39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Szosa wymykała się gładko spod kół, samochód połykał dwie falujące wstęgi cienia padającego od drzew po obu stronach drogi, kamienie kilometrowe z nazwami normandzkich miejscowości spływały w jeden strumień. Tony siedział wyprostowany przy kierownicy i prowadził automatycznie, pogrążony we wspomnieniach owego wieczoru w Nowym Jorku. Przez wiele lat wysilał się, żeby o tym zapomnieć.

„Kiedy człowiek widzi ojca ostatni raz przed śmiercią – rozmyślał gorzko – powinien dostać jakiś znak z góry, jakieś ostrzeżenie, że to już nigdy więcej. Wtedy mógłby powiedzieć właściwe słowo, nie uciekałby z pustego pokoju hotelowego, nie denerwowałby się, czy zdąży na randkę w barze z dziewczyną, która ma osiemnaście lat i przyjechała do Nowego Jorku, żeby używać wojny.”

Widział kątem oka, że matka siedzi koło niego z zamkniętymi oczami, a wiatr targa końcami jej szalika. Zastanawiał się, jak by to było, jak by się wszystko mogło odmienić, gdyby ona tamtego wieczoru była w domu, gdyby podeszła do telefonu, gdyby usłyszał jej głos wtedy, kiedy ojciec powiedział: „No, widzisz. Fajny z ciebie facet!”

Na wpół drzemiąc Lucy siedziała wciśnięta w wąskie siedzenie, wiatr świszczał jej w uszach, pędziła w stronę mogiły, której nie widziała jeszcze i której istotnego sensu dotychczas nie rozumiała. Ona także myślała o swoim ostatnim spotkaniu z 01iverem. Była prawie trzecia nad ranem, wiedziała, że 01iver spotkał się przedtem z Tony’m i próbował do niej telefonować, bo powiedział jej o tym później. Weszła do zimnego, pustego domu, w którym każdy dźwięk budził echo. Była znużona i zniechęcona, odprawiła spod drzwi młodego oficerka.

– Nie – powiedziała porucznikowi zagradzając mu wejście

i nie przekręcając klucza w zamku. – Nie wejdziesz. Jest już za późno. I nie odsyłaj taksówki. Bądź grzecznym chłopcem, wracaj do domu. Mamy przed sobą jutro.

– Kocham cię – wyszeptał chłopak żarliwie. „O Boże! – pomyślała. – On to mówi poważnie. To ta wojna. Przez parę godzin pocieszam rannych w odrapanym budynku przy szosie, przez parę smutnych godzin, od których serce się ściska, a oni zaraz: Kocham cię! Dlaczego to robię?” Czuła się wyczerpana, przypomniała sobie, że nazajutrz rano musi być o dziewiątej w laboratorium. „Trzeba mieć litość także i dla siebie” – zdecydowała.

– Nie opowiadaj takich rzeczy – powiedziała do porucznika.

– Dlaczego? – Objął ją i chciał pocałować.

– Bo to za bardzo komplikuje wszystko.

Pozwoliła mu na przelotny pocałunek, po czym odepchnęła go lekko.

– Jutro wieczór? – zapytał.

– Zadzwoń po południu.

– Już tylko trzy dni zostały do zaokrętowania – żalił się błagalnym tonem. – Proszę cię…

– No, dobrze.

– To było cudowne – wyszeptał.

„Piękna zapłata – uśmiechnęła się w duchu sarkastycznie. – Uprzejmy, dobrze wychowany młodzieniec nie rozstaje się ze swymi manierami nawet w czasie wojny.”

Naprawdę nie chcesz, żebym wszedł z tobą do mieszkania?

Roześmiała się i odprawiła go ruchem ręki, on zaś uśmiechnął się smutnie i zszedł po schodach do taksówki czekającej na niego przy krawężniku. Wydawał się rozżalony, samotny i mimo oficerskiego płaszcza bardzo wiotki, za młody i za uprzejmy na to, co go czekało. Patrząc za nim Lucy poczuła zamęt w myślach, zwątpiła w wartość tego, co uczyniła tej nocy, a co aż do tej chwili uważała za akt wspaniałomyślności i miłosierdzia. Może na dłuższą metę będzie mu z tym jeszcze gorzej?

