeli powiem, że od was odejdę?

– To pojedziemy do domu we dwóch, urządzę cię w szkole, a potem przyjadę tu z powrotem po matkę. – Mówiąc to 01iver patrzył ciągle ponad głową Tony’ego w chłodne, błękitne niebo. – Na święta będę do ciebie przyjeżdżał, a w lecie moglibyśmy się wybierać gdzieś razem. W Góry Skaliste albo do Kanady, może nawet do Europy.

– Ale do domu nie będę mógł już nigdy przyjechać? – dopytywał się Tony, tak jak podróżny na stacji kolejowej pyta urzędnika w okienku o wszystkie możliwe połączenia, aby się upewnić, że wsiądzie do właściwego pociągu.

– Nie – odpowiedział szeptem 01iver. – Przez dłuższy czas… nie.

– Nigdy? – nalegał chłopiec.

– Może za jakiś rok, dwa. Teraz mama jest rozstrojona nerwowo, ale z czasem, jestem przekonany…

– Okej! – Tony odwrócił się plecami do ojca. – Co mi na tym zależy?

– Co chcesz przez to powiedzieć, Tony?

Oliver wstał, zbliżył się do syna, ale nie śmiał go dotknąć.

– Zawołaj ją tutaj. Powiedz, że po nią wrócisz.

– Na pewno, Tony?

Chłopak obrócił się szybko i spojrzał ojcu w twarz z wyrazem goryczy.

– Przecież ty tak chcesz, prawda?

– To zależy tylko od ciebie.

– Przecież ty tak chcesz! – krzyknął Tony tracąc panowanie na sobą.

– Tak – szepnął Oliver. – Ja tak chcę.

– Okej – rzekł Tony zuchowato – Więc na co jeszcze czekamy? – Podbiegł do drzwi, otworzył je i zawołał głośno: – Mamo! Mamo! – Potem podszedł do ojca. – Ty będziesz z nią rozmawiał. – Pośpiesznie, zaczepiając niezręcznie rękami, zaczął chwytać swoje walizki. – Wyniosę rzeczy do samochodu.

– Zaczekaj. – 01iver wyciągnął rękę, aby go zatrzymać. – Musisz się pożegnać. Nie możesz tak odjechać. Może w ostatniej chwili mama się rozmyśli…

– Nie chcę, żeby się dla mnie ktoś rozmyślał! – krzyknął Tony. – Gdzie mój teleskop?

Drzwi się otworzyły i Lucy wyszła na ganek. Była blada, ale opanowana, jej spojrzenie pobiegło od 01ivera do Tony’ego i z powrotem do męża.

– Oliverze…

– Zabieram teraz Tony’ego – przerwał jej siląc się na zwyczajny, rzeczowy ton. – Zatelefonuję do ciebie. Wrócę tutaj w przyszłym tygodniu.

Skinęła głową nie spuszczając wzroku z Tony’ego.

– Najlepiej będzie wyjechać zaraz – mówił Oliver z nerwowym ożywieniem. – Już i tak zrobiło się późno. Czy to są wszystkie twoje rzeczy? – zapytał syna wskazując na walizki.

– Tak – odparł Tony. Unikając uparcie wzroku matki wziął kij baseballowy, teleskop i wędkę. – Ja to zaniosę – powiedział.

01iver podniósł obie walizki i zwrócił się do niego:

– Zaczekam na ciebie w samochodzie.

Głos miał zduszony i głuchy. Chciał coś powiedzieć Lucy, ale żadne słowo nie wydobyło się z krtani. Odszedł prędko z dwiema walizkami.

Tony odprowadził go spojrzeniem, po czym, w dalszym ciągu nie patrząc na matkę, rozejrzał się dokoła, jakby chcąc się upewnić, czy czegoś nie zapomniał.

– Zdaje się, że już wszystko zabrałem – powiedział.

Lucy podeszła do niego. Miała łzy w oczach, ale nie płakała.

– Nie chcesz się ze mną pożegnać? – spytała cicho. Tony starał się opanować drżenie warg.

– Dlaczego? – odburknął szorstko. – Do widzenia. Lucy stała tuż przy nim, ale go nie dotknęła.

– Tony, życzę ci, żebyś wyrósł na wspaniałego człowieka. Tony krzyknął jak dziecko, kiedy je coś bardzo zaboli, upuścił rzeczy na podłogę i rzucił się w ramiona matki. Przez długą chwilę trwali w mocnym uścisku, ale wiedzieli oboje, że to tylko ich pożegnanie i że nic im już nie pomoże. Lucy opanowała się pierwsza i odstąpiła od syna.

– Czas już jechać. Twarz Tony’ego stężała.

– Tak – odparł:

Schylił się, podniósł kij, teleskop i wędkę i zbiegł z ganku w stronę samochodu. Zatrzymał się na rogu domu, a Lucy zrozumiała, że już na całe życie zachowa go w pamięci właśnie takiego – w ubraniu, z którego wyrósł w ciągu jednego lata, ze stężałą twarzą, trzymającego w obu rękach symbole swego dzieciństwa, na tle błękitnego, lekko zmarszczonego jeziora.

– Jak się kiedyś spotkamy – zapytał z daleka – no wiesz, tak przypadkiem, w pociągu albo na ulicy, to… to co sobie wtedy powiemy?

Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Myślę… myślę, że powiemy sobie: „Halo!” Tony skinął głową.

– Tak, halo – powtórzył z namysłem.

Jeszcze raz skinął głową, jakby go zadowoliła ta odpowiedź, i znikł za ścianą domu.

Lucy stała bez ruchu. Po chwili usłyszała warkot motoru i samochód odjechał. Nie poruszyła się. Stała wpatrzona w jezioro, a u jej stóp leżały na trawniku szczątki adaptera.

Takie było to lato.