Zapaliła światło w hallu i chciała pójść prędko na górę, do łóżka. Zatrzymała się jednak i zaczęła węszyć. Z saloniku wyraźnie dolatywał zapach dymu. „Muszę powiedzieć sprzątaczce, żeby nie paliła papierosów w czasie roboty” – pomyślała zirytowana. Ale przypomniała sobie, że sprzątaczka przychodzi tylko dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki, a tego dnia nie był ani poniedziałek, ani czwartek.

Zawahała się, weszła do saloniku. Od progu zobaczyła żarzący się punkcik i ciemną postać zanurzoną w fotelu wysuniętym na sam środek dywanu. Przekręciła światło.

Przed nią siedział skulony w fotelu 01iver. Miał na sobie płaszcz i palił papierosa. Nie widziała go od pięciu miesięcy. Zauważyła, że wyszczuplał od tego czasu, a przy tym wyglądał o wiele starzej. Oczy zapadły się w oczodołach, usta miały grymas zmęczenia.

– 01iver! – powiedziała.

– Halo, Lucy.

Nie wstał z fotela. Głowa mu się chwiała, oblizywał wargi. Poznała, że musiał pić.

– Od dawna tu jesteś? – zapytała.

Zdjęła płaszcz i rzuciła go na krzesło. Czuła się nieswojo, bała się trochę. To nie było do niego podobne – przyjeżdżać bez uprzedzenia, przebrać miarę w piciu i wreszcie siedzieć w ten sposób, w płaszczu, po ciemku, w zamyśleniu tającym w sobie groźbę, na fotelu ustawionym chyba umyślnie na wprost drzwi wejściowych.

– Parę godzin – odpowiedział. – Nie wiem dokładnie. – Mówił powoli, z namysłem, głosem nieco schrypniętym. – Telefonowałem z Nowego Jorku, ale nie było cię w domu.

– Może ci co podać? Coś do wypicia albo kanapkę?

– Nie, nic nie chcę.

Dali ci urlop? – zapytała. – Na jak długo?

– Jutro wsiadam na statek. Do Europy.

– Oo…

„W tym tygodniu wszyscy odpływają – pomyślała. – Cała armia. Gdybym nie była tak okropnie zmęczona, na pewno przyszłoby mi na myśl jeszcze coś więcej poza tym.”

Wstrząsnął nią lekki dreszcz.

– Zimno tutaj – powiedziała. – Trzeba było odkręcić termostat.

– Nie zauważyłem.

Podeszła do termostatu zawieszonego na ścianie i przekręciła go na osiemdziesiąt stopni, do podziałki, przy której był napis: „Temperatura letnia”. Nie spodziewała się, aby ogrzewanie mogło zacząć działać szybko, ale chciała po prostu czymś się zająć, by uniknąć utkwionego w nią badawczego spojrzenia męża.

– Głodna jestem – powiedziała. – Pójdę chyba zobaczyć, czy jest coś w lodówce. Naprawdę nie chcesz, żebym ci coś przyniosła?

– Naprawdę.

Zdusił papieros w popielniczce umieszczonej na poręczy fotela i patrzył za nią, gdy odchodziła do kuchni.

W kuchni umyślnie marudziła. Zajrzała do lodówki, chociaż nie miała na nic ochoty. Nie chciała wracać do 01ivera i była zła na siebie, że po tylu latach ciągle jeszcze się go boi. Zastanawiała się, czy 01iver spędzi tę noc w domu i czy będzie nalegał, żeby spać z nią razem. Zanim wstąpił do wojska, mieli oddzielne sypialnie i bywało, że przez długie okresy wcale się do niej nie zbliżał. Ale nagle, bez specjalnego powodu, bez jakiejś podniety, której mogłaby się domyślać, przeprowadzał się do jej pokoju i nie opuszczał go przez kilka nocy pod rząd. Bywał wtedy prawie tak samo namiętny jak w pierwszych dniach po ślubie, tylko że obok głodu i rozkoszy zmysłów wyczuwała w nim tajoną melancholię i żal.

Gdy na koniec poszedł do wojska, zaofiarowała się, że będzie go odwiedzać, będzie dojeżdżać do obozu, do którego go przydzielą. On jednak nie chciał się na to zgodzić tłumacząc, że jej praca jest zanadto poważna, aby można ją było zaniedbywać. Pisywał do niej sumiennie raz w tygodniu, przy czym ton jego serdecznych listów bardziej przypominał uważającego i ufnego męża, jakim był w pierwszych latach małżeństwa, niż roztargnionego, zmęczonego businessmana, jakim się stał po opuszczeniu Hartford.

Od owego Dnia Dziękczynienia, kiedy Oliver przywiózł Tony’ego do domu, nawiedzała ją od czasu do czasu myśl o rozstaniu się z mężem. Gdyby wśród znanych jej mężczyzn był chociaż jeden, co do którego mogłaby sobie wmówić, że go kocha, zażądałaby rozwodu od OHvera.

Potem przyszła wojna, 01iver wyjechał z domu. Był naprawdę za stary na wojsko, toteż nie wątpiła ani przez chwilę, że zdecydował się na to, aby oddalić się od niej i od nierozwiązalnego problemu, jakim była dla niego. Pozwoliła, by ich stosunek rozluźnił się w ten sposób, postanawiając, że po wojnie trzeba będzie powziąć ostateczną decyzję.

Stała przed otwartą lodówką, przyglądała się pustym prawie półeczkom i wzdychała rozmyślając o tych wszystkich sprawach. „Dosyć podłe to nasze małżeństwo – mówiła sobie z gorzkim uśmiechem – ale zawsze małżeństwo. Prawdopodobnie nie gorsze od wielu innych.”

W lodówce było parę butelek piwa i kawałek sera szwajcarskiego, ale nie zdecydowała się na to, mimo że teraz odczuwała pragnienie i piwo na pewno by jej smakowało. Zamiast tego wyjęła butelkę mleka i nalała do szklanki. Wzięła także paczkę sucharków z półki i zaniosła je razem z mlekiem do saloniku. „Niechże zabierze ze sobą na wojnę taki niewinny obrazek żony – pomyślała ubawiona swą kobiecą chytrością. O trzeciej nad ranem żoneczka pije mleko jak grzeczna dziewczynka.”

01iver nie ruszył się z miejsca. Siedział wciśnięty głęboko w fotel, z podniesionym kołnierzem płaszcza, ze wzrokiem utkwionym w dywan i z nowym papierosem przylepionym do warg.

Lucy usiadła na tapczanie, a szklankę z mlekiem i sucharki postawiła przed sobą na małym stoliczku. 01iver odwrócony był do niej profilem, zmęczenie nadawało jego rysom niezwykłą ostrość, obnażało w nich ptasi wyraz.

– Powinieneś był dać mi znać, że przyjedziesz – powiedziała pijąc mleko małymi łykami.

– Nie spodziewałem się, że przyjadę. Miałem tylko tę jedną noc na Nowy Jork i zdecydowałem, że spędzę ją z Tony’m. – Mówił cicho, trochę ochrypłym głosem, jak gdyby przedtem musiał głośno wykrzykiwać rozkazy pod gołym niebem, na zimnie i wietrze.

– Co u niego słychać? – spytała Lucy, wyczuwała bowiem, że 01iver czeka na to pytanie.

– Nic dobrego – odparł. – Na pewno nic dobrego.

Milczała, bo nie można było na to nic odpowiedzieć. Siedziała na brzegu tapczana, skupiona w napięciu nerwów, wpatrzona w jego suchy profil na tle światła padającego od lampy, podobny do rzeźby na monecie, posągowy. W tym, co powiedział o synu, czuła podwójny wyrzut – skierowany przeciw samemu sobie i przeciw niej.

Odwrócił powoli głowę i zaczął się jej przyglądać z pijacką, akademicką powagą.

– Bardzo ładna suknia – powiedział niespodziewanie. – Widziałem cię w niej dawniej?

– Tak.

– I sama ją wybierałaś?

– Tak, sama.

Pokiwał głową z uznaniem.

– Zawsze byłaś prześliczna, ale nie umiałaś się odpowiednio ubierać. Zacierałaś swoją urodę. A teraz nauczyłaś się. Podoba mi się ta suknia. To nie ma żadnego znaczenia, ale podoba mi się.

Znowu odwrócił się, oparł się plecami o poręcz i nie odzywał się chyba przez minutę. Oddychał spokojnie, regularnie, Lucy myślała, że usnął.

– Telefonowaliśmy do ciebie z Nowego Jorku, to znaczy Tony i ja – odezwała się nagle nieruchoma postać z fotela. – Chciał z tobą rozmawiać. Przypuszczam, że przyjechałby tutaj razem ze mną, gdybyś była w domu.

– Bardzo żałuję – powiedziała cicho.

– Ten jeden wieczór. Dlaczego nie mogłaś być w domu w ten jeden wieczór? – Podniósł się z fotela i stał przed nią ciężki, prawie bezkształtny w wymiętym płaszczu, końce rozpiętego paska wisiały nieporządnie. – Gdzie byłaś? – zapytał szarym, bezbarwnym głosem.

„Nareszcie” – pomyślała Lucy i przezwyciężając się podniosła na niego spokojne oczy.

– Byłam w mieście – powiedziała. – Umówiłam się.

– Umówiłaś się. – Kiwał głową z pijacką dobrodusznością. – Umówiłaś się, żeby co robić?

– Słuchaj, 01iverze, bądź rozsądny. Gdybym wiedziała, że zadzwonisz, na pewno siedziałabym w domu. To był po prostu pech…

– Po prostu pech… – powtórzył zanurzając ręce w kieszenie i nisko spuszczając głowę, tak że broda oparła mu się o piersi. – Znudził mi się ten wieczny pech. Kiedy się zacznie dobra passa? Pytałem cię po co się umówiłaś?

– Byłam na obiedzie – odparła nie tracąc spokoju. – Z jednym wojskowym, młodym porucznikiem, którego poznałam w szpitalu. Jest lotnikiem.

– Na obiedzie z lotnikiem. Musieliście jeść bardzo powoli. Było po trzeciej, kiedy się pożegnaliście przed drzwiami. Co robiliście poza tym?

– Wiesz, Oliverze… – zaczęła Lucy podnosząc się z tapczana.

– Co robiliście poza tym? – powtórzył tym samym szarym, obojętnym głosem. – Dałaś mu się kochać?

Lucy westchnęła.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytała.

– Chcę.

– No więc tak, dałam się kochać.

01iver skinął głową, ciągle z tym samym dobrodusznym uśmiechem.

– To było pierwszy raz?

Zawahała się, kusiło ją, żeby skłamać. Ale odsunęła od siebie tę myśl.

– Nie – odpowiedziała.

– Kochasz go?

– Nie.

– Ale przyjemnie ci z nim w łóżku?

– Właściwie nie.

– Właściwie nie – powtórzył poważnym tonem. – Więc dlaczego to robisz?

Wzruszyła ramionami.

– On był ranny w Afryce. Ciężko ranny. I strasznie się boi, bo wysyłają go znowu. Na Pacyfik.

– Aha, rozumiem – powiedział rzeczowo. – To taka forma patriotyzmu.

– Nie wyśmiewaj się ze mnie. Żal mi go było. To chyba zrozumiałe, prawda? Jest młody, boi się, już raz oberwał. Zdaje się, że bardzo mu zależało…

– Naturalnie, doskonale rozumiem – rzekł Ołiver łagodnie. – Naturalnie, w szpitalach są teraz setki takich młodych chłopców, co to coś oberwali i boją się. Ja, naturalnie, nie jestem młody i nie boję się. Ale prawdopodobnie wiesz, że ja także coś oberwałem. Chcesz pójść ze mną do łóżka?

– 01iver… – Zrobiła krok w stronę drzwi. – Jesteś w takim stanie, że nie można teraz z tobą rozmawiać. Idę spać. Jeżeli koniecznie chcesz się grzebać w tym wszystkim, to odpowiem ci na każde pytanie jutro rano.

Zatrzymał ją ruchem ręki. – Jutro rano już mnie tutaj nie będzie. Właśnie teraz jestem w cudownym usposobieniu do takiej rozmowy. Pijany, niewyspany i na wyjezdnym. Kiedy człowiek idzie na wojnę, ma ochotę uporządkować pewne rzeczy. Testament, wspomnienia, stan faktyczny żony. Powiedz mi – zapytał tonem swobodnej, towarzyskiej rozmowy – miałaś jeszcze innych kochanków, prawda?

Lucy westchnęła.

Kiedyś, dawno temu, powiedziałam, że nigdy więcej nie będę cię okłamywać.

– Właśnie o to mi chodzi. Chcę zabrać z sobą nie sfałszowany rachunek.

Tak, miałam innych – przyznała się. – No i co?

– A wtedy, kiedy zostawałaś w mieście na noc po teatrze, to nie było tylko dlatego, że bałaś się wracać sama pociągiem tak późno?

– Nie tylko dlatego.

– Kochałaś któregoś z nich? – Wpatrywał się w nią z napięciem i podszedł o krok bliżej.

– Nie.

– Poważnie to mówisz?

– Przykro mi, ale żadnego nie kochałam.

– Dlaczego?

– Może nie jestem zdolna do miłości – odparła Lucy. – A może kocham ciebie. Sama nie wiem.

– Więc po co to robisz? – zapytał stając tak, że zagrodził jej dostęp do drzwi. Po co to robisz, do cholery?

– Może dlatego, że wtedy coś znaczę, a od wczesnej młodości czułam się zawsze taka bez znaczenia. Może dlatego, że mam w sobie pustkę. Może dlatego, że za każdym razem wydaje mi się przez kilka chwil, że coś z tego będzie, że nareszcie odnajdę klucz do tej zagadki. Może dlatego, że rozczarowałam się do siebie, do ciebie i do Tony’ego. Może nie jestem nic warta, a może matka zostawiła mnie kiedyś samą w nocy, kiedy miałam dwa latka. – Wzruszyła ramionami. – Może po prostu dlatego, że dzisiaj jest taka moda. Nie wiem. Ale już pójdę spać. – Postąpiła jeszcze krok w stronę drzwi.

– Tylko jedno pytanie – powiedział cichym, matowym ze zmęczenia głosem. – Czy masz zamiar uprawiać to dalej?

– Myślę, że tak – odparła znużona. – Przecież gdzieś musi być odpowiedź na tę zagadkę.

Stali naprzeciw siebie – Lucy sztywna i wyzywająca, 01iver lekko zgarbiony, zamyślony i niesyty pytań, w wymiętoszonym, obwisłym i wyplamionym płaszczu.

– Powiedz mi, Lucy – zapytał przyjaznym, niemal lirycznym tonem, w którym brzmiała nutka tkliwego pożegnania – czy ty jesteś szczęśliwa?

– Nie.

– To jest niewybaczalne – powiedział kiwając głową. – Żeby nie być szczęśliwą!

Zbliżył się do niej, ręce zwisały mu wzdłuż boków, wpatrywał się w jej twarz przenikliwie, badawczo.

– Jesteś zwyczajna kurwa – powiedział nie podnosząc głosu. I uderzył ją. Uderzył mocno, zwiniętą pięścią, tak jakby bił mężczyznę.

Cofnęła się trochę i wsparła o ścianę. Nie krzyknęła, nie zrobiła żadnego ruchu, aby się zasłonić. Stała prosto, oparta plecami o ścianę i nie odwracała wzroku od jego oczu. 01iver westchnął, przysunął się jeszcze o krok. Znowu uderzył, z całej siły, wymierzał karę jej i samemu sobie. Poczuła krew na wargach, światło lamp zaczęło tańczyć czerwono przed oczami, ale i teraz nie próbowała się zasłonić. Stała z podniesioną brodą, patrzyła na niego bez żadnego wzruszenia, krew ściekała jej z ust. Czekała. Dotychczas nigdy jej nie uderzył, ale teraz nie uważała, aby w tym było coś dziwnego albo niesprawiedliwego. Pięści 01ivera spadały na nią ciężko, każdy cios trzeźwo wymierzony, z uroczystą nieuchronnością wykonywanego wyroku, a ona patrzyła mu prosto w oczy z wyrazem przebaczenia i zrozumienia.

„Musiało się tak stać – myślała poprzez szum w uszach, poprzez drętwy ból sypiących się na nią ciosów. – Już dawno temu wszystko było postanowione.”

Gdy w końcu osunęła się na podłogę pod ścianą, jej piękna, czarna suknia była ochlapana krwią i cała pomięta. Olwer stał przez chwilę bez ruchu patrząc na nią z góry z łagodnym, nieobecnym wyrazem twarzy. Podniesiony kołnierz od płaszcza miał w sobie coś wojennego.

Po chwili 01iver odwrócił się i wyszedł z domu.

Długo jeszcze leżała nie poruszając się, mimo że słyszała, jak się za nim zamknęły drzwi wejściowe. W końcu podniosła się z podłogi i zanim poszła na górę do swojej sypialni, zgasiła wszystkie światła w saloniku i wyłączyła termostat z zapobiegliwością oszczędnej pani domu.

Przez dziesięć dni nie wychodziła na miasto, bo sińce i skaleczenia potrzebowały tyle czasu, żeby się zagoić